Przesunąłem się w bok, trzymając nisko na łapach i warknąłem na Szwendacza, starając się dać pozór, że coś robię. W rzeczywistości zaczynałem jednak panikować. Zrobiłem kółko truchtem wokół przeciwnika, raz, drugi, trzeci. Xavier stał w dość dużej odległości, wyraźnie dawał mi do zrozumienia, że mam się z tym uporać samodzielnie.
Myśl, Rabastan, myśl, powtarzałem w głowie, jednak im usilniej szukałem, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że nie mam zielonego pojęcia jak zabić potwora. Jak na razie jedynym plusem było to, że krążąc na około niego, utrzymywałem się poza jego zasięgiem. Zombie tylko obracał się wokół własnej osi i wyciągał szarawe ręce chcąc mnie złapać. Nie był jednak wystarczająco szybki, także moją szansą było okrążanie go, dopóki czegoś nie wymyślę. Po kilkunastu okrążeniach poczułem zawroty głowy, więc zmieniłem kierunek biegu, wciąż utrzymując równe tempo. Skoncentrowany na mnie Szwendacz zrobił to samo, ale z lekkim opóźnieniem.
Mimo że początkowo się od tego wzbraniałem, mój wzrok zabłądził ku górze i skupił na sylwetce zombie. Przez częściowo rozłożone ciało, trudno było to ocenić, ale musiał mieć mniej więcej trzydzieści lat, kiedy zachorował. Miał na sobie postrzępiony kombinezon nieokreślonego koloru i jednego wielkiego buta, którego od rozpadnięcia powstrzymywały chyba tylko zgromadzone na nim warstwy zaschniętego błota. Od żywego trupa cuchnęło mułem i zgnilizną.
Spojrzałem w zmętniałe oczy i przypomniałem sobie humanoidalne monstra, które jeszcze nie tak dawno bez wahania zabiły moją rodzinę. Poczułem ogarniający mnie gniew i bezsilność. Odgoniłem niechciane myśli, ale resztki współczucia do Szwendacza prysły. To już nie był człowiek, tylko potwór. I nie było niczego, co mogłoby to odwrócić.
Spojrzałem w głąb tunelu, zauważając spory kamień pod ścianą i w mojej głowie wykiełkował plan, może nie doskonały, ale na pewno lepszy niż żaden. Znów skupiłem się na Szwendaczu, który chyba był w nienajlepszej formie, skoro wciąż żyłem. Zaszczekałem wyzywająco i wypełniony nagłą śmiałością przebiegłem między jego nogami. Spłoszył mnie dopiero dotyk rozpadających się palców, muskających moją sierść. Odskoczyłem i otrząsnąłem się.
Ponowiłem okrążanie zombie, przyjmując bardziej powolną, ale bezpieczniejszą taktykę. Spojrzałem nieufnie w górę i fuknąłem na Szwendacza, mrużąc oczy. Odrzuciłem wszystkie myśli, skupiając się tylko na zlikwidowaniu przeciwnika.
Z każdym okrążeniem zbliżałem się do głazu. Pięć metrów, cztery, trzy i pół, dwa, jeden... Kiedy zombie stał dokładnie między mną, a kamieniem, zatrzymałem się. Atak z jego strony był kwestią sekund. W uszach dzwoniło mi ze zdenerwowania, a bicie serca czułem aż za bardzo. Jak to mówił Tata - teraz albo nigdy.
Jednym susem przemknąłem tuż obok Szwendacza, ocierając się o jego ubłocone spodnie. Drugi skok - na głaz. Przy obrocie jedna łapa obsunęła mi się nieco, niemalże przyprawiając mnie o zawał serca, ale skoczyłem. Łapy zatrzymały się na plecach żywego trupa i razem runęliśmy na ziemię.
Xavier?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz