Pogodynka
Pora roku: lato
Oto czas, który niegdyś kojarzył się i ludziom, i ich czworonogom z wakacjami. Niektórym dopisywało szczęście i towarzyszyli swym właścicielom w rozmaitych podróżach, inni zaś, przerzucani z rąk do rąk, od babci do ciotki, czuli się odrzuceni i niechciani. W dzisiejszych czasach lato przynosi jedynie nieznośne upały, które błagają o wywieszenie jęzora, a wraz z przygrzewającym słońcem wzmacnia się odór szwendaczy, wędrujących między lasem a ruinami. To także sezon najsilniejszych burz, tornad i innych anomalii pogodowych, siejących chaos. Deszcze są ciepłe, powyłupywane chodniki miasta rozgrzane i gotowe do smażenia na nich jajek, bekonu i poduszek psich łap, a zombie - rozleniwione i spowalniane szybszym rozkładem ciał.
Wędrowny Handlarz
Aktualnie jest nieobecny.
Hej, dzieciaki, chcecie może trochę świeżego towaru? Mam tu coś na młodość, na starość, na szybkiego samobója... A może chcesz żyć wiecznie albo urodzić bachora... ekhem, szczeniaka, bez niczyjej pomocy? No już, chodź, rozejrzyj się, nie pożałujesz! Charcik, zadowolony z zysków, zapewnił psiaki, że niebawem wróci na tereny stada, by ich skroić z kolejnej porcji Kostek. Zrozumiał, że kluczem do sukcesu są zniżki!
Stan Sfory
Stan: Zagrożenie klęską
Mroczne dni nadeszły... Sforzan dopadły rozmaite, ciężkie do zgryzienia nieszczęścia, które przepowiedziała im dwójka przybyszów - A'lel i Viy Curay. Ponadto skąpa ilość łowców w stadzie z wolna zaczyna zbliżać psy do wielkiego głodu, bo ileż pożywienia może zapewnić jeden czy dwójka polujących? Dziś pewne jest jedno: dopóki plagi trwają, nikt nie zazna spokoju, żaden żołądek nie zapełni się do cna, a suchość w pyskach i strach będą nam stale towarzyszyć. Strzeżcie się, bo biada tym, którzy nie dołączą do grupowej akcji ratowania Sfory albo spróbują przetrwać w pojedynkę!

9 listopada 2020

Od Hany cd. Blodhundur

[Czas: podczas drugiej plagi, przed trzecią]

Przez chwilę Hana trwała w dziwnym bezruchu, targana wieloma emocjami. Miejsca, które dotknęła Blodhundur, wywoływały dreszcze na całym jej ciele - zaczęły od karku, by skończyć na stawach tylnych łap. Nerwy w jej ciele grzmiały. Ale Haneczka tylko się patrzyła. Ignorowała wszelkie sygnały od swojego organizmu, jakoby ich w ogóle nie było. Zawiesiła swoje spojrzenie na pewnych błękitnych ślepiach, które właśnie teraz wpatrzone były w nią. Tylko w nią. Wydawało się jej, jakby stanęła pośrodku ciemności a ją obserwowały dwa słońca, które jakimś cudem zmieniły swoją barwę na nieco ciemniejszą. Przypomniała sobie, jak przy ich pierwszym spotkaniu porównała ślepia Blod do dzikiego ognia zamkniętego w okowach lodu. Nadal przy tym obstawała, aczkolwiek z drobną zmianą. Warstwa szadzi się zmniejszyła, bądź całkowicie zniknęła.
— A mi nie jest ciężko. — Hana wzięła głęboki oddech, czując, jak drży.
Spojrzała się czule na ciemną, delikatnie się uśmiechając — Także czuję do ciebie coś więcej. Siedziało to już we mnie od pewnego czasu, ale...
Hana wtuliła się w bok Blodhundur, nie czekając na jej reakcję. Feralna muzyka nadal dudniła jej w uszach, nie pozwalając złapać spokojnego oddechu. Nie miała tylko pojęcia, jakim cudem. Jakim cholernym trafem urządzenie zadziałało, wybrało akurat tę melodię i odtworzyło ją w taki sposób, że każde słowo piosenki było dobrze zrozumiałe? Cóż, nie miała zamiaru narzekać a tym bardziej, zastanawiać się. Nigdy w życiu nie czuła się taka szczęśliwa.

Hana nie potrafiła zasnąć. Czuła, jak w jej środku tli się istna esencja szczęścia i jak właśnie to życiodajne paliwo, w postaci zwykłej radości, ją napędza. Dawało jej energię do wszystkiego. Sprawiało nawet, że wszystkie myśli Haneczki kręciły się wokół rzeczy zaiste pozytywnych - do jej łebka nie wkradł się żaden czarny scenariusz czy żadna zła myśl. Trzeba przecież świętować! Uczucie, jakie pomału w niej dorastało i niemalże zaczynało tłamsić, dzisiaj w pełni zakwitło. Odwzajemniona miłość była czymś o wiele lepszym, niż gdy Hana kiedyś to sobie wyobrażała. Nie chciała jeszcze wracać do metra. Wolała być tutaj. To miejsce nabrało dla Haneczki całkowicie nowe brzmienie, zostało w jej oczach wyidealizowane i wyniesione piedestał. Zapytała więc, czy mogą zostać. Blod się zgodziła. Chwilę pozostały w pokoju, ciesząc się własną obecnością i tym, co się przed chwilą stało. Wróciły w pewnym momencie na dach i zwróciwszy się do siebie, obserwowały gwiazdy. Tak po prostu. Uwaga Hany krążyła pomiędzy gwiazdami a Blodhundur, która na ich tle wyglądała równie zjawiskowo. W pewnym momencie Haneczka prawie się rozbeczała, ale siąknęła tylko nosem i oparła łeb o bok Blod. 

Hana była w stanie wyłapać najmniejsze poruszenie w całym swoim ciele. Dosłownie. Gdy tylko poczuła, jak drży jej końcówka ogona, zawinęła go wokół ciała i zamruczała cicho. Leżała skulona w objęciach Blodhundur, ciesząc się jej obecnością i ciepłem, jakie dawała.
— Też nie możesz spać? — Haneczka poczuła na sobie spojrzenie błękitnych ślepi. Ciemna wpatrywała się w jej pysk z szeroko otwartymi oczyma, jakoby czekając na jej najdrobniejszy ruch czy reakcję. Czyli ona też.
— Nie. — przyznała cicho łaciata i uśmiechnęła się delikatnie, pomału zmniejszając odległość pomiędzy nimi. Gdy jej ślepia znajdowały się kilka centymetrów od nosa ciemnej, Haneczka zatopiła cały swój pysk w gęstej kufie Blod. Odetchnęła głęboko. Już dawno chciała tak zrobić.
Gdy trwała w tej pozycji przez kilka sekund, poczuła, jak Blod obejmuje ją łapą i także zastyga w bezruchu.
— Wygodnie ci tak?
— Tak.
— No... To dobrze.
Hana przymknęła oczy.

Do metra wróciły dopiero późnym popołudniem. Nie śpieszyły się jakoś przesadnie, z a resztą, po co miałyby to robić? Ostrożnie opuściły najwyższe piętra, schodząc po dziesiątkach piętrzących się im przed oczyma schodów. Hana była pewna, że jeszcze chwila i zacznie się jej kręcić w głowie. Chociaż... schody były niepotrzebne. Sama obecność ciemnej wystarczała, żeby Hana odrywała się od rzeczywistości, jakby nie wierząc, że obie znajdują się w tym samym miejscu i czasie.

Haneczka w połowie drogi przystanęła. Ulica, po której się poruszały, była "czysta". Szwędacze zlazły się w sąsiedniej przecznicy; mogły więc spokojnie przejść tą trasą do skarpy, za którą znajdowało się wejście do metra. Gorący asfalt palił jej opuszki ogniem, ale nie był to ból, którego Hana by nie zniosła. Haneczka uniosła do góry łebek i zamrugała kilkakrotnie oczyma, mrużąc je przeraźliwie, próbując wyostrzyć wzrok. Próbowała dojrzeć najwyższą kondygnację wieżowca, ale obraz rozmazywał się jej przed oczyma. Czemu nie może dojrzeć szczytu? Słońce świeciło, tak, jak powinno, dlaczego więc...
— Hana? — ciepły głos Blod sprawił, że obróciła się w jej stronę. Zaraz potem źrenice ciemnej rozszerzyły się nieznacznie — Hana! Czemu ty płaczesz?
Haneczka znowu zwróciła się w stronę budynku, z którego wyszły kilka minut temu. Wczorajsza noc wyryła się jej w pamięci na tyle, że była w stanie odtworzyć każde słowo ich rozmowy. Widziała przed oczyma każdy ruch, słyszała każdy trzask starego wnętrza, a gramofon chyba dołączy w poczet jej bogów. Niekoniecznie wpasowywał się w klimat leśnych duszków, ale trudno. Miejmy jedynie nadzieję, że przyjmą go życzliwie. Dopiero po chwili dotarły do niej słowa ciemnej. Miała rację. Na betonie widniały trzy pojedyncze krople. Zgadzałoby się też, czemu nie może dojrzeć miejsca ich wyznania.
— Ja płaczę — powtórzyła cicho, jakby nie dowierzając. Nigdy w życiu by nie przypuszczała, że znajdzie taką osobę, która obdarzy ją uczuciem.
Dziwne. Była też pewna, że się uśmiecha.
— Płaczesz. — ciemna przytaknęła, przymykając nieco ślepia i zbliżając się do Hany ostrożnie — Słuchaj, jeśli...
— Nie chciałam teraz... — Haneczka weszła Blod w słowo, z udawanym wyrzutem — Wiesz, jakoś ciężko mi w to uwierzyć, że to wszystko jednak się wydarzyło... To się wydaje tak odrealnione.

W końcu udało im się dotrzeć na podziemny peron. Haneczka całą drogę podążała za Blod, trzymając się dość blisko ogromej kupy futra, jaką aktualnie była ciemna. Akurat średnio można ukrywać, że różnica wzrostu obu pań była niewielka. Nie przesadnie duża, ale jednak, mimo wszystko, jakaś była. Haneczce to nie przeszkadzało. Wręcz odwrotnie - postura Blodhundur dawała jej jakiegoś rodzaju poczucie bezpieczeństwa. Nie żeby też odczuwała lęk związany z ciemnością - wiele razy miała okazję przemierzać tunele metra samotnie, aczkolwiek... Nadal nie potrafiła uwierzyć w to, co wydarzyło się wczoraj. Miała wrażenie, że jest to jakiegoś rodzaju sen, z którego zaraz się wybudzi i zostanie wrzucona do szarej rzeczywistości. Takiej bez Blodhundur. Okazjonalnie odłączyła się jednak, by przegonić kręcące się wokół nich szczury. Choćby z tego względu, że te niezmiernie ją irytowały. 

Jakimś cudem stanęły w końcu przed długim rzędem wagonów. Ominęło ich kilka mniej czy bardziej zabieganych psów, aczkolwiek dopiero teraz Hana wróciła na ziemię. Zerknęła ukradkiem na wóz ze zwierzyną, który świecił pustkami. W jednej chwili ogarnęło ją przerażenie, które dorwało ją znienacka. Łapy jej zadrżały, ale przełknęła ostrożnie ślinę. Przecież do sfory dołaczyła Nya. Pewnie szeptacze się najadli szczurów, ci co polować nie mogli skorzystali ze spiżarki a ona sama, nowy łowca w sforze, pewnie jest na polowaniu. Dzięki niebiosom... Ciekawe, czy ciemnej też umknęły jakieś obowiązki... Chociaż... nie było ich raptem jeden dzień. Hana zauważyła, że Blodhundur się nad nią nachyla. Gdy poczuła jej oddech na policzku, przyjemnie zadrżała.

Niebieskooka? 

12 października 2020

Od Rabastana cd. Xaviera

 [Czas: przed Plagami]

Przesunąłem się w bok, trzymając nisko na łapach i warknąłem na Szwendacza, starając się dać pozór, że coś robię. W rzeczywistości zaczynałem jednak panikować. Zrobiłem kółko truchtem wokół przeciwnika, raz, drugi, trzeci. Xavier stał w dość dużej odległości, wyraźnie dawał mi do zrozumienia, że mam się z tym uporać samodzielnie.                                       
Myśl, Rabastan, myśl, powtarzałem w głowie, jednak im usilniej szukałem, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że nie mam zielonego pojęcia jak zabić potwora. Jak na razie jedynym plusem było to, że krążąc na około niego, utrzymywałem się poza jego zasięgiem. Zombie tylko obracał się wokół własnej osi i wyciągał szarawe ręce chcąc mnie złapać. Nie był jednak wystarczająco szybki, także moją szansą było okrążanie go, dopóki czegoś nie wymyślę. Po kilkunastu okrążeniach poczułem zawroty głowy, więc zmieniłem kierunek biegu, wciąż utrzymując równe tempo. Skoncentrowany na mnie Szwendacz zrobił to samo, ale z lekkim opóźnieniem.
Mimo że początkowo się od tego wzbraniałem, mój wzrok zabłądził ku górze i skupił na sylwetce zombie. Przez częściowo rozłożone ciało, trudno było to ocenić, ale musiał mieć mniej więcej trzydzieści lat, kiedy zachorował. Miał na sobie postrzępiony kombinezon nieokreślonego koloru i jednego wielkiego buta, którego od rozpadnięcia powstrzymywały chyba tylko zgromadzone na nim warstwy zaschniętego błota. Od żywego trupa cuchnęło mułem i zgnilizną.
Spojrzałem w zmętniałe oczy i przypomniałem sobie humanoidalne monstra, które jeszcze nie tak dawno bez wahania zabiły moją rodzinę. Poczułem ogarniający mnie gniew i bezsilność. Odgoniłem niechciane myśli, ale resztki współczucia do Szwendacza prysły. To już nie był człowiek, tylko potwór. I nie było niczego, co mogłoby to odwrócić. 
Spojrzałem w głąb tunelu, zauważając spory kamień pod ścianą i w mojej głowie wykiełkował plan, może nie doskonały, ale na pewno lepszy niż żaden. Znów skupiłem się na Szwendaczu, który chyba był w nienajlepszej formie, skoro wciąż żyłem. Zaszczekałem wyzywająco i wypełniony nagłą śmiałością przebiegłem między jego nogami. Spłoszył mnie dopiero dotyk rozpadających się palców, muskających moją sierść. Odskoczyłem i otrząsnąłem się. 
Ponowiłem okrążanie zombie, przyjmując bardziej powolną, ale bezpieczniejszą taktykę. Spojrzałem nieufnie w górę i fuknąłem na Szwendacza, mrużąc oczy. Odrzuciłem wszystkie myśli, skupiając się tylko na zlikwidowaniu przeciwnika.
Z każdym okrążeniem zbliżałem się do głazu. Pięć metrów, cztery, trzy i pół, dwa, jeden... Kiedy zombie stał dokładnie między mną, a kamieniem, zatrzymałem się. Atak z jego strony był kwestią sekund. W uszach dzwoniło mi ze zdenerwowania, a bicie serca czułem aż za bardzo. Jak to mówił Tata - teraz albo nigdy.
Jednym susem przemknąłem tuż obok Szwendacza, ocierając się o jego ubłocone spodnie. Drugi skok - na głaz. Przy obrocie jedna łapa obsunęła mi się nieco, niemalże przyprawiając mnie o zawał serca, ale skoczyłem. Łapy zatrzymały się na plecach żywego trupa i razem runęliśmy na ziemię.


Xavier?

Nowy tryb funkcjonowania

Drodzy i drogie,
wedle tego, co wywnioskowaliśmy z wyników ankiety na Discordzie zdecydowaliśmy się na zmianę sposobu, w jaki funkcjonować odtąd będzie nasz blog. Wszyscy widzimy, że aktywność stoczyła się do okrągłego zera, a jako iż włożyliśmy wszyscy ogrom pracy w tworzenie historii sfory, nie zamkniemy strony ani nie zawiesimy jej działania, za to REZYGNUJEMY OFICJALNIE Z NORMY OPOWIADAŃ, którą trzeba było wyrabiać w zgodzie z zasadami zawartymi w regulaminie.

Wasze pieski są bezpieczne, nie grozi im wydalenie za brak aktywności. Możecie pisać wtedy, kiedy najdzie Was wena oraz ochota. Nikt nie będzie do niczego zmuszany, jednak zachęcamy też, by nie rezygnować na dobre z pisania w imieniu swych postaci.

10 września 2020

Od Betelgezy do Nayi

  Nagle wszystko się uspokoiło. A’lel i Viy Curaya nie nawiedzali sfory od jakiegoś czasu, co zdecydowanie przynosiło ulgę wśród członków psiej społeczności. Betelgeza miała nadzieję, że może już się nie zjawią, że nie ześlą kolejnej plagi. Serce suki również, niestety, napełniało się niepokojem. Obawiała się, że dwójka tajemniczych postaci w końcu powróci, zsyłając na stado jeszcze gorsze przeciwności losu. Każdy dzień był dla niej wielką niewiadomą, znakiem zapytania, co tym razem się wydarzy, czy powinna już się przygotować na jeszcze cięższy czas.
  Mimo to korzystała z ów przerwy. Mogła w końcu spróbować wyjść na zewnątrz, mając nadzieję na dość pomyślne łowy, aby żołądek każdego z psów wypełnił się chociaż na chwilę. Czarno-biała przez ostatnie dni nie marzyła tak o niczym innym, jak o najedzeniu się do syta. Na myśl o wbiciu swych kłów w soczyste udo, czy jakąkolwiek część ciała sarny, Betelgezie już ciekła ślinka z pyska.
  Nie mogła więc czekać, musiała spełnić swe pragnienie. Wiedziała też, że prawdopodobnie będzie musiała na polowanie namówić jedną z łowczyń, co mogło zburzyć jej plany, gdyż nie miała pewności, czy Hana lub Naya się zgodzą. W końcu sarna, czy inne zwierzę sporych rozmiarów może okazać się dość trudnym stworzeniem do zabicia, a w pojedynkę suka mogłaby sobie nie poradzić i przy okazji dorobić się ciężkich, bądź nie, urazów.
  Dość długo zajęło jej podjęcie ów kroku. Jednak w końcu, po zmaganiu się z własnymi myślami i przewracaniem z boku na bok w wagonie, suka podniosła cztery litery i ruszyła na poszukiwania. Ów szukanie na szczęście Betelgezy nie trwało w nieskończoność, gdyż zaraz po wyjściu z miejsca swych odpoczynków, dostrzegła jedną z czarno-białych suk. Po krótkim przyjrzeniu się, Betelgeza pojęła iż będzie miała przyjemność rozmawiać z Nayą. Nie wiedziała o niej zbyt dużo i jakoś przez ten czas nie nadarzyła się okazja, aby mogła zagłębić relacje z wyższą o kilka centymetrów suką. Miała nadzieję, że będzie mogła to nadrobić.
  Po przyjęciu obojętnego wyrazy pyska, zbliżyła się do szczupłej samicy. Naya była odwrócona tyłem do Betelgezy, więc łowczyni musiała chrząknąć pare razy, aby ta na nią spojrzała. Gdy mogła spojrzeć w jej czekoladowe i pytające ślepia, wreszcie się odezwała.
— Hej — rzekła od niechcenia, uznając, że najpierw należy się przywitać. Po wypowiedzeniu ów słowa, nie czekając na odpowiedź ze strony Nayi, od razu przeszła do wyjaśnień. — Słuchaj, chciałabym wybrać się na polowanie, mam w planach upolować dużego zwierza, więc przydałaby się jakaś pomoc. Chcesz mi towarzyszyć? — Zapytała obojętnie, spoglądając na nią wyczekująco.

Naya? 

23 sierpnia 2020

Zawieszenie eventu

Drodzy Sforzanie,
event zostaje zawieszony. Póki co, Wasze postacie mogą żyć tak, jakby plagi nie istniały. Fabularnie potraktujecie to na zasadzie zakończenia trzeciego etapu i przerwy od odwiedzin A’lel i Viy Curaya. Taka decyzja została przeze mnie podjęta z kilku względów, ale wymienię te najważniejsze:
— aktywność jest znacznie niższa, prawdopodobnie ze względu na okres, w jakim się właśnie znajdujemy, wielkie niewiadome związane z edukacją, a także przez liczne nieobecności, bo niektórzy z was wciąż są na ostatnich wyjazdach i chcecie się nimi cieszyć, w czym nie ma niczego złego ani niewłaściwego,
— nie będę w stanie dłużej prowadzić tego wydarzenia praktycznie w pojedynkę, bo czeka mnie wyjazd za trzy dni, gdzie będę chciała zrelaksować się przed pójściem na studia (trzymajmy wciąż kciuki, żeby mnie przyjęli na wymarzony kierunek), ale również muszę znaleźć pokój do wynajęcia i zająć się formalnościami,
— nie przynosi mi to takiej przyjemności, jak wcześniej, zaczęłam to robić na siłę i potrzebuję urlopu, jednakże moja nieobecność będzie związana tylko z fabularną aktywnością, jako administrator nadal będę wstawiać formularze, rezerwacje i odpowiadać na pytania, rozwiewać wątpliwości, a z czasem pociągnę dalej event, jednak moja postać pozostanie milcząca do chwili, w której znów nie poczuję chęci do prowadzenia jej.
Życzę Wam w imieniu całej administracji przyjemnej reszty wakacji i spokojnego powrotu do szkolnych ławek bądź na wykłady. Dla niektórych z Was to czas wielkich decyzji, nie tylko związanych ze studiami, ale i z wyborem szkoły średniej. Mam nadzieję, że wszystkim uda się podjąć nauki w miejscach, które sobie wymarzyli.
Powodzenia, Sforzanie i Ty, osobo, która tu tylko zaglądasz.

20 sierpnia 2020

Wyrzucenie



Tutejsza zielarka, MOIRA, która pomieszkiwała w Sforze od dawna, pewnego dnia zniknęła. W czasach apokalipsy, wspomaganej przez plagę uciążliwych owadów ma niewielkie szanse, by przetrwać w pojedynkę poza murami metra. Możemy tylko życzyć jej szczęścia i liczyć na to, że jeszcze się odnajdzie.

Od Betelgezy - Wyprawa #11

  Wezwanie o poranku przez dwójkę przywódców nieco zaniepokoiło Betelgezę. Nie miała pojęcia, co ją czeka i czego od niej chcą. Może zrobiła coś nie tak? Może zaraz miała usłyszeć słowa nakazujące jej opuścić stado? Czarne myśli wręcz zdominowały jej umysł, kiedy stała naprzeciwko dwójki, najważniejszych psów w strefie. Nie była do końca obecna na początku dyskusji, mimo to jakoś starała się słuchać wypowiadanych słów, powolutku szykując się na jeden z gorszych scenariuszy.
  " Dzisiaj uzupełnisz zapasy ryb " — usłyszawszy ów słowa ze strony jednego z przywódców, odrobinę zaskoczona Betelgeza powróciła do świata żywych, tym razem już uważnie i ze stoickim spokojem wyłapując każde zdanie wypowiedziane przez Blodhundur oraz Malcolma. Przywódcy wyjaśnili jej jeszcze, gdzie ma się udać i wytłumaczyli jak tam dojść, aby czasem się nie zagubiła. Ta w ramach odpowiedzi, z namysłem kiwała łbem, w myślach powtarzając ich słowa wyjaśniające drogę. Jako zakończenie rozkazu, Betelgeza dostała metalowe wiadro, w którym to miała złowiony łup umieścić.
  Nie zwlekając z wykonaniem polecenia, czarno-biała natychmiast zabrała się do działania. W zęby chwyciła uchwyt metalowego przedmiotu i szeroko uśmiechnięta ruszyła co tchu, opuszczając bazę. Wczesny poranek napawał sukę ogromnym optymizmem, miała nadzieję, że jej łów będzie owocny. Przecież złapanie ryb nie musi być takie trudne, prawda?
  Droga jak na razie mijała jej bardzo spokojnie. W jej uszach roznosił się cichy brzęk wiadra, a w pysku czuła metaliczny posmak, który jednak jej nie przeszkadzał. Wiatr muskał jej sierść i delikatnie łaskotał po pysku.  Na zewnątrz nie było ani za gorąco, ani za zimno, było wprost idealnie i przyjemnie.
  Wszystko zapewne poszłoby jak z płatka, gdyby nie to, że na świecie wszędzie panoszyły się żywe truchła. Samica musiała więc porzucić swe słodkie marzenia, gdyż rzeczywistość szybko jej o sobie przypomniała.
  Cała ulica zapełniła się hordą zombie, Betelgeza nie miała szans, aby przejść, nie będąc zauważoną. Zjeżyła sierść na karku, stercząc jak głupia, wędrując spojrzeniem po licznej grupie chodzących trupów. Odór szwendaczy dotarł do jej nozdrzy, powodując na jej pysku nieznaczne skrzywienie. Szybko zaczęła myśleć, która z dróg mogłaby zaprowadzić ją nad rzekę.
  Pierw przed sobą dostrzegła kanał. Porzuciła jednak pomysł, aby wejść do jego wnętrza, ponieważ nie była pewna, czy na pewno jest w nim bezpiecznie i czy w ogóle zaprowadzi ją do wyznaczonego miejsca. Wybrała więc, jej zdaniem, bezpieczniejszą drogę przez ulicę.

Betelgeza postanawia się wycofać i iść równoległą ulicą.