Podstawowe informacje
Statystyki
Aparycja
• Rasa — owczarek szwajcarski
• Wygląd zewnętrzny — raczej nie ma się nad czym rozwodzić. Typowy przedstawiciel swojej rasy, lekko wychudzony przez prowadzony tryb życia, o wyjątkowo dobrze zachowanych proporcjach, mocnych łapach i jeszcze silniejszych szczękach. Duże uszy, hebanowe oczy i czarny jak węgiel nos. Dodatkowo wiecznie zadumany wyraz pyska.
• Waga — 32 kg
• Wzrost — 68 cm
• Głos — Arctic Monkeys
• Wygląd zewnętrzny — raczej nie ma się nad czym rozwodzić. Typowy przedstawiciel swojej rasy, lekko wychudzony przez prowadzony tryb życia, o wyjątkowo dobrze zachowanych proporcjach, mocnych łapach i jeszcze silniejszych szczękach. Duże uszy, hebanowe oczy i czarny jak węgiel nos. Dodatkowo wiecznie zadumany wyraz pyska.
• Waga — 32 kg
• Wzrost — 68 cm
• Głos — Arctic Monkeys
Charakter
Spójrz na Malcolma. Duma i uprzedzenie to jedne z tych cech, zarówno towarzyszących mu na co dzień, jak i najbardziej u nim uwielbianych. Chodzi z uniesioną głową, można powiedzieć, że wysoko w chmurach. Bowiem pies często jest zamyślony, pogrążony we własnym świecie, w którym analizuje to, co go spotkało. Zamknięty na innych, nie słucha głosu rozsądku reszty społeczności, a zasłuchany we własne przekonania, bywa obojętny na opinie głoszone przez pozostałych, chyba, że te dotyczą samca. Trzeba wiedzieć, że Malcolm przejawia cechy megalomanii. Dba o swoje dobre imię, tak jakby była to kwestia życia i śmierci. Żyje w przekonaniu, że dla innych jest obrazem doskonałości. I pielęgnuję ową myśl, wszak zawsze był tym dobrym.
Z pewnością nasz wątpliwy bohater posiadł pożądaną przez wszystkich umiejętność - cierpliwość - cnotę, której niejeden mógłby mu pozazdrościć. Wszystkie kłody rzucane przez los pod nogi, omijał ze stalowymi nerwami. Zaciskał zęby i jeśli trzeba było, czołgał się dookoła. Trzeba zaznaczyć, że pies nieczęsto wpada w gniew... Jednakże...
Wciąż ten sam, pozbawiony wyrazu, obraz pyska, zniechęca społeczność do nawiązywania bliższych kontaktów z Malcolmem. Nie należy do najmilszych. Tak jak wspomniałam, przejawia oznaki wszelkiego narcyzmu oraz egoizmu. Dbając o dobre imię, często służy pomocą. Jeśli ktoś odważy się wyruszyć do Malcolma z jakąkolwiek prośbą, nie zostanie z pustymi łapami. Pies dba o dobre samopoczucie wśród sforzan, tak, jak najlepiej potrafi.
Wracając do rzadkich, ale jednak, momentów, w których traci kontrolę - sprawnie atakuje słowami, gdy uzna, że sytuacja tego wymaga. Sarkastyczne oraz ironiczne odpowiedzi są u niego na porządku dziennym. Gdy trzeba, tak dobierze słowa, że wbiją się one w serce przeciwnika pozostawiając pulsujące rany. Urażenie go równa się z chłodnym traktowaniem, narażeniem na kąśliwe uwagi. Szczery do bólu ceni ową cechę w innych osobistościach. Kłamstwo jest jednoznaczną definicją tchórzostwa, którego trzeba wystrzegać się niczym ognia. Nie można porównać go do psów małomównych, z drugiej jednak strony nie jest również wygadany. Jego odpowiedzi uzależnione są od pytań, które zostały skierowane w jego stronę. Stanowczy, nie znosi słowa sprzeciwu, jakiekolwiek przejawy niezgodności powodują u niej gniew i rozwścieczenie. Sam nie przepada za podporządkowywaniem się innym, odkąd uciekł od swojego właściciela, nikt nie ma nad nim władzy. Kierowany dumą, nie przyznaje się przed innymi do swoich uczuć, a często również dotyczy to własnego oblicza. Podejmuje się każdego rzuconego w jego stronę wyzwania, nawet jeżeli jest nie godne uwagi, gdyż ceni się i uważa za odważnego. A przede wszystkim honorowego. Ambitny i pewna siebie, wszak ma ku temu powody. Zdaje się, że przeżył i zobaczył już wszystko. Ma ogromne problemy z zaufaniem. Sam łapie się na tym, że czasem sprawdza nawet Blodhundur, a jest to jedyna istota, do której żywi pozytywne uczucia. Jakiekolwiek uczucia. To, jak potraktował go jego właściciel, to jak jego świat się skończył, odcisnęło na nim ogromne piętno. Nie potrafi przed nikim się otworzyć. Dusi w sobie wszystko, strach, tajemnice, niepewność, ból. Wszystko to pod maską nad wyraz opanowanego i spokojnego przywódcy. Nie ma godziny, w której mógłby odetchnąć. W której mógłby wykrzyczeć światu, jak bardzo nie chce tu być i jak strasznie się sobą brzydzi. W jego przekonaniu bowiem mógł zapobiec tragedii, która miała miejsce tuż pod jego nosem... Przez to, że z nikim o tym nie rozmawia, przekonanie się tylko potęguje.
Z pewnością nasz wątpliwy bohater posiadł pożądaną przez wszystkich umiejętność - cierpliwość - cnotę, której niejeden mógłby mu pozazdrościć. Wszystkie kłody rzucane przez los pod nogi, omijał ze stalowymi nerwami. Zaciskał zęby i jeśli trzeba było, czołgał się dookoła. Trzeba zaznaczyć, że pies nieczęsto wpada w gniew... Jednakże...
Wciąż ten sam, pozbawiony wyrazu, obraz pyska, zniechęca społeczność do nawiązywania bliższych kontaktów z Malcolmem. Nie należy do najmilszych. Tak jak wspomniałam, przejawia oznaki wszelkiego narcyzmu oraz egoizmu. Dbając o dobre imię, często służy pomocą. Jeśli ktoś odważy się wyruszyć do Malcolma z jakąkolwiek prośbą, nie zostanie z pustymi łapami. Pies dba o dobre samopoczucie wśród sforzan, tak, jak najlepiej potrafi.
Wracając do rzadkich, ale jednak, momentów, w których traci kontrolę - sprawnie atakuje słowami, gdy uzna, że sytuacja tego wymaga. Sarkastyczne oraz ironiczne odpowiedzi są u niego na porządku dziennym. Gdy trzeba, tak dobierze słowa, że wbiją się one w serce przeciwnika pozostawiając pulsujące rany. Urażenie go równa się z chłodnym traktowaniem, narażeniem na kąśliwe uwagi. Szczery do bólu ceni ową cechę w innych osobistościach. Kłamstwo jest jednoznaczną definicją tchórzostwa, którego trzeba wystrzegać się niczym ognia. Nie można porównać go do psów małomównych, z drugiej jednak strony nie jest również wygadany. Jego odpowiedzi uzależnione są od pytań, które zostały skierowane w jego stronę. Stanowczy, nie znosi słowa sprzeciwu, jakiekolwiek przejawy niezgodności powodują u niej gniew i rozwścieczenie. Sam nie przepada za podporządkowywaniem się innym, odkąd uciekł od swojego właściciela, nikt nie ma nad nim władzy. Kierowany dumą, nie przyznaje się przed innymi do swoich uczuć, a często również dotyczy to własnego oblicza. Podejmuje się każdego rzuconego w jego stronę wyzwania, nawet jeżeli jest nie godne uwagi, gdyż ceni się i uważa za odważnego. A przede wszystkim honorowego. Ambitny i pewna siebie, wszak ma ku temu powody. Zdaje się, że przeżył i zobaczył już wszystko. Ma ogromne problemy z zaufaniem. Sam łapie się na tym, że czasem sprawdza nawet Blodhundur, a jest to jedyna istota, do której żywi pozytywne uczucia. Jakiekolwiek uczucia. To, jak potraktował go jego właściciel, to jak jego świat się skończył, odcisnęło na nim ogromne piętno. Nie potrafi przed nikim się otworzyć. Dusi w sobie wszystko, strach, tajemnice, niepewność, ból. Wszystko to pod maską nad wyraz opanowanego i spokojnego przywódcy. Nie ma godziny, w której mógłby odetchnąć. W której mógłby wykrzyczeć światu, jak bardzo nie chce tu być i jak strasznie się sobą brzydzi. W jego przekonaniu bowiem mógł zapobiec tragedii, która miała miejsce tuż pod jego nosem... Przez to, że z nikim o tym nie rozmawia, przekonanie się tylko potęguje.
Historia
Przyszedłem na świat w prawdziwie cudownym miejscu. Okres mojego dzieciństwa przepełniony jest ciepłem, poczuciem bezpieczeństwa, stabilnością. Dorastałem wraz z licznym rodzeństwem. Wspólnie spędzaliśmy czas na zabawie. Czule opiekowała się nami nasza matka, doglądała czy nasze brzuchy są pełne, a futerka czyste - słowem, do szczęścia nie brakowało mi absolutnie niczego.
Szybko rośliśmy. W domu coraz częściej pojawiali się w ludzie w ciemnych ubraniach z błyszczącymi odznakami. Zawsze bardzo mnie ciekawili, wnosili mnóstwo zapachów. To oni zabrali mnie na pierwszy spacer. Z nimi dowiedziałem się co to trawa, jakie to uczucie mieć ją pod łapami. Jednak roślinność pod miękkimi poduszeczkami, jak szybko się pojawiła, tak samo szybko zniknęła na rzecz paneli hali treningowej. Tam spędziłem kilka, a może kilkanaście miesięcy swojego życia - nie wiem ile dokładnie, całą uwagę skupiałem na coraz cięższych treningach. Nauczyłem się wielu komend, rozpoznawania zapachów, samoświadomości swojego ciała, a przede wszystkim polegania na moim partnerze, bezgranicznego zaufania. Po ciężkim okresie szkolenia zdążyłem odbyć parę misji. Powrót z jednej szczególnie zapadł mi w pamięci. Wydawało się, że to zwykłe popołudnie. Siedziałem na miejscu pasażera, czasem tylko wystawiałem łeb za szybę. Nie mogłem doczekać się, aż wrócimy do domu i tam będę mógł wylegiwać się na kanapie. Piosenkę w radiu przerwał komunikat. Męski głos trzy razy powtórzył, że obostrzenia zostaną zaostrzone, ponieważ nowy wirus wciąż bardzo szybko się rozprzestrzenia. Mój właściciel pokiwał przecząco głową i zaśmiał się w głos. Powiedział, że chyba tym na górze nie podoba się układ sił na świecie i wymyślają sobie problemy. Uwierzyłem mu. Następny komunikat dotyczył nosicieli. Naukowcy odkryli, że są nimi psy i że to my roznosimy zarazę, będąc tym samym niebezpieczeństwem dla ludzi. Od tego czasu właściciel regularnie jeździł ze mną do gabinetu weterynaryjnego, wykonywano mi mnóstwo testów, aż do czasu, gdy zamknięto lecznice. Państwo ogłosiło niewypłacalność, gospodarka legła w gruzach, a wraz z nią cały świat, jaki znałem. Nikt już nie traktował mnie jak członka rodziny. Unikano kontaktu ze mną. Nikt się ze mną nie bawił, nie jeździłem do pracy. Siedziałem zamknięty w garażu na kocyku, który mój pan dostał wraz ze szczeniakiem z hodowli. Nie wiedziałem co dzieje się w domu. Wnioskując po częstych krzykach, nie było to nic dobrego. Szczerze nie wiem ile trwało moje odosobnienie. Ale wiem, że gdy zobaczyłem mojego opiekuna ze smyczą i moją obrożą, ostatni raz w życiu poczułem szczęście. Serce zabiło mi jak dawniej. Byłem przekonany, że to zapowiedź spaceru, powrotu do normalności. Nigdy tak bardzo się nie pomyliłem. Mężczyzna nic do mnie nie powiedział. Po zapięciu mnie, otworzył drzwi garażowe, nie przeszliśmy nawet dziesięciu metrów, on zatrzymał się przy płocie. Tam przywiązał moją smycz. Wrócił się po coś do domu, tym czymś okazał się być kij do golfa. Powiedział tylko kilka słów. Okazało się, że jego syn jest najprawdopodobniej chory, a winą postanowił obarczyć właśnie mnie. Swój gniew przelał. Wziął zamach i... Pierwsze uderzenie. A później drugie i trzecie. Bił bez opamiętania. Tak długo, aż z mojego boku ciekła krew, a cały grzbiet piekł niemiłosiernie. Na ziemi widziałem krople własnej krwi. Zupełnie nie wiedziałem jak reagować. W końcu to była osoba, jedyna na świecie, której miałem ufać bezgranicznie. Wszak tego mnie nauczono. Padłem ogłuszony ciosem w głowę, do dziś w głowie, gdy tylko zamknę oczy, słyszę skrzypnięcie drzwi i krzyk kobiety. Czy to anioł? Chciałbym. Bo nawet jeśli, to postanowił zostawić mnie na tym łez padole. Zupełnie samego. Bezbronnego. Niestety żywego. Po przebudzeniu byłem już sam. Jakim cudem nie miałem połamanego kręgosłupa? Zastanawiam się do dzisiaj, za to już dziś wiem, że mój kręgosłup moralny dawno nie istnieje. Parę żeber na pewno było pękniętych. Miałem trudności z oddychaniem. Zapewne za sprawą instynktu, ruszyłem przed siebie, uciekając z miejsca zbrodni jak niedobity szczur, który miał więcej szczęścia w starciu z pułapką. Z tą różnicą, że ja niekoniecznie byłem z tego powodu zadowolony. Rany na ciele z czasem się wygoiły. Na mojej drodze wpierw stanęli Blodhundur i Mirage, z którymi dobrze mi się dogadywało. Na tyle, że postanowiliśmy trzymać się razem. Wspólna egzystencja doprowadziła do naturalnego podziału władzy, z czasem dołączały do nas nowe dusze. Dawaliśmy schronienie każdemu. Nie bacząc na jego przeszłość, stan zdrowia. Byliśmy ostoją w trudnych czasach. Mogliśmy ofiarować choć namiastkę tego, co psy straciły. I wtedy przyszła kolejna tragedia. Mirage poprowadził na pewną śmierć cały oddział Szeptaczy. Co gorsza, szwendacze złapały trop i zaatakowały naszą Sforę. Wyrżnęli wszystkich. Zostało tylko lepkie jezioro krwi, ja, Blodhundur, Mirage i Xavier. Ciężko nam było się pozbierać. Sam straciłem nadzieję, że to kiedykolwiek nastąpi. Wiedzieliśmy jedno. Nikt, poza naszą czwórką nie może się o tym dowiedzieć. Ta tajemnica związała nas silniej, aniżeli jakiekolwiek istniejące przysięgi. To coś jak więzy krwi. Krwi naszych wspólnych ofiar.
Szybko rośliśmy. W domu coraz częściej pojawiali się w ludzie w ciemnych ubraniach z błyszczącymi odznakami. Zawsze bardzo mnie ciekawili, wnosili mnóstwo zapachów. To oni zabrali mnie na pierwszy spacer. Z nimi dowiedziałem się co to trawa, jakie to uczucie mieć ją pod łapami. Jednak roślinność pod miękkimi poduszeczkami, jak szybko się pojawiła, tak samo szybko zniknęła na rzecz paneli hali treningowej. Tam spędziłem kilka, a może kilkanaście miesięcy swojego życia - nie wiem ile dokładnie, całą uwagę skupiałem na coraz cięższych treningach. Nauczyłem się wielu komend, rozpoznawania zapachów, samoświadomości swojego ciała, a przede wszystkim polegania na moim partnerze, bezgranicznego zaufania. Po ciężkim okresie szkolenia zdążyłem odbyć parę misji. Powrót z jednej szczególnie zapadł mi w pamięci. Wydawało się, że to zwykłe popołudnie. Siedziałem na miejscu pasażera, czasem tylko wystawiałem łeb za szybę. Nie mogłem doczekać się, aż wrócimy do domu i tam będę mógł wylegiwać się na kanapie. Piosenkę w radiu przerwał komunikat. Męski głos trzy razy powtórzył, że obostrzenia zostaną zaostrzone, ponieważ nowy wirus wciąż bardzo szybko się rozprzestrzenia. Mój właściciel pokiwał przecząco głową i zaśmiał się w głos. Powiedział, że chyba tym na górze nie podoba się układ sił na świecie i wymyślają sobie problemy. Uwierzyłem mu. Następny komunikat dotyczył nosicieli. Naukowcy odkryli, że są nimi psy i że to my roznosimy zarazę, będąc tym samym niebezpieczeństwem dla ludzi. Od tego czasu właściciel regularnie jeździł ze mną do gabinetu weterynaryjnego, wykonywano mi mnóstwo testów, aż do czasu, gdy zamknięto lecznice. Państwo ogłosiło niewypłacalność, gospodarka legła w gruzach, a wraz z nią cały świat, jaki znałem. Nikt już nie traktował mnie jak członka rodziny. Unikano kontaktu ze mną. Nikt się ze mną nie bawił, nie jeździłem do pracy. Siedziałem zamknięty w garażu na kocyku, który mój pan dostał wraz ze szczeniakiem z hodowli. Nie wiedziałem co dzieje się w domu. Wnioskując po częstych krzykach, nie było to nic dobrego. Szczerze nie wiem ile trwało moje odosobnienie. Ale wiem, że gdy zobaczyłem mojego opiekuna ze smyczą i moją obrożą, ostatni raz w życiu poczułem szczęście. Serce zabiło mi jak dawniej. Byłem przekonany, że to zapowiedź spaceru, powrotu do normalności. Nigdy tak bardzo się nie pomyliłem. Mężczyzna nic do mnie nie powiedział. Po zapięciu mnie, otworzył drzwi garażowe, nie przeszliśmy nawet dziesięciu metrów, on zatrzymał się przy płocie. Tam przywiązał moją smycz. Wrócił się po coś do domu, tym czymś okazał się być kij do golfa. Powiedział tylko kilka słów. Okazało się, że jego syn jest najprawdopodobniej chory, a winą postanowił obarczyć właśnie mnie. Swój gniew przelał. Wziął zamach i... Pierwsze uderzenie. A później drugie i trzecie. Bił bez opamiętania. Tak długo, aż z mojego boku ciekła krew, a cały grzbiet piekł niemiłosiernie. Na ziemi widziałem krople własnej krwi. Zupełnie nie wiedziałem jak reagować. W końcu to była osoba, jedyna na świecie, której miałem ufać bezgranicznie. Wszak tego mnie nauczono. Padłem ogłuszony ciosem w głowę, do dziś w głowie, gdy tylko zamknę oczy, słyszę skrzypnięcie drzwi i krzyk kobiety. Czy to anioł? Chciałbym. Bo nawet jeśli, to postanowił zostawić mnie na tym łez padole. Zupełnie samego. Bezbronnego. Niestety żywego. Po przebudzeniu byłem już sam. Jakim cudem nie miałem połamanego kręgosłupa? Zastanawiam się do dzisiaj, za to już dziś wiem, że mój kręgosłup moralny dawno nie istnieje. Parę żeber na pewno było pękniętych. Miałem trudności z oddychaniem. Zapewne za sprawą instynktu, ruszyłem przed siebie, uciekając z miejsca zbrodni jak niedobity szczur, który miał więcej szczęścia w starciu z pułapką. Z tą różnicą, że ja niekoniecznie byłem z tego powodu zadowolony. Rany na ciele z czasem się wygoiły. Na mojej drodze wpierw stanęli Blodhundur i Mirage, z którymi dobrze mi się dogadywało. Na tyle, że postanowiliśmy trzymać się razem. Wspólna egzystencja doprowadziła do naturalnego podziału władzy, z czasem dołączały do nas nowe dusze. Dawaliśmy schronienie każdemu. Nie bacząc na jego przeszłość, stan zdrowia. Byliśmy ostoją w trudnych czasach. Mogliśmy ofiarować choć namiastkę tego, co psy straciły. I wtedy przyszła kolejna tragedia. Mirage poprowadził na pewną śmierć cały oddział Szeptaczy. Co gorsza, szwendacze złapały trop i zaatakowały naszą Sforę. Wyrżnęli wszystkich. Zostało tylko lepkie jezioro krwi, ja, Blodhundur, Mirage i Xavier. Ciężko nam było się pozbierać. Sam straciłem nadzieję, że to kiedykolwiek nastąpi. Wiedzieliśmy jedno. Nikt, poza naszą czwórką nie może się o tym dowiedzieć. Ta tajemnica związała nas silniej, aniżeli jakiekolwiek istniejące przysięgi. To coś jak więzy krwi. Krwi naszych wspólnych ofiar.
Pozostałe informacje
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz