Widziała.
Wszystko widziała.
Hanka nie zważała już teraz na ból startych do krwi opuszek łap ani na nieznośne głosy w głowie, które od zawsze dobrze kierowały łaciatą i teraz stanowczo odradzały jej jakiekolwiek podjęcie ofensywy. Bez wahania rzuciła się w stronę ludzi, którymi tak bardzo teraz gardziła. Na tyle, aby z pełną świadomością zesłać na nich okrutną śmierć. W jednej chwili zamieniła się w skowyczącą i wyjącą przeciągle istotę, która zataczała kręgi wśród nieumarłych, chcąc zwrócić uwagę jak największej ilości. Podgniłe ciała w jednej chwili zaczęły ją otaczać z każdej strony i zarazem tłumić strzały ludzi własnymi ciałami, jakby zamykając ją w żywej i ruszającej się klatce. Klatce, która sama w sobie była czymś zabójczym. Jej grzbietu dotknęła ręka ludzkiej samicy, której głowa trzymała się chyba na ścięgnie. Jej palce niemalże zacisnęły się na jej karku, choć suczka była szybsza. Hana miała ochotę zwymiotować, lecz powstrzymywał ją obraz krwawiącej Blodhundur - łaciata miała nadzieję, że wszystko z nią w porządku.
Czemu ludziom tak łatwo przychodzi pociągnięcie za spust ich gromistych patyków? Czy psy, które od wieków wiernie były pod każdy człowieczy rozkaz, muszą teraz tak cierpieć? Czy przeznaczeniem jest strzał w łeb i rów, w połowie wypełniony psią juchą i deszczówką? Czy jeśli to panowie kiedyś cierpieli, to zadaniem psów ras wszystkich miało być ich zagryzanie, a matka natura mści się teraz na zwierzętach w odwecie, za nie wybicie tego parszywego gatunku do cna? Hana wcale się by nie zdziwiła, gdyby to było cholerną prawdą. Gdy spojrzała się na młodziaka, ginącego i coraz mniej widocznego pod stosem zgniłych ciał, to ten przypominał jej własnego pana. Hana skarciła się w duchu za to porównanie, wiedząc, że jej chłopak był inny i nie kierował się tak płytkimi instynktami. Ten za to miał duże i okrągłe oczęta, które tak śmiesznie błądziły, szukając jej spojrzenia a może i nawet szansy na ratunek. Hana jednak nie drgnęła, delektując się ich krzykami i łamliwymi jękami, zapewne wołaniami o pomoc. Tak bardzo chcieli ją dopaść, że pozwolili swym nierozważnym zachowaniem, aby zombie odcięło im drogę ucieczki i zarazem otoczyło śmiercionośnym korowodem. Dla spragnionej zemsty Haneczki była to prawdziwa uczta, której koszt ponosili oni sami. A zresztą, dla jasnej było to bez różnicy, jak by zginęli - równie dobrze mogliby się sami powystrzelać tymi swoimi patykami, gdyby tylko nie zabrakło im nabojów. Jaka szkoda, że umrą przez coś, czym sami zadawali śmierć.
Czemu ludziom tak łatwo przychodzi pociągnięcie za spust ich gromistych patyków? Czy psy, które od wieków wiernie były pod każdy człowieczy rozkaz, muszą teraz tak cierpieć? Czy przeznaczeniem jest strzał w łeb i rów, w połowie wypełniony psią juchą i deszczówką? Czy jeśli to panowie kiedyś cierpieli, to zadaniem psów ras wszystkich miało być ich zagryzanie, a matka natura mści się teraz na zwierzętach w odwecie, za nie wybicie tego parszywego gatunku do cna? Hana wcale się by nie zdziwiła, gdyby to było cholerną prawdą. Gdy spojrzała się na młodziaka, ginącego i coraz mniej widocznego pod stosem zgniłych ciał, to ten przypominał jej własnego pana. Hana skarciła się w duchu za to porównanie, wiedząc, że jej chłopak był inny i nie kierował się tak płytkimi instynktami. Ten za to miał duże i okrągłe oczęta, które tak śmiesznie błądziły, szukając jej spojrzenia a może i nawet szansy na ratunek. Hana jednak nie drgnęła, delektując się ich krzykami i łamliwymi jękami, zapewne wołaniami o pomoc. Tak bardzo chcieli ją dopaść, że pozwolili swym nierozważnym zachowaniem, aby zombie odcięło im drogę ucieczki i zarazem otoczyło śmiercionośnym korowodem. Dla spragnionej zemsty Haneczki była to prawdziwa uczta, której koszt ponosili oni sami. A zresztą, dla jasnej było to bez różnicy, jak by zginęli - równie dobrze mogliby się sami powystrzelać tymi swoimi patykami, gdyby tylko nie zabrakło im nabojów. Jaka szkoda, że umrą przez coś, czym sami zadawali śmierć.
Ostra woń charakterystycznej juchy wzbudziła w Hanie coś, co przez długi czas pozostawało uśpione w podole jej duszy. Nie zdołało to jednak złamać silnej woli, której odejście skutecznie wytrąciłaby Hanę z równowagi i pozbawiło zdolności jasnego myślenia. Metaliczny zapach wgryzał się w jej nozdrza bez żadnych skrupułów, nie dając zmąconemu umysłowi ani na chwilę odpocząć. Stanęła w bezpiecznej odległości od wylotu betonowej tuby i z cichym charkotem wypluła resztki śliny z pyska, tuż obok zeschniętych już skrzepów krwi, należących zapewne do Blodhundur. Płuca paliły ją żywym ogniem, choć w obliczu niepokoju, jaki w sobie miała, nie można było tego choćby nazwać cierpieniem. Bała się wejść do środka. Cholernie bała się widoku psa, który być może jest już martwy lub dogorywa, krztusząc się własną krwią. Gdyby to był ktoś, kogo ledwie ujrzała na oczy, to nie obejrzałaby się nawet za sobą i odeszłaby w przeciwną stronę. Byłoby jej przykro i... to wszystko. Ale z niebieskooką sprawa miała się trochę inaczej, bo Hana zdążyła się już do własnego przywódcy w postaci Blodhundur nieco przywiązać.
Hanka z niewiarygodnym trudem zbliżyła się do Blodhundur. Ta wymamrotała coś o walkiriach, by po kilku sekundach stracić oddech. W miodowych ślepiach Haneczki zalśnił strach i bojaźń, której nie doświadczyła od naprawdę długiego czasu. O własną skórę nie czuła takiego lęku jak teraz. Krew sączyła się z rany małymi strużkami i skapując na ziemię, tworząc jeziorko w zagłębieniu betonu.
— Ej, nie wybieraj się nigdzie — wymamrotała, chcąc nawiązać kontakt z pogrążoną w letargu.
Wszystkie jej myśli momentalnie przestały mieć znaczenie, kiedy po krótkiej chwili intensywnego wpatrywania, boki ciemnej uniosły się w geście wzięcia oddechu. W łaciatej pękło już coś od samego początku, kiedy to w karkołomnym biegu dostrzegła krew na ciele psa. Suka leżała na lewym boku i wyglądała niesamowicie mizernie, jakby postrzał mimowolnie odebrał część zawartego w niej życia. Haneczka momentalnie zniżyła się na wysokość rany, aby po chwili zacząć zlizywać nadmiar krwi wokół przecięcia skóry. Niemalże natychmiast cały jej pysk zabarwił się na znienawidzoną przez nią barwę, jakby robiąc to złośliwie. Nie miała niczego, co mogłoby jej pomóc zatamować krwawienie nad zranieniem, nie mówiąc już nawet o oczyszczeniu czy dezynfekcji. Hana modliła się w duchu do wszystkich znanych jej bóstw, aby postrzał z ludzkiej dłoni był tylko draśnięciem. Jeśli czarna kula przebiła czaszkę, to...
— Blodhundur? — nos czarnej wydawał się niepokojąco chłodny — Słyszysz mnie?
Przez moment Haneczka miała wrażenie, jakby powieki ciemnej drgnęły. Ponownie, przepełniona nadzieją, dotknęła pyska Blodhundur. Ten jednak nie ruszył się ani o centymetr.
— Proszę, otwórz oczy — wystękała łamliwym głosem, nie mając bladego pojęcia, co może zrobić, aby pomóc rannej — Nie rób sobie ze mnie żartów...
Ku jej nieszczęściu, na myśl przyszły jej tylko dwa w miarę racjonalne rozwiązania. Aż dwa. Mogła zostawić Blodhundur samą w tej rurze i ruszyć po pomoc do innych lub zostać z nią i czekać, aż ktoś zauważy ich nieobecność i ruszy z pomocą. Obie opcje jednak nie były idealne i mimo starań, łaciata nie potrafiła znaleźć złotego środka. Wycieńczona biegiem, położyła się tuż obok suki i przymknęła powieki, nadal jednak nasłuchując. Czuła się winna, im bardziej docierało do niej to, co się wydarzyło. A wolny i nierównomierny, przerywany jedynie cichymi kaszlnięciami oddech czarnej, coraz bardziej utwierdzał ją w tym przekonaniu. Czuła się przeklęcie winna tego, że obok niej leży nieprzytomna właścicielka pięknych ślepi. Żałowała, że sama nie jest na jej miejscu.
— Ej, nie wybieraj się nigdzie — wymamrotała, chcąc nawiązać kontakt z pogrążoną w letargu.
Wszystkie jej myśli momentalnie przestały mieć znaczenie, kiedy po krótkiej chwili intensywnego wpatrywania, boki ciemnej uniosły się w geście wzięcia oddechu. W łaciatej pękło już coś od samego początku, kiedy to w karkołomnym biegu dostrzegła krew na ciele psa. Suka leżała na lewym boku i wyglądała niesamowicie mizernie, jakby postrzał mimowolnie odebrał część zawartego w niej życia. Haneczka momentalnie zniżyła się na wysokość rany, aby po chwili zacząć zlizywać nadmiar krwi wokół przecięcia skóry. Niemalże natychmiast cały jej pysk zabarwił się na znienawidzoną przez nią barwę, jakby robiąc to złośliwie. Nie miała niczego, co mogłoby jej pomóc zatamować krwawienie nad zranieniem, nie mówiąc już nawet o oczyszczeniu czy dezynfekcji. Hana modliła się w duchu do wszystkich znanych jej bóstw, aby postrzał z ludzkiej dłoni był tylko draśnięciem. Jeśli czarna kula przebiła czaszkę, to...
— Blodhundur? — nos czarnej wydawał się niepokojąco chłodny — Słyszysz mnie?
Przez moment Haneczka miała wrażenie, jakby powieki ciemnej drgnęły. Ponownie, przepełniona nadzieją, dotknęła pyska Blodhundur. Ten jednak nie ruszył się ani o centymetr.
— Proszę, otwórz oczy — wystękała łamliwym głosem, nie mając bladego pojęcia, co może zrobić, aby pomóc rannej — Nie rób sobie ze mnie żartów...
Ku jej nieszczęściu, na myśl przyszły jej tylko dwa w miarę racjonalne rozwiązania. Aż dwa. Mogła zostawić Blodhundur samą w tej rurze i ruszyć po pomoc do innych lub zostać z nią i czekać, aż ktoś zauważy ich nieobecność i ruszy z pomocą. Obie opcje jednak nie były idealne i mimo starań, łaciata nie potrafiła znaleźć złotego środka. Wycieńczona biegiem, położyła się tuż obok suki i przymknęła powieki, nadal jednak nasłuchując. Czuła się winna, im bardziej docierało do niej to, co się wydarzyło. A wolny i nierównomierny, przerywany jedynie cichymi kaszlnięciami oddech czarnej, coraz bardziej utwierdzał ją w tym przekonaniu. Czuła się przeklęcie winna tego, że obok niej leży nieprzytomna właścicielka pięknych ślepi. Żałowała, że sama nie jest na jej miejscu.
Nie może jej zostawić samej.
Decyzję podjęła w momencie, kiedy umarły niemalże wskoczył do środka podłużnej rury. Hanka ledwo odróżniała zapachy w mieszaninie potu i krwi, ale tego jednego, woni gnijących ciał, nie mogła pomylić z żadnym innym. Czuła, jak ich pojedyncze paznokcie drapią beton i miała wrażenie, że te potwory nie czują bólu i nie znają litości. Nie słyszała, aby było ich wiele, ale nie chciała tego sprawdzać. Małe szanse miała w starciu choćby z jednym, nie mówiąc już o dwóch czy trzech przeraźliwie głodnych i szybkich bestiach. A co dopiero nieprzytomna samica, która była wręcz dziecinnie łatwym kąskiem dla tych żądnych mięsa istot? Hana zdolna była do obrony, ona nie. Może jeśli będą przez odpowiedni czas cicho, to chorzy na wirusa stracą zainteresowanie tym miejscem i odejdą? Choć na ranie pojawiła się zajawka brunatnego skrzepu, to Haneczka nadal była przerażona a widok krwi, która zdążyła się już wydostać z rany, w ogóle jej nie uspokoił. Ciągle siedziały w niej emocje, które nie chciały dać za wygraną i kotłowały się w umyśle Haneczki bez przerwy. Nie wiedziała, czy dobrze zrobiła, postanawiając zostać. Na pewno potrzebny byłby uzdrowiciel czy zielarz, które od razu wiedziałby, co robić. Wszystko wydawało się jakieś takie ciężkie, jakby jedno wielkie licho wzięło w swe łapska ich losy i postanowiło je urozmaicić według własnego uznania.
Nocny chłód był niemiłosierny, a Hana przysunęła się do Blodhundur, chcąc zapewnić jej choć odrobinę ciepła. Cały czas czuwała i nasłuchiwała, czy są bezpieczne. Beton wręcz palił zimnem, a suczka wydawała się być ledwo ciepła... Hana zerknęła na ranę, która się już zasklepiła, choć nadal niepokoiła suczkę. Całość była opuchnięta, a wokół strupa pojawił się biało-żółty nalot - Haneczka dobrze wiedziała, co to jest. Musiało się wdać zakażenie, co było wręcz rzeczą oczywistą.
— Nie pozwolę ci umrzeć, wiesz? — powiedziała cichutko, mając złudne nadzieje, że ciemna ją usłyszy — Jakoś sobie damy radę, tylko proszę, wstań. Nie mogę nigdzie iść, jeśli będziesz nieprzytomna. Zjedzą cię, wiesz? Nie chciałabym tego.
Odpowiedziała jej cisza, przerywana okazjonalnymi skowytami trupów.
— Nie pozwolę ci umrzeć, wiesz? — powiedziała cichutko, mając złudne nadzieje, że ciemna ją usłyszy — Jakoś sobie damy radę, tylko proszę, wstań. Nie mogę nigdzie iść, jeśli będziesz nieprzytomna. Zjedzą cię, wiesz? Nie chciałabym tego.
Odpowiedziała jej cisza, przerywana okazjonalnymi skowytami trupów.
Obudziło ją poruszenie z jej lewej strony. Momentalnie się zerwała, stając i nachylając się tuż obok Blodhundur, której powieki zadrżały.
— Proszę, Blodhundur, odpowiedz — Haneczka szepnęła w jej stronę z nadzieją, wlepiając w nią błagalne spojrzenie.
— Proszę, Blodhundur, odpowiedz — Haneczka szepnęła w jej stronę z nadzieją, wlepiając w nią błagalne spojrzenie.
Niebieskooka?
Bonus
dodatkowa nagroda za +1000 słów
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz