Podstawowe informacje
Statystyki
Aparycja
• Rasa — Kundel, prawdopodobnie mieszanka border collie i retrievera tollera z labradorem, chociaż patrząc na jego wzrost można by przypuszczać, że największy wkład w jego genetykę mają dwie pierwsze rasy.
• Wygląd zewnętrzny — Miękka czekoladowa sierść, oklapnięte uszy i duże łapy, przez co dorosły już pies wygląda jakby wciąż był beztroskim szczenięciem. Samiec ma dość smukłą budowę, ale nie brakuje mu mięśni - jego ciało zawsze jest gotowe do biegu. Ogon gęsty i zwykle noszony nisko. Oczy, z których jedno jest błękitne, czujnie obserwują otoczenie, a uszy, mimo że niepozorne, wychwytują nawet najmniejsze szelesty. Brązowa sierść na prawej tylnej kończynie zakrywa trzy centymetrową bliznę, powstałą wskutek zaplątania łapy w drut kolczasty podczas jednej z ucieczek Rabastana przed śmiercionośnym kogutem. Pies nie pokazuje jej nikomu, nawet kiedy ślad mu dokucza. Nie chce, żeby wykluczano go przez to z obowiązków, a inne psy były wystawione na większe niebezpieczeństwo przez jego nieobecność na patrolu czy wyprawie. Drugie znamię - nieregularna szrama na głowie - jest wynikiem upadku wycieńczonego Rabastana ze schodów metra, w dzień jego przybycia na teren Sfory, i niefortunnego uderzenia o krawędź jednego z podniszczonych stopni.
• Waga — z apetytem samca jest różnie, więc jego waga waha się od 13 do 15 kilogramów
• Wzrost — około 50 centymetrów w kłębie
• Głos — Raczej przyjemny i niezbyt donośny. Samiec całkiem dobrze potrafi maskować głosem swoje prawdziwe emocje, aczkolwiek nie na tyle, żeby wprawne ucho uważnego rozmówcy tego nie wychwyciło. Zdarza się, że jego ton przyjmuje lekko szczenięce zabarwienie, zwłaszcza gdy jest czymś podekscytowany lub wystraszony.
• Wygląd zewnętrzny — Miękka czekoladowa sierść, oklapnięte uszy i duże łapy, przez co dorosły już pies wygląda jakby wciąż był beztroskim szczenięciem. Samiec ma dość smukłą budowę, ale nie brakuje mu mięśni - jego ciało zawsze jest gotowe do biegu. Ogon gęsty i zwykle noszony nisko. Oczy, z których jedno jest błękitne, czujnie obserwują otoczenie, a uszy, mimo że niepozorne, wychwytują nawet najmniejsze szelesty. Brązowa sierść na prawej tylnej kończynie zakrywa trzy centymetrową bliznę, powstałą wskutek zaplątania łapy w drut kolczasty podczas jednej z ucieczek Rabastana przed śmiercionośnym kogutem. Pies nie pokazuje jej nikomu, nawet kiedy ślad mu dokucza. Nie chce, żeby wykluczano go przez to z obowiązków, a inne psy były wystawione na większe niebezpieczeństwo przez jego nieobecność na patrolu czy wyprawie. Drugie znamię - nieregularna szrama na głowie - jest wynikiem upadku wycieńczonego Rabastana ze schodów metra, w dzień jego przybycia na teren Sfory, i niefortunnego uderzenia o krawędź jednego z podniszczonych stopni.
• Waga — z apetytem samca jest różnie, więc jego waga waha się od 13 do 15 kilogramów
• Wzrost — około 50 centymetrów w kłębie
• Głos — Raczej przyjemny i niezbyt donośny. Samiec całkiem dobrze potrafi maskować głosem swoje prawdziwe emocje, aczkolwiek nie na tyle, żeby wprawne ucho uważnego rozmówcy tego nie wychwyciło. Zdarza się, że jego ton przyjmuje lekko szczenięce zabarwienie, zwłaszcza gdy jest czymś podekscytowany lub wystraszony.
Charakter
W przypadku Rabastana zdanie "nie oceniaj książki po okładce" nie w każdym aspekcie się sprawdza. Jak wygląda tak się zazwyczaj zachowuje, bo mimo dojrzałego wieku ekscytuje się wszystkim jak młodziak. Zamiast ratować się przed powodzią, zachwycony będzie ją obserwował, a dopiero jak woda sięgnie mu do brzucha zorientuje się, że coś jest nie tak. Rozbiegany i pełen energii, bardzo łatwo się rozprasza. Niecierpliwy, potrafi znudzić się po paru sekundach bezczynności, a kiedy mu się nudzi zaczyna chodzić w kółko lub bawić się przypadkowymi przedmiotami, nierzadko coś przez to psując.
Wbrew pozorom nie potrzeba wiele, żeby ten jego entuzjazm zgasić, trzeba tylko wiedzieć gdzie uderzyć. Psychika Rabastana jest bardzo krucha i wrażliwa, wystarczy jedno trafne słowo lub gest, aby go zranić. Dla niego nie ma nic gorszego od bycia niechcianym i niedocenianym. Niestety często nie potrafi się postawić i stanowczo powiedzieć "nie", przez co staje się idealnym dla dręczycieli obiektem do poniżania, pomiatania i wykorzystywania.
Samiec miewa czasem ciche dni, które spędza na rozmyślaniu o przyszłości, tęsknocie do przeszłości i snuciu nierealnych marzeń. Zresztą nie raz miał przez to kłopoty, bo zamiast skupiać się na bieżącym problemie, patrzył w daleką przyszłość i ignorował teraźniejszość. Z drugiej strony szybko mu to mija i na powrót staje się rozgadanym i rozbrykanym szczeniakiem.
Kolejną warstwą charakteru Rabastana jest ta najlepsza i najbardziej przydatna w trudnych czasach, ale najmniej udzielająca się. Mimo że pies nie zawsze wystarczająco dba o swoje bezpieczeństwo, kiedy tylko jego bliscy będą zagrożeni, rzuci się na pomoc choćby sam miał doznać obrażeń. Jest to spowodowane wstydem i wyrzutami sumienia, które prześladowały go po ucieczce z domu, i które od czasu do czasu nadal do niego wracają.
Samiec jest bardzo lojalny i wierny, nigdy nie przyszłoby mu do głowy, żeby zdradzić kogoś kto mu zaufał. Nie zbyt dobrze odnajduje się w kontrolowaniu i zarządzaniu innymi; od wydawania rozkazów woli je otrzymywać i wykonywać.
Wbrew pozorom nie potrzeba wiele, żeby ten jego entuzjazm zgasić, trzeba tylko wiedzieć gdzie uderzyć. Psychika Rabastana jest bardzo krucha i wrażliwa, wystarczy jedno trafne słowo lub gest, aby go zranić. Dla niego nie ma nic gorszego od bycia niechcianym i niedocenianym. Niestety często nie potrafi się postawić i stanowczo powiedzieć "nie", przez co staje się idealnym dla dręczycieli obiektem do poniżania, pomiatania i wykorzystywania.
Samiec miewa czasem ciche dni, które spędza na rozmyślaniu o przyszłości, tęsknocie do przeszłości i snuciu nierealnych marzeń. Zresztą nie raz miał przez to kłopoty, bo zamiast skupiać się na bieżącym problemie, patrzył w daleką przyszłość i ignorował teraźniejszość. Z drugiej strony szybko mu to mija i na powrót staje się rozgadanym i rozbrykanym szczeniakiem.
Kolejną warstwą charakteru Rabastana jest ta najlepsza i najbardziej przydatna w trudnych czasach, ale najmniej udzielająca się. Mimo że pies nie zawsze wystarczająco dba o swoje bezpieczeństwo, kiedy tylko jego bliscy będą zagrożeni, rzuci się na pomoc choćby sam miał doznać obrażeń. Jest to spowodowane wstydem i wyrzutami sumienia, które prześladowały go po ucieczce z domu, i które od czasu do czasu nadal do niego wracają.
Samiec jest bardzo lojalny i wierny, nigdy nie przyszłoby mu do głowy, żeby zdradzić kogoś kto mu zaufał. Nie zbyt dobrze odnajduje się w kontrolowaniu i zarządzaniu innymi; od wydawania rozkazów woli je otrzymywać i wykonywać.
Historia
Miękki kocyk na twardej betonowej podłodze. Mama liżąca mnie i wyczerpana po porodzie aż dwunastu szczeniąt, spośród których ja byłem ostatnim, podobno cudem, teoretycznie zbyt słabym, aby przeżyć. Nasza opiekunka w schronisku często powtarzała, że jestem jej "Szczęśliwą Dwunastką", bo pomimo początkowych komplikacji rozwijałem się tak samo dobrze jak reszta psiaków. Lubiłem ją, mimo że po zabawie zawsze zostawiała mnie w tej okropnej klatce na pastwę reszty szczeniąt. Na początku chowałem się za Mamą lub wciskałem w kąt, ale z czasem stałem się śmielszy i zacząłem bawić z rodzeństwem. Zanim jednak udało mi się dobrze ich poznać, zaczęli znikać. Gdzie? Nie wiedziałem, ale bardzo chciałem to odkryć. W końcu zostałem tylko ja, Siostra i nasza Mama. Z nudów zaczepialiśmy Mamę, ciągnęliśmy ją za uszy i skakaliśmy po niej (jak teraz o tym myślę, to musiała mieć anielską cierpliwość). Właśnie wtedy, w środku zabawy, do klatki weszła opiekunka i wzięła naszą dwójkę. Siostra rzucała się, nadal próbując chwycić mój ogon, ale mnie zainteresowali ludzie. Zostałem podany dziewczynce, która zaśmiała się, kiedy polizałem ją po oku. To była miłość od pierwszego wejrzenia.
Po pożegnaniu z Mamą i Siostrą, Dziewczynka zapięła mi elegancką czarną smycz i zaprowadziła do Samochodu, który po chwili szczeknął i zaczął iść! Wspiąłem się do okna. Świat też szedł! Wpatrywałem się w niego jak zahipnotyzowany, mimo że Samochód warczał na mnie przez całą drogę. Kiedy wysiedliśmy stwierdziłem, że świat przestał już biec. Powąchałem powietrze. Ile tu było zapachów! Ale Dziewczynka wciąż trzymała mnie na smyczy, więc poszedłem za nią i Dużymi. Później okazało się, że Dziewczynka to Maya, a Duzi to Tata i Mama (mimo że wcale nie pachniała jak Mama). Mieszkali w niewielkim niebieskim domku, wokół którego roztaczały się pola i łąki. Obok domu mieszkały owce, kozy, krowy, kury, króliki, a nawet koń. Byłem tak przeszczęśliwy z tego, że mogę z nimi mieszkać, że ogon bolał mnie od ciągłego machania. Codziennie wychodziłem przez moje psie drzwiczki na obchód gospodarstwa. Czułem respekt przed krowami, kozy i owce wydawały się nudne, więc najwięcej czasu spędzałem na pastwisku z koniem Bentleyem, który zawsze witał mnie rżeniem. Najgorsze z całej rodziny były kury. Nigdy nie wpuszczały mnie do kurnika, a wielki kogut nie raz mnie pogonił. Rodzice i Maya prawie codziennie wychodzili gdzieś rano, a wracali wieczorem, więc większość życia spędzałem na gospodarstwie, zdarzało mi się nawet spędzać na dworze całe noce.
Mimo że wszyscy w rodzinie bardzo mnie kochali, największe przywiązanie czułem do Mai. Dawała mi jedzenie, spała ze mną w łóżku i często siadaliśmy razem przy kominku, aby mogła poczytać mi książki. Sama też pisała, a kartki spinała w cienkie pliki i kładła tak wysoko, że za nic nie mogłem ich sięgnąć. Co jakiś czas zdarzały się dni, kiedy wszyscy byliśmy w domu. Maya brała mnie wtedy na podwórko i uczyła mnóstwa sztuczek. Umiałem siadać, dawać łapę, udawać martwego, czołgać się pod Samochodem, a nawet wskakiwać na kurnik i przeskakiwać przez płot! Nieustannie słyszałem, że jestem wyjątkowo utalentowany, a kiedy Maya będzie starsza, zrobi o mnie film. Co raz powtarzała o "byciu reżyserem" i rozmawiała o tym z rodzicami. Nie do końca wiedziałem o co jej chodzi, ale była szczęśliwa więc ja też byłem.
Kiedy podrosłem zaczęliśmy jeździć nad Jezioro. Było tam mnóstwo kaczek i, mimo iż nie byłem już głupi i wiedziałem, że ptaki i tak mi uciekną, nie mogłem się powstrzymać od wskoczenia do wody, aby je przepędzić. To właśnie w Jeziorze odkryłem moją miłość do wody i pływania. Na brzeg wracałem tylko na odpoczynek i przysmak, a w tym czasie kaczki znów pojawiały się przy pałkach wodnych.
Dni mijały a ja rosłem, uczyłem się sztuczek, ale też zmądrzałem. Rozumiałem już gdzie wszyscy wychodzą rano, po co doi się krowy i dlaczego ryby mogą oddychać pod wodą a psy nie. Zacząłem się nawet zapuszczać na wycieczki poza gospodarstwo, wykorzystując sztuczkę z kurnikiem. Zazwyczaj wybierałem się na przechadzkę po polach i pobliskim lasku, wracałem na kolację, a następnego rana po śniadaniu znów wychodziłem. Wszystko to było wspaniałe dopóki grupa kilku psów z wioski mnie nie zwietrzyła. I zaczęło się. Docinki, grożenie, kąsanie po łapach i ogonie. Kiedy mogłem uciekałem, ale niejednokrotnie udawało im się zapędzić mnie w pułapkę. Wtedy jedynym wyjściem było przetrwanie ataku i poczekanie aż się znudzą i odejdą. Trudno mi było zrezygnować ze spacerów, więc zacząłem wychodzić tylko wczesnym rankiem i późnym wieczorem. Codziennie wybierałem inną trasę i stałem się tak czujny, że rejestrowałem najmniejszy nawet ruch spadającego na ziemię liścia. I, o dziwo, ten system działał... do czasu.
Akurat wracałem do domu po wieczornym wypadzie. Dosłownie na parę sekund zatopiłem się w myślach, ale ta chwila nieuwagi wystarczyła. Nagle usłyszałem ujadanie i chrzęst żwiru pod łapami biegnących ku mnie psów. Rzuciłem się w stronę płotu, byłem już tak blisko! Wielki czarny brytan odciął mi drogę. Spanikowałem i zacząłem biec w przeciwnym kierunku. Było to skrajnie głupie, bo coraz bardziej oddalałem się od gospodarstwa, ale naturalny odruch był silniejszy. Oczywiście w mgnieniu oka sytuacja zwróciła się przeciwko mnie, bo teraz byłem otoczony przez cztery psy. Nie mogłem zwolnić bez ryzyka ugryzienia przez brytana, ucieczkę w bok uniemożliwiały mi dwa brązowe kundle, a przede mną gnał, co chwilę spoglądając za siebie, ciemny owczarek. Psy przeszły do kłusa, więc chcąc nie chcąc też zwolniłem. Owczarek wyminął mnie, dołączając do reszty. Z jednej strony miałem prześladowców, z drugiej ścianę starej stodoły. Zmrużyłem oczy i podkuliłem ogon, niemo błagając o litość. Jeden z brązowych psów skoczył pierwszy, gryząc mnie w kark. Ugiąłem przednie łapy i zamknąłem oczy. Czułem bolesne ukąszenia w łapy, a potem w brzuch, co zmusiło mnie do podniesienia. Czas dłużył się niemiłosiernie, moje ciało drżało, ale umysł pozostawał jasny. Wiedziałem, że muszę tylko poczekać, a znudzą się i mnie zostawią. Jednak nic tego nie zapowiadało, a mój bezruch zdawał się tylko ich irytować, bo ugryzienia przybierały na sile. Miarka się przebrała, kiedy poczułem jak jeden z psów wskakuje na mnie przednimi łapami. Wykręciłem się i zacisnąłem szczęki na napastniku. Otworzyłem oczy z przerażeniem. Moje zęby wbijały się w pysk owczarka, który cofnął się zaskoczony, wyrywając z uścisku. Przez ułamek chwili psy stały nieruchomo, trawiąc niespodziewane zajście. Niemal słyszałem jak serce łomocze w mojej piersi. Zrobiło mi się słabo. Czarny pies zaczął zbliżać się powoli, warcząc i odsłaniając ostre zęby. Wiedziałem, że już po mnie, czekałem na cud. A cud... nadszedł. Usłyszałem jak ktoś woła moje imię. Maya! Najwyraźniej postanowiła mnie poszukać, kiedy nie stawiłem się punktualnie na kolację. Psy odwróciły głowy, co ja bez wahania wykorzystałem. Przemknąłem między nimi i popędziłem do Mai i Taty. Byłem szybki, a moi prześladowcy zrezygnowali z pościgu widząc obcych ludzi. Dobiegłem do dziewczyny i przylgnąłem do niej, nadal roztrzęsiony.
Po tym wydarzeniu przestałem wychodzić za płot. Siedziałem w domu i u Bentleya, czasem droczyłem się z kurami. Jeździliśmy nad Jezioro. Wszystko było jak dawniej, ale potem nadszedł ten dzień... Od wielu miesięcy moi właściciele chodzili zaniepokojeni przez jakąś zarazę, o której mówili w telewizji. Przestali wyjeżdżać z domu. Kiedy do nich podchodziłem zachowywali się nerwowo, nawet Maya patrzyła na mnie dziwnie. Ale nadal miałem swoje miejsce w domu. Aż do tego pamiętnego dnia.
Odpoczywałem w chłodnym cieniu kasztanowca na pastwisku, kiedy kątem oka zarejestrowałem ruch. Usiadłem. Dwóch mężczyzn kierowało się do domu. Szli... dziwnie. Powoli i niepewnie, zataczając się lekko. Uznałem, że to pewnie tylko pijacy, którzy zgubili drogę, lub pomylili adresy jak to się już kiedyś zdarzyło. Niemniej jednak postanowiłem podążyć za nimi, tak na wszelki wypadek. Ostrożnie przeszedłem przez uchylone drzwi. Z salonu dobiegły mnie krzyki i odgłosy szarpaniny. Spłoszony wycofałem się z domu. Zaczynałem się denerwować. Zaszczekałem, ale ze środka nie dochodził już żaden hałas. Ponownie przekroczyłem próg, kierując się w głąb domu. Jednak nic nie przygotowało mnie na widok, który zastałem w salonie. Moja rodzina leżała na podłodze. Maya, Mama, Tata... byli martwi. W jednej chwili cały mój świat runął. Chciałem coś zrobić, ratować ich, cokolwiek, ale jeden z dziwnych mężczyzn ruszył na mnie z kijem baseballowym. Nie miałem już w sobie siły na jakikolwiek opór, podkuliłem ogon i wybiegłem z domu. Przeskoczyłem ogrodzenie i pognałem na oślep. Byle szybciej, byle dalej. Byłem zrozpaczony i roztrzęsiony. Mój umysł nie nadążał za potokiem emocji, które czułem. Kiedy w końcu zatrzymałem się przy strumieniu, aby ugasić pragnienie, łapy się pode mną ugięły i osunąłem się w trawę. Byłem wyczerpany, ale szaleńczy bieg uspokoił przynajmniej moje myśli. Odzyskanie sił zajęło mi całą noc i prawie cały następny dzień. Pojawił się problem. Czułem głód, a nie umiałem polować.
Chyba faktycznie byłem szczęściarzem, bo po niedługim czasie znalazłem grupę psów, które mnie przyjęły. Żyłem z nimi przez kilka dni i żywiłem się tym co upolowały, samemu także ucząc się tej sztuki. Wkrótce jednak przekonałem się, że to nie miejsce dla mnie, kiedy na moich oczach sfora zagryzła ludzkie dziecko i jego matkę, po czym najzwyczajniej w świecie pożywiła się nimi. Wstrząśnięty tym wydarzeniem odszedłem. Ale znów nie był to właściwy ruch. Przez wiele dni błąkałem się unikając ludzi, bo już z doświadczenia wiedziałem, że nie byli przyjaźnie nastawieni do psów. Byłem coraz bardziej głodny, przez co czułem się otępiały i zmęczony i nie dawałem rady nic upolować. Na skraju wyczerpania dotarłem do opuszczonego miasta. Zapach ludzi wywietrzał, ale istniała szansa, że nie zabrali całego jedzenia ze sklepów. Szybko zorientowałem się, że jedyną drogą prowadzącą do zabudowań jest most biegnący ponad nieprzyjemnie wyglądającym bagnem. Ruszyłem wolnym truchtem. Moja głowa pulsowała bólem, świat się zamazywał, mięśnie odmawiały współpracy. Byłem w jednej trzeciej mostu, kiedy usłyszałem jęki i dziwny charkot za sobą. Obejrzałem się. Kilkanaście zombie sunęło ku mnie. Nie miałem żadnych szans w walce, ale czy ucieczka była lepszym wyjściem? Nie traciłem czasu na zastanawianie i ruszyłem w stronę miasta, przyspieszając i wytężając resztki sił. Powoli zostawiłem hordę w tyle. Zwolniłem. Zataczając się skręciłem w pierwszą lepszą uliczkę. Nie byłem w stanie unieść głowy, beton płynął przed moimi oczami, łapy się plątały. Jedna z kończyn natrafiła na pustkę. Zachwiałem się i spadłem, zanurzając w ciemności.
Pozostałe informacje
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz