W zasadzie nie przerwałam mu ani razu. Mówił tak dokładnie, że nie musiałam o nic dopytywać. Szczegółowo zaznaczał różnice pomiędzy działaniem poszczególnych ziół, a czasem dawał wskazówki jak najłatwiej je rozpoznawać. Widziałam, że sprawia mu to ogromną przyjemność. Malcolm lubił być słuchany, a w pewnym sensie także podziwiany. To dlatego wybrał mnie, a nie kogoś spośród zielarzy, gdyż psy obejmujące tamte stanowiska posiadały podobną wiedzę do niego. Cieszyłam się więc podwójnie, mogłam dowiedzieć się nowych rzeczy, a także umilić czas przywódcy. Dać mu przestrzeń do podzielenia się wiedzą i oderwania się od codziennych obowiązków.
W rzeczywistości każdy potrzebował odpocząć. Widziałam nie raz, jak Xavier odmeldowywał wykończonych szeptaczy. Nie wiem ile godzin snu dziennie zażywali, ale na pewno było ich zbyt mało. Łowcy? To samo, a nawet gorzej. Było ich tak mało... Praktycznie całe dnie spędzali poza metrem szukając dla nas pożywienia. Wszyscy staraliśmy się jeść mniej - zapasy powoli ciężko było nazwać zapasami.
- Malcolmie - zaczęłam nieśmiało, gdy kierowaliśmy się już w stronę centrum, w stronę domu. Musiałam wracać, za kilka minut miałam objąć swoją zmianę w pubie, który pełnił rolę lecznicy. W czasach apokalipsy nic nie było tym, na co wyglądało.
Pies skierował na mnie swoje błyszczące, hebanowe oczy. Ich wyraz dodał mi otuchy.
- Gdybyście z Blodhundur potrzebowali pomocy przy polowaniach... To ja zawsze chętnie wyruszę z Łowcami. Psów coraz więcej, a jedzenia coraz mniej.
Po tych słowach przeniósł wzrok na ziemię. Nie był głupi, musiał wiedzieć, że sforzanie dostrzegają braki pożywienia. Logiczne więc, że martwią się o własne bezpieczeństwo.
- Wiesz, na razie trzymamy łapę na pulsie. Możesz uspokoić wszystkich, który czują niepokój, że póki co nie grozi nam głód. Ja i Mirage pomagamy, ile możemy, jeśli okaże się, że nie dajemy rady, na pewno ogłosimy nabór do szeregów Łowców w formie pomocy.
Pokiwałam głową z całkowitym zrozumieniem. Widocznie przywódcy nie chcieli siać niepotrzebnej paniki wśród nas, dźwigając na swoich barkach narastający ciężar. Gdyby tylko zdecydowali się podzielić go na więcej części, być może byłby łatwiejszy do uniesienia...
Pożegnałam się z towarzyszem, uśmiechając się do niego. W odpowiedzi otrzymałam jedynie skinienie głowy. Miałam cichą nadzieję na to, że Malcolm nie odbierze mojej prośby zbyt osobiście. Nie chciałam wyjść na wścibska, ani krytykować ich rozwiązania, a jedynie zapewnić, że sfora na pewno zrozumie. Parę razy czułam, że muszę wrócić do niego i zapytać, czy aby na pewno nie jest zły, ale zaraz potem docierało do mnie, że to głupie. Owczarek był typem zdystansowanym i nie było w tym nic dziwnego, że nie odwzajemnił mojego uśmiechu. Tłumaczyłam sobie w głowie, że gorzej byłoby, gdyby to zrobił.
Z resztą, nie miałam czasu na powrót. Śpieszyłam się, aby zastąpić Raisę.
Po dotarciu na miejsce suka opowiedziała mi ze znudzeniem, że była u niej tylko jedna duszyczka, która wpadła zamienić kilka słów. Więc zapowiadało się naprawdę fantastycznie. Wkrótce potem
Raisa wyszła, zostawiając mnie samą ze sobą.
Zajęłam się porządkowaniem skrzydła. Przestawiałam kartony, oddzielając te zdatne do użytku od podmokłych i zbytnio zabrudzonych. Zebrałam wszystkie porozrzucane gazety, po czym dwa razy przejrzałam apteczki i dostępność leków. Wszystko to, aby zabić tak wolno płynący czas.
Moja sytuacja miała ulec zmianie, gdy moich uszu dobiegły czyjeś kroki. Najpierw sama nie wierzyłam w to, co słyszę, uznając to za omamy spowodowane zbyt długim przebywaniem daleko od świeżego powietrza. Następnie zza drzwi wyłoniła się zwarta sylwetka owczarka. Przez krótką chwilę siedziałam jak wryta, paradoksalnie zupełnie nieprzygotowana na sytuację, w której się znalazłam. Patrzyłam na ranną sukę, a gdy ta podniosła na mnie swoje brązowe oczy, poderwałam się w jej stronę. Prawdopodobnie chwila zawahania była tak krótka, że pacjentka nie zwróciła na nią kompletnie uwagi.
- Jestem Catelyn, pełzający trup rozszarpał mi łapę podczas obchodu. - syknęła, zaciskając mocno zęby. Na mój pysk wkradł się grymas współczucia.
- Tokio - uśmiechnęłam się delikatnie, wytrzymując spojrzenie przepełnione bólem. Suka spuściła wzrok. - Pokaż, myślę, że nie będzie aż tak źle - dodałam pośpiesznie, trochę optymistycznie, wyciągając doń łapę.
Faktycznie, rana była zabrudzona, dosyć głęboka, aczkolwiek nie zagrażała życiu Catelyn. Sączyła się z niej szkarłatna krew, pierwsze co, to postarałam się dokładnie oczyścić łapę, aby lepiej przyjrzeć się ugryzieniu. Za pomocą szmatki i czystej wody z wiadra zmyłam z niej cały brud. Robiłam to najdelikatniej, jak tylko mogłam. Suka ani razu nie wyraziła swojego niezadowolenia, ani nie dała po sobie poznać, że coś ją boli.
- Jesteś bardzo dzielna - powiedziałam do niej, odkładając zabrudzony materiał. Bez ziemi, kurzu i krwi, łapa wyglądała całkiem przyzwoicie. - Będziesz żyć, droga Catelyn. Nie martw się też o swoją sprawność, za kilka dni łapa będzie jak nowa, a ty pewnie zapomnisz o całym zajściu.
Szeptaczka nic nie odpowiedziała. Skinęła jedynie głową, czekając aż podejmę kolejne kroki. Ruszyłam po maść antyseptyczną, po nałożeniu jej na ranę, opatrzyłam ją gazami i bandażami. Starałam się robić to jak najdokładniej i przy okazji nie zużywać dużej ilości materiałów. Ciężkie czasy wymagają specjalnych środków...
- Ode mnie to wszystko, teraz odpocznij chwilę, tak aby organizm miał czas na zebranie sił do regeneracji. Staraj się oszczędzać łapę, a jutro po swojej warcie przyjdź do mnie, zmienię ci opatrunek. - podsunęłam pacjentce miskę z wodą. - Będziesz musiała nosić go kilka dni, bo rana, choć niegroźna, jest głęboka, więc może wdać się zakażenie.
- Czy to naprawdę konieczne? - zmarszczyła lekko nos, dając mi do zrozumienia, że wcale nie uśmiecha się jej paradować z bandażem.
- Och, zdecydowanie, Cat. Zrozum, bardzo lubię swoją pracę, ale nie chcę wyciągać cię z czegoś o wiele poważniejszego. Jeśli rana nie będzie sprawiać problemów, pomyślimy o szybszym zdjęciu opatrunku. - odparłam uprzejmie. Westchnęła ciężko, na co celowo nie zareagowałam. Jej zdrowie było moim priorytetem. I choć na pewno będzie to dla niej trudne, przez kilka dni wszyscy będą widzieć, że jest słabsza. Nie ma powodów do strachu. Każda taka oznaka jest dowodem na to, że suka jest silna i wzorowo wypełnia swoje obowiązki, wszak nie myli się tylko ten, który nie próbuje.
- Jak się czujesz? - spytałam, przysiadając na miękkim ogonie.
Catelyn?
Bonus
dodatkowa nagroda za +1000 słów
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz