Zatrzymała się, widząc jakiś ruch z lewej strony. Nie zdążyłaby wydać z siebie dźwięku, nawet gdyby chciała. Nauczona ciszy, nie alarmowała Marka w sytuacjach kryzysowych. Zawsze był na nią jeszcze bardziej wściekły niż gdy tego nie robiła, w dodatku zdążyła się nauczyć, że hałasowanie nie przynosi nic dobrego. Do dźwięku zawsze jak ćmy zlatywały się szwendacze, inne psy czy zwierzęta, które zbawione, łatwo nie odpuszczały widząc szansę na łatwy posiłek. Zazwyczaj na cel wybierały właśnie nią.
Zdążyła jedynie zauważyć, że jest to pies, chociaż z początku nie była pewna. Gdy Romulus odwracał głowę, intruz wyczuł okazję i skoczył do przodu, odrzucając go na prawie dwa metry odległości. Potężny pies, przy którym Romulus wyglądał jak młodzik, przejechał pazurami po grzbiecie samca, który odskoczył, krzywiąc się.
Wycofała się, zajmując miejsce, które nie rzucało się w oczy z perspektywy walczących. Z zapartym tchem śledziła ruchy Romulusa i nieznajomego, szczególnie usiłując dojrzeć pysk tamtego, który mógł okazać się dla niej nie tak obcy jak myślała. Mógł to być Mark.
Niemal od razu gdy tylko zobaczyła jak odchodzi od niej na tamtym podwórku, zrozumiała, że nigdy więcej go nie zobaczy. Pies nie zwykł wędrować przez te same miejsca dwa razy, szczególnie zaś omijał te, gdzie zdarzyły się niebezpieczne sytuacje, spotkali potencjalnych przeciwników albo zorganizowaną grupę, obojętnie czy zwierząt czy ludzi. Biorąc pod uwagę, że widział jak szwendacz niemal przegryza Decoy gardło, okolica była zapełniona zombie a dookoła kręciły się psy ze sfory, konkluzja była prosta.
W czasie gdy ona usiłowała rozpoznać znajome rysy pyska, Romulus chwycił za miejsce tuż za głową przeciwnika i zacisnął szczęki. Mocnym szarpnięciem przetrącił mu kark. Łapy psa rozprostowały się raptownie i drżały jeszcze przez chwilę, gdy ciało opadało na ziemię.
Romulus wyglądał na zmęczonego. Słyszała jego przyśpieszony oddech podchodząc do ofiary.
- Dlatego właśnie zawsze trzeba być czujnym - dotarła do jej uszu z trudem wypowiedziana rada.
- Jakim cudem? - Jej głos ledwie przebił się przez dyszenie zwycięzcy walki.
Spojrzała z szacunkiem na Romulusa. Tak łatwo pozbył się intruza, gdyby tamten nie zaatakował z zaskoczenia, była pewna, że dałby sobie radę z zabiciem go bez odnoszenia żadnych obrażeń. Dzisiejszej nocy walczył z tyloma przeciwnikami, że mógł zginąć dziesiątki razy a mimo to udało mu się bez problemu zmierzyć się jeszcze z innym psem i wygrać.
Rzuciła okiem na ciężkie cielsko, leżące bez życia tuż przed jej łapami. Kolor sierści nie pasował, chociaż z daleka można było się pomylić. Miała dziwny niebieskawy nalot, zupełnie inny od przydymionej szarości futra Marka. Samiec, który nierozważnie zaatakował Romulusa, nie pasował też zachowaniem do jej wcześniejszych doświadczeń z towarzyszem podróży.
- Musisz działać szybko. Nie ma czasu na bezsensowne rozmyślania. - Podniosła głowę, krzyżując spojrzenia z czarnym psem. W jego oczach dostrzegła, że naprawdę był wykończony, chociaż może nie pokazywał tego po sobie. - Ach, i uderzaj tylko w najważniejsze punkty. Zawsze. Nie możesz zawahać się przed zadaniem decydującego ciosu.
Odwrócił się, kierując się w stronę metra. Decoy tkwiła przez chwilę w miejscu, patrząc na wypływającą z rany krew. Jak Romulus mógł chcieć zmarnować taką górę mięsa, w dodatku świeżą? Pobiegła kilka kroków do przodu, zrównując się z psem człapiącym powoli naprzód. Wydał z siebie dźwięk mający zapewne oznaczać dezaprobatę dla tego, że prawie wbiegła mu pod łapy. Uniósł kończynę, na którą niemal wpadła i odwrócił wzrok, dając do zrozumienia, że czas wycieczki, lekcji czy czymkolwiek był ich wypad, dobiegł końca.
- Nie zabieramy go? - zapytała ze zdziwieniem, marszcząc nos.
- Co? - odpowiedział w roztargnieniu Romulus, nie poświęcając jej większej uwagi.
- Ciało - zaakcentowała z naciskiem Decoy, strzygąc uszami. Dookoła było spokojnie, bez problemu mogliby przenieść zwłoki do spiżarni. Do metra był kawałek, a starszy samiec był zmęczony, ale z pewnością mogłaby pobiec szybko po kogoś i sprowadzić więcej psów, które pomogłyby przetransportować martwego intruza. - Jest trochę ciężki, ale...
- Chodzi o pochówek? - Romulus raptownie odwrócił głowę, patrząc na nią przenikliwym wzrokiem. - To nie moja działka.
- Nie - parsknęła Decoy, jakby dziwiła się, że pies jeszcze na to nie wpadł a może żartował sobie z niej. - Jest duży, starczyłby na kilka porządnych posiłków.
Romulus zwolnił kroku a potem całkowicie się zatrzymał. Nie patrzył na Decoy, to podpowiadało jej, że lepiej się już nie odzywać. Chciała jeszcze coś dodać, ale zamilkła i zacisnęła szczęki, widząc jak dobrze widoczne mięśnie samca napinają się pod skórą. Zmarszczył brwi. Obserwowała jak jego wzrok koncentruje się na czymś w oddali, ale oczy zdradzały, że zalewa go fala różnych, niekoniecznie pozytywnych emocji.
- Co? - Znów ten szorstki, groźny ton. Wypowiedź można by pomylić z warknięciem, brzmiała bardzo nieprzyjemnie. Decoy strategicznie wycofała się kilka kroków i pochyliła głowę. - Skąd ten pomysł?
Suczka nie odpowiedziała, bojąc się, że jakiekolwiek słowa mogą sprowokować Romulusa. Nie wyglądał na zachwyconego jej pomysłem, a ona nie wiedziała dlaczego. Przełknęła ślinę, śledząc wzrokiem pysk psa, który lekko odsłonił zęby, chociaż głowę wciąż miał zwróconą do przodu i nie patrzył na nią. Obrzucił ją spojrzeniem, w którym dostrzegła odrazę.
Pies widząc, że suczka wyraźnie nie rozumie, w czym problem, wydał z siebie ciche mruknięcie. Jego wzrok powoli łagodniał a pysk, jeszcze przed chwilą napięty, rozluźnił się.
- Nie zrobimy tego - powiedział powoli i kiwnął głową, by szła za nim. Wznowili marsz. Decoy dreptała cicho za samcem z ogonem smętnie zwieszonym pomiędzy tylnymi łapami. - Nie można jeść innych psów, to kanibalizm.
Decoy nie bardzo widziała, dlaczego Romulus twierdził, że nie wolno zjadać psiego mięsa. Dla niej było takie jak każde inne, ale nie zamierzała wszczynać dyskusji na ten temat. Wiedziała, że pewnie nie przyniesie to nic dobrego, nawet jeśli udałoby się jej przekonać samca, że zostawianie świeżego jedzenia w ten sposób jest po prostu marnotrawstwem. Nie zależało jej szczególnie na udowadnianiu, że jej punkt widzenia wydaje się bardziej rozsądny. Reakcja Romulusa zdradzała, że ciągnięcie tego tematu mogłoby go tylko bardziej zdenerwować, a tego chciała uniknąć.
Weszli do tunelu, którym Romulus wyniósł ją na zewnątrz. Przed wejściem Decoy zawahała się, ale podążyła za psem z kilkoma pytaniami w głowie. Starała się wyczuć, czy samiec jest już spokojniejszy i czy to dobry moment by je zadać. Kilkukrotnie zbierała się by wypowiedzieć dręczące ją myśli, ale powstrzymywała się, nie będąc pewną czy nie narazi się samcowi, który i tak nie miał zbyt wielu powodów by ją lubić. Bądź co bądź, naraziła go dzisiaj na niebezpieczną sytuację, nawet jeśli poradził sobie w niej bez problemu, pokonując wszystkich przeciwników.
Na kilka metrów minut przed stacją Romulus zatrzymał się, jakby odczytał jej myśli i postanowił zdecydować za nią. Decoy ze zdziwieniem spojrzała na jego oczy błyskające w mroku. Wciąż nieco ją przerażały. Przeszedł ją dreszcz.
- Czemu idziesz tak powoli?
- Przepraszam - odpowiedziała w roztargnieniu i przyśpieszyła.
Z tej odległości Decoy już czuła stację, jej zapach, który przywodził na myśl mieszankę brudnego futra i krwi. Metaliczna woń pochodziła zapewne od pociągu, szyn i elementów, które ludzie zamontowali dla swojej wygody na peronie.
- Hej... - zaczęła, lekko zwalniając, by Romulus zdążył odpowiedzieć nim wejdą na stację. - Hej, myślisz, że nadaję się do zabijania szwendaczy? Albo innych psów? Jestem dość mała.
- Myślę - obrzucił ją pobieżnie spojrzeniem, koncentrując się krytycznym wzrokiem na łapach i pysku. - Że jeszcze urośniesz.
Zalała ją fala światła. Decoy skrzywiła się i zmrużyła oczy. Nie miała pojęcia, że tak długo byli w tym tunelu. Słońce zdążyło wzejść, przebijając się promieniami przez jedyne wejście, które znajdowało się od wschodniej strony. Romulus wyminął ją, owiewając zapachem potu i krwi. Odchodził w stronę pociągu, zapewne udając się na zasłużony odpoczynek.
- Jeszcze urosnę - szepnęła do siebie, patrząc na potężną sylwetkę czarnego psa.
- Jakim cudem? - Jej głos ledwie przebił się przez dyszenie zwycięzcy walki.
Spojrzała z szacunkiem na Romulusa. Tak łatwo pozbył się intruza, gdyby tamten nie zaatakował z zaskoczenia, była pewna, że dałby sobie radę z zabiciem go bez odnoszenia żadnych obrażeń. Dzisiejszej nocy walczył z tyloma przeciwnikami, że mógł zginąć dziesiątki razy a mimo to udało mu się bez problemu zmierzyć się jeszcze z innym psem i wygrać.
Rzuciła okiem na ciężkie cielsko, leżące bez życia tuż przed jej łapami. Kolor sierści nie pasował, chociaż z daleka można było się pomylić. Miała dziwny niebieskawy nalot, zupełnie inny od przydymionej szarości futra Marka. Samiec, który nierozważnie zaatakował Romulusa, nie pasował też zachowaniem do jej wcześniejszych doświadczeń z towarzyszem podróży.
- Musisz działać szybko. Nie ma czasu na bezsensowne rozmyślania. - Podniosła głowę, krzyżując spojrzenia z czarnym psem. W jego oczach dostrzegła, że naprawdę był wykończony, chociaż może nie pokazywał tego po sobie. - Ach, i uderzaj tylko w najważniejsze punkty. Zawsze. Nie możesz zawahać się przed zadaniem decydującego ciosu.
Odwrócił się, kierując się w stronę metra. Decoy tkwiła przez chwilę w miejscu, patrząc na wypływającą z rany krew. Jak Romulus mógł chcieć zmarnować taką górę mięsa, w dodatku świeżą? Pobiegła kilka kroków do przodu, zrównując się z psem człapiącym powoli naprzód. Wydał z siebie dźwięk mający zapewne oznaczać dezaprobatę dla tego, że prawie wbiegła mu pod łapy. Uniósł kończynę, na którą niemal wpadła i odwrócił wzrok, dając do zrozumienia, że czas wycieczki, lekcji czy czymkolwiek był ich wypad, dobiegł końca.
- Nie zabieramy go? - zapytała ze zdziwieniem, marszcząc nos.
- Co? - odpowiedział w roztargnieniu Romulus, nie poświęcając jej większej uwagi.
- Ciało - zaakcentowała z naciskiem Decoy, strzygąc uszami. Dookoła było spokojnie, bez problemu mogliby przenieść zwłoki do spiżarni. Do metra był kawałek, a starszy samiec był zmęczony, ale z pewnością mogłaby pobiec szybko po kogoś i sprowadzić więcej psów, które pomogłyby przetransportować martwego intruza. - Jest trochę ciężki, ale...
- Chodzi o pochówek? - Romulus raptownie odwrócił głowę, patrząc na nią przenikliwym wzrokiem. - To nie moja działka.
- Nie - parsknęła Decoy, jakby dziwiła się, że pies jeszcze na to nie wpadł a może żartował sobie z niej. - Jest duży, starczyłby na kilka porządnych posiłków.
Romulus zwolnił kroku a potem całkowicie się zatrzymał. Nie patrzył na Decoy, to podpowiadało jej, że lepiej się już nie odzywać. Chciała jeszcze coś dodać, ale zamilkła i zacisnęła szczęki, widząc jak dobrze widoczne mięśnie samca napinają się pod skórą. Zmarszczył brwi. Obserwowała jak jego wzrok koncentruje się na czymś w oddali, ale oczy zdradzały, że zalewa go fala różnych, niekoniecznie pozytywnych emocji.
- Co? - Znów ten szorstki, groźny ton. Wypowiedź można by pomylić z warknięciem, brzmiała bardzo nieprzyjemnie. Decoy strategicznie wycofała się kilka kroków i pochyliła głowę. - Skąd ten pomysł?
Suczka nie odpowiedziała, bojąc się, że jakiekolwiek słowa mogą sprowokować Romulusa. Nie wyglądał na zachwyconego jej pomysłem, a ona nie wiedziała dlaczego. Przełknęła ślinę, śledząc wzrokiem pysk psa, który lekko odsłonił zęby, chociaż głowę wciąż miał zwróconą do przodu i nie patrzył na nią. Obrzucił ją spojrzeniem, w którym dostrzegła odrazę.
Pies widząc, że suczka wyraźnie nie rozumie, w czym problem, wydał z siebie ciche mruknięcie. Jego wzrok powoli łagodniał a pysk, jeszcze przed chwilą napięty, rozluźnił się.
- Nie zrobimy tego - powiedział powoli i kiwnął głową, by szła za nim. Wznowili marsz. Decoy dreptała cicho za samcem z ogonem smętnie zwieszonym pomiędzy tylnymi łapami. - Nie można jeść innych psów, to kanibalizm.
Decoy nie bardzo widziała, dlaczego Romulus twierdził, że nie wolno zjadać psiego mięsa. Dla niej było takie jak każde inne, ale nie zamierzała wszczynać dyskusji na ten temat. Wiedziała, że pewnie nie przyniesie to nic dobrego, nawet jeśli udałoby się jej przekonać samca, że zostawianie świeżego jedzenia w ten sposób jest po prostu marnotrawstwem. Nie zależało jej szczególnie na udowadnianiu, że jej punkt widzenia wydaje się bardziej rozsądny. Reakcja Romulusa zdradzała, że ciągnięcie tego tematu mogłoby go tylko bardziej zdenerwować, a tego chciała uniknąć.
Weszli do tunelu, którym Romulus wyniósł ją na zewnątrz. Przed wejściem Decoy zawahała się, ale podążyła za psem z kilkoma pytaniami w głowie. Starała się wyczuć, czy samiec jest już spokojniejszy i czy to dobry moment by je zadać. Kilkukrotnie zbierała się by wypowiedzieć dręczące ją myśli, ale powstrzymywała się, nie będąc pewną czy nie narazi się samcowi, który i tak nie miał zbyt wielu powodów by ją lubić. Bądź co bądź, naraziła go dzisiaj na niebezpieczną sytuację, nawet jeśli poradził sobie w niej bez problemu, pokonując wszystkich przeciwników.
Na kilka metrów minut przed stacją Romulus zatrzymał się, jakby odczytał jej myśli i postanowił zdecydować za nią. Decoy ze zdziwieniem spojrzała na jego oczy błyskające w mroku. Wciąż nieco ją przerażały. Przeszedł ją dreszcz.
- Czemu idziesz tak powoli?
- Przepraszam - odpowiedziała w roztargnieniu i przyśpieszyła.
Z tej odległości Decoy już czuła stację, jej zapach, który przywodził na myśl mieszankę brudnego futra i krwi. Metaliczna woń pochodziła zapewne od pociągu, szyn i elementów, które ludzie zamontowali dla swojej wygody na peronie.
- Hej... - zaczęła, lekko zwalniając, by Romulus zdążył odpowiedzieć nim wejdą na stację. - Hej, myślisz, że nadaję się do zabijania szwendaczy? Albo innych psów? Jestem dość mała.
- Myślę - obrzucił ją pobieżnie spojrzeniem, koncentrując się krytycznym wzrokiem na łapach i pysku. - Że jeszcze urośniesz.
Zalała ją fala światła. Decoy skrzywiła się i zmrużyła oczy. Nie miała pojęcia, że tak długo byli w tym tunelu. Słońce zdążyło wzejść, przebijając się promieniami przez jedyne wejście, które znajdowało się od wschodniej strony. Romulus wyminął ją, owiewając zapachem potu i krwi. Odchodził w stronę pociągu, zapewne udając się na zasłużony odpoczynek.
- Jeszcze urosnę - szepnęła do siebie, patrząc na potężną sylwetkę czarnego psa.
***
Decoy przez kilka dni od pamiętnego patrolu nie mogła usiedzieć w miejscu. Oczywiście metaforycznie, bo nadal była zmuszona przebywać na stacji, jedynym całkowicie bezpiecznym miejscu w strefie. Miała ochotę się wymknąć już kilkukrotnie, ale teraz już była świadoma, co może czekać ją na zewnątrz. Wałęsanie się bez celu nie było czymś na co miała ochotę.
Mimo, że Romulus w czasie ich wypadu wypowiedział do niej tylko kilka zdań, które w rzeczywistości były radami co do stylu walki, dużo się od niego dowiedziała. Obserwując to, jak się porusza, w jaki sposób atakuje, jak trzyma przeciwnika na dystans, nie ważne, czy był to szwendacz czy inny pies. Mógłby ją uczyć, gdyby tylko zechciał.
Romulus dawał jej do zrozumienia, że nie ma ochoty przebywać w jej towarzystwie. Ignorował ją, ilekroć próbowała nawiązać z nim kontakt wzrokowy. Gdy kilkukrotnie chciała do niego podejść, omijał ją, zajmując się rozmową z kimś innym albo całkiem wychodząc ze stacji poza jej zasięg. Narastała w niej frustracja, ale była cierpliwa.
Doskonale wiedział, że musiała go śledzić, chociaż suczka miała nadzieję, że przynajmniej parę razy nie był świadomy, że za nim podąża. Okazja nadarzyła się niemal równo tydzień po ich pierwszej wycieczce. Decoy poczekała aż Romulus wyjdzie na obchód i pobiegła za nim ciemnym tunelem kilkanaście minut po jego zniknięciu.
Na zewnątrz padał deszcz. Nie była to ulewa ale z pewnością nie pomagał w ukryciu się, spłukiwał z futra większość kamuflażu, jaki na siebie nałożyła. Zaraz dookoła rozniosła się woń mokrej sierści, która mogła zwabić szwendaczy. Słyszała mnóstwo dźwięków, krople obijające się o zdewastowaną ulicę, piski drobnych zwierząt, które ukryły się przed deszczem, bębnienie o blachy i inne metalowe rzeczy, skrzypienie niemal oderwanych od najbliższego zepsutego samochodu drzwi, które poruszał wiatr.
Musiała szybko znaleźć Romulusa. Nie tylko dlatego, że jego obchód miał się ku końcowi ale również z powodu coraz bardziej przemokniętego futra. Minie chwila zanim wyschnie a do tego czasu ktoś może się zainteresować dlaczego Decoy wygląda jakby brała kąpiel. Psy na stacji zdążyły już pewnie zapomnieć, że jej sierść jest biała a nie szaro-beżowa. Z pewnością czysta wydałaby się podejrzana tym, którzy mieli na nią oko.
Nadstawiła uszu, słysząc chrobot. Starając się jak najciszej iść przez warstwę wody, która utworzyła się na ulicy, udała się w tamtą stronę. Deszcz nie przeszkadzał w widoczności, chociaż niebo było zachmurzone i szare. Większym problemem był wiatr, który strącał z drzew liście i miotał nimi, wywołując hałas, gdy lądowały na ziemi, szeleszcząc głośno. Dźwięki sprzed chwili stały się bardziej słyszalne, gdy Decoy zbliżyła się do podrdzewiałego samochodu. Schyliła się i przeczołgała pod wrakiem.
Z drugiej strony zauważyła nogi zombie, powoli posuwające się naprzód. Niektóre były bose a inne w podniszczonych butach, ze wszystkich spływała nieokreślona mieszanina brudu i gnijących fragmentów ich własnych ciał. Oczywiście był tam też ktoś, kogo spodziewała się zobaczyć w otoczeniu szwendaczy - Romulus.
Wyszła spod samochodu w samą porę by zobaczyć jak Romulus atakuje dwóch szwendaczy, zabijając ich w mgnieniu oka. Podziwianie techniki przerwało jej nadejście kolejnych zombie. Pies wycofał się w stronę kilku porzuconych aut, bez możliwości ucieczki, zapewne mając nadzieję, że przeciwnicy zablokują się na przeszkodach i eliminacja ich stanie się łatwiejsza.
Decoy zawahała się ale po krótkim namyśle postanowiła pomóc psu. W końcu jeśli zginie, nie nauczy się od niego już niczego, może jedynie, żeby nie wbiegać w pułapki bez wyjścia. Z cichym westchnieniem podniosła się i szczeknęła, zwracając uwagę szwendaczy, którzy natychmiast odwrócili się i zaczęli iść w jej stronę. Schowała się z powrotem pod samochód i przeczołgała pod zawieszeniem, pewna, że stare auto nie zatrzyma zombie na długo. Coś zadrasnęło ją w grzbiet, gdy wychodziła.
Tak jak przewidywała, wkrótce wrak zaczął się kołysać i skrzypieć pod naporem ciał szwendaczy. Niektóre z trupów zaczęły przeciskać się pomiędzy siedzeniami i wyciągać ręce, próbując ją złapać. Decoy rzuciła okiem na wystającą metalową część, która wydawała się ostra. Na jej krawędzi dostrzegła trochę sierści poplamionej krwią. Czując ból w dolnej partii grzbietu, chwyciła za zawinięty fragment metalu i pociągnęła z całych sił.
Udało jej się wyrwać część po kilku mocnych szarpnięciach. Nie miała pojęcia co trzymała w pysku, ale była to dobra broń, dużo lepsza od jej szczenięcych zębów. Zdzieliła najbliższego szwendacza w skroń. Przestał się ruszać, czaszka zapadła się do środka, najwyraźniej potrzebując ostatniego bodźca by się rozpaść. Kolejny oberwał w gardło, bo nie mogła dostać wyżej. Fala krwi zmieszanej z wodą poleciała prosto na jej głowę ale deszcz zaraz wszystko zmył. Odcięta głowa zawisła na ostatnim skrawku skóry.
Został jeszcze jeden zombie, który próbował przedostać się przez auto w jej stronę. Machał rękami, chociaż obie były już w zaawansowanym stadium rozkładu. Palce zniknęły, podobnie jak większość małych kości dłoni, zostały jedynie groteskowe kikuty, którym zombiak wywijał we wszystkie strony. Doskoczyła do czaszki szwendacza akurat gdy ten robił kolejny wymach. Metalowa część wbiła mu się pionowo w czoło, przechodząc przez czaszkę jak przez masło. Zacharczał ostatni raz, ręce opadły na zalaną deszczem ziemię.
Decoy jeszcze przez chwilę wpatrywała się w niego, jakby w zawieszeniu sprawdzając, czy na pewno jest martwy. Z dziwnego stanu wyrwał ją dopiero odgłos pazurów zarysowujących metal i bujanie samochodu, na którego szczyt wskoczył Romulus. Suczka upuściła swój oręż i pędem nie oglądając się za siebie ani nie czekając, aż pies coś powie, pobiegła do metra.
Niemal udało jej się dobiec do tunelu, gdy poczuła jak coś chwyta ją za tylną łapę i wybija do góry. Turlała się po mokrej ziemi i błocie jeszcze kilka sekund nim wytraciła pęd i zatrzymała się, leżąc w mieszance wody, piachu i gruzu.
- Co ty tu robisz?! - Romulus wyszczerzył, przyciskając jej ciało łapą do podłoża. - Bezmyślna gówniaro, chcesz zginąć? Jeśli tak, to jesteś na bardzo dobrej drodze ku temu!
- Puszczaj! - Zaparła się łapami, jednak Romulus był zbyt silny. - Przecież zabiłam ich, tak?
- Nie wiem co sobie wyobrażałaś, ale tym swoim piskiem sprowadziłaś tylko więcej zombie. - Pies warknął i odepchnął ją od siebie, tak, że jej pazury wyżłobiły małe rysy na ziemi, w które natychmiast wlała się woda. - Miałaś szczęście, że byłaś po dobrej stronie, bo po mojej nagle ze wszystkich stron zleciały się szwendacze.
Decoy spuściła głowę i popatrzyła na Romulusa spode łba. Jednak w jego spojrzeniu widziała jeszcze dobrze skrywany strach, strach przed zbyt dużą liczbą przeciwników. Zamiast mu pomóc, utrudniła mu tylko zadanie. Musiał uciekać, będąc w zbyt trudnym położeniu, co zapewne przełożyło się na odreagowywanie stresu na sprawczyni całego zajścia.
- A jeśli myślisz, że odcięcie głowy załatwi szwendacza to jesteś jeszcze głupsza niż za jaką cię miałem - prychnął, popychając ją w stronę tunelu. - Idziemy. Niech Blodhundur się dowie co wyrabia jej przybrana córunia.
- Uderzyłam w najważniejsze punkty. - Decoy ledwo nadążała za truchtającym samcem, który chyba specjalnie biegł szybciej, nie pozwalając suczce się z nim zrównać. - Przecież powiedziałeś, że tak trzeba robić!
- To dotyczy psów, nie zombie. Trzeba celować w mózg, inaczej będą dalej niebezpieczne. Nawet bez głowy, mogą zarazić cię paznokciami - tłumaczył pies, w którego głosie brzmiała złość. - Każdy nowicjusz o tym wie!
- Już jestem zarażona - mruknęła Decoy, ale zaraz pożałowała, że w ogóle się odzywała.
Romulus odwrócił się i kłapnął szczęką tuż przed jej nosem, celując idealnie w pustą przestrzeń pomiędzy nimi. Zjeżył sierść na grzbiecie i wyszczerzył kły w geście groźby.
- Ale większość sfory nie! Jeśli dalej będziesz bez sensu narażać innych to nie ma tu dla ciebie miejsca. Gdyby to ode mnie zależało, w ogóle nie pojawiłabyś się na stacji. Jesteś jedynie utrudnieniem, przeszkadzasz mi w pracy, narażasz siebie i mnie, a na dodatek nic nie możesz zaoferować w zamian za utrzymanie cię przy życiu. Nie umiesz walczyć, nie umiesz leczyć ani polować. Nic nie umiesz. Żywisz się i żyjesz tylko dzięki starszym od siebie więc może okazałabyś im minimum szacunku i wdzięczności na jaki zasługują, nie pakując się w niebezpieczne sytuacje i nie próbując ich nieustannie zabić!
Decoy trzęsła się, ale powtarzała sobie w myślach, że nie może pokazać psu, że jest właśnie tak, jak opisuje. Powtarzała sobie, że gdyby wiedział jak żyła, zmieniłby zdanie. Wtedy rozumiałby może trochę lepiej, że stacja jest dla niej niczym więzienie, że nie może siedzieć bezczynnie i że chciałaby stać się przydatna, ale skutecznie jej się to uniemożliwia, zakazując wychodzenia poza metro.
- Nie miałam najlepszego nauczyciela - odezwała się drżącym głosem, odwracając wzrok od szczęk Romulusa. - Nie wiem wielu rzeczy, ale staram się... - Spróbowała wydusić z siebie coś jeszcze ale przejmujące uczucie ścisnęło ją za gardło, uniemożliwiając mowę.
- Jesteś jedynie słabym dzieciakiem, który myśli, że wszystko mu wolno i każdy w porę go uratuje, jeśli zrobi się gorąco. Spójrz na siebie, ledwie trzymasz się na nogach. - Jeden prosty ruch łapy Romulusa wystarczył, by przewróciła się z jęknięciem. - Nie nadajesz się do życia tutaj.
- Pieprz się! - warknęła, podnosząc się z trudem.
- No no, tylko mnie nie ugryź - zakpił, śmiejąc się szyderczo. - Szkoła Blodhundur daje o sobie znać, co?
Decoy ze złością starła łzę, która wbrew jej woli zaczęła spływać z oka poprzez futro na policzku. Wyminęła psa, który stracił nią zainteresowanie i wznowił marsz poprzez tunel metra. Suczka chcąc nie chcąc podążała za nim, wiele by dała by mieć chociaż trochę dłuższe nogi by móc wyminąć samca i wrócić na stację bez jego towarzystwa. Romulus chyba poczuł się lepiej po wyrzuceniu wszystkiego, co musiał dusić w sobie od kilku dni. Kroczył energicznie i miarowo. Suczka już żałowała, że postanowiła mu odciągnąć od niego szwendacze. Chciałaby cofnąć czas i nigdy nie wejść do tego tunelu, śledząc Romulusa. Chciałaby wyrzucić tą sytuację i jego słowa z głowy.
Chciałaby móc mu wygarnąć i powiedzieć za kogo ona go uważa. Zachowywał się tak, jakby z chwilą narodzin cudownie posiadł wszelką wiedzę, a przecież lata dzieciństwa spędził u boku ludzi, zapewne w ciepłym domu i dostając tyle jedzenia, że aż mu się ulewało. Był duży, silny, niczym chodząca maszyna do zabijania. Nie mogła się porównywać do niego ze swoim marnym wzrostem i słabymi mięśniami. Mimo to udało jej się dzisiaj zabić szwendacza, chociaż zawsze po prostu przed nimi uciekała albo się chowała gdzieś, gdzie nie mogły jej dosięgnąć. Dla niej było to pewnego rodzaju osiągnięcie, z którego się cieszyła. A przynajmniej cieszyła się do momentu, w którym nie zobaczyła wściekłego Romulusa.
Dotarli na stację. Decoy biła się z myślami. Nie chciała robić sobie wrogów. Nawet jeśli przeprosiny miałyby być nieszczere, mogłaby poniżyć się przed psem, byle ten nie pałał do niej nienawiścią. Przeczuwała, że jest typem samca, któremu wystarczy poczucie wyższości nad innymi, którzy w jego opinii nie dorastali mu do poziomu pazurów w wiedzy, umiejętnościach, inteligencji. Zacisnęła zęby.
Wybiegła naprzeciw, mijając samca. Zagrodziła mu wąskie wejście na stację i popatrzyła w oczy. Pies, oddalony jeszcze o kilka metrów, uniósł wargi, dając do zrozumienia, że jeśli będzie musiał, przesunie ją siłą.
- Nie powinnam tak do ciebie mówić i ci przeszkadzać - powiedziała szybko, chcąc usunąć się jak najszybciej z miejsca, w którym stała. - Przepraszam.
Pies zatrzymał się, więc ona również nie ruszyła się z miejsca. Spoglądała na niego, jakby z wyczekiwaniem. Samiec lustrował ją wzrokiem ciemnych oczu, nie zdradzając, co myśli o jej próbie pogodzenia się. Czekała.
Cisza przeciągała się, stając się z każdą wydłużającą ją sekundą coraz trudniejszą do zniesienia. Decoy zacisnęła szczęki. Najwyraźniej on nie zamierzał przyjąć jej wyciągniętej łapy i zignorować okazaną skruchę i przyznanie się do błędu.
- Okej. - Kiwnęła głową, chociaż jej głos zdradzał, że wcale nie jest okej. - To tyle z mojej strony.
Odwróciła się i odeszła ze zwieszoną głową, zgrzytając zębami. Zamierzała resztę dnia spędzić schodząc psu z linii wzroku, a najlepiej to już nawet nie pojawiać się na horyzoncie. Wyraził się jasno. Zamierzała ułatwić mu życie, znikając z niego całkowicie.
Wybiegła naprzeciw, mijając samca. Zagrodziła mu wąskie wejście na stację i popatrzyła w oczy. Pies, oddalony jeszcze o kilka metrów, uniósł wargi, dając do zrozumienia, że jeśli będzie musiał, przesunie ją siłą.
- Nie powinnam tak do ciebie mówić i ci przeszkadzać - powiedziała szybko, chcąc usunąć się jak najszybciej z miejsca, w którym stała. - Przepraszam.
Pies zatrzymał się, więc ona również nie ruszyła się z miejsca. Spoglądała na niego, jakby z wyczekiwaniem. Samiec lustrował ją wzrokiem ciemnych oczu, nie zdradzając, co myśli o jej próbie pogodzenia się. Czekała.
Cisza przeciągała się, stając się z każdą wydłużającą ją sekundą coraz trudniejszą do zniesienia. Decoy zacisnęła szczęki. Najwyraźniej on nie zamierzał przyjąć jej wyciągniętej łapy i zignorować okazaną skruchę i przyznanie się do błędu.
- Okej. - Kiwnęła głową, chociaż jej głos zdradzał, że wcale nie jest okej. - To tyle z mojej strony.
Odwróciła się i odeszła ze zwieszoną głową, zgrzytając zębami. Zamierzała resztę dnia spędzić schodząc psu z linii wzroku, a najlepiej to już nawet nie pojawiać się na horyzoncie. Wyraził się jasno. Zamierzała ułatwić mu życie, znikając z niego całkowicie.
Romulus?
Bonus
dodatkowa nagroda za +3000 słów
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz