Pogodynka
Pora roku: lato
Oto czas, który niegdyś kojarzył się i ludziom, i ich czworonogom z wakacjami. Niektórym dopisywało szczęście i towarzyszyli swym właścicielom w rozmaitych podróżach, inni zaś, przerzucani z rąk do rąk, od babci do ciotki, czuli się odrzuceni i niechciani. W dzisiejszych czasach lato przynosi jedynie nieznośne upały, które błagają o wywieszenie jęzora, a wraz z przygrzewającym słońcem wzmacnia się odór szwendaczy, wędrujących między lasem a ruinami. To także sezon najsilniejszych burz, tornad i innych anomalii pogodowych, siejących chaos. Deszcze są ciepłe, powyłupywane chodniki miasta rozgrzane i gotowe do smażenia na nich jajek, bekonu i poduszek psich łap, a zombie - rozleniwione i spowalniane szybszym rozkładem ciał.
Wędrowny Handlarz
Aktualnie jest nieobecny.
Hej, dzieciaki, chcecie może trochę świeżego towaru? Mam tu coś na młodość, na starość, na szybkiego samobója... A może chcesz żyć wiecznie albo urodzić bachora... ekhem, szczeniaka, bez niczyjej pomocy? No już, chodź, rozejrzyj się, nie pożałujesz! Charcik, zadowolony z zysków, zapewnił psiaki, że niebawem wróci na tereny stada, by ich skroić z kolejnej porcji Kostek. Zrozumiał, że kluczem do sukcesu są zniżki!
Stan Sfory
Stan: Zagrożenie klęską
Mroczne dni nadeszły... Sforzan dopadły rozmaite, ciężkie do zgryzienia nieszczęścia, które przepowiedziała im dwójka przybyszów - A'lel i Viy Curay. Ponadto skąpa ilość łowców w stadzie z wolna zaczyna zbliżać psy do wielkiego głodu, bo ileż pożywienia może zapewnić jeden czy dwójka polujących? Dziś pewne jest jedno: dopóki plagi trwają, nikt nie zazna spokoju, żaden żołądek nie zapełni się do cna, a suchość w pyskach i strach będą nam stale towarzyszyć. Strzeżcie się, bo biada tym, którzy nie dołączą do grupowej akcji ratowania Sfory albo spróbują przetrwać w pojedynkę!

28 czerwca 2020

Od Riry do Mirage

  Napiąłem wszystkie mięśnie w moim ciele, próbując utrzymać się na nogach. Upał doskwierał mi niesamowicie, rozgrzewając asfalt pod moimi, już i tak poranionymi, poduszkami łap. Dyszałem głośno, a moje całe ciało dygotało, odmawiając mi posłuszeństwa. Zaczynało mi się kręcić w głowie, czułem się coraz słabszy, ale musiałem ruszyć, musiałem iść dalej, inaczej nie przeżyje. To wszystko musiało być wielkim żartem. Nie przebyłem tyle, nie walczyłem tak długo, tylko po to by teraz umrzeć, przez coś takiego jak słabość mojego ciała. Jestem ponad to, jestem silniejszy niż to, to przecież oczywiste. Znajdę jakieś miejsce, odpocznę i upoluję coś, uda mi się jestem tego pewien.
  Świat się wokół mnie zakręcił, a ja o mało nie runąłem na podłogę. W ostatniej chwili, zaparłem się, biorąc głębszy wdech. Nie mogę upaść. Spróbowałem zrobić krok, każdy ruch był coraz bardziej bolesny, rozpalając we mnie ból, który mnie powoli rozrywał od środka. Szybko się cofnąłem. Potrzebuje jeszcze chwili, tylko chwili.
  Coś jednak we mnie uderzyło, a ja odleciałem, lądując kawałek dalej. Stęknąłem cicho, nie dając rady wydobyć z siebie nic więcej. Nie rozumiałem kompletnie co się dzieje, zacząłem odlatywać. Nawet nie wiedziałem czy się ruszam, czułem już tylko ból i gorąc, które mnie opanowały. Wypuściłem powietrze nosem, warcząc cicho. Przecież nie mogę teraz umrzeć, nie tak szybko, przecież muszę coś znaczyć. Łzy mi cisnęły się do oczu, gdy w głowie powtarzałem sobie słowa matki, która mówiła, że jestem stworzony do wyższych celów.
 - Nie zabijesz mnie - wycharczałem, próbując się podnieść.
Oślepiło mnie słońce.
Ciało wciąż mnie nie słuchało.
  Usłyszałem coś, odgłosy walki. Gardłowe warczenie, jęki szwendacza. Potem, poczułem uścisk na karku, podnieśli mnie, trzymając w górze. To nie były ręce, lecz zęby, tak dobrze znane i podobne do tych mojego ojca. Bezwładnie ruszyłem moimi łapami, łeb mi opadł do dołu. Stęknąłem cicho, chciałem się już wyrywać, ale dojrzałem leżące ciało szwendacza niedaleko mnie. Trochę mnie to uspokoiło, lecz wciąż nie rozumiałem co się dzieje.


  Obudził mnie smak gorzkiego zioła koło mojego pyska. Zamlaskałem, gwałtownie otwierając oczy. Odruchowo chciałem się podnieść, ale gdy tylko spróbowałem, opadłem na bok, powstrzymując piski bólu. Mruknąłem coś pod nosem, kichając. Dopiero wtedy dojrzałem, że jestem cały obłożony w ziołach. Opatrunek? Na to wygląda? Podniosłem swoją głowę, która wydawała się być o wiele cięższa niż zwykle. Nie znałem tego miejsca, na pewno tutaj nigdy nie byłem. Skąd więc...? No tak. Parsknąłem, padając na bok. Błąd, bolało. Przecież mnie wczoraj przenieśli. Najwyraźniej nie trafiłem na kanibali, by skończyć jako ich obiad.
 - Czyli jednak żyjesz.
Natychmiast odwróciłem głowę w tamtą stronę, krzyżując wzrok z mówcą.


Mirage? Mój boże, to jest gniot, ale nie mam siły tego poprawiać

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz