Pomimo wcześniejszych perypetii, wyprawa okazała się być owocna. Natknąłem się na całkiem pokaźny zapas worków z karmą. Choć skład tego wyrobu pozostawiał wiele do życzenia, wiedziałem, że w Metrze nikt nie będzie wybrzydzał. Pokarm, we wszelkiej formie, był na wagę złota. I gdyby ktoś się chociażby zająknął w tej kwestii, byłby stracony. Być może to zbyt mocne słowo... z drugiej jednak strony, czymże odznaczałby się osobnik, gotowy do wybrzydzania? Chyba tylko brakiem zwojów mózgowych, bowiem mózgu na pewno nie posiadał.
Karma to nie jedyna dobra wiadomość. Spanielka była zdrowa, całkiem odważna, a co najważniejsze, niegłupia. Gdyby tego było mało, właśnie dzielnie kroczyła za mną, dzierżąc w pysku worek, być może niewiele lżejszy od niej samej. Zdecydowała się nadłożyć wysiłku dla nieznajomej grupy psów, co na starcie, raczej dobrze o niej świadczyło.
W życiu jednak nauczyłem się, że psom bliżej do chorągiewek, jak im zawieje, tak - no właśnie. Starałem się zauważać pozytywne cechy swoich towarzyszy, nawet je doceniać. Ale nie skupiać się na nich, wszak nie tylko pozytywy nas definiują. Co więcej, ośmieliłbym się użyć stwierdzenia, że aby ocenić psa, powinniśmy kierować się jego negatywnymi cechami. To one poświadczały jak bardzo jego moralność jest zjedzona przez radioaktywne szczury i zmutowane robale. Dlatego wolałem wstrzymać się z osądem.
- Daleho jeszcze? - zapytała, a za chwilę worek z karmą wypadł z jej pyska. Opakowanie było szczelne, toteż zapobiegło rozsypaniu się chrupek po całej okolicy. Odwróciłem głowę w jej stronę, aby zawiesić wzrok na jej minie wyprutej z jakiejkolwiek nadziei. Westchnąłem pod nosem.
- Nie - rzuciłem krótko. Słowa zabrzmiały ostrzej, aniżeli bym się tego spodziewał. Suka skuliła się w sobie jeszcze bardziej. Schyliła się jednak, poprawiła chwyt i była gotowa do dalszej drogi.
Eskortowanie jej do Metra było niezwykle stresujące. Odwracałem się co chwilę, aby upewnić się, czy wciąż dotrzymuje mi kroku i czy narzucone tempo nie jest zabójcze. Loreen kroczyła dumnie przed siebie, unikając mojego wzroku jak ognia. Pozostawałem czujny, kontrolując sytuację dookoła, tak aby w razie potrzeby obronić naszą dwójkę. Idąc pomiędzy budynkami byliśmy idealnym celem dla tych, którzy chcieliby nas zaatakować. Mieli nas jak na dłoni.
Mogliśmy obrać szybszą drogę, kierując się głównymi alejami, albo postawić na większe bezpieczeństwo i poruszać się bocznymi uliczkami, w których teoretycznie trudniej byłoby nas złapać. Raz jeszcze spojrzałem na Loreen. Była wykończona, drżały jej łapy, a w pysku co chwilę poprawiała worek z karmą. Zacisnąłem mocniej zęby. Ruchem głowy skierowałem nas w stronę jednej z większych ulic miasta. Przemieszczaliśmy się wzdłuż linii budynków. Lewymi bokami niemal zahaczaliśmy o brudne elewacje, byleby tylko trzymać się jak najdalej od niebezpieczeństwa.
Szło nam naprawdę bardzo dobrze, na horyzoncie majaczył już zakurzony znak informujący o zejściu do metra. Widok ten tylko dodał mi otuchy i sił, a także napełnił mnie złudnym przeczuciem, że to już koniec. Gdy tylko trochę odpuściłem, usłyszałem jak worek z karmą upada na ziemię, zaraz za nim przygłuszone uderzenie, a następnie pisk. Loreen.
Niewiele myśląc, przestawiając tryby w mózgu, odwracając się z głośnym warknięciem, stanąłem do walki z napastnikiem. A raczej, jak się okazało, napastnikami. Jeden szwendacz trzymał sunię za tylnią łapę i wlepiał we mnie jedno oko. Drugie musiało niedawno wypłynąć, ponieważ miał na twarzy ślady krwi w oczodole i pod nim. Drugi chodzący trup, miał conajmniej dwa metry wysokości i stał kilka kroków za towarzyszem, charcząc wściekle.
Pokonując dzielącą nas odległość w głowie klarował mi się plan działania. Wyskoczyłem na jednookiego denata, powalając go na ziemię. Zdążyłem parę razy go ugryźć, gdy poczułem przenikliwe ukłucie pomiędzy żebrami. Syknąłem cicho, odwracając głowę. Kłapnąłem zębami, ale truchło było nieustraszone. Uderzyło mnie drugi raz, a ja poczułem ciepło w miejscu uderzenia. [-5HP] Tego było za wiele. Nachyliłem się nad ofiarą i dokończyłem dzieła kilkoma sprawnymi ugryzieniami. Gdy pierwszy przestał się bronić, zaatakowałem drugiego. Ta bestia była znacznie silniejsza. Zarobiłem parę celnych ciosów w pysk, a rana na żebrach piekła mnie niemiłosiernie. Po kolejnym uderzeniu upadłem na ziemię. Kurwa.
Teraz spanielka przystąpiła do ataku. Dzielnie rzuciła się na nogę umarlaka, szarpiąc ją i gryząc. Nie miałem czasu do stracenia, podniosłem się i wbiłem kły w szyję szwendacza. Obrzydliwy smak posoki zostanie ze mną na kilka kolejnych dni. Z pomocą Loreen powaliliśmy go w końcu. Kilka sekund później byliśmy bezpieczni.
- Do metra - wyszeptałem na wydechu. - Już! - warknąłem głośniej zbierając wszystkie worki. Spanielka, utykając delikatnie dobiegła do schodów przede mną, lecz zamiast po nich zejść, zatrzymała się i czekała na mnie. Nie miałem jak na nią krzyknąć, więc - miała szczęście.
Większy worek zepchnąłem po schodach, mniejszy wciąż trzymałem w zębach. Zbiegliśmy w dół, desperacko łapiąc oddech. Poprowadziłem ją do centralnej części, która była już bardzo blisko. Gdy moim oczom ukazał się opuszczony skład metra i pojedyncze znajome sylwetki, wypuściłem worek.
- Loreen, gdy mówię do metra, to znaczy do metra - powiedziałem stanowczo. Nie starałem się nawet być miły. Tutaj gra toczyła się o jej, moje, nasze życia.
- Dzięki za pomoc i w ogóle, ale kim ty właściwie jesteś, żeby się tak rządzisz? - odwarknęła, nie siląc się nawet, aby ton jej wypowiedzi nie zabrzmiał zbyt sucho. Prychnąłem w odpowiedzi.
- Tutaj, moja droga, jestem kimś w rodzaju przywódcy - uśmiechnąłem się do niej szyderczo. Spanielka zmarszczyła brwi, a po jej wyrazie pyska widać było, że nie tego się spodziewała. - Razem z Blodhundur pełnię pieczę nad tym miejscem, a w szczególności nad psami, które tu mieszkają. Rządzić, nie rządzę się. Ja po prostu wiem co mówię, Loreen - dodałem już nieco łagodniej. Była odważna, pomogła mi w walce z trupem, bez jej udziału mogłoby być o wiele gorzej. Nie było sensu dłużej jej karcić.
Przysiadłem na chwilę zawieszając wzrok na jej oczach. Wpatrywała się we mnie przenikliwie, świdrując każdą część mojej świadomości i czegoś, co kiedyś mógłbym nazwać duszą. Cząsteczki te pozostawały niewrażliwe na czujne spojrzenie bursztynowych ślepi. Żadna ani drgnęła, choć większość bardziej niż zwykle chciała się ugiąć i poddać. Nie mogłem na to pozwolić, dlatego odwróciłem głowę w bok.
- Decydując się na zamieszkanie z nami, musisz wiedzieć, że będziesz musiała przyjąć pewną rangę. Mamy łowców, szeptaczy, uzdrowicieli i zielarzy. Dwie pierwsze polegają na pracy głównie w terenie, wymagają siły i wytrzymałości. Łowcy zapewniają nam pożywienie, a psy z rangą szeptacza oczyszczają metro ze szwendaczy. Uzdrowiciel, leczy. Natomiast zielarz musi mieć wiedzę na temat ziół, zbierać je i wytwarzać z nich maści. Osobiście uważam, że to najciekawsza z możliwych ról, aczkolwiek nie sugeruj się moim zdaniem. Pozostawiam tę kwestię do namysłu, a tymczasem witaj w domu.
- Daleho jeszcze? - zapytała, a za chwilę worek z karmą wypadł z jej pyska. Opakowanie było szczelne, toteż zapobiegło rozsypaniu się chrupek po całej okolicy. Odwróciłem głowę w jej stronę, aby zawiesić wzrok na jej minie wyprutej z jakiejkolwiek nadziei. Westchnąłem pod nosem.
- Nie - rzuciłem krótko. Słowa zabrzmiały ostrzej, aniżeli bym się tego spodziewał. Suka skuliła się w sobie jeszcze bardziej. Schyliła się jednak, poprawiła chwyt i była gotowa do dalszej drogi.
Eskortowanie jej do Metra było niezwykle stresujące. Odwracałem się co chwilę, aby upewnić się, czy wciąż dotrzymuje mi kroku i czy narzucone tempo nie jest zabójcze. Loreen kroczyła dumnie przed siebie, unikając mojego wzroku jak ognia. Pozostawałem czujny, kontrolując sytuację dookoła, tak aby w razie potrzeby obronić naszą dwójkę. Idąc pomiędzy budynkami byliśmy idealnym celem dla tych, którzy chcieliby nas zaatakować. Mieli nas jak na dłoni.
Mogliśmy obrać szybszą drogę, kierując się głównymi alejami, albo postawić na większe bezpieczeństwo i poruszać się bocznymi uliczkami, w których teoretycznie trudniej byłoby nas złapać. Raz jeszcze spojrzałem na Loreen. Była wykończona, drżały jej łapy, a w pysku co chwilę poprawiała worek z karmą. Zacisnąłem mocniej zęby. Ruchem głowy skierowałem nas w stronę jednej z większych ulic miasta. Przemieszczaliśmy się wzdłuż linii budynków. Lewymi bokami niemal zahaczaliśmy o brudne elewacje, byleby tylko trzymać się jak najdalej od niebezpieczeństwa.
Szło nam naprawdę bardzo dobrze, na horyzoncie majaczył już zakurzony znak informujący o zejściu do metra. Widok ten tylko dodał mi otuchy i sił, a także napełnił mnie złudnym przeczuciem, że to już koniec. Gdy tylko trochę odpuściłem, usłyszałem jak worek z karmą upada na ziemię, zaraz za nim przygłuszone uderzenie, a następnie pisk. Loreen.
Niewiele myśląc, przestawiając tryby w mózgu, odwracając się z głośnym warknięciem, stanąłem do walki z napastnikiem. A raczej, jak się okazało, napastnikami. Jeden szwendacz trzymał sunię za tylnią łapę i wlepiał we mnie jedno oko. Drugie musiało niedawno wypłynąć, ponieważ miał na twarzy ślady krwi w oczodole i pod nim. Drugi chodzący trup, miał conajmniej dwa metry wysokości i stał kilka kroków za towarzyszem, charcząc wściekle.
Pokonując dzielącą nas odległość w głowie klarował mi się plan działania. Wyskoczyłem na jednookiego denata, powalając go na ziemię. Zdążyłem parę razy go ugryźć, gdy poczułem przenikliwe ukłucie pomiędzy żebrami. Syknąłem cicho, odwracając głowę. Kłapnąłem zębami, ale truchło było nieustraszone. Uderzyło mnie drugi raz, a ja poczułem ciepło w miejscu uderzenia. [-5HP] Tego było za wiele. Nachyliłem się nad ofiarą i dokończyłem dzieła kilkoma sprawnymi ugryzieniami. Gdy pierwszy przestał się bronić, zaatakowałem drugiego. Ta bestia była znacznie silniejsza. Zarobiłem parę celnych ciosów w pysk, a rana na żebrach piekła mnie niemiłosiernie. Po kolejnym uderzeniu upadłem na ziemię. Kurwa.
Teraz spanielka przystąpiła do ataku. Dzielnie rzuciła się na nogę umarlaka, szarpiąc ją i gryząc. Nie miałem czasu do stracenia, podniosłem się i wbiłem kły w szyję szwendacza. Obrzydliwy smak posoki zostanie ze mną na kilka kolejnych dni. Z pomocą Loreen powaliliśmy go w końcu. Kilka sekund później byliśmy bezpieczni.
- Do metra - wyszeptałem na wydechu. - Już! - warknąłem głośniej zbierając wszystkie worki. Spanielka, utykając delikatnie dobiegła do schodów przede mną, lecz zamiast po nich zejść, zatrzymała się i czekała na mnie. Nie miałem jak na nią krzyknąć, więc - miała szczęście.
Większy worek zepchnąłem po schodach, mniejszy wciąż trzymałem w zębach. Zbiegliśmy w dół, desperacko łapiąc oddech. Poprowadziłem ją do centralnej części, która była już bardzo blisko. Gdy moim oczom ukazał się opuszczony skład metra i pojedyncze znajome sylwetki, wypuściłem worek.
- Loreen, gdy mówię do metra, to znaczy do metra - powiedziałem stanowczo. Nie starałem się nawet być miły. Tutaj gra toczyła się o jej, moje, nasze życia.
- Dzięki za pomoc i w ogóle, ale kim ty właściwie jesteś, żeby się tak rządzisz? - odwarknęła, nie siląc się nawet, aby ton jej wypowiedzi nie zabrzmiał zbyt sucho. Prychnąłem w odpowiedzi.
- Tutaj, moja droga, jestem kimś w rodzaju przywódcy - uśmiechnąłem się do niej szyderczo. Spanielka zmarszczyła brwi, a po jej wyrazie pyska widać było, że nie tego się spodziewała. - Razem z Blodhundur pełnię pieczę nad tym miejscem, a w szczególności nad psami, które tu mieszkają. Rządzić, nie rządzę się. Ja po prostu wiem co mówię, Loreen - dodałem już nieco łagodniej. Była odważna, pomogła mi w walce z trupem, bez jej udziału mogłoby być o wiele gorzej. Nie było sensu dłużej jej karcić.
Przysiadłem na chwilę zawieszając wzrok na jej oczach. Wpatrywała się we mnie przenikliwie, świdrując każdą część mojej świadomości i czegoś, co kiedyś mógłbym nazwać duszą. Cząsteczki te pozostawały niewrażliwe na czujne spojrzenie bursztynowych ślepi. Żadna ani drgnęła, choć większość bardziej niż zwykle chciała się ugiąć i poddać. Nie mogłem na to pozwolić, dlatego odwróciłem głowę w bok.
- Decydując się na zamieszkanie z nami, musisz wiedzieć, że będziesz musiała przyjąć pewną rangę. Mamy łowców, szeptaczy, uzdrowicieli i zielarzy. Dwie pierwsze polegają na pracy głównie w terenie, wymagają siły i wytrzymałości. Łowcy zapewniają nam pożywienie, a psy z rangą szeptacza oczyszczają metro ze szwendaczy. Uzdrowiciel, leczy. Natomiast zielarz musi mieć wiedzę na temat ziół, zbierać je i wytwarzać z nich maści. Osobiście uważam, że to najciekawsza z możliwych ról, aczkolwiek nie sugeruj się moim zdaniem. Pozostawiam tę kwestię do namysłu, a tymczasem witaj w domu.
Loreen?
Bonus
dodatkowa nagroda za +1000 słów
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz