Pogodynka Pora roku: lato Oto czas, który niegdyś kojarzył się i ludziom, i ich czworonogom z wakacjami. Niektórym dopisywało szczęście i towarzyszyli swym właścicielom w rozmaitych podróżach, inni zaś, przerzucani z rąk do rąk, od babci do ciotki, czuli się odrzuceni i niechciani. W dzisiejszych czasach lato przynosi jedynie nieznośne upały, które błagają o wywieszenie jęzora, a wraz z przygrzewającym słońcem wzmacnia się odór szwendaczy, wędrujących między lasem a ruinami. To także sezon najsilniejszych burz, tornad i innych anomalii pogodowych, siejących chaos. Deszcze są ciepłe, powyłupywane chodniki miasta rozgrzane i gotowe do smażenia na nich jajek, bekonu i poduszek psich łap, a zombie - rozleniwione i spowalniane szybszym rozkładem ciał.
Wędrowny Handlarz Aktualnie jest nieobecny. Hej, dzieciaki, chcecie może trochę świeżego towaru? Mam tu coś na młodość, na starość, na szybkiego samobója... A może chcesz żyć wiecznie albo urodzić bachora... ekhem, szczeniaka, bez niczyjej pomocy? No już, chodź, rozejrzyj się, nie pożałujesz! Charcik, zadowolony z zysków, zapewnił psiaki, że niebawem wróci na tereny stada, by ich skroić z kolejnej porcji Kostek. Zrozumiał, że kluczem do sukcesu są zniżki!
Stan Sfory Stan: Zagrożenie klęską Mroczne dni nadeszły... Sforzan dopadły rozmaite, ciężkie do zgryzienia nieszczęścia, które przepowiedziała im dwójka przybyszów - A'lel i Viy Curay. Ponadto skąpa ilość łowców w stadzie z wolna zaczyna zbliżać psy do wielkiego głodu, bo ileż pożywienia może zapewnić jeden czy dwójka polujących? Dziś pewne jest jedno: dopóki plagi trwają, nikt nie zazna spokoju, żaden żołądek nie zapełni się do cna, a suchość w pyskach i strach będą nam stale towarzyszyć. Strzeżcie się, bo biada tym, którzy nie dołączą do grupowej akcji ratowania Sfory albo spróbują przetrwać w pojedynkę!
Dryfował. Nie czuł ciężkości, jakby po prostu jego umęczona dusza oderwała się od skatowanego bólem i stresem ciała, była wolna. Nie czuł smutku, nie czuł gorąca. Jedynie chłód, nie docierał do niego żaden dźwięk. Od dawien dawna marzył o oderwaniu się od rzeczywistości, powolnego sunięcia przez nicość, było to czymś, co mógłby nazwać kompletnym odpoczynkiem. Spojrzał na poranione łapy, te, co przeszły już tak dużo, umaczane były w kałużach krwi i smutku, głaszczące delikatne główkę małego szczenięcia, jego najdroższej walkirii, te, co biegły ramię w ramię ze śnieżnobiałym samcem po lewej, ich pyski wykrzywione w srogim grymasie, przez pola zmarłych, ponieważ jakaś czysta siła wyższa postanowiła rzucić swoich podopiecznych w sam środek piekła. Cuchnącego śmiercią. A oni, bezbronni, nie zdający sobie sprawy, co koszmarnego czeka ich za zakrętem, brodzili po szyję w nienawiści i agresji, gdzie każdy łagodny ruch został teraz zastąpiony błyśnięciem kłów, oraz gardłowym, niskim warkotem. Nie mogli ufać nikomu, nawet sobie. A teraz otulała go, jak matka swoje nowo narodzone dziecko, błogość. Taksował wzrokiem wszystek blizny, tę, która została stworzona przez ostrą krawędź szkła w pogoni za zającem za młodu, tę, która została stworzona przez pazur naburmuszonego kocura z osiedla. Nie myślał wtedy, że będzie mieć coś zrobionego przez chodzące truchło, żądające mordu, zaślepione głodem. Na policzku miał małe wgłębienie, pozostałość po wściekłości smukłego collie, na nosie pamiątkę po walce z gryzoniami w kanałach. I wiele, wiele innych zacięć, celowo zdobytych czy też nie, mające swoją historię, czekające na opowiedzenie przy blasku świetlików podczas letniego wieczoru.
Król szczurów odchylił głowę do tyłu, zamykając bursztynowe ślepia. Mógłby tu zostać na zawsze, mógłby się nie budzić, nie chciał zmartwychwstawać i wracać tam, w środek białej gorączki. Miał dość ciągłej walki i pchania się do przodu, nie miał w sobie tyle chęci co tydzień temu, co pięć dni temu, z kolejnymi dniami ta ilość się zmniejsza, nigdy na nowo nie rosnąc. Nie odzyskiwał jej, bo już sam nie wierzył w lepsze jutro. Z nikim nie dzielił się tą wiadomością, ta myśl jak pszczoła wokół świeżo rozkwitniętej róży krążyła po jego umyśle, śmiejąc się z niego szyderczo. Chciałby pamiętać, jak to jest, wydać z siebie cichy, zadowolony odgłos. Chciałby pamiętać szczęście. Ta walka, według niego, była bezcelowa, aczkolwiek nie mógł dać po sobie to znać. Musiał dać przykład sforze, tym młodym i starym, tymi, którym jeszcze iskra optymizmu kręciła się po oku, musieli dalej pisać ciąg swoich opowieści, nieważne czy się boją, czy nie. Na nich czeka przyszłość, majaczyła nieśmiało, ciągnęła ich do siebie słodką pieśnią, a oni modlili się, by zobaczyć kolejny zachód słońca. Wiedzieli, że zbudują normalność na gruzach tej starej, może lepszą. I Mirage chciałby to wiedzieć, też. Przez parę sekund był w stanie pomyśleć o czymś innym niż czerni. Nie o bieli. O złocie. Błyszczącym, gdzie panują uśmiechy, urodzaj, a raj jest nie tylko w niebie, bo również na ziemi. Eden. Każdy na sobie nosi złoty pył.
Otworzył oczy.
Tysiące barw, gwiazdy, były na wyciągnięcie ręki. Granatowy przeplatał się z pomarańczem, jeden punkt lśnił mocniej od drugiego. Miał wrażenie, że patrzy prosto w tęczówki starożytnego bóstwa. A to wyłącznie kosmos, jaki wisi ciągle nad ich głowami, nieodkryty. Nie ma tu krzywdy. Wyłącznie cisza. Coś, co nie jest zepsute, ma się zezwolenie wyłącznie na podziw. Niedotknięte brudem. Błękit tańczył wraz z fioletem. Wszechświat złożył pocałunek na czole męczennika.
Wszystko będzie dobrze, bo tu wróci. Za niedługo. Lecz to nie jego pora.
Na ten moment, musiał zostać na ziemi.
Ze śnieżnobiałym samcem, mknącym u jego boku. Niestrudzonym. Zdenerwowanym. Spłoszonym. Z gracją przemykał między zniszczonymi przez czas, betonowymi kolumnami. Wyraźnie odznaczał się na tle wymalowanych przez człowieka obrazów, nie wiedział jak się nazywają, ale pomiędzy obraźliwymi napisami i sylwetkami, wyglądał jak wyrzeźbiony przez najsprawniejszą rękę marmur. Idealne proporcje, pod zmatowiałą sierścią, splątaną przez brak ludzkiej dłoni sierścią, napinały się mięśnie, gotowe do skoku w niebezpieczną ciemność. Aby jakkolwiek zostać tutaj, aby wykonać misję zleconą przez Blodhundur, by całkiem nie opuścić swojej świadomości, musiał skupiać uwagę na Malcolmie. Od momentu spotkania się z astralnym bytem we śnie, nie był sobą. Był rozkojarzony, nie znalazł w sobie żadnej cząstki, która byłaby zdolna do utrzymania go w jednym kawałku. Chciał śnić, chciał żyć snem. Ale ta oddychająca istota utrzymywała go w realności, nie pozwalając odejść. Nie wchodził mu w zdanie, nie krytykował za podejmowane decyzje, Malcolm pierwszy raz od wielu miesięcy miał spokój od Mirage. Czasem zauważył, jak spogląda na niego z delikatnym zmartwieniem, słyszał swoje imię, jak za mgłą. I to zdanie, muszą znaleźć gniazdo. Siedlisko zgnilizny. Wetknęli nos w każdą dziurę, w każdą szczelinę i szparę, niestety karmiąc się porażką. Zapach był słaby, a zdezorientowany światem egzaminator tym bardziej nie mógł zwęszyć tropu. Zebrał w sobie resztki trzeźwości, zaciągając się ciężkim powietrzem. "Tędy" wyburczał, odbijając w wąskie przejście na prawo. Nie spotkał się ze słowem sprzeciwu, ulżyło mu. Nie miał ochoty na kłótnie z wielkim panem sędzią, a jeśli już, i tak by mu uległ, co pewnie jeszcze mocniej zdziwiłoby owczarka. Prowadził go do ich celu. Szczury. Król szczurów zapanuje nad swawolnymi podwładnymi.
"Wszystko w porządku, Mirage?" pamiętał, że to pytanie zbiło go z pantałyku. Nikt, prócz jego ukochanej walkirii, nie miał na celu jego dobra. Nikt nie interesował się Mirage, bo odsuwał się od żywszego centrum stada, nie był wspominany, chociażby w szybkiej myśli. Nie istniał.
"Jestem zmęczony" nie będzie wtajemniczać go w szczegóły. Malcolm mamrotał coś o przerwie, ale nie o fizyczną mu chodziło. Pokręcił łbem przecząco. Nie mogli się zatrzymać, bo skoro się zmusił do wykonania polecenia siostry, mimo stanu w jakim jest, musi to wykorzystać, tę krótką motywację, ponieważ za sekundę, zniknie. A on i tak nie mógł zatrzymać swojej pustki. Pożądał przerwy, jaka nigdy mu nie wyjdzie. Malcolm nigdy by nie zrozumiał tego, co dzieje się w głowie Mirage, to zbyt pokręcone, zbyt bez sensu, niechże owczarek przeżywa sam chociaż jedną czwartą tego co on, to za mało. Zrzucenie na jakiekolwiek barki takiego ciężaru byłoby zbyt okropne dla M, po co mają się przejmować jego problemami, skoro i tak już wszystko mają gdzieś. Miałby wyrzuty sumienia.
Krok za krokiem, mijali kępy zasuszonego mchu, plastików i kości. Do ich uszu dochodziły piski i miotanie się małych, nakręconych ciałek. Były w ścianach, pod nimi, nad nimi, szczury opanowały cały tunel. W kącie, daleko przed nimi, dwójka tłustych rodentów pożerała żywcem trzeciego. Krzyczał zatrważająco. "Mój Boże", uciekło z ust sędziny. Mirage, niewzruszony, oparł się o zimny beton, nasłuchując. Szczury radośnie odprawiały swoje rytuały, rodziły się i zdychały, słyszał dźwięk trących się o siebie pożółkłych zębisk.
Tak bardzo nie chciał tu być.
Malcolm?
Bonus
dodatkowa nagroda za +1000 słów
+ 10 Kości, + 1 SZYBKOŚĆ
▲
Mirage, ciesz się, że masz u swojego boku kompana. W innym przypadku, misja na którą wysłała Cię siostra, mogłaby okazać się zbyt trudna. Skup się i obserwuj szczury. Są wyjątkowo nieprzewidywalne i piekielnie niebezpieczne. Stoicie przed gniazdem tych parszywych stworzeń. Zróbcie z nimi porządek, nie ma miejsca na litość. Zdobywasz +2 SIŁA, +1 SZYBKOŚĆ, +1 WYTRZYMAŁOŚĆ, +8 KOŚCI.
- Chodzi mi o to, że to jest suka - warknąłem, wymownie marszcząc przy tym brwi. Od zawsze uważałem, że płeć piękna lepiej sprawdza się piastując delikatniejsze i mniej wymagające stanowiska. Zdecydowanie nie pomagał też fakt, iż czułem dziwną niechęć do Blodhundur. Mimo raptem epizodycznych kontaktów z nią, krzywiłem się za każdym razem, gdy miałem wątpliwą przyjemność ją ujrzeć.
Malcolm spojrzał na mnie z niedowierzaniem, na sekundę zwalniając krok, wyraźnie zbity z tropu. Szybko jednak otrząsnął się z zaskoczenia, odzyskując swoją zwyczajową powagę i dyplomatyczny wyraz pyska.
- A co to ma do rzeczy? - zaczął, z trudem panując nad swoim głosem. Przez większość czasu wydawał zimny i zdystansowany, lecz tym razem odrzucił swoją obojętność. Blod istotnie musiała znaczyć dla niego dużo, przynajmniej sądząc po ożywionej reakcji samca.
Delikatnie, niemal niezauważalnie, zmarszczyłem pysk. Przyglądałem się białemu owczarkowi bez zainteresowania, powoli gubiąc się w toku własnych myśli. Nie rozumiałem relacji, jakie panowały między tą dwójką. Nigdy zresztą nie dążyłem do tego, by dowiedzieć się o tych więzach czegoś więcej. Wystarczyło mi pamiętać, kto tu przewodzi i z kim lepiej utrzymywać przyjazne stosunki.
Niedługi monolog Malcolma trwał, zupełnie nie przykuwając mojej uwagi. Zupełnie odpłynąłem po tym, jak wspomniał o mojej matce. Choć żaden mięsień na moim pysku nawet nie drgnął - wszak byłem naprawdę dobry w udawaniu niewzruszonego - w duszy uśmiechnąłem się z politowaniem. Może on miał rodzinne, szczęśliwe dzieciństwo, kiedy to całymi godzinami bawił się z rodzeństwem, pod czujnym okiem matki i ojca, lecz ja nie. Byłem typowym psem z podrzędnej, wątpliwej hodowli, a z rodzicielką przebywałem tylko tyle, ile absolutnie musiałem. Nie żebym z tego powodu ubolewał. Utrzymywanie przyjaznych relacji z kimkolwiek, a już szczególnie z krewnymi, nigdy nie było moją mocną stroną.
Krótko po tym jak zapadła cisza, zostałem wyrwany z potoku myśli przez malujący się przede mną widok. Tunel rozszerzał się, stawał się wyższy i nieco mniej klaustrofobiczny, a przede wszystkim - jaśniejszy. Do moich nozdrzy wpadały zapachy diametralnie różniące się od zgnilizny i wilgoci, których to smród zdążył niemalże wwiercić mi się w mózg. Woń innych psów, ciepła i jedzenia. Normalności, którą za wszelką cenę próbowaliśmy utrzymać w samym środku apokalipsy.
~*~
Spałem krótko. Jak zawsze. W dawnych czasach codzienne wstawanie skoro świt i praca do późnych, wieczornych (a czasem nawet nocnych) godzin byłaby udręką nie do przejścia, teraz jednak moje ciało było do tego przyzwyczajone. Rzekłbym, przywykłem do tego aż za bardzo. Okazjonalnie bywałem obdarzony wolnym dniem, najczęściej wtedy, gdy Xavier miał coś do załatwienia poza sforą (albo nieźle poturbowałem się w trakcie wykonywania swoich obowiązków, co, pod pewnymi względami, było całkiem pozytywną sytuacją) lecz nawet wtedy nie byłem w stanie obudzić się nieco później.
Bezceremonialnie wyskoczyłem z wagonu, nie dbając o to, by zachować ciszę. Zostawiłem półotwarte drzwi, pozwalając na to, by do środka prowizorycznej sypialni wpadły smugi światła. Nie miałem najlepszego humoru, a uprzykrzenie życia innym wydawało się choć na chwilę pomagać w radzeniu sobie z własnymi bolączkami. Z pomieszczenia dobiegły mnie niezadowolone pomruki, zapewne wydane przez sen.
O dziwo dzisiaj spotkanie w kwaterze głównej zostało zaplanowane na znacznie późniejszą godzinę niż zwykle. Pozwalało mi to nie tylko na spokojne dojście do zmysłów, zamiast gnania co sił w łapach w kierunku Miasta, ale również na zjedzenie porządnego śniadania bez pośpiechu. Nie było to jednak takie łatwe zadanie. Sfora się rozrastała, lecz, z jakiegoś nieznanego mi powodu, dalej brak nam było łowców. Prawie nikt nie kwapił się też do pomocy, więc magazyn stale świecił dobijającymi pustkami.
W akcie zadziwiającej solidarności ze stadem przez większość czasu nie korzystałem z możliwości zjedzenia posiłku upolowanego przez kogoś innego. Robiłem to tylko w sytuacjach niemalże kryzysowych, choć i w takich niekiedy wolałem głodować, niż uszczuplać, już i tak przerażająco skromne, zapasy. W dodatku uznawałem polowanie za interesujące zajęcie, które zdecydowanie odpłaca cały włożony weń wysiłek. Lubiłem to robić, a z każdym kolejnym wypadem szlifowałem także swoje, już i tak niemałe, umiejętności.
Nie bez znaczenia był również fakt, że ostatnio w okolicy zaroiło się od szczurów. Dawniej również były stałymi bywalcami tych terenów, lecz od tygodnia czy dwóch zalewały Metro całymi falami. Miałem także wrażenie, że urosły jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle było możliwe. Szczury wielkości królika nigdy nie były niczym szczególnie niespotykanym, lecz niedawno coraz częściej natykałem się na wredne gryzonie rozmiarami przypominające bardziej domowego, spasionego kota niżeli normalnych przedstawicieli swojego gatunku. Od Xaviera dostaliśmy odgórne polecenie, zwięzłe i proste, jak to miał w zwyczaju - eliminować wszystko co się rusza, ma długi ogon i parę pożółkłych zębów. Przystałem na taki obrót sprawy bez problemu. Choć walka z tymi potworami bywała trudna, uznawałem ją także za satysfakcjonującą. Moje kubki smakowe przywykły także do tego, niezbyt wyszukanego, mięsa. Same plusy.
Zaletą było też to, że nie musiałem szczególnie się wysilać, by znaleźć niewielką grupę agresywnych intruzów. Co prawda z ich zuchwalstwem wiązało się też to, że nieraz można było wpaść na nie zupełnie niezamierzenie na samym środku głównego peronu, ale we wszystkim trzeba dostrzegać pozytywne strony, prawda? Odbiegłem raptem kilkanaście kroków od wagonów, gdy moje nozdrza zostały podrażnione przez znajomą woń. Poszedłem za tropem, zatrzymując się przed samym wejściem do jednego z tuneli. Dwa, niezbyt duże, osobniki. Bez wahania skoczyłem ku temu, który stał bliżej, zaciskając zęby na tułowiu zwierzęcia. Kilka szybkich i gwałtownych szarpnięć łbem, którym wtórowały rozwierane i na powrót zamykane raz po raz szczęki. Życie z mojej ofiary uszło zaskakująco szybko. Wyplułem zakrwawione ciało, szukając wzrokiem drugiego przeciwnika. Spodziewałem się ataku, lecz nic takiego się nie stało. Szarobrązowa sylwetka oddalała się w szybkim tempie w nieznanym mi kierunku. Odruchowo rzuciłem się w pogoń, nie myśląc nawet nad tym, jak nierozsądny był to pomysł.
Gryzoń okazał się wyjątkowo szybki. Bez trudu przemykał znanymi sobie drogami, przebierając drobnymi łapkami jak szalony. Goniłem go z rosnącym zacięciem, pokonując kolejne dziesiątki, a potem setki metrów. Choć nie brakowało mi wytrzymałości, nie byłem w stanie zmniejszyć dystansu między nami. Dawno straciłem rachubę co do tego, gdzie właściwie się znajduję. Monotonny krajobraz i przytłaczająco podobne zapachy wypełniające korytarze sprawiały, że nie sposób było połapać się w tej plątaninie, jeśli nie skupiało się na tym całej uwagi. Bez namysłu skręcałem w dyktowane przez szczura uliczki, bezwiednie klucząc w czeluściach Metra. Gdy już, już siedziałem mu na ogonie, gotowy na to, by za kilka kroków schwycić za pulsujący ciepłem kark, zwierzę niespodziewanie dało susa w bok. Zatrzymałem się gwałtownie, z trudem unikając zarycia pyskiem w ziemię. Na ścianie tunelu widniała wąska wyrwa, sięgająca prawie po sam sufit. Tylko przy samej ziemi znajdowała się znacznie szersza dziura, przez którą bez problemu mógłby przecisnąć się szczur, o czym zresztą przekonałem się na własne oczy.
Z rezerwą podszedłem do szczeliny, tylko po to, by zostać uderzony ostrym zapachem szczurzych odchodów i zgniłego mięsa. Na domiar złego z otworu dobiegały mnie przeraźliwe piski, wydawane przez dziesiątki, jeśli nie setki paszcz, nakładając się na siebie złowieszczo, niemalże mrożąc krew w żyłach.
- Cholera. - nachyliłem się jeszcze trochę bardziej, by dostrzec coś w ciemnościach. - Gniazdo.
~*~
Trzeba było powiadomić Malcolma.
Ta myśl kołatała się po mojej głowie od czasu, gdy tylko zdałem sobie sprawę, co znalazłem. Szybkim krokiem, ignorując narastające zmęczenie, wróciłem do serca Metra. Zlustrowałem wzrokiem peron, szukając znajomej sylwetki samca. Poszczęściło mi się. Akurat wychodził z wagonu, dalej nieco zaspany i średnio przytomny. Spojrzałem na niego z wahaniem. Było stosunkowo późno, a on dopiero wstawał. Dziwne jak na przywódcę.
Odszukałem w bieli pyska jego ciemne, nieprzytomne oczy. Nawiązanie kontaktu wzrokowego musiało nieco go rozbudzić, albo przynajmniej próbował sprawiać pozory po tym, jak zorientował się, że zmierzam prosto do niego. Malcolm wyprostował się, w pełni eksponując swoją smukłą sylwetkę. Rysy pyska ściągnęły się gwałtownie, wygnawszy z jego lica wyraz rozespania. Był już gotowy do słuchania.
- W Metrze jest gniazdo. Szczurów - huknąłem, próbując ukryć podekscytowanie zmieszane ze zdenerwowaniem. Wbijałem w niego wzrok, niecierpliwie czekając na odpowiedź.
- Niejedno. Wiemy o tym od jakiegoś czasu. Co ty robiłeś przez ostanie dwa tygodnie, co? - odburknął lekceważąco, całkiem gasząc mój zapał.
Koniec.
Bonus
dodatkowa nagroda za +1000 słów
+ 10 Kości, + 1 SIŁA
▲
Romulusie, mam szczerą nadzieję, że uda Ci się ponownie odnaleźć wspomniane gniazdo szczurów. Sam przyznasz, że nieodpowiedzialnym posunięciem było zostawienie znaleziska i udanie się do przywódcy... Otrząśnij się z resztek letargu i zniszcz gniazdo jak najszybciej. Zdobywasz +2 SZYBKOŚĆ, + 2 WYTRZYMAŁOŚĆ, +8 KOŚCI.
Gdyby nie pojawienie się Catelyn, mogłoby być o wiele gorzej. Nie, nie - gdyby nie pojawienie się Catelyn, byłoby o wiele gorzej. Zerkałam na swój bok, przyciskając ranę najmocniej jak tylko mogłam. Doskonale wiedziałam, że w pierwszej kolejności trzeba zatamować krwawienie. Och, co mi przyszło do głowy, aby poruszać się po ruinach całkowicie w pojedynkę...
Suczka patrzyła na mnie troskliwie. Świetnie wiedziała jak pokonać zombie, natomiast zupełnie obce było jej zajmowanie się poszkodowanymi w walce. Kiedy pierwszy raz się spotkałyśmy, to ja opatrywałam jej ranę. Dziś jednak role się odwróciły i to ja potrzebowałam jej pomocy.
- Musimy dotrzeć do metra, Cat - syknęłam. Ból powoli się przeistaczał. Stawał się coraz intensywniejszy, promieniując na boki. Zmrużyłam oczy, zbierając myśli, musiałam pozostać przytomna. Suczka kiwnęła głową, podchodząc do mnie. Dzięki temu mogłam wesprzeć się na jej boku i w ten sposób pokonać drogę do domu. W lecznicy na pewno ktoś zajmie się moją raną, a nawet jeśli wszyscy będą w terenie, poradzę sobie, mając pod łapą wszystkie niezbędne środki.
Catelyn była bardzo silna. Dzielnie dotrzymywała mi kroku, znosząc moje posykiwania i powolne tempo. Widziałam, że pozostawała przy tym niezwykle czujna. W tamtej chwili zdawało mi się, że nic jej nie zaskoczy, ani tym bardziej nie umknie. Byłam niezwykle wdzięczna za jej towarzystwo i pojawienie się w odpowiedniej chwili.
- Tokio, czy ty widzisz to co ja - szeptaczka zatrzymała się nagle. Ruchem głowy wskazała mi kierunek, o którym mówiła. Wyostrzyłam wzrok, szukając fenomenu, który zdołał zadziwić moją towarzyszkę. Po chwili dostrzegłam coś, co wielkością przypominało kota, choć byłabym w stanie przysiąść, że sylwetkę miało jak najbardziej szczurzą. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, dlatego w celu polepszenia percepcji, zamrugałam kilkukrotnie.
- Czy to... Czy to szczur? - wyszeptałam, nie chcąc prowokować ataku. Catelyn spojrzała na mnie, a z wyrazu jej pyska wyczytałam, że sama nie była pewna. Dla własnego bezpieczeństwa, obeszłyśmy zmutowanego gryzonia, unikając bezpośredniego spotkania.
Do lecznicy dotarłyśmy już bez żadnych przygód. Szeptaczka dołożyła wszelkich starań, abym w spokoju opatrzyła swoją ranę. Byłyśmy same i trzeba przyznać, że świetnie sprawdzała się jako początkujący uzdrowiciel.
- Widzisz? Nie jest aż tak głęboka, dziwne, że krwawiłam tak mocno - zaśmiałam się do towarzyszki, która mimo wszystko nie wyglądała na przekonaną.
- Sama nie wiem - westchnęła, jakby z ulgą. - Powiedz mi lepiej, co ty tam robiłaś...
Gdyby tylko moja sierść na to pozwalała, oblałabym się widocznym rumieńcem. Na szczęście posiadałam ochronę w postaci gęstego futra, co choć w minimalnym stopniu sprawiało, że mój wstyd był zagłuszany.
- Chciałam pooddychać świeżym powietrzem. Po ostatnich perypetiach z wodą, liczyłam na to, że dane mi będzie choć na chwilę skosztować namiastki normalnego życia. Ot tak, oderwać się. Wiem, że to nieodpowiedzialne, aczkolwiek liczyłam na szczęście, którego mi nie zabrakło - spojrzałam na nią wymownie. Catelyn pokręciła głową z dezaprobatą.
- Następnym razem, daj znać, kiedy będziesz chciała się przejść. Razem zawsze bezpieczniej - skwitowała rzeczowo. Posłałam jej promienisty uśmiech, dając jej do zrozumienia, jak wiele znaczą dla mnie te słowa, a co najlepsze, że na pewno skorzystam z propozycji.
Życie w Sforze obfitowało w wiele niespodzianek. Większość psów, choć zdystansowana, przepełniona była dobrocią i sympatią. Nawet głęboko ukrytą, co potrafiło zaskoczyć. Deklaracja suczki nasunęła mi na myśl pewną kwestię. Wciąż martwiło mnie to dziwne stworzenie spotkane na powierzchni.
- Skoro tak, co powiesz na wspólną wyprawę? - Catelyn przekręciła głowę w bok, wyrażając swoje zainteresowanie moim pytaniem. Podniosłam się z chłodnych płytek. - Mam na myśli to dziwne zwierze, nie sądzisz, że warto byłoby skontrolować co to właściwie jest?
Towarzyszka zamyśliła się na chwilę. Widziałam, jak bije się z własnymi myślami i powoli ucisza głos rozsądku, który absolutnie zabraniał jej powrotu na powierzchnię.
- Być może - odparła w końcu. - Ale czy ty nie powinnaś najpierw odpocząć?
Prychnęłam z pogardą na te słowa. Czułam się na tyle pewnie, by nie stwarzać zagrożenia dla naszej dwójki. Jeśli chodziło o życie i zdrowie Sforzan, zawsze upewniałam się dwa razy, czy nie jest w niebezpieczeństwie. Dlatego też wiedziałam, że dam sobie radę, nawet pomimo świeżej rany.
- Już odpoczęłam. Nie ma sensu marnować czasu, lepiej od razu sprawdzić z czym mamy do czynienia.
W rzeczywistości moja nieposkromiona chęć działania wynikała z faktu, iż chciałam jakoś przyczynić się Sforze, w nieco odmienny sposób niż dotychczas. Wiedziałam, że nie należę do psów najsilniejszych, aczkolwiek obecność Catelyn dodawała mi otuchy.
- W takim razie ruszajmy. Im szybciej wyruszymy, tym szybciej wrócimy jak to mówią - szeptaczka także była zdeterminowana. Najwyraźniej ciekawość wzięła górę, co w tym momencie, było mi bardzo na łapę.
Wyruszyłyśmy bez większych przygotowań. Przed podróżą udało nam się właściwie złapać niewielką przekąskę i od razu ruszyłyśmy na wspólną misję.
- Myślisz, że uda nam się znaleźć tego mutanta? - zapytałam rozglądając się na powierzchni. Starałam się dostrzec choćby najmniejszy ruch, wskazujący na obecność szczurów.
- Szczerze mówiąc, nie wiem, choć liczę na to, że tak. Chodźmy w to miejsce, gdzie go widziałyśmy, może tam coś znajdziemy - zaproponowała, co było bardziej, aniżeli rozsądne.
Niestety, po gryzoniu nie było ani śladu. Zniknął lub uciekł do swojego schronienia. Prawda natomiast była taka, że nory mogły być dosłownie wszędzie. Miasto było ogromne, chodzenie po nim i szukanie zmutowanego szczura, który równie dobrze mógł okazać się po prostu przerośniętym osobnikiem, było bezsensowne. Jeśli chciałyśmy odnaleźć zgubę, musiałyśmy postarać się o lepszy plan działania.
Z braku lepszego pomysłu, zaczęłam węszyć na gruzowisku, gdzie wcześniej zaobserwowałyśmy szczura. Choć dawno tego nie robiłam, postanowiłam podjąć się wytropienia poszukiwanego. Podążanie za śladem wydawało się być bardziej sensowne, aniżeli rozglądanie się dookoła. Gdybyśmy obie liczyły na to, że szczur po prostu nam się pokaże, najprawdopodobniej nigdy byśmy go nie znalazły.
Catelyn również podjęła próbę. Szczerze mówiąc, cieszyłam się. Byłam skłonna uwierzyć, że ona pierwsza zwęszy trop, przybliżając nas do rozwiązania zagadki. Jak się okazało, wcale się nie pomyliłam.
- Tędy - zakomunikowała cicho, poruszając się z nosem przy ziemi. Lawirowała zgrabnie pomiędzy porozrzucanymi gruzowiskami. Ja starałam się dotrzymać jej kroku, z porównywalną elegancją pokonując wyznaczoną trasę. Przemieszczałyśmy się bardzo cicho, tak aby nie zwabić szwendaczy, ani nie spłoszyć szczurów, które przecież potencjalnie mogły pojawić się na naszej drodze.
Cat zatrzymała się w końcu, doprowadzając nas do wąskiej uliczki na przedmieściach.
- Spójrz - pomiędzy przegnitymi deskami dostrzegłam wygryziony otwór. Zerknęłam wymownie na szeptaczkę.
Catelyn?
Bonus
dodatkowa nagroda za +1000 słów
+ 10 Kości, + 1 SZYBKOŚĆ
▲
Tokio, jestem pod wrażeniem twojej naiwności, że jakkolwiek możesz się przydać sforze ze swoim miękkim serduchem, ale gratulacje za próbę. Odnalazłyście gniazdo szczurów, teraz tylko uważajcie na ich ostre zęby, bo kto wie, jakie choroby przenoszą te zmutowane paskudztwa. Jesteście o jeden krok bliżej zakończenia drugiej plagi. Zdobywasz +2 SZYBKOŚĆ, +2 SIŁA, +8 KOŚCI.
Właściwie powinnam być martwa od samego początku. Słowa młodej suczki zabrzmiały aż nazbyt wymownie. Odzwierciedlały nie tylko historię młodej wojowniczki, a nas wszystkich tu zebranych. Dotyczyły również mnie. Całe wypowiedziane przez nią zdanie opisywały moje własne przejścia, z którymi musiałem się zmierzyć, gdy tylko wybuchła epidemia.
Także byłem pozostawiony sam sobie, wiedziałem, że jeśli nie znajdę nikogo, kto choć trochę podciągnie mnie do góry, przepadnę. Zginę wykończony tęsknotą, bezsilnością, a w końcu także głodem i pragnieniem... Jak na złość, poczułem suchość w pysku.
— Myślę, że zabrałam ci już wystarczająco dużo czasu — powiedziała Decoy, podnosząc się. Spojrzałem na nią, zbierając swoje rozbiegane myśli do kupy. Suczka przyglądała mi się jeszcze przez chwilę, być może zastanawiając się, czemu nie zareagowałem na jej wcześniejsze wyznanie. Ona absolutnie nie musiała poznawać historii pełnej okrucieństwa. Życie samo da jej w kość, a ja nie musiałem dokładać jej zmartwień. Wszak świat był wyjątkowo niesprawiedliwy i bez tych kilku słów.
Odeszła, tłumacząc się zdaniem raportu. Sądzę, że nie znalazła kompana do rozmowy. Kierowała się chęcią poznania nowej duszyczki, która w efekcie nie okazała się być wyjątkową, ani nawet ciekawą. Ot co, zwykły Malcolm pogrążony we własnym świecie.
Sam postanowiłem nieznacznie zboczyć ze starannie opracowanej trasy i skręcić w stronę Rzeki, z której zamierzałem się napić i ugasić palące pragnienie. Na moje szczęście, niebo zasłoniło się pojedynczymi chmurami, ograniczając żar bijący od słońca. Temperatura była nieznośna. Musiałem przemieszczać się trawnikami, ponieważ chodzenie po betonowych chodnikach czy asfaltowych uliczkach, było niemożliwe. Jestem przekonany, że mogłoby to skończyć się pozdzieranymi poduszeczkami na łapach. Duchota biła z każdej strony, sprawiając, że sam nie mogłem doczekać się dotarcia do celu. Im bliżej dochodziłem do wodopoju, tym dziwniejsze uczucie mnie ogarniało.
W powietrzu wyczuwałem silniejszą niż dotychczas woń zgnilizny, zmieszany z nieznanym mi zapachem, przywodzącym na myśl toksyny. Zwolniłem, przygotowując się na możliwy atak. Ten jednak nigdy nie nastąpił, pozostawiając dziwne uczucie niepewności.
Zdołałem dotrzeć do wody, po której nie było ani śladu. Korytem płynęła posoka szwendaczy, szkarłatna, gęsta i cuchnąca. Co najgorsze, skaziła źródło. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Gdzieniegdzie dostrzegałem białe brzuchy ryb, których ciała poruszały się wraz z nurtem. Powoli, bezwładnie. Obserwując tę scenę, marzyłem tylko o tym, aby sytuacja okazała się snem. Jednak koszmar trwał w najlepsze, utwierdzając mnie w tym, że wszystko dzieje się naprawdę.
Musiałem coś wymyślić. Nie wiedziałem, czy inne zbiorniki, z których korzystaliśmy również były zakażone krwią, jeśli tak, zaczynało się robić bardzo niebezpiecznie. Myśl, Malcolm...
Zacząłem rozglądać się dookoła, szukając czegoś, co mogłoby mi pomóc w uzbieraniu wody. Wskazówki, czegokolwiek, co podsunęłoby mi jak najlepszy pomysł. Z bezradności spojrzałem w niebo, czując jak moje serce wyrywa się z klatki piersiowej. Niespodziewanie, to przyniosło mi ukojenie.
Ciemne chmury kłębiły się coraz bardziej, zbierając się z lewej strony - zmierzały prosto do centrum miasta. Słońce powoli chowało się za nimi, co mogło oznaczać tylko jedno. Zanosiło się na deszcz, a może nawet burzę. Prawdopodobieństwo, że krople z nieba również będą przesiąknięte krwią, wydawało mi się być bliskie zera. Dlatego niewiele myśląc, ruszyłem jak najszybciej w kierunku szklanych wieżowców, których anteny niedługo miały zginąć z pola widzenia, okrywając się chmurami.
Pędziłem tak szybko, jak tylko mogłem. Nie wiedziałem, czy deszcz będzie padać długo. Lato było bardzo suche i ostatnimi czasy rzadko kiedy spotykały nas jakiekolwiek opady atmosferyczne. Burza, a nawet deszczyk, byłyby teraz zbawienne. Nie mogłem więc przegabić przysłowiowego oberwania chmury. Musiałem zorganizować naczynia, w których mógłbym zebrać deszczówkę, dla nas, dla sfory. Należałoby to zrobić jeszcze przed nadejściem deszczu.
Znajdowałem się idealnie w centrum, gdy na głowie poczułem pierwsze krople. Spóźniłem się.
Spojrzałem błagalnie w niebo. Gdyby mnie nauczono, na pewno odmówiłbym modlitwę, jednak w mojej głowie ziała kompletna pustka. Jakież było moje zdziwienie, gdy zrezygnowany spuściłem wzrok, aby ujrzeć szkarłatne plamy na mojej białej sierści. Krzyk uwiązł mi w gardle. Przerażony rozglądałem się dookoła, widząc jak krew spływa po betonowych ścianach. Widziałem jej czerwone stróżki na ulicy, patrzyłem jak wpadają do studzienek. Czy to... Czy to koniec świata?
Padłem na ziemię. Pragnienie w ustach przerodziło się w piekący ból. Zabrakło mi tchu, by krzyczeć. Czułem jak zmieniam się w krwawą plamę na środku opuszczonego miasta. Co ze Sforą? Czy wszyscy są bezpieczni w kanałach metra?
Poczułem nagle przeraźliwy ból w prawej łapie. Zamknąłem oczy, a gdy je otworzyłem czerwona poświata rozmazała się, a ja ujrzałem zielone liście i rozgrzane trotuary. Mrugnąłem raz jeszcze. Świat znowu pogrążył się w krwawym deszczu, budynki ociekały posoką. Czyżbym majaczył?
- Malcolm! - niemożliwe. Czyj to głos? Starałem się znaleźć w głowie postać, do której należał. Pomimo emocji, brzmiał bardzo poważnie, kobieco. Loreen? Nie...
- Wstawaj - poczułem uderzenie. Nie wiedziałem co właściwie się dzieje, kręciło mi się w głowie, a świadomość była gdzieś daleko poza ciałem. Patrzyłem tępo przed siebie, starając się dopasować elementy układanki. Gdzie jest deszcz?
- Malcolmie, wstawaj, błagam! - głos suczki załamał się przynajmniej dwa razy. Przewróciłem się na bok, dostrzegając smukłą sylwetkę. Nie mogłem skupić się na jej wyglądzie. Promienie słońca odbijały się od jej sierści, powodując kolejne zawroty głowy. Blod?
Jęknąłem cicho. Nie wiedziałem co się dzieje. A może umarłem? A ten głos należy do jakiegoś anioła?
- Mirage, pomóż! - o nie, na pewno nie anioł, skoro woła Mirage. W takim razie, było tylko jedno wytłumaczenie. Umarłem i skończyłem w piekle. Nie powinno mnie to zbytnio dziwić, czyż nie?
Ktoś szarpnął mnie kilkukrotnie. Moje ciało za sprawą nieznanej siły przesuwało się po gorącej nawierzchni, aż w końcu duszność ustąpiła. Teraz temperatura była znośna.
Otworzyłem oczy. Ujrzałem smukłe, czarne łapy. Z trudem powędrowałem wzrokiem nieco wyżej, aby natknąć się na bursztynowe ślepia, utkwione w moich, hebanowych. Całe napięcie opuściło moje ciało, a ja instynktownie, poczułem się bezpiecznie, tak jak dawniej. Gdyby nie mój stan, byłbym w stanie przysiąc, że na tęczówkach zatańczyły iskierki.
Z początku trudno było mi wyłapać słowa, które padały w przestrzeni między Mirage, a jeszcze jednym osobnikiem. Mówili bardzo cicho. Odwróciłem łeb w stronę niezidentyfikowanego głosu. Drobna, ale mocna sylwetka. Białe futro, nieliczne łaty. Decoy. Czymże zawiniła? Czemu siedzi z nami w piekle? Postanowiłem, że podniosę się do pozycji siedzącej. Stękając, dysząc i charcząc, z niewielką pomocą Mirage, oparłem się plecami o ścianę. Byłem zbyt wyczerpany, by siedzieć o własnych siłach.
- Co się stało? - Decoy była przerażona. Stała szeroko na łapach, miała całkowicie zjeżoną sierść na karku. Patrzyła to na mnie, to na psa, który wspierał mnie swoim ramieniem. Dopiero po kilku sekundach zrozumiałem, że pytanie skierowane jest do mnie.
Zmarszczyłem brwi, starając się przypomnieć sobie wydarzenia. Dokładnie i we właściwej kolejności.
- Rzeka - wycharczałem. Po jednym słowie musiałem zrobić przerwę na serię kaszlnięć. Gdy ponownie zebrałem myśli, kontynuowałem. - cała była we krwi. Zobaczyłem chmurę, ale deszcz... z nieba padała krew...
- To zapewne przez słońce - słowa należały do Mirage. Był wyjątkowo opanowany, a ton jego głosu przynosił mi ukojenie. - Krew ze zbiorników już zniknęła. Musiałeś mieć udar, Malcolm. Nawet nie doszedłeś do Rzeki.
Jak to? Majaczyłem? [-10 HP]
Suczka podsunęła mi niewielki pojemnik, wypełniony po brzegi czystą, zdatną do picia wodą. Zerknąłem na nich na nich ukradkiem. Żadne z nich nie patrzyło na mnie z pogardą, raczej z troską. Napiłem się, a czynność ta uświadomiła mi, jak bardzo spragniony byłem.
- Teraz mamy kolejny problem - zaczął Mirage, gdy opróżniłem całe naczynie. Kolejny? Życie w postapokaliptycznym świecie było serią niekończących się problemów, ale nie chciałem mówić tego na głos. Oszczędzałem siły i emocje. Samiec patrzył wymownie na moją zakrwawioną łapę, z której wciąż sączyła się krew. Rana była dosyć głęboka, a wśród nas nie było żadnego uzdrowiciela. Sam musiałem postarać się o opatrunek, albo poczekać na pomoc od Sforzan. Zaraz, skąd takie obrażenie? Nie przypominam sobie, żebym brał udział w walce.
- Zmutowane szczury, wylały się ze swoich nor. Są agresywne i atakują psy. Nie wykazują żadnych oznak strachu, biegną przed siebie, niemalże na oślep. Ranią szybko i skutecznie. Dodatkowo, często działają w grupach. Ciężko powiedzieć, czy jest to przemyślane, bo zachowują się tak, jakby były opętane.
Suczka szybko wytłumaczyła mi w czym rzecz. Zmrużyłem oczy, ponieważ świat mi zawirował, tak jakby mój mózg zdecydował się właśnie na wykonanie trzech piruetów. Kto mnie zna, ten wie, że tylko własna śmierć jest w stanie powstrzymać mnie przed działaniami na korzyść Sfory.
- W takim razie trzeba znaleźć ich gniazdo - mruknąłem. Poczułem jak mięśnie Mirage napinają się w ciągu sekundy. Czułem na sobie jego palący wzrok, celowo więc unikałem patrzenia mu w oczy. Doskonale wiedziałem, co chce powiedzieć.
- Popierdoliło cię - warknął mi do ucha. Nie jestem pewien, czy Decoy słyszała jego słowa. Sam spiąłem się w sobie, starając się ignorować psa.
- Dziękuję wam za pomoc, jednak obowiązki wzywają. Czuję się już znacznie lepiej, gdyby nie wasza interwencja, zapewne zostałbym tam zjedzony. Postaram się wytropić gniazdo, może to nieco spowolni ich ataki.
- Pójdę z tobą - suczka niemal natychmiast zadeklarowała swoją chęć towarzyszenia mi. Przytaknąłem głową. Jej obecność na pewno mi nie zaszkodzi, a kto wie, może się przyda i będzie zbawienna.
- Decoy, słońce, możesz zostawić nas na chwilę samych? - wycedził Mirage, szeptaczka bez zająknięcia się opuściła budynek, czekając na mnie na zewnątrz. Westchnąłem głośno, tak aby pies nie miał wątpliwości co do tego, jaki mam stosunek do tej prośby.
- Jeśli chcesz na mnie nakrzyczeć, mogłeś to zrobić przy niej - rzuciłem kąśliwie.
Mirage był wściekły. Gdyby mógł, przywiązałby mnie do najbliższego słupa, tak, abym nie mógł się ruszyć. Sam nienawidziłem, gdy ktoś mówił mi, jak i co mam robić. Naturalnie więc stawiałem opór mojemu towarzyszowi, przyprawiając go o białą gorączkę. Samiec zrobił dwa kółka dookoła mnie, śledziłem go wzrokiem. Każdy jego ruch, obserwowałem, jak próbuje nad sobą zapanować i nie zmasakrować mnie tam, na miejscu. Nigdy nie byłem w stanie ocenić, czy dałbym mu radę. Mirage budził we mnie skrajne uczucia, których nie chciałem nigdy nazywać i określać. Od feralnego wydarzenia trzymałem go na dystans, ponieważ każda konfrontacja kończyła się właśnie tak.
- Jeśli zginiesz, nie wybaczę ci tego - wysyczał przez zaciśnięte zęby, zbliżając się do mnie, po czym odszedł. Moje spojrzenie powędrowało za linią jego grzbietu. Prychnąłem. Nikt nie lubi, gdy jego praca idzie na marne, stąd jego słowa. Nie po to chronił mnie i Blod, bym teraz przez własną dumę został rozszarpany na strzępy. Nie rozumiałem go, choć bardzo chciałem.
Z trudem podniosłem się z pozycji siedzącej. Stałem tak przez kilka sekund, uspokajając oddech i świat dookoła mnie, który wirował coraz wolniej. Utykając, wyszedłem powoli na światło dzienne. Przed budynkiem czekała na mnie Decoy, wpatrująca się w czarną sylwetkę mojego wybawcy, która powoli znikała z naszego pola widzenia.
- To szczur, którego zabił Mirage - wskazała na truchło leżące kilkanaście metrów dalej. Razem podeszliśmy doń, abym mógł mu się lepiej przyjrzeć. Zwierze było dużo większe, nawet od dotychczas spotykanych szczurów-mutantów. W tamtej chili ucieszyłem się, że nie będę szedł sam. Odruchowo spojrzałem w kierunku, w którym zniknął Mirage. Opamiętałem się jednak.
Zniżyłem głowę, pociągnąłem kilkukrotnie nosem, starając się złapać trop. Decoy uczyniła to samo. Łapałem każdy zapach, segregowałem go i zapamiętywałem starannie, tak aby dowiedzieć się, skąd wylazło to ścierwo. Zaczęliśmy oddalać się od miejsca ataku, szukając na ziemi tropów gryzoni. Wkładałem w to wiele wysiłku. Mój mózg nie pracował tak sprawnie, jak zwykle. Czasem myśli uciekały mi w przeróżnych kierunkach, a ja musiałem trzymać je na wodzy, pilnując, by nie zbaczały z wyznaczonej, a raczej narzuconej przeze mnie, trasy.
Ciężko mi opisać radość towarzyszącą mi przy odnalezieniu zapachu. Gdy tylko złapałem trop, przywołałem Decoy, tak aby ta mogła potwierdzić moje przypuszczenia. Z pyskami przy ziemi ruszyliśmy w dół ulicy. Ja i moja kontuzjowana łapa narzucaliśmy tępo poruszania się, toteż nie było ono zabójcze. Suczka nie skomentowała tego ani razu, co niezwykle mnie cieszyło.
Węch zaprowadził nas prosto do opuszczonej galerii handlowej. Kojarzyłem ten budynek, jeszcze z czasów przed pandemią. Mój opiekun uczył mnie, jak nie rozpraszać swojej uwagi w dużej grupie ludzi. Znałem wiec mniej więcej rozkład sklepów, co też na pewno mogło się nam przydać. Wiedziałem też, że w podziemiach centrum znajdowała się jedna ze stacji metra, której tunele biegły bezpośrednio do Centrum, w którym przebywali Sforzanie. Ta myśl napawała mnie niepokojem, jeśli szczury rzeczywiście gnieździły się w galerii, mogły szybko znaleźć drogę do naszego Metra.
Po wejściu do budynku zapach szczurów nasilił się. Opcje były dwie. Być może szczury przewijały się po galerii w poszukiwaniu pożywienia, a może rzeczywiście miały tu swoje gniazda? W kompletnej ciszy rozglądaliśmy się po ogromnej przestrzeni.
Niespiesznie ruszyliśmy przed siebie, zachowując wszelkie środki ostrożności. Pomimo półmroku dostrzegłem dziwne przedmioty na ziemi, skierowaliśmy się w tamtym kierunku. Spojrzałem na suczkę, a zaraz później na znalezisko. Bez słów, doskonale się zrozumieliśmy. Szczurze odchody. Decoy pokiwała głową.
Decoy?
Bonus
dodatkowa nagroda za +2000 słów
+ 20 Kości, + 1 szybkość, + 1 Wytrzymałość
▲
Malcolmie, dzięki znajomości centrum handlowego po latach spędzonych u boku swego pana i treningach z nim, byłeś w stanie sprytnie poruszać się po nieco zniszczonym przez czas i apokalipsę obiekcie. Nieopodal znalezionych szczurzych odchodów, dosłownie o rzut beretem, spod lady dawnego lokalu, nad wejściem którego widniał szyld „Starbucks” (choć brakowało w nim kawałków liter „a” oraz „c”) rozlegało się głośne popiskiwanie gryzoni, które akurat toczyły bitwę o śmieci stanowiące dlań posiłek. Otrzymujesz tym samym zgodę na zniszczenie gniazda. Zdobywasz +2 SIŁA, +2 WYTRZYMAŁOŚĆ, +8 KOŚCI.
• Rasa — Ljubica jest popieprzonym ewenementem natury i jej istnienie jest żywym przykładem tego, co robią psy spuszczone z łańcucha. Jej matka ponoć była wilkiem z kilku pokoleń, ale suczka nie dawała w to wiary i nie wierzyła, gdy Jovanka przechwalała się swą rodziną. Według niej, znienawidzona matulka była jedynie zdziczałym, może rasowym, ale na pewno szalonym wilczakiem czechosłowackim, który pozwolił się zbliżyć pewnemu owczarkowi niemieckiemu i zatrzeć granicę, która nigdy nie powinna zostać przekroczona. Od strony taty w rodowodzie miała skundlone Deutscher Schäferhund i wilczarze irlandzkie, a od mamusi dostała jedynie paskudne spojrzenie i wilcze geny, o ile takie w ogóle się pojawiły w jej familii. • Wygląd zewnętrzny — Mimo iż rodziców swych darzy nienawiścią w najczystszej formie, to jest im wdzięczna za przekazane przez nich geny - uważa, że jest to jedyna rzecz, jaka im się w życiu udała. Ljubica może się pochwalić dość wysokim wzrostem, odpowiednią masą ciała i atletyczną budową mięśni, których niejeden pies mógłby pozazdrościć. Smukłe i długie łapy zostały obdarzone pazurami, a szczękę szarej wypełniają dwa rzędy zębisk z dobrze widocznymi kłami. Włosie, jakie pokrywa ciało Ljubicy, ma niewiele barw - cała sierść utrzymuje się w kilku różnych odcieniach szarości. Szczecina suki jest nieprzyjemna w dotyku i dosyć krótka, choć zapewnia względne ciepło w zimne noce. Uszy są spiczaste i nieco trójkątne, nos czarny a podniebienie wraz z opuszkami łap, o dziwo, ma barwę jasnego różu. Charakterystyczne ślepia wilczej widoczne są nawet z daleka i jest to pewnego rodzaju przekleństwo dla suki - na prawie każdym polowaniu czy walce musi je mrużyć, aby pozostać niezauważona. Tęczówki mają barwę miodu bądź słońca w zenicie, choć na pewno nie sprawiają przyjaznego odczucia. Ljubica zazwyczaj spogląda na wszystkich chłodnym i kalkulującym możliwości spojrzeniem - na jej pysku raczej nie zobaczysz uśmiechu bez wyraźnego powodu. • Waga — Wszystko, moi drodzy, zależy od jej aktualnego trybu życia i frekwencji posiłków z ostatniego miesiąca. Najczęściej waży jednak coś w okolicach 36 kilogramów. • Wzrost — Dzięki jej wysokim przodkom, Ljubica może się pochwalić dość okazałym wzrostem - suka ma w kłębie 73 centymetrów. • Głos — The Tech Thieves
Charakter
Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że Ljubica nie wie, co to miłość.
Nie da się w miarę jasno określić charakteru szarej, bo te ma niezliczony ogrom obliczy, zależnych zazwyczaj od kilku czynników. Przykładem mogą być choćby takie racje jak jej aktualny humorek czy miejsca. W jednej chwili Ljubica może być nieobliczalnym wcieleniem wpierdolu, a chwilę później spojrzy na ciebie spod przymkniętych powiek i ziewnie leniwie, nie zwracając na twą istotę najmniejszej uwagi.
Gdyby patrzeć przez pryzmat ogólnie przyjętych zasad dojrzałości umysłu, to Ljubica bardzo niekorzystnie by na nim wypadła. Nie potrafi radzić sobie z własnym emocjami i dzięki temu problemowi zawdzięcza sobie swoje nerwowe myśli i stres, który powoduje u niej fatalne zachowania. Ciężko jest też jej odgadnąć, co tak naprawdę czuje inny pies. Brakuje jej też silnego, ale pozytywnego motywatora, który różniłby się od takich płytkich rzeczy jakt zemsta czy nienawiść.
Suka nigdy nie została nauczona jak kochać i być kochanym, więc trudno jest jej pojąć zasady rządzące tymże dziwnym uczuciem. Przeraźliwie boi się okazać jakiekolwiek swe głębsze przemyślenia a co dopiero mówić o czymś, co wywołuje u niej jedynie burzę myśli i okrutne wspomnienia? Wszystko dla niej jest strasznie niezrozumiałe i Ljubica o wiele bardziej preferuje rozwiązania, których nauczona była od szczenięcia. W jej mniemanym świecie wygrywa silniejszy, sprytniejszy i ten, który będzie w stanie przechytrzyć przeciwnika. Szara jest bardzo chłodna w obyciu, przez co ciężko jest złapać z nią jakiś większy kontakt. Jak na razie wszystko się sprawdza, więc szara nie czuję potrzeby, aby zmieniać swe zachowania bez uzasadnionego powodu.
Dobrze rozwinięta znajomość jest szczytem możliwości szarej i nie można oczekiwać od niej niczego więcej, co różniłoby się od partnerstwa opartego na zaufaniu i przyjaźni. Wszystkie zaloty w jej stronę zawsze odpiera atakiem słownym i może nawet skusić się na fizyczne przegonienia psa, który według niej przekroczył wyraźnie postawioną granicę.
Suka nigdy nie bywa zbyt wylewna i raczej preferuje słuchać tego, co mówią inni. W oparciu o swe zdanie i ich opinie kreuje sobie własny pogląd, który ciężko jest komukolwiek zmienić - głowę Ljubicy mącą też różne uprzedzenia i fobię, które trudno zrozumieć. Jeśli już musi się w dyskusji odezwać, robi to wolno i spokojnie - dobrze zastanawiając się nad swoją wypowiedzią. Nie boi się opinii tłumu, wręcz uważa, że jej wtrącone pięć groszy jest jednym z ważniejszych aspektów tejże rozmowy. Na podstawie tego można uznać, że Ljubica jest w większym czy mniejszym stopniu despotką. Narzucanie swojej woli komuś innemu nie sprawia jej problemu, ba, lubi oglądać, gdy jej zamysł przeobraża się w czyn.
Ljubica jest przeraźliwie pamiętliwa. Suka spamięta niemalże każde twoje słowo i będzie w stanie zacytować twe oszczerstwo wiele miesięcy później, stojąc nad tobą i czekając, aż wykrwawisz się od jej ciosów. Zemsta jest dla niej czymś, co pozwala jej udobruchać i połechtać swe wysokie ego agresora i własny honor, dla którego jest w stanie oddać swe życie. No chyba nikt raczej nie myślał, że Ljubica ma takie coś jak sumienie? Ciężko jest ją przeprosić czy do siebie przekonać po zdradzie jej osoby.
Suka nie uznaje takiego czegoś jak zasady moralne czy jakieś beznadziejne reguły, których nie zaakceptowała. Dla niej nie istnieją żadne ograniczenia, oprócz tych, które sama sobie stawia - ich natomiast przestrzega z lękiem i bojaźnią. Jedynym sposobem na wymuszenie u niej posłuszeństwa jest wyrobienie u niej sobie dobrej opinii czy okropnie brzmiący, ale działający, pokaz sił. Ljubica ma mimowolny wstręt do psów, które nie potrafią zawalczyć o swoje i stoją bez pomysłu na działanie.
W większości bijatyk czy walk, jakie przeprowadza Ljubica, jej cel jest dość prosty. Wytracić przeciwnika z równowagi i zabić, gdy tylko nadejdzie odpowiednia okazja. Szkolona do walki od szczeniaka nie została nauczona, aby się wahać i sprawiać tym samym zagrożenie dla własnego życia. Zadawanie śmiertelnego ciosu nigdy nie było dla suki czymś trudnym czy ciężkim, a na jej barkach spoczywa już wiele dusz innych psów - nie tylko tych wrogo nastawionych czy agresywnych w stosunku do jej osoby. O dziwo, te nie wydają się jej ciążyć czy sprawiać jakiekolwiek kłopoty. Ot, zabiła. I co z tego? Jutro może znowu to zrobi.
Ljubica jest wyrafinowaną cholerą, od której nie usłyszysz miłego słowa czy podziękowania za większą, czy mniejszą przysługę. Prędzej jej do bijatyki niźli do zawierania przyjaźni, choć zdarzają się pewne wyjątki. Gdy jest najedzona, jest mniej skora do walki niż gdyby była i stała przed tobą z pustym żołądkiem. Uwielbia odczuwać swą wyższość na innymi, radując się ze swego górowania. Słyszała już, że jest perfidną mendą, szczwaną chamicą czy nawet przeklętym mordercą, choć na każde z tych określeń zwykle była gotowa zareagować błogim uśmiechem spod przymkniętych powiek.
Szara suka na początku będzie udawać, że nie zwraca na ciebie większej uwagi. Będzie na ciebie zerkać z ostrożnością, obserwując każdy twój najmniejszy ruch czy wyraz pyska, doszukując się czegoś ukrytego. Gdy będzie pewna, że nie masz zamiaru pozbawić jej życia, przestanie być wobec ciebie względnie złośliwa. Oczywiście, rzuci jakąś uwagę, ale nie będzie ona nasączona zwyczajowym jadem - prędzej można by to było nazwać przyjacielskimi dogryzkami. Dopiero po dłuższym czasie jest w stanie przezwyciężyć swoje chorobliwe wady i podejść z obojętnym wyrazem pyska jakby od niechcenia. W duchu jednak będzie szaleć i głupieć, nie mając pojęcia, co robić.
Ljubicka jest nie dość, że jędzowata, to jeszcze i złośliwa. Można to łatwo odczuć w wykonywanej wraz z nią pracy czy prowadzonej rozmowie. Suka lubi okazjonalnie dogryzać drobnymi uwagami czy kąsać niemiłymi przezwiskami psa, który nie potrafi się odegrać. Ljubica, jako uosobienie porywczości, nie zastanawia się długo nad swym działaniem. Zwykle wystarcza jej kilka sekund zastanowienia, aby móc działać i gwałtownie wskoczyć do akcji. Wbrew pozorom, wszystkie jej czyny są choć trochę przemyślane i suka nie robi nic, co choćby względnie nie przeleciało przez jej myśli.
Szara ma tak naprawdę tylko dwie słabości, których blizny nosi na własnej duszy. Suka przeraźliwie boi się swych uczuć, których nigdy nie ukazuje i ma ogromną słabość do cierpiących szczeniąt. Jest w stanie wziąć w obronę taką istotę, gdy zobaczy, że ta cierpi czy przechodzi bolesne katusze. Widząc to, przed oczyma majaczy się jej własne dzieciństwo i ból, jaki wtedy doznała - tak naprawdę od każdego. Nie ma wtedy litości dla oprawcy, pokazując, co zrobiły z nią trzy lata ludzkiej niewoli i nienawiści, której jej tam nauczono.
Historia
Dawne dzieje szarej są burzliwe, choć nie stanowią dla niej bariery nie do pokonania.
Już jako szczenię poznała, co tak naprawdę oznaczają ludzie i jaki oni mają cel w stosunku do jej osoby - ich działania opierają się tylko na zysku czy szczęściu, jakie sprawia im jej ból czy cierpienie. Jovanka, znienawidzona matulka, zawsze wmawiała jej że mało jest dobrych ludzi, a ona, głupia, wierzyła tej idiotce. Idiotce, która opuściła swe szczenięta, aby wrócić do swego cholernego człowieka pachnącego intensywną wonią, która okropnie gryzła w nos. Już wtedy Ljubica obrała samotną drogę, opuszczając swe rodzeństwo, ale nie miała doświadczenia. Została szybko złapana przez ludzi z organizacji która ją wyczyściła, dała miskę z śmierdzącym jedzeniem i zamknęła samą w klatce. Przez wiele dni siedziała bez jakiegokolwiek odzewu na zimnym metalu, do momentu, kiedy nie dojrzał jej Łysol.
Łysol, wbrew pozorom, nie był pozbawiony włosów na swej głowie ale jego ręce były pierwszymi ludzkmi, które tak długo były trzymane na jej ciele. Jego skóra była tak chłodna, tak śliska i nieprzyjemna dla szarej - niemalże łysa.
Ludzka istota zabrała ją do miejsca, które obdarło ją z resztek własnej godności.
Jej przewodnikiem w tym piekle był Rex. Samiec malinosa, krótko ostrzyżony i masywny basior, który miał już za sobą najlepsze lata. Ljubica jako wyrośnięte szczenię miała być dla niego rozgrzewką, wabikiem czy nawet nagrodą, za wygrane walki. Rex jednak nie tknął suczki swymi kłami i pozwolił, by ta znalazła ukojenie w cieple jego futra. Można powiedzieć, że się nią w pewnym sensie zaopiekował. Przynajmniej do momentu, kiedy Łysol nie zobaczył, że Ljubica może mieć szansę na ringu.
Szarańcza w postaci dwunogich wyła, gdy na arenie dochodziło do najbrutalniejszych zagrywek i jęczała, gdy dwa psy nie chciały ze sobą walczyć. Ljubica tylko raz się sprzeciwiła, nie chcąc zaatakować starego samca malinosa. Mimo, iż ten błagał ją o szybką śmierć i dawał rady, jak chwycić za gardło, suka cofnęła się pod bramki i piszcząc, zaczęła drapać o odrzwia. Był to jedyny raz, kiedy okazała swój strach i uczucia wobec kogoś innego. Wyła, że Rex jest dla niej jak ojciec i płakała, że nie chce mu robić krzywdy bo ją uratował i pokazał, że świat nie jest taki zły. Ludzie ją w tym wyręczyli, pomagając jej kijem i obuchem, które wgniatały się w ciało szarej. Rexa zabił inny pies a ona sama została wystawiona do walki później, kiedy została rozwścieczona do granic możliwości ludzkimi czynami.
Wybuch zarazy był dla niej czymś zbawiennym.
Pandemia pozbawiła ją łańcuchów i ludzkiego kija nad zakrwawionym łbem, który już z trudem znosił bolesne uderzenia. W ciągu jednego dnia skończyły się wszystkie walki a psy, które niemalże od razu skazano na śmierć, postanowiono pozabijać jeszcze wieczorem. Ljubica zdołała się wyrwać stalowej obroży w momencie, kiedy pies w sąsiednim boksie dostał kulkę w skronie. Jego krew splamiła ciemne futro szarej, która w milczeniu rzuciła się do karkołomnej ucieczki przed ludzkim pomiotem. Odbiła się od podłoża, przeskoczyła przez siatkę i rzuciła się w czerwień płonącego miasta.
Z tym wydarzeniem zaczęło się jej wałęsanie po nieznanych terenach i roczna podróż, podczas której dotarła na tereny sfory.
Catelyn, choć nie była tego świadoma - nie miała zresztą prawa o tym wiedzieć - przebierała łapami we śnie prawie że co noc. Gdyby ktokolwiek mógł zajrzeć jej do głowy w takich chwilach, zapewne nie zdziwiłby się, ujrzawszy wspomnienia wyczerpującej fizycznie i wyniszczającej psychicznie wędrówki, jaką suka odbyła po tym, jak została porzucona przez swego właściciela na skraju trasy szybkiego ruchu. Tym razem wszystko wyglądało jednak inaczej - ruchy łap były szybsze, bardziej rozpaczliwe, a do tego towarzyszyły im ciche popiskiwania wydobywające się z jej pyska. Teraz nie miała przed oczami szybko przemykających obok niej samochodów, rozkładających się ludzkich ciał czy mroku lasu, który przemierzała. W tym śnie widziała ich - swoją rodzinę. A oni oddalali się od niej. Mężczyzna jedną ręką podtrzymywał bezwładne ciało swojego synka, a drugą ciągnął za ramię swą żonę, zmuszając ją do szybszego biegu. Uciekali od niej, od swojej kochanej psinki, bo to ona była tą, która do ich domostwa przyniosła wirus, bo to ona doprowadziła do śmierci tego małego rozkosznego chłopca, który był największą radością i dumą swych rodziców. Bali się jej, była dla nich czymś na kształt tych odrażających bestii, które czasem, zwłaszcza w nocy, pojawiały się na ekranie telewizora - a to było znacznie gorsze od prostego porzucenia jej z dala od domu.
- Catelyn - wymruczał nagle jakiś wyraźnie niezadowolony głos, który z całą pewnością nie należał do żadnego ze znikających stopniowo ludzi, których jeszcze przed chwilą widziała tak wyraźnie.
Ktoś nią potrząsnął, co pomogło jej wyrwać się z objęć koszmaru. Świat rzeczywisty, do którego powróciła, nie należał do najpiękniejszych miejsc jakie znała czy mogła sobie wyobrazić, lecz przynajmniej był jej znany - a to jej wystarczało i w pewnym sensie dodawało otuchy. Wtedy dostrzegła też pysk stojącego nad nią psa.
- Zaraz się spóźnisz na przydział zadań - oznajmiła jedynie Decoy i, nie tracąc już ani chwili, szybko się ulotniła.
Suka owczarka niemieckiego skoczyła na równe łapy i w jednej chwili zrezygnowała ze spożycia śniadania czy wypicia chociażby łyka wody, której to, od momentu, w którym populacja szwendaczy zaczęła się ponownie zmniejszać, było w Strefie coraz więcej. Rzuciła się za to w szaleńczy bieg, prawie rozbijając sobie pysk o schodki prowadzące z tuneli metra na ulice miasta. Miała szczęście - do restauracji dotarła zdyszana, jako ostatnia spośród szeptaczy, ale przed przybyciem samego generała. Xavier zjawił się przed swymi podwładnymi zaledwie chwilę później, lecz chwila ta pozwoliła Catelyn uspokoić oddech.
- Ty - usłyszała po pewnym czasie w środku jego lakonicznej przemowy, z której do tej pory rejestrowała jedynie piąte przez dziesiąte. Uniosła łeb, wahając się pomiędzy przyzwyczajeniem do bycia nazywaną jedynie zaimkiem a złością, która to z dnia na dzień coraz wyraźniej przeradzała się w determinację do wykazania się w jakikolwiek sposób, który mógłby pokazać jej przełożonemu, że została przez swych byłych właścicieli obdarzona imieniem - zajmiesz się teatrem letnim.
Skinęła jedynie łbem - głupi gest, biorąc pod uwagę fakt, że nie spoczęło na niej nawet pół spojrzenia generała - i odczekała tę chwilę, jaka dzieliła ją od początku prawdziwej pracy. Stało się to dla niej rutyną, lecz i tak, jak za każdym razem, siedziała teraz jak na szpilkach, czując, jak wypełnia ją zniecierpliwienie i dziwny rodzaj podniecenia. Coraz bardziej lubiła swoją pracę. Chyba powinna zacząćsię nniepokoić o swoje zdrowie psychiczne.
Warta nie przyniosła jej większych problemów. Populacja szwendaczy zdawała jej się być teraz niezwykle mała w porównaniu z tym, co obserwować można tu było zaledwie kilka dni temu, choć w rzeczywistości zapewne jedynie wróciła do normy. (Cat sama nie wiedziała, kiedy to fakt, że po ziemi chodzą żywe trupy, stał się dla niej normą. Postanowiła jednak zignorować ten cichy głosik, który podpowiadał jej tego typu myśli i po prostu zająć się swoimi obowiązkami.) Kłopoty mogło przynieść jednak coś zupełnie innego - szczury. Gryzonie te stały się bowiem bardziej liczne i większe, a do tego zaczęły przejawiać więcej agresji, a to wszystko, jak się zdawało Catelyn, z dnia na dzień.
Wiedziała, co musi zrobić po odmeldowaniu się u Xaviera, los zdecydował jednak, że nie uczyni tego w pojedynkę - oto udało jej się dogonić Decoy, do której to od razu postanowiła zagadać:
- Dziękuję za pobudkę. Już by było po mnie, gdyby nie ty.
- Nie ma za co dziękować - skinęła łbem młodsza suczka, krocząc dalej przed siebie, tylko częściowo zwracając uwagę na swoje nowe towarzystwo.
- Chcę ci się jakoś odwdzięczyć. Co powiesz na to, żeby znowu wybrać się wspólnie na szczury? - zaproponowała, głosem zdradzającym nieco więcej entuzjazmu, niż planowała. - Jest ich tu ostatnio tak dużo, że wręcz powinnyśmy zająć się kilkoma z nich - dodała pół żartem, pół serio.
- Zwykłe polowanie, jak to ostatnio, tu nie pomoże - zauważyła Decoy. - Trzeba niszczyć ich gniazda.
- Masz rację - pokiwała łbem Cat. - W takim razie chodźmy zniszczyć jakieś gniazdo. Oczywiście.... jeśli chcesz przy tym ze mną współpracować - dodała szybko, nagle dziwnie zmieszana.
- W porządku, możemy połączyć siły. Ostatnio całkiem nieźle nam to wyszło - młodsza z suk przystanęła, tym samym zmuszając do zatrzymania się również swoją towarzyszkę. - Tam gdzie poprzednim razem?
- Słucham? - mruknęła wyższa samica, której w pierwszej chwili nie udało się poprawnie przeanalizować słów swej koleżanki po fachu. - Ach tak, przepraszam. Dobrze, w tamtym miejscu na pewno będą szczury - uśmiechnęła się niepewnie, mając nadzieję, że jej wpadka nie zapadnie jakoś szczególnie w pamięć Decoy.
Gdy dotarły na miejsce, szybko przystąpiły do pracy. Już w samym momencie wyminięcia wraków samochodów dostrzec mogły kręcące się tu i tam pojedyncze gryzonie, lecz, jak już wcześniej ustaliły, nie o to im chodziło. Musiały znaleźć gniazdo, a żeby tego dokonać musiały użyć swoich nosów. Nie traciły czasu, bez słowa rozeszły się na przeciwne strony przeszukiwanego przez siebie terenu i zaczęły węszyć. Było to nie lada wyzwanie - zapach szczurów był tu dosłownie wszędzie. W niektórych miejscach stawał się on mniej wyraźny, co, jak po chwili pojęła wychowana jako pies domowy szeptaczka, oznaczało, że ślady te były stare bądź zostały pozostawione przez jednego czy dwa szczury. Tych tropów od tamtego momentu więc unikała. Potrzebowała mocnej woni - woni całego gniazda nienaturalnie wielkich gryzoni.
Była coraz bliżej, czuła to. Być może wystarczyło wykonać jeszcze tylko kilka kroków, zaledwie kilkakrotnie wciągnąć wypełnione zapachami powietrze w nozdrza, by odnaleźć swój upragniony cel. Kręciło jej się aż w głowie, ni to z powodu nasilenia otaczających ją woni, ni to za sprawą podekscytowania, które zaczęło ją wypełniać. Nagle to wyczuła - skupisko szczurów. Aromaty tych zwierząt wręcz ją uderzyły w całej swej mocy. Miejsce, w którym najwyraźniej przebywały obecnie liczne stworzenia, było dość nietypowe, przynajmniej z perspektywy psa. Co przyjemnego było wszakże w chowaniu się pod maską wraku samochodu? Catelyn wyraźnie widziała jednak przynajmniej dwie dziury, zapewne wygryzione przez ostre zęby gryzoni, z których to płynęła w jej stronę owa silna woń. Ale czy było to jednoznaczne z faktem, że udało jej się wyniuchać gniazdo?
- Chyba coś znalazłam - wypaliła, nie odszukawszy nawet wzrokiem swej towarzyszki. Miała jednak nadzieję, że została usłyszana. Nie mogła w końcu unosić głosu. Nie mogła zaalarmować szczurów, jeśli one rzeczywiście tam były.
Decoy?
Bonus
dodatkowa nagroda za +1000 słów
+ 10 Kości, + 1 szybkość
▲
Catelyn, twoje przeczucia cię nie zmyliły! Dzięki sprytowi wykorzystałaś wspomnienie związane z polowaniem na szczury i podjęłaś decyzję o sprawdzeniu owego miejsca w pierwszej kolejności, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Ponadto twój nochal okazał się niezawodny, bo doprowadził cię do gniazda gryzoni, ukrytego pod maską starego samochodu. Kiedy jednak przyglądałaś się otworom, z jednego z nich wyskoczył zdziczały, agresywny szczur, który wylądował ci na pysku i podrapał cię po nim boleśnie [-3 HP], na szczęście omijając twoje oczy. Miałaś dużo szczęścia! Jednocześnie zyskujesz pozwolenie na zniszczenie wytropionego siedliska szkodników. Zdobywasz +3 WYTRZYMAŁOŚĆ, +1 SIŁA, +8 KOŚCI.
Zatrzymałam się gwałtownie, kiedy za zakrętem zbudowanym z rogu olbrzymiego budynku sięgającego chmur, w małym zaułku, spostrzegłam ucztującą gromadkę zombie. Cofnęłam się w ciągu jednego bicia serca, wzięłam głęboki wdech i wyjrzałam zza ściany. Miałam nadzieję, że albo nie wyczuły mojego zapachu, albo - nawet, jeśli to się już stało - nie byłam tak interesująca jak zwłoki kobiety, którą szwendacze pożerały w zawrotnym tempie. Kobiety? Kobiety! Ludzka samica. Była teraz posiłkiem. Z doświadczenia wiedziałam, że człowiek to zwierzę stadne, więc zapaliła mi się pod kopułą czerwona lampka. Moja czujność wzrosła, musiałam wystrzegać się konfrontacji z dwunożnymi mordercami. Byli potworami, które atakowały nas, psy, za nic. Mordowali nas, a potem psioczyli, jakim okropnym gatunkiem jesteśmy, bo broniliśmy się przed ich bezpodstawną agresją. Winili nas za całą pandemię i apokalipsę, choć wirus nie został stworzony przez czworonogi, a najpewniej przez nich samych, albo też zmutował jeden ze świetnie już znanych naturze, upodobawszy sobie futrzaki jako nosicieli, wybijających powoli ludzkość na Ziemi.
Schowałam się za metalowym kubłem na śmieci po tym, jak z powrotem wtargnęłam do niewielkiego zaułka, by dokładniej przyjrzeć się zombiakom i oszacować szanse w starciu z nimi. Kiedy wszystkie trybiki w mojej głowie pracowały na najwyższych obrotach, a z uszu niemalże dmuchała mi para niczym w lokomotywie, dobiegł mnie niepokojący odgłos.
Brzdęk.
Brzdęk, brzdęk, brzdęk... Tak szeptało echo, wtórujące tajemniczemu przedmiotowi, który spadł z nieba i skonfrontował się z metalową pokrywą śmietnika. Zastrzygłam uchem i zatrzymałam powietrze w płucach. Cisza opadła ciężko na ziemię i moje barki, zupełnie jak gęsta mgła wchodząca gładko w ziemię niczym nóż w masło. Bezdźwięcznie podniosłam łeb i wlepiłam ślepia w zapłakaną i opuchniętą facjatę ludzkiego szczenięcia, które wyglądało z okna na, mniej więcej, trzecim lub czwartym piętrze. Oblizałam nerwowo pysk, kiedy spostrzegłam lufę wysuwającą się nad parapetem tuż obok osmarkanego kaszojada. Miałam wrażenie, że źrenice w moich ślepiach zrobiły się węższe niż dotychczas. Niejednokrotnie w życiu miałam przed oczami podobną zabawkę, więc wiedziałam, w jakich celach się ją stosuje, a sądząc po tym, że była skierowana wprost na szwendacze doszłam do wniosku, że mam niewiele czasu na...
Strzał.
Dźwięk był na tyle intensywny, że na moment mnie ogłupił i zbił z pantałyku. Szybko jednak otrząsnęłam się z osłupienia, gdy woń gnijących ciał zaczęła zyskiwać na sile. Puste pały wędrowały w moją stronę, a raczej w stronę źródła odgłosu. Ten pajac dzierżący broń sprowadził wystrzałem mnóstwo zombie. Czas uciekał, nie mogłam go marnować na rozmyślanie o tym, jak wielkie wkurwienie mnie rozpierało. Zerwałam się z miejsca i wyskoczyłam z zaułka, dysząc z powodu podniesionego poziomu adrenaliny. Wędrowałam oczami po okolicy, przerzucałam spojrzenie z obiektu na obiekt, szukając drogi ucieczki. Ostatecznie zdecydowałam, że najbezpieczniej będzie skryć się wewnątrz budynku i jednocześnie rozprawić z człowiekiem, który niemal sprowadził na mnie śmierć.
Uderzyłam w pierwszej kolejności łapami w podniszczone drzwi do klatki schodowej, jednak ani drgnęły. Na szczęście była w nich dziura, co prawda niewielka, ale byłam w stanie przecisnąć się przez nią do środka, co też uczyniłam, poganiana jęczącymi zmarłymi, spacerującymi za moimi plecami. Mój szybki i ciężki oddech odbijał się echem na klatce schodowej. Spojrzałam na ciemny przedsionek, za którym wyrastały brudne, kamienne schody, prowadzące na górę. Były po lewej, a poprzedzał je grzejniczek, umiejscowiony na ścianie. Po prawej zaś dostrzegłam delikatnie uchylone drzwi, z olbrzymim otworem na zamek, którego w nich brakowało. Ktoś... lub coś musiało go wyrwać, usilnie pragnąc dostać się do środka. Podeszłam bliżej i pyskiem odchyliłam drzwi. Skrzypnęły. Spojrzałam na schody prowadzące w dół i poczułam, jak wstrząsnęły mną dreszcze na samą myśl o konieczności odwiedzenia tego miejsca.
Jak my się dawno nie widzieliśmy, kochanieńki! Jeszcze chwila i uroniłbym prawdziwą łzę. Lecz Erge, ty nie rozpaczaj! Szybko nadrobimy zaległości. Biegniesz za szwendaczem, mając w głowie tylko jeden cel - zlikwidować zagrożenie. Wybrałeś dobrą i stabilną drogę, którą twoje łapy doskonale znają. Ponoć właśnie po niej oprowadzał cię twój przywódca - mam nadzieję, że wtedy nie przysypiałeś. Bez wahania przyśpieszasz do zawrotnych prędkości. Chcąc szybko dorwać intruza, który bez problemu skrzywdziłby pogrążone we śnie psy, karkołomnie pędzisz. Omijasz wszystkie przeszkody bez większego problemu, bo wiesz, gdzie takowe spotkasz. Nagle jednak ślizgasz się na większej kałuży i z całym impetem uderzasz o ścianę, z trudem unikając groźniejszego uderzenia w pysk. Zabolało. Z twoich płuc uleciało całe powietrze, w momencie, kiedy twoje własne cielsko obiło się o ścianę tunelu. Twój bok boleśnie ociera się do betonową i dość szorstką powierzchnię [-6 HP], na co ty jedynie przymykasz powieki. Na twojej skórze pojawia się blada, czerwonawa rysa, która nieco cię szczypie. Ty jednak się podnosisz i niestrudzenie biegniesz dalej. Samo się zagoi a ty masz tutaj robotę do wykonania. Szwendacz, którego dojrzałeś, stał nieruchomo pośrodku przejścia. Nawet gdy warknąłeś cicho, gnijąca kreatura nie zareagowała. Nie poruszył nawet głową. Nieco podejrzane zachowanie, prawda? Zombie zwykle rzucają się na wszystko, co się rusza i wydaje z siebie dźwięki. Nie jest on jednak ogromny - można spokojnie stwierdzić, że widziałeś w swym życiu większe sztuki. Nie chcesz go jednak lekceważyć i ostrożnie podchodzisz, gotowy do odskoku. Odsłaniasz kły, a z twojego gardła wydobywa się coraz głośniejszy warkot.
Masz zezwolenie na atak dziwnego szwendacza, którego skuteczność będzie zależna od rzutu kośćmi. Stwierdzasz też po chwili, że złym wyjściem nie byłoby przytrzymanie swoich nerwów na wodzy. Możesz też poczekać i lepiej przyjrzeć się temu dziwnemu stworzeniu. Nie ręczę jednak, że ono zrobi to samo.
Wtedy rzekło Bóstwo do A'lel: «Idź do przywódców i powiedz im: To mówi Pani: Okażcie litość słabszym, zaprzestańcie wojnom między braćmi i siostrami innych gatunków. A jeżeli nie spełnicie prośby, to dotknę całe stado wasze plagą szczurów. Tunele i ulice zaroją się od nich. Wejdą do metra i wagonu twego, do sypialni twojej, do łoża twego, do wagonów sług twoich i ludu twego, jak również do ich posłań i mis. Szczury wślizną się i do ciebie, i do twego ludu oraz do twoich sług». Pani rzekła do A'lel: «Powiedz Viy Curay'owi: Wyciągnij łapę i laskę na miasto, tunele, ulice i wprowadź szczury do ziemi psów». Viy Curay wyciągnął łapę swoją. Zawołała więc Blodhundur A'lel i Viy Curay'a i rzekła: «Proście Panią, żeby usunęła szczury ode mnie i od ludu mego». Odpowiedziała A'lel przywódczyni: «Będę prosić za ciebie, za twoje sługi i za lud twój, by Pani oddaliła szczury. I rzekła A'lel: Stanie się według słowa twego, abyś poznała, że nie ma nikogo jak Pani, nasza Bogini. I szczury odejdą od ciebie. Ale musicie zawrzeć pokój z całym Stworzeniem ziemskim». Potem A'lel z Viy Curay'em odeszli od przywódczyni, a A'lel błagała Panią o spełnienie obietnicy, jaką w sprawie szczurów uczyniła przywódcom. Psy nie dotrzymały jednak słowa i szczury rozbiegły się po ich domu, ich ziemi, nękając przywódców i ich lud oraz ich sługi.
Niedługo po tym, jak ciała szwendaczy zalegające w rzekach i jeziorach zaczęły znikać, a na ich miejsce nie wpływały kolejne, na tereny Sfory wrócił świetnie znany duet - A'lel oraz Viy Curay. Nie powitano ich zbyt radośnie, wręcz przeciwnie: wielu trzeba było powstrzymywać przed rozszarpaniem owej dwójki na strzępy za plagę, która przyniosła ze sobą suchość w pysku i wycieńczenie z odwodnienia. Choć obyło się bez ofiar, psy były zmęczone klęską. Blodhundur podjęła się zatem próby negocjacji z przybyszami, starając się ich omamić i przekonać, że nastawienie i postępowanie Sforzan ulegną zmianie, byle tylko uniknąć dalszych gróźb z ich strony. Obiecali wyprosić łaskę u swej bogini, jednak - jak to mawiają - kłamstwo ma krótkie nogi, a oszustwo przywódczyni prędko wyszło na jaw. Zupełnie, jakby ktoś przygotował próbę dla Sfory, w jednym z budynków spotkano tercet trójnogów, którzy skończyli z rozerwanymi przez ostre, zwierzęce kły gardzielami. Skazało to członków stada na kolejną falę gniewu domniemanego bóstwa: zmutowane, silne, agresywne szczury zaczęły wręcz oblegać metro, jak i ulice. Tak naprawdę wałęsały się w każdym kącie na powierzchni ziemi, jak i w tunelach. Drapały, gryzły i rzucały się na większe od siebie psy. Mimo swych rozmiarów, były zdolne zadać poważne rany, a sądząc po ich przewadze liczebnej Sforzanie mieli poważny kłopot z kolejną plagą. Jedynym wyjściem była walka z gryzoniami i dewastowanie ich poukrywanych gniazd.
Obowiązujące etykiety: Druga Plaga, Pięć Plag, Event
Największe zagrożenie stanowią agresywne szczury, większe od spotykanych dotychczas. Pojedynek z gromadką takich gryzoni to zapewnienie nabycia nowych ran oraz obrażeń, mniej lub bardziej poważnych. By pokonać stadko w pojedynkę wymaga się minimum 5 punktów Siły, 4 punktów Wytrzymałości i 4 punktów Szybkości. W innym wypadku należy zapewnić sobie kompana. Im większe cyfry widnieją w statystykach postaci, tym mniejsze będą straty w Punktach Życia i szybszy przebieg starcia. Czuwa nad nimi Mistrz Gry. Podobnie jak w pierwszym etapie, rezultaty wykonywanych zadań pozostawiacie do ocenienia naszemu MG. Wszystko zależy od tego, jak bardzo sumiennie podejdziecie do poleceń i na ile sprytne sztuczki zastosujecie.
Każdy cykl zadań może odebrać maksymalnie 15 HP.
Psy, które posiadają więcej niż 7 punktów Wytrzymałości lub 9 punktów Szybkości narażone są na straty w wysokości maksymalnie 8 HP. Jeśli postać posiada minimum 10 punktów Siły, nie musi czekać na potwierdzenie udanej walki ze stadem szczurów - z góry zapewnione ma zwycięstwo. Oczekuje wówczas jedynie na przyznanie nagród, komentarz Mistrza i werdykt w kwestii utraconych Punktów Życia. Szczury mogą atakować Sforzan w imieniu MG nawet wtedy, gdy nie wykonują oni akurat żadnego polecenia, podczas dowolnego wątku. Należy uwzględnić takowe sytuacje w dalszych odpisach. Za każdym razem, kiedy upolujecie gryzonia bądź ich grupę, macie obowiązek zdecydować, czy zostawicie je jako pokarm dla całej Sfory, czy też spożyjecie na miejscu albo ukryjecie dla siebie, we własnym wagonie, nie dzieląc się z nikim.
We will find a way through the dark
To dobry czas, by odpalić swój niezawodny nochal i wytropić kilka skupisk szczurów, czyż nie? Wykorzystaj swój niesamowity psi zmysł węchu i nie pozwól się nikomu wyprowadzić na manowce, tylko prosto do gniazda upierdliwych gryzoni, by zrobić z nimi porządek.
Nagrody: +4 do losowych statystyk, +8 kości
I came in like a wrecking ball!
Udało ci się wyniuchać gniazdo szczurów? Wyśmienicie! To odpowiednia pora, by się go pozbyć, żeby szkodniki znalazły sobie inną miejscówkę, najlepiej piętnaście kilometrów poza miastem. Zniszcz ich dom, pokaż im, na co zasługują! Metoda jest w pełni dowolna. Skuteczność sprawdzi się z czasem.
Nagrody: +5 do losowych statystyk, +9 kości
Would you kill, kill, kill for me?
Piszczące małe bestie zaczęły krążyć wokół ciebie, uciekając z siedliska, które próbowałeś zniszczyć. Atakują cię, próbują przepędzić, jednak musisz im udowodnić, że to ty tutaj jesteś panem i dyktujesz zasady. Zagryź resztę niedobitków, które nie przepadły razem z ich gniazdem.
Nagrody: +6 do losowych statystyk, +10 kości, Wyjec
Drodzy Sforzanie, oficjalnie zakończył się pierwszy etap eventu "Pięć Plag"! Nie martwcie się jednak, jeśli nie jesteście zadowoleni ze swojego dotychczasowego udziału, ponieważ wciąż trwał on będzie w najlepsze przez blisko dwa miesiące. Nadal macie okazję na wykazanie się i zdobywanie pierwszych miejsc na podiach poszczególnych części wydarzenia, a także na zyskanie miana zwycięzcy całego przedsięwzięcia.
Pojawiło się aż trzynaście opowiadań. Jesteśmy z was dumni, bo doskonale wiemy, że okres wakacji często wiąże się z licznymi wyjazdami i blogowymi nieobecnościami. Mimo okoliczności, przyłożyliście się i sumiennie wykonywaliście polecenia związane ze zdobywaniem wody. Wszystkie postacie otrzymują niewielką karę w wysokości -3 HP. Dzięki zapewnieniu dużej ilości zapasów i silnemu zaangażowaniu Sforzan, nikt nie musiał borykać się z objawami poważniejszymi niż osłabienie, suchość w pysku czy nudności i bóle głowy.
Zapewne wielu z was oczekuje werdyktu, kto okazał się wygranym Pierwszej Plagi. Bez zbędnego przedłużania, ogłaszamy z radością, iż na stołku tym zasiadła DECOY! Obserwowaliśmy wszystkie opowiadania, jednak autorka tejże psiny wykazała się niesamowitymi umiejętnościami pisarskimi, a także aktywnością i bogactwem tekstu. Nagrody, jakie otrzymuje to: 30 Kości, 3 punkty do samodzielnego rozdzielenia w statystykach i Ostrzyca.
Ponadto KAŻDY uczestnik (włącznie ze zwycięzcą), czyli wszystkie postacie, które napisały przynajmniej jedno opowiadanie z wykonanym zadaniem, zostają obdarowane 10 Kostkami oraz 1 punktem Wytrzymałości, Szybkości oraz Siły.
Gratulujemy wszystkim i zachęcamy do udziału w kolejnym etapie!