Pogodynka
Pora roku: lato
Oto czas, który niegdyś kojarzył się i ludziom, i ich czworonogom z wakacjami. Niektórym dopisywało szczęście i towarzyszyli swym właścicielom w rozmaitych podróżach, inni zaś, przerzucani z rąk do rąk, od babci do ciotki, czuli się odrzuceni i niechciani. W dzisiejszych czasach lato przynosi jedynie nieznośne upały, które błagają o wywieszenie jęzora, a wraz z przygrzewającym słońcem wzmacnia się odór szwendaczy, wędrujących między lasem a ruinami. To także sezon najsilniejszych burz, tornad i innych anomalii pogodowych, siejących chaos. Deszcze są ciepłe, powyłupywane chodniki miasta rozgrzane i gotowe do smażenia na nich jajek, bekonu i poduszek psich łap, a zombie - rozleniwione i spowalniane szybszym rozkładem ciał.
Wędrowny Handlarz
Aktualnie jest nieobecny.
Hej, dzieciaki, chcecie może trochę świeżego towaru? Mam tu coś na młodość, na starość, na szybkiego samobója... A może chcesz żyć wiecznie albo urodzić bachora... ekhem, szczeniaka, bez niczyjej pomocy? No już, chodź, rozejrzyj się, nie pożałujesz! Charcik, zadowolony z zysków, zapewnił psiaki, że niebawem wróci na tereny stada, by ich skroić z kolejnej porcji Kostek. Zrozumiał, że kluczem do sukcesu są zniżki!
Stan Sfory
Stan: Zagrożenie klęską
Mroczne dni nadeszły... Sforzan dopadły rozmaite, ciężkie do zgryzienia nieszczęścia, które przepowiedziała im dwójka przybyszów - A'lel i Viy Curay. Ponadto skąpa ilość łowców w stadzie z wolna zaczyna zbliżać psy do wielkiego głodu, bo ileż pożywienia może zapewnić jeden czy dwójka polujących? Dziś pewne jest jedno: dopóki plagi trwają, nikt nie zazna spokoju, żaden żołądek nie zapełni się do cna, a suchość w pyskach i strach będą nam stale towarzyszyć. Strzeżcie się, bo biada tym, którzy nie dołączą do grupowej akcji ratowania Sfory albo spróbują przetrwać w pojedynkę!

17 lipca 2020

Od Decoy - Wyprawa #1

Wchodząc w tunel, zwolniła. Ślad zapachowy prowadził wyraźnie naprzód, jednak jej oczy w takiej ciemności nie miały szans prowadzić jej prawidłowo. Musiała przed każdym krokiem upewniać się, że nie ma tam żadnych przedmiotów, gruzów, dołów. Poduszki łap co raz napotykając na jakieś krawędzie, pozwalały jej omijać niewidzialne w ciemności potencjalne niebezpieczeństwa. Decoy oddychała powoli, ale była gotowa w razie czego przyśpieszyć kroku. Musiała jedynie zacząć z powrotem coś widzieć. Nastawiała uszy by wyłowić z mroku najcichsze oznaki tego, że niedługo wyjdzie z tunelu. Zwykle echo odbijało jakieś dźwięki szwendaczy, szczurów czy wiatru, gdy była już niedaleko od wejścia.
Decoy nie czuła się pewnie wędrując w ciemności ale nie miała wyboru. Już weszła w ten tunel, podjęła decyzję i nie mogła jej cofnąć. Chyba, że chciała by szwendacz jej umknął i podążył w nieznane, zanim zdąży do niego dotrzeć i go jakoś zlikwidować. O strategii myślała już w drodze, bo po co tracić czas? Tutaj i tak wystarczyło jedynie dotykiem wymacać drogę, nie musiała poświęcać swoich myśli jedynie przechodzeniu przez ścieżkę w ciemności. Jeśli napatoczy się na zombie w tunelu, szczególnie w takim mroku, oceniała swoje szanse raczej na nikłe. Możliwe, że podążała prosto w kierunku szwendacza, który przecież mógł się przewrócić i leżeć. A wtedy ryzykowała, że jego szczęki czy pazury zacisną się na jej ciele. Nie mając absolutnie żadnej pewności, co tak naprawdę ją otacza, nie mogła posiłkować się przedmiotami by zlikwidować cel. Musiała zrobić to wyłącznie przy użyciu zębów a jak wiadomo, nawet najniższy szwendacz jakiego widziała, przewyższał ją o dobrą połowę.
Im dalej w głąb tunelu, tym ciemniej się robiło. Decoy nie mogła już nawet dostrzec konturu swojego własnego nosa. Zadrżała lekko, mięśnie mimowolnie napięły się, przygotowując do ucieczki lub ataku. Suczka podświadomie wiedziała, że w razie problemów wybierze raczej to pierwsze. I tak postępowała dość ryzykownie pakując się w ten tunel i brnąc uparcie w ciemność. Otaczająca ją ze wszystkich stron nicość potęgowała wrażenie, które podpowiadało jej, że być może straciła wzrok i to dlatego tkwi w pustce, bez żadnych wizualnych doznań.
Niespodziewanie, rzeczywistość dała o sobie znać. Łapa Decoy błądząca kilka centymetrów nad ziemią, dotknęła czegoś wilgotnego. Suczka ostrożnie i powoli zanurzyła ją głębiej, wyczuwając dno. No tak, zalane tunele. Oby nie sięgały sufitu, bo wtedy może być problem.
Bez zwłoki zaczęła po kolei wchodzić do wody wszystkimi czterema łapami. Po tunelu rozniósł się dźwięk chlupiącej wody. Ciecz była zimna, nawet bardzo. Decoy zacisnęła zęby, nie pozwalając cichemu warknięciu niezadowolenia i dyskomfortu wydostać się z pyska. Już teraz mogła zaalarmować zombie, które zwabione odgłosem, podąży w tym kierunku, prosto na nią. Niepewnie stawiała kroki, gotowa zatrzymać się, jeśli poziom wody podniesie się niebezpiecznie. Grunt był stabilny, tunel obniżał się stopniowo. Teraz suczka stała zanurzona do połowy łap, które powoli zaczynały drętwieć z zimna. Niedobrze, bez czucia nie będzie potrafiła ocenić, czy dno jest bezpieczne.
Na szczęście ten odcinek dość szybko skończył się za sprawą jakiegoś dużego obiektu, na który wdrapała się, uprzednio sprawdzając, czy nie przewróci się pod jej ciężarem. Zatrzymała się na moment by ciepłym oddechem ogrzać dwie przednie łapy. Pobieżnie otrzepała je z wody. Już czuła nieprzyjemne pieczenie, gdy krew z powrotem zaczynała szybciej krążyć w żyłach kończyn.
Ponownie zanurzyła się w wodę, tym razem idąc nieco szybciej. Woda zaczynała sięgać jej już niemal do brzucha. Przez jej ciało miarowo przechodziły dreszcze. Czuła masy mięśni, które zaciskały się wokół miejsc, których dotykała woda. Szczęście, że postanowiła nieco skrócić długie futro, które zmoczone, długo trzymałoby wodę. Z pewnością w taki sposób wyziębiłaby się jeszcze bardziej niż teraz.
Łapy trzęsły się z zimna, ledwo co wyczuwała, gdzie tam właściwie idzie i na co następuje po drodze. Mogła mieć jedynie nadzieję, że w wodzie nie czai się na nią podstępnie kawałek metalu czy ostry kamień, który rozetnie jej skórę. Decoy wiedziała, że rany łap są jednymi z najbardziej niebezpiecznych dla psów. To właśnie tutaj znajdował się splot naczyń krwionośnych, które nieustannie transportowały krew, by utrzymać łapy w cieple. Nawet gdy ich właściciel wędrował nimi przez śnieg, lód czy zimną wodę.
Szczęśliwie, jeszcze nigdy nie doznała tak poważnej rany, by zagroziła jej życiu. Poza jedyną, której ślad nosiła na szyi, w czasie wędrówki z Markiem rzadko poważnie krwawiła. Zdarzało się, że stając na jakiejś nodze nieuważnie skręciła ją czy nadwyrężyła i potem musiała nadążać za starszym psem, mimo bólu, który odczuwała przy każdym ruchu. Te dni nie należały do najmilszych, jakie wspominała. Szczególnie, że szary samiec wcale nie ułatwiał jej życia popychaniem jej i próbami gryzienia, ilekroć nieostrożnie naruszyła jego przestrzeń. Nie mogła zaprzeczyć, że te lekcje nauczyły jej czegoś. Jak mimo kontuzjowanej kończyny odskakiwać na czas, gdy zęby Marka zbliżały się w jej stronę. Dzień w dzień powtarzany scenariusz wyrył się tak głęboko w jej pamięci i ruchach, że gdy przeczuwała niebezpieczeństwo, najczęściej udawało jej się w porę odskoczyć czy odsunąć się.
Tunel powoli miał się ku końcowi. Decoy przez pierwszych kilka chwil nie zauważała, że mrok zaczyna się bardzo powoli rozpraszać. Im dalej jednak szła tym więcej słyszała, a to był znak, że nieprzyjemna wędrówka dobiegła końca. Ten korytarz prowadził na zewnątrz metra i wkrótce do nosa suczki doleciały zapachy nocy, charakterystyczne chłodne powietrze owiało jej sierść na szyi. Obniżyła głowę i przytuliła ogon, który dotychczas trzymała w górze, do reszty ciała. Miała nadzieję, że sucha sierść nieco pomoże jej się ogrzać. Widziała coraz więcej, z początku były to jedynie niewyraźne kształty, potem dostrzegała coraz więcej szczegółów. Dotarła na zewnątrz. Z zadowoleniem przymrużyła oczy, lustrując otoczenie.
Nigdzie nie było widać szwendacza. Wzrok suczki sięgał najwyżej na kilkanaście metrów. Dalej teren ginął w ciemności, zdawało się, że poruszają się tam jakieś sylwetki. A może było to jedynie przewidzenie zmęczonych oczu, tak długo bezskutecznie walczących z całkowitym mrokiem?
Decoy przystanęła, nie wiedząc co robić. Szwendacza tu nie było i nic nie wskazywało na to, by ponownie zagłębił się w metro. Inaczej minęłaby go po drodze, nawet jeśli niewidocznego w ciemności, na pewno jej nos nie przeoczyłby drażniącego zapachu rozkładu. Pomyślała chwilę. Na zewnątrz było niebezpiecznie, głupotą byłoby wychodzenie wprost na czające się w mroku zombie w pogoni za jednym truposzem.
Wciąż wahając się, Decoy nadstawiła oczu i wciągnęła powietrze nosem. Ślad szwendacza niknął w wielu innych zapachach, mieszających się ze sobą nawzajem. Musiała wyjść dalej, by znów podjąć trop.
Suczka obrzuciła ostatnim spojrzeniem okolicę i zawróciła w kierunku metra. Przez głowę przebiegła jej myśl, co jeśli ktoś jeszcze znajduje się o tej porze na zewnątrz? Wiedziała, że łowcy używali tego tunelu by powracać z polowań. Czy jednak o tej porze, w takiej ciemnicy, ktoś jeszcze łudził się, że to dobry moment na wyjście po kolację? Ta myśl sprawiła, że Decoy łamała się, by jednak zaryzykować życiem i wyjść z metra. W końcu zdrowy rozsądek wygrał i zaczęła iść po swoich śladach, przygotowana na ponowny kontakt z lodowatą wodą.
Ostatecznie, jeszcze przez chwilę będzie w zasięgu słuchu, jeśli ktoś wezwie pomocy. Jeśli ktoś zdąży jeszcze zawołać o pomoc.

Bonus

dodatkowa nagroda za +1000 słów
+ 5 Kości, + 1 Szybkość

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz