Wchodząc w tunel, zwolniła. Ślad
zapachowy prowadził wyraźnie naprzód, jednak jej oczy w takiej ciemności nie
miały szans prowadzić jej prawidłowo. Musiała przed każdym krokiem upewniać
się, że nie ma tam żadnych przedmiotów, gruzów, dołów. Poduszki łap co raz
napotykając na jakieś krawędzie, pozwalały jej omijać niewidzialne w ciemności
potencjalne niebezpieczeństwa. Decoy oddychała powoli, ale była gotowa w razie
czego przyśpieszyć kroku. Musiała jedynie zacząć z powrotem coś widzieć.
Nastawiała uszy by wyłowić z mroku najcichsze oznaki tego, że niedługo wyjdzie
z tunelu. Zwykle echo odbijało jakieś dźwięki szwendaczy, szczurów czy wiatru,
gdy była już niedaleko od wejścia.
Decoy nie czuła się pewnie
wędrując w ciemności ale nie miała wyboru. Już weszła w ten tunel, podjęła
decyzję i nie mogła jej cofnąć. Chyba, że chciała by szwendacz jej umknął i
podążył w nieznane, zanim zdąży do niego dotrzeć i go jakoś zlikwidować. O strategii
myślała już w drodze, bo po co tracić czas? Tutaj i tak wystarczyło jedynie
dotykiem wymacać drogę, nie musiała poświęcać swoich myśli jedynie
przechodzeniu przez ścieżkę w ciemności. Jeśli napatoczy się na zombie w
tunelu, szczególnie w takim mroku, oceniała swoje szanse raczej na nikłe.
Możliwe, że podążała prosto w kierunku szwendacza, który przecież mógł się
przewrócić i leżeć. A wtedy ryzykowała, że jego szczęki czy pazury zacisną się
na jej ciele. Nie mając absolutnie żadnej pewności, co tak naprawdę ją otacza,
nie mogła posiłkować się przedmiotami by zlikwidować cel. Musiała zrobić to
wyłącznie przy użyciu zębów a jak wiadomo, nawet najniższy szwendacz jakiego
widziała, przewyższał ją o dobrą połowę.
Im dalej w głąb tunelu, tym
ciemniej się robiło. Decoy nie mogła już nawet dostrzec konturu swojego
własnego nosa. Zadrżała lekko, mięśnie mimowolnie napięły się, przygotowując do
ucieczki lub ataku. Suczka podświadomie wiedziała, że w razie problemów
wybierze raczej to pierwsze. I tak postępowała dość ryzykownie pakując się w
ten tunel i brnąc uparcie w ciemność. Otaczająca ją ze wszystkich stron nicość
potęgowała wrażenie, które podpowiadało jej, że być może straciła wzrok i to
dlatego tkwi w pustce, bez żadnych wizualnych doznań.
Niespodziewanie, rzeczywistość
dała o sobie znać. Łapa Decoy błądząca kilka centymetrów nad ziemią, dotknęła
czegoś wilgotnego. Suczka ostrożnie i powoli zanurzyła ją głębiej, wyczuwając
dno. No tak, zalane tunele. Oby nie sięgały sufitu, bo wtedy może być problem.
Bez zwłoki zaczęła po kolei
wchodzić do wody wszystkimi czterema łapami. Po tunelu rozniósł się dźwięk
chlupiącej wody. Ciecz była zimna, nawet bardzo. Decoy zacisnęła zęby, nie
pozwalając cichemu warknięciu niezadowolenia i dyskomfortu wydostać się z
pyska. Już teraz mogła zaalarmować zombie, które zwabione odgłosem, podąży w
tym kierunku, prosto na nią. Niepewnie stawiała kroki, gotowa zatrzymać się,
jeśli poziom wody podniesie się niebezpiecznie. Grunt był stabilny, tunel
obniżał się stopniowo. Teraz suczka stała zanurzona do połowy łap, które powoli
zaczynały drętwieć z zimna. Niedobrze, bez czucia nie będzie potrafiła ocenić,
czy dno jest bezpieczne.
Na szczęście ten odcinek dość
szybko skończył się za sprawą jakiegoś dużego obiektu, na który wdrapała się,
uprzednio sprawdzając, czy nie przewróci się pod jej ciężarem. Zatrzymała się
na moment by ciepłym oddechem ogrzać dwie przednie łapy. Pobieżnie otrzepała je
z wody. Już czuła nieprzyjemne pieczenie, gdy krew z powrotem zaczynała
szybciej krążyć w żyłach kończyn.
Ponownie zanurzyła się w wodę,
tym razem idąc nieco szybciej. Woda zaczynała sięgać jej już niemal do brzucha.
Przez jej ciało miarowo przechodziły dreszcze. Czuła masy mięśni, które
zaciskały się wokół miejsc, których dotykała woda. Szczęście, że postanowiła
nieco skrócić długie futro, które zmoczone, długo trzymałoby wodę. Z pewnością
w taki sposób wyziębiłaby się jeszcze bardziej niż teraz.
Łapy trzęsły się z zimna, ledwo
co wyczuwała, gdzie tam właściwie idzie i na co następuje po drodze. Mogła mieć
jedynie nadzieję, że w wodzie nie czai się na nią podstępnie kawałek metalu czy
ostry kamień, który rozetnie jej skórę. Decoy wiedziała, że rany łap są jednymi
z najbardziej niebezpiecznych dla psów. To właśnie tutaj znajdował się splot
naczyń krwionośnych, które nieustannie transportowały krew, by utrzymać łapy w
cieple. Nawet gdy ich właściciel wędrował nimi przez śnieg, lód czy zimną wodę.
Szczęśliwie, jeszcze nigdy nie
doznała tak poważnej rany, by zagroziła jej życiu. Poza jedyną, której ślad
nosiła na szyi, w czasie wędrówki z Markiem rzadko poważnie krwawiła. Zdarzało
się, że stając na jakiejś nodze nieuważnie skręciła ją czy nadwyrężyła i potem
musiała nadążać za starszym psem, mimo bólu, który odczuwała przy każdym ruchu.
Te dni nie należały do najmilszych, jakie wspominała. Szczególnie, że szary
samiec wcale nie ułatwiał jej życia popychaniem jej i próbami gryzienia,
ilekroć nieostrożnie naruszyła jego przestrzeń. Nie mogła zaprzeczyć, że te
lekcje nauczyły jej czegoś. Jak mimo kontuzjowanej kończyny odskakiwać na czas,
gdy zęby Marka zbliżały się w jej stronę. Dzień w dzień powtarzany scenariusz
wyrył się tak głęboko w jej pamięci i ruchach, że gdy przeczuwała
niebezpieczeństwo, najczęściej udawało jej się w porę odskoczyć czy odsunąć się.
Tunel powoli miał się ku końcowi.
Decoy przez pierwszych kilka chwil nie zauważała, że mrok zaczyna się bardzo
powoli rozpraszać. Im dalej jednak szła tym więcej słyszała, a to był znak, że
nieprzyjemna wędrówka dobiegła końca. Ten korytarz prowadził na zewnątrz metra
i wkrótce do nosa suczki doleciały zapachy nocy, charakterystyczne chłodne
powietrze owiało jej sierść na szyi. Obniżyła głowę i przytuliła ogon, który
dotychczas trzymała w górze, do reszty ciała. Miała nadzieję, że sucha sierść
nieco pomoże jej się ogrzać. Widziała coraz więcej, z początku były to jedynie
niewyraźne kształty, potem dostrzegała coraz więcej szczegółów. Dotarła na
zewnątrz. Z zadowoleniem przymrużyła oczy, lustrując otoczenie.
Nigdzie nie było widać
szwendacza. Wzrok suczki sięgał najwyżej na kilkanaście metrów. Dalej teren
ginął w ciemności, zdawało się, że poruszają się tam jakieś sylwetki. A może
było to jedynie przewidzenie zmęczonych oczu, tak długo bezskutecznie
walczących z całkowitym mrokiem?
Decoy przystanęła, nie wiedząc co
robić. Szwendacza tu nie było i nic nie wskazywało na to, by ponownie zagłębił
się w metro. Inaczej minęłaby go po drodze, nawet jeśli niewidocznego w
ciemności, na pewno jej nos nie przeoczyłby drażniącego zapachu rozkładu.
Pomyślała chwilę. Na zewnątrz było niebezpiecznie, głupotą byłoby wychodzenie
wprost na czające się w mroku zombie w pogoni za jednym truposzem.
Wciąż wahając się, Decoy
nadstawiła oczu i wciągnęła powietrze nosem. Ślad szwendacza niknął w wielu
innych zapachach, mieszających się ze sobą nawzajem. Musiała wyjść dalej, by
znów podjąć trop.
Suczka obrzuciła ostatnim
spojrzeniem okolicę i zawróciła w kierunku metra. Przez głowę przebiegła jej
myśl, co jeśli ktoś jeszcze znajduje się o tej porze na zewnątrz? Wiedziała, że
łowcy używali tego tunelu by powracać z polowań. Czy jednak o tej porze, w
takiej ciemnicy, ktoś jeszcze łudził się, że to dobry moment na wyjście po
kolację? Ta myśl sprawiła, że Decoy łamała się, by jednak zaryzykować życiem i
wyjść z metra. W końcu zdrowy rozsądek wygrał i zaczęła iść po swoich śladach,
przygotowana na ponowny kontakt z lodowatą wodą.
Ostatecznie, jeszcze przez chwilę
będzie w zasięgu słuchu, jeśli ktoś wezwie pomocy. Jeśli ktoś zdąży jeszcze
zawołać o pomoc.
Bonus
dodatkowa nagroda za +1000 słów
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz