Warknąłem ostrzegawczo na czekoladowego psa, który wyprzedził mnie o kilka kroków. Subtelnie uniosłem brwi i zaśmiałem się cynicznie pod nosem.
— Kim mógłbyś być? — prychnąłem rozbawiony, wolnym krokiem oddalając się od niego. — Nie jestem doradcą zawodowym — wycedziłem zimnym tonem. — Do wyboru masz zielarza, uzdrowiciela, łowcę, szeptacza — rzuciłem, nie zaprzestając statecznego marszu. — Lub wyrzutka — dodałem z przekąsem, na zakończenie.
— Jeśli chciałbym zostać szeptaczem, to co? — wydusił z siebie, patrząc na mnie jak na święty obrazek w złotej ramie. — Mógłbym?
— Musiałbym cię sprawdzić — wysyczałem głębokim głosem.
Raptem kilkanaście metrów od nas rozległ się huk. Nie, w zasadzie było to ciche uderzenie w glebę – lecz teraz nawet to rozbrzmiewało w moich uszach niczym grom. Radosny dreszcz podniecenia obiegł moje ciało. Rzuciłem towarzyszowi wymowne spojrzenie, dając jasno mu do zrozumienia, co należy zrobić. Patrzyłem jak niespiesznie znika z mojego pola widzenia. Po chwili sam ruszyłem, przyśpieszając kroku. Śledziłem samca, obserwując jego ruchy, ale ze zbyt dalekiej odległości, aby wydawać mu polecenia czy wskazówki. Chciałem, aby myślał sam. Na tym mi zależało.
Szedłem spokojnie, bez żadnego pośpiechu. Czekoladowy stał przed Szwendaczem, jakby czekał na zaproszenie do walki. Obnażyłem zęby, chcąc uświadomić temu bękartowi jak będzie wyglądała jego śmierć, jeśli nie zaatakuje. Na co przeznaczy ostatnie minuty życia? Będzie błagał Szwendacza o litość? Uciekał? Chował się w jakiejś dziurze jak szczur?
— Rusz się!
Rabastan?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz