Także byłem pozostawiony sam sobie, wiedziałem, że jeśli nie znajdę nikogo, kto choć trochę podciągnie mnie do góry, przepadnę. Zginę wykończony tęsknotą, bezsilnością, a w końcu także głodem i pragnieniem... Jak na złość, poczułem suchość w pysku.
— Myślę, że zabrałam ci już wystarczająco dużo czasu — powiedziała Decoy, podnosząc się. Spojrzałem na nią, zbierając swoje rozbiegane myśli do kupy. Suczka przyglądała mi się jeszcze przez chwilę, być może zastanawiając się, czemu nie zareagowałem na jej wcześniejsze wyznanie. Ona absolutnie nie musiała poznawać historii pełnej okrucieństwa. Życie samo da jej w kość, a ja nie musiałem dokładać jej zmartwień. Wszak świat był wyjątkowo niesprawiedliwy i bez tych kilku słów.
Odeszła, tłumacząc się zdaniem raportu. Sądzę, że nie znalazła kompana do rozmowy. Kierowała się chęcią poznania nowej duszyczki, która w efekcie nie okazała się być wyjątkową, ani nawet ciekawą. Ot co, zwykły Malcolm pogrążony we własnym świecie.
Sam postanowiłem nieznacznie zboczyć ze starannie opracowanej trasy i skręcić w stronę Rzeki, z której zamierzałem się napić i ugasić palące pragnienie. Na moje szczęście, niebo zasłoniło się pojedynczymi chmurami, ograniczając żar bijący od słońca. Temperatura była nieznośna. Musiałem przemieszczać się trawnikami, ponieważ chodzenie po betonowych chodnikach czy asfaltowych uliczkach, było niemożliwe. Jestem przekonany, że mogłoby to skończyć się pozdzieranymi poduszeczkami na łapach. Duchota biła z każdej strony, sprawiając, że sam nie mogłem doczekać się dotarcia do celu. Im bliżej dochodziłem do wodopoju, tym dziwniejsze uczucie mnie ogarniało.
W powietrzu wyczuwałem silniejszą niż dotychczas woń zgnilizny, zmieszany z nieznanym mi zapachem, przywodzącym na myśl toksyny. Zwolniłem, przygotowując się na możliwy atak. Ten jednak nigdy nie nastąpił, pozostawiając dziwne uczucie niepewności.
Zdołałem dotrzeć do wody, po której nie było ani śladu. Korytem płynęła posoka szwendaczy, szkarłatna, gęsta i cuchnąca. Co najgorsze, skaziła źródło. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Gdzieniegdzie dostrzegałem białe brzuchy ryb, których ciała poruszały się wraz z nurtem. Powoli, bezwładnie. Obserwując tę scenę, marzyłem tylko o tym, aby sytuacja okazała się snem. Jednak koszmar trwał w najlepsze, utwierdzając mnie w tym, że wszystko dzieje się naprawdę.
Musiałem coś wymyślić. Nie wiedziałem, czy inne zbiorniki, z których korzystaliśmy również były zakażone krwią, jeśli tak, zaczynało się robić bardzo niebezpiecznie.
Myśl, Malcolm...
Zacząłem rozglądać się dookoła, szukając czegoś, co mogłoby mi pomóc w uzbieraniu wody. Wskazówki, czegokolwiek, co podsunęłoby mi jak najlepszy pomysł. Z bezradności spojrzałem w niebo, czując jak moje serce wyrywa się z klatki piersiowej. Niespodziewanie, to przyniosło mi ukojenie.
Ciemne chmury kłębiły się coraz bardziej, zbierając się z lewej strony - zmierzały prosto do centrum miasta. Słońce powoli chowało się za nimi, co mogło oznaczać tylko jedno. Zanosiło się na deszcz, a może nawet burzę. Prawdopodobieństwo, że krople z nieba również będą przesiąknięte krwią, wydawało mi się być bliskie zera. Dlatego niewiele myśląc, ruszyłem jak najszybciej w kierunku szklanych wieżowców, których anteny niedługo miały zginąć z pola widzenia, okrywając się chmurami.
Pędziłem tak szybko, jak tylko mogłem. Nie wiedziałem, czy deszcz będzie padać długo. Lato było bardzo suche i ostatnimi czasy rzadko kiedy spotykały nas jakiekolwiek opady atmosferyczne. Burza, a nawet deszczyk, byłyby teraz zbawienne. Nie mogłem więc przegabić przysłowiowego oberwania chmury. Musiałem zorganizować naczynia, w których mógłbym zebrać deszczówkę, dla nas, dla sfory. Należałoby to zrobić jeszcze przed nadejściem deszczu.
Znajdowałem się idealnie w centrum, gdy na głowie poczułem pierwsze krople. Spóźniłem się.
Spojrzałem błagalnie w niebo. Gdyby mnie nauczono, na pewno odmówiłbym modlitwę, jednak w mojej głowie ziała kompletna pustka. Jakież było moje zdziwienie, gdy zrezygnowany spuściłem wzrok, aby ujrzeć szkarłatne plamy na mojej białej sierści. Krzyk uwiązł mi w gardle. Przerażony rozglądałem się dookoła, widząc jak krew spływa po betonowych ścianach. Widziałem jej czerwone stróżki na ulicy, patrzyłem jak wpadają do studzienek. Czy to... Czy to koniec świata?
Padłem na ziemię. Pragnienie w ustach przerodziło się w piekący ból. Zabrakło mi tchu, by krzyczeć. Czułem jak zmieniam się w krwawą plamę na środku opuszczonego miasta. Co ze Sforą? Czy wszyscy są bezpieczni w kanałach metra?
Poczułem nagle przeraźliwy ból w prawej łapie. Zamknąłem oczy, a gdy je otworzyłem czerwona poświata rozmazała się, a ja ujrzałem zielone liście i rozgrzane trotuary. Mrugnąłem raz jeszcze. Świat znowu pogrążył się w krwawym deszczu, budynki ociekały posoką. Czyżbym majaczył?
- Malcolm! - niemożliwe. Czyj to głos? Starałem się znaleźć w głowie postać, do której należał. Pomimo emocji, brzmiał bardzo poważnie, kobieco. Loreen? Nie...
- Wstawaj - poczułem uderzenie. Nie wiedziałem co właściwie się dzieje, kręciło mi się w głowie, a świadomość była gdzieś daleko poza ciałem. Patrzyłem tępo przed siebie, starając się dopasować elementy układanki. Gdzie jest deszcz?
- Malcolmie, wstawaj, błagam! - głos suczki załamał się przynajmniej dwa razy. Przewróciłem się na bok, dostrzegając smukłą sylwetkę. Nie mogłem skupić się na jej wyglądzie. Promienie słońca odbijały się od jej sierści, powodując kolejne zawroty głowy. Blod?
Jęknąłem cicho. Nie wiedziałem co się dzieje. A może umarłem? A ten głos należy do jakiegoś anioła?
- Mirage, pomóż! - o nie, na pewno nie anioł, skoro woła Mirage. W takim razie, było tylko jedno wytłumaczenie. Umarłem i skończyłem w piekle. Nie powinno mnie to zbytnio dziwić, czyż nie?
Ktoś szarpnął mnie kilkukrotnie. Moje ciało za sprawą nieznanej siły przesuwało się po gorącej nawierzchni, aż w końcu duszność ustąpiła. Teraz temperatura była znośna.
Otworzyłem oczy. Ujrzałem smukłe, czarne łapy. Z trudem powędrowałem wzrokiem nieco wyżej, aby natknąć się na bursztynowe ślepia, utkwione w moich, hebanowych. Całe napięcie opuściło moje ciało, a ja instynktownie, poczułem się bezpiecznie, tak jak dawniej. Gdyby nie mój stan, byłbym w stanie przysiąc, że na tęczówkach zatańczyły iskierki.
Z początku trudno było mi wyłapać słowa, które padały w przestrzeni między Mirage, a jeszcze jednym osobnikiem. Mówili bardzo cicho. Odwróciłem łeb w stronę niezidentyfikowanego głosu. Drobna, ale mocna sylwetka. Białe futro, nieliczne łaty. Decoy. Czymże zawiniła? Czemu siedzi z nami w piekle? Postanowiłem, że podniosę się do pozycji siedzącej. Stękając, dysząc i charcząc, z niewielką pomocą Mirage, oparłem się plecami o ścianę. Byłem zbyt wyczerpany, by siedzieć o własnych siłach.
- Co się stało? - Decoy była przerażona. Stała szeroko na łapach, miała całkowicie zjeżoną sierść na karku. Patrzyła to na mnie, to na psa, który wspierał mnie swoim ramieniem. Dopiero po kilku sekundach zrozumiałem, że pytanie skierowane jest do mnie.
Zmarszczyłem brwi, starając się przypomnieć sobie wydarzenia. Dokładnie i we właściwej kolejności.
- Rzeka - wycharczałem. Po jednym słowie musiałem zrobić przerwę na serię kaszlnięć. Gdy ponownie zebrałem myśli, kontynuowałem. - cała była we krwi. Zobaczyłem chmurę, ale deszcz... z nieba padała krew...
- To zapewne przez słońce - słowa należały do Mirage. Był wyjątkowo opanowany, a ton jego głosu przynosił mi ukojenie. - Krew ze zbiorników już zniknęła. Musiałeś mieć udar, Malcolm. Nawet nie doszedłeś do Rzeki.
Jak to? Majaczyłem? [-10 HP]
Suczka podsunęła mi niewielki pojemnik, wypełniony po brzegi czystą, zdatną do picia wodą. Zerknąłem na nich na nich ukradkiem. Żadne z nich nie patrzyło na mnie z pogardą, raczej z troską. Napiłem się, a czynność ta uświadomiła mi, jak bardzo spragniony byłem.
- Teraz mamy kolejny problem - zaczął Mirage, gdy opróżniłem całe naczynie. Kolejny? Życie w postapokaliptycznym świecie było serią niekończących się problemów, ale nie chciałem mówić tego na głos. Oszczędzałem siły i emocje. Samiec patrzył wymownie na moją zakrwawioną łapę, z której wciąż sączyła się krew. Rana była dosyć głęboka, a wśród nas nie było żadnego uzdrowiciela. Sam musiałem postarać się o opatrunek, albo poczekać na pomoc od Sforzan. Zaraz, skąd takie obrażenie? Nie przypominam sobie, żebym brał udział w walce.
- Zmutowane szczury, wylały się ze swoich nor. Są agresywne i atakują psy. Nie wykazują żadnych oznak strachu, biegną przed siebie, niemalże na oślep. Ranią szybko i skutecznie. Dodatkowo, często działają w grupach. Ciężko powiedzieć, czy jest to przemyślane, bo zachowują się tak, jakby były opętane.
Suczka szybko wytłumaczyła mi w czym rzecz. Zmrużyłem oczy, ponieważ świat mi zawirował, tak jakby mój mózg zdecydował się właśnie na wykonanie trzech piruetów. Kto mnie zna, ten wie, że tylko własna śmierć jest w stanie powstrzymać mnie przed działaniami na korzyść Sfory.
- W takim razie trzeba znaleźć ich gniazdo - mruknąłem. Poczułem jak mięśnie Mirage napinają się w ciągu sekundy. Czułem na sobie jego palący wzrok, celowo więc unikałem patrzenia mu w oczy. Doskonale wiedziałem, co chce powiedzieć.
- Popierdoliło cię - warknął mi do ucha. Nie jestem pewien, czy Decoy słyszała jego słowa. Sam spiąłem się w sobie, starając się ignorować psa.
- Dziękuję wam za pomoc, jednak obowiązki wzywają. Czuję się już znacznie lepiej, gdyby nie wasza interwencja, zapewne zostałbym tam zjedzony. Postaram się wytropić gniazdo, może to nieco spowolni ich ataki.
- Pójdę z tobą - suczka niemal natychmiast zadeklarowała swoją chęć towarzyszenia mi. Przytaknąłem głową. Jej obecność na pewno mi nie zaszkodzi, a kto wie, może się przyda i będzie zbawienna.
- Decoy, słońce, możesz zostawić nas na chwilę samych? - wycedził Mirage, szeptaczka bez zająknięcia się opuściła budynek, czekając na mnie na zewnątrz. Westchnąłem głośno, tak aby pies nie miał wątpliwości co do tego, jaki mam stosunek do tej prośby.
- Jeśli chcesz na mnie nakrzyczeć, mogłeś to zrobić przy niej - rzuciłem kąśliwie.
Mirage był wściekły. Gdyby mógł, przywiązałby mnie do najbliższego słupa, tak, abym nie mógł się ruszyć. Sam nienawidziłem, gdy ktoś mówił mi, jak i co mam robić. Naturalnie więc stawiałem opór mojemu towarzyszowi, przyprawiając go o białą gorączkę. Samiec zrobił dwa kółka dookoła mnie, śledziłem go wzrokiem. Każdy jego ruch, obserwowałem, jak próbuje nad sobą zapanować i nie zmasakrować mnie tam, na miejscu. Nigdy nie byłem w stanie ocenić, czy dałbym mu radę. Mirage budził we mnie skrajne uczucia, których nie chciałem nigdy nazywać i określać. Od feralnego wydarzenia trzymałem go na dystans, ponieważ każda konfrontacja kończyła się właśnie tak.
- Jeśli zginiesz, nie wybaczę ci tego - wysyczał przez zaciśnięte zęby, zbliżając się do mnie, po czym odszedł. Moje spojrzenie powędrowało za linią jego grzbietu. Prychnąłem. Nikt nie lubi, gdy jego praca idzie na marne, stąd jego słowa. Nie po to chronił mnie i Blod, bym teraz przez własną dumę został rozszarpany na strzępy. Nie rozumiałem go, choć bardzo chciałem.
Z trudem podniosłem się z pozycji siedzącej. Stałem tak przez kilka sekund, uspokajając oddech i świat dookoła mnie, który wirował coraz wolniej. Utykając, wyszedłem powoli na światło dzienne. Przed budynkiem czekała na mnie Decoy, wpatrująca się w czarną sylwetkę mojego wybawcy, która powoli znikała z naszego pola widzenia.
- To szczur, którego zabił Mirage - wskazała na truchło leżące kilkanaście metrów dalej. Razem podeszliśmy doń, abym mógł mu się lepiej przyjrzeć. Zwierze było dużo większe, nawet od dotychczas spotykanych szczurów-mutantów. W tamtej chili ucieszyłem się, że nie będę szedł sam. Odruchowo spojrzałem w kierunku, w którym zniknął Mirage. Opamiętałem się jednak.
Zniżyłem głowę, pociągnąłem kilkukrotnie nosem, starając się złapać trop. Decoy uczyniła to samo. Łapałem każdy zapach, segregowałem go i zapamiętywałem starannie, tak aby dowiedzieć się, skąd wylazło to ścierwo. Zaczęliśmy oddalać się od miejsca ataku, szukając na ziemi tropów gryzoni. Wkładałem w to wiele wysiłku. Mój mózg nie pracował tak sprawnie, jak zwykle. Czasem myśli uciekały mi w przeróżnych kierunkach, a ja musiałem trzymać je na wodzy, pilnując, by nie zbaczały z wyznaczonej, a raczej narzuconej przeze mnie, trasy.
Ciężko mi opisać radość towarzyszącą mi przy odnalezieniu zapachu. Gdy tylko złapałem trop, przywołałem Decoy, tak aby ta mogła potwierdzić moje przypuszczenia. Z pyskami przy ziemi ruszyliśmy w dół ulicy. Ja i moja kontuzjowana łapa narzucaliśmy tępo poruszania się, toteż nie było ono zabójcze. Suczka nie skomentowała tego ani razu, co niezwykle mnie cieszyło.
Węch zaprowadził nas prosto do opuszczonej galerii handlowej. Kojarzyłem ten budynek, jeszcze z czasów przed pandemią. Mój opiekun uczył mnie, jak nie rozpraszać swojej uwagi w dużej grupie ludzi. Znałem wiec mniej więcej rozkład sklepów, co też na pewno mogło się nam przydać. Wiedziałem też, że w podziemiach centrum znajdowała się jedna ze stacji metra, której tunele biegły bezpośrednio do Centrum, w którym przebywali Sforzanie. Ta myśl napawała mnie niepokojem, jeśli szczury rzeczywiście gnieździły się w galerii, mogły szybko znaleźć drogę do naszego Metra.
Po wejściu do budynku zapach szczurów nasilił się. Opcje były dwie. Być może szczury przewijały się po galerii w poszukiwaniu pożywienia, a może rzeczywiście miały tu swoje gniazda? W kompletnej ciszy rozglądaliśmy się po ogromnej przestrzeni.
Niespiesznie ruszyliśmy przed siebie, zachowując wszelkie środki ostrożności. Pomimo półmroku dostrzegłem dziwne przedmioty na ziemi, skierowaliśmy się w tamtym kierunku. Spojrzałem na suczkę, a zaraz później na znalezisko. Bez słów, doskonale się zrozumieliśmy. Szczurze odchody. Decoy pokiwała głową.
Decoy?
Bonus
dodatkowa nagroda za +2000 słów
|
▲
Malcolmie, dzięki znajomości centrum handlowego po latach spędzonych u boku swego pana i treningach z nim, byłeś w stanie sprytnie poruszać się po nieco zniszczonym przez czas i apokalipsę obiekcie. Nieopodal znalezionych szczurzych odchodów, dosłownie o rzut beretem, spod lady dawnego lokalu, nad wejściem którego widniał szyld „Starbucks” (choć brakowało w nim kawałków liter „a” oraz „c”) rozlegało się głośne popiskiwanie gryzoni, które akurat toczyły bitwę o śmieci stanowiące dlań posiłek. Otrzymujesz tym samym zgodę na zniszczenie gniazda.
Zdobywasz +2 SIŁA, +2 WYTRZYMAŁOŚĆ, +8 KOŚCI.
Zdobywasz +2 SIŁA, +2 WYTRZYMAŁOŚĆ, +8 KOŚCI.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz