A jednak Xavier bezdusznie obudził mnie o tej okrutnej wręcz porze, twierdząc, że potrzebujemy ćwiczeń. Ja i Rira, członek sfory, którego jeszcze nie dane mi było bliżej poznać, jego sylwetka mignęła mi w metrze zaledwie kilka razy, a jedyne co o nim wiedziałem, to że był trochę ode mnie młodszy. Przeciągnąłem się ostatni raz, przeskoczyłem szparę między wagonem a peronem i skierowałem do tunelu, lawirując między kawałkami gruzu. Xavier na miejsce spotkania wyznaczył lecznicę, więc to właśnie ją obrałem za swój cel.
Krótki spacer zdołał odgonić senność, więc do umówionej lokalizacji dotarłem w trochę lepszym nastroju. Xavier i Rira czekali już na mnie przy wejściu do pubu. Starszy jak zwykle miał kamienny wyraz pyska, a kiedy podszedłem bliżej, rzucił mi karcące spojrzenie. Zupełnie jakbym się spóźnił, a nie było to przecież możliwe, skoro nie wyznaczył dokładnej godziny spotkania. Czy ktoś tu w ogóle ma zegar?
Młodszy pies podniósł wzrok, ale spojrzenie zdawał się mieć utkwione w głębi ciemnego tunelu, zupełnie jakby patrzył nie na mnie, a przeze mnie. Całym swoim ciałem wyrażał niezmierną irytację, opuścił ogon i położył uszy, a jego oczy ciskały błyskawice na wszystko wokół.
- Cześć! - przywitałem ich i machnąłem przyjaźnie ogonem.
Rira znów wbił wzrok w ziemię, a Xavier mruknął coś tylko pod nosem, odwrócił się i ruszył do jednego z bocznych tuneli. Podążyliśmy za nim.
Próbowałem jeszcze kilka razy zagadać, ale moi towarzysze najwyraźniej nie mieli ochoty na rozmowę, więc dałem sobie spokój i pogrążyłem w myślach, opuszczając łeb. Jak na złość od razu pomknęły one do sielankowych szczenięcych czasów, do domu wśród pól, do Bentleya. Do mojej rodziny.
Warknąłem cicho z bezsilności i zacisnąłem powieki. Nie chcę o tym myśleć. Nie mogę o tym myśleć.
Podniosłem głowę. Najwyraźniej byliśmy przy jednym z mniejszych, tych rzadziej używanych przez sforzan, wyjść z metra, gdzie tunel przebijał się na powierzchnię. Tyle że... nie przebijał się. Otwór był prawie całkowicie przysypany gruzem, powietrze wpadało tylko przez wąską szczelinę na szczycie sterty kamieni, jednak chyba nie na tyle małą, żeby nieduży szczupły pies się przez nią nie przecisnął. Gorzej miałyby zapewne większe psy, takie jak Raisa czy Romulus, które musiałyby poświęcić trochę czasu na utorowanie sobie drogi do metra, co wystawiłoby ich na potencjalne niebezpieczeństwo.
- Wyjście tego tunelu zostało niedawno zasypane podczas wichury, w strop trafił piorun. Chciałbym żebyście wysilili się trochę i usunęli ten gruz. Sfora będzie wam wdzięczna. - Xavier przedstawił nam zadanie. - Klucz do zwycięstwa to współpraca - dodał.
Do zwycięstwa?! Niby nad czym? Nad kupą kamieni?! Spojrzałem zirytowany na generała. Chciałem wyjść z metra! Chciałem walczyć! Chciałem zabijać szwendaczy! A nie tkwić bez sensu i przepychać jakieś głupie nudne głazy!
Ponownie spojrzałem na zawalone przejście. Chociaż... może Xavier ma rację? Moje myśli złagodniały nieco. Skoro sfora ma na tym skorzystać to chyba faktycznie warto poświęcić trochę siły. Może nasze działanie uratuje nawet czyjeś życie.
Poza tym nie miałem ochoty kłócić się z generałem. Od innych szeptaczy słyszałem, że potrafi być naprawdę przykry.
- I co niby, mamy udawać, że te głazy to zombie? - Rira zadał, jeszcze chwilę temu krążące w mojej głowie, pytanie. W jego głosie słychać było gniew.
Xavier wbił w psa lodowate spojrzenie, pod którym ja najpewniej skuliłbym uszy i odpuścił, ale Rira najwyraźniej odebrał to jako osobiste wyzwanie, bo hardo utrzymywał kontakt wzrokowy. Nie mam pojęcia ile by tak jeszcze stali, gdyby nie Catelyn, która wybiegła z cienia tunelu i lekko zdyszana podeszła do Xaviera. Border zmuszony był przenieść wzrok na przybyszkę.
- Xavier. - skinęła mu, po czym odetchnęła głęboko. - Blodhundur chce widzieć wszystkich na stacji, teraz. To poważne. Mówi, że stało się to przed czym ostrzegali A'lel i Viy Curay. Rzeka została skażona.
***
Czułem się bezużyteczny. Odkąd dzień wcześniej Blodhundur ogłosiła stan zagrożenia, wszyscy ciągle coś robili, biegali, naradzali się. A ja? Tylko leżałem w wagonie starając się nie myśleć o pragnieniu. Mimo senności i osłabienia zmuszałem się do utrzymania przytomności. Nie chciałem zasnąć. Nie po nocy, której towarzyszyły dokuczliwe bóle głowy i koszmary o rzece pełnej trupów i krwistym deszczu, który nie przynosił ulgi, a wypalał dziury w sierści, szczypał nos i oczy, ranił ciało...
Sytuacja była poważna i nawet ja, po początkowej ekscytacji, musiałem przyznać, że było źle. Bardzo, bardzo źle.
Usłyszałem skrobanie w zewnętrzną ścianę wagonu i moim oczom ukazała się Blodhundur. Wstałem z niemałym trudem i spojrzałem na nią wyczekująco.
- Wszystko dobrze, Rabastan? - suka postawiła przede mną plastikowe wiaderko z wodą. Spojrzałem na nie pożądliwie.
- Tak... - odparłem, ale po chwili uznałem, że nie ma co okłamywać przywódczyni. - Nie. - Przekrzywiła lekko głowę, sygnalizując, że słucha. - Chciałbym coś robić, jeśli wiesz co mam na myśli. Każdy ma tu jakieś zajęcie, a mi jest tylko coraz bardziej głupio, że siedzę bezczynnie.
Blodhundur zamyśliła się.
- Chyba wiem co mógłbyś zrobić. Zbliża się burza, więc może wystawisz jakieś wiadra, żeby zebrać deszczówkę? Ja zrobiłam to już wczoraj, mogę ci doradzić, żebyś je czymś zabezpieczył, bo inaczej się przewrócą. A teraz wybacz, jestem potrzebna w lecznicy. - po tych słowach odwróciła się i wytruchtała z wagonu, zostawiając wiaderko z wodą. W pierwszym odruchu chciałem ją zawołać, ale uzmysłowiłem sobie, że raczej nie zrobiła tego przypadkowo. Zacząłem chłeptać deszczówkę, rozkoszując się każdym łykiem orzeźwiającej cieczy, rozjaśniającej zmęczony umysł.
Zaspokoiwszy pragnienie, przetrawiłem polecenie przywódczyni. Wiadra... gdzie ja znajdę wiadra?
Wyszedłem z wagonu. Jeśli mnie pamięć nie myliła, to w głębi głównego tunelu był jeszcze jeden pociąg, ale sfora rzadko z niego korzystała, bo dochodziło tam bardzo mało światła. Ruszyłem wąską półką biegnącą wzdłuż torów i po paru minutach byłem na miejscu. Wagony stały tam, dokładnie tak jak zapamiętałem. Chwilę chodziłem od jednego do kolejnego, każdy dokładnie przeszukując. Szczęście mi dopisało, bo pod siedzeniami jednego z nich znalazłem sześć identycznych metalowych wiader z drewnianymi rączkami. Po bliższym przyjrzeniu, okazało się, że dwa z nich nie są zdatne do użytku z powodu rdzy, która wygryzła w nich dziury. Cztery pozostałe wydawały się bez skazy, więc nie myśląc wiele, wziąłem w pysk dwa drewniane uchwyty i przeciągnąłem kubły aż do wyjścia z metra. Potem wróciłem po kolejne dwa, nie zapominając też o wiaderku, które zostawiła Blodhundur. Słysząc odległy grzmot, postanowiłem nie zwlekać, tylko od razu ustawić wiadra na trawniku, wpierw upewniając się, że w pobliżu nie ma żadnych szwendaczy.
Wziąwszy sobie do serca słowa przywódczyni, wykopałem pięć płytkich wgłębień, w które wstawiłem pojemniki. Dla pewności każdy obłożyłem jeszcze kilkoma patykami i cegłami znalezionymi w pobliżu.
Cofnąłem się kilka kroków i z dumą spojrzałem na swoje dzieło. Wiadra wyglądały, moim zdaniem, naprawdę stabilnie.
Nagle poczułem kroplę deszczu rozpryskującą się na mojej głowie. I kolejną. I jeszcze jedną. Praca tak mnie pochłonęła, że nie zauważyłem ciemnych chmur zbierających się nad miastem. Mimo wszystko poczułem ulgę, że deszcz wygląda normalnie, a nie tak, jak to ujrzałem w koszmarach. Zresztą lubiłem burze i nie miałem najmniejszej ochoty wracać pod ziemię. Rozejrzałem się. Ostatni patrol szeptaczy musiał najwyraźniej wykonać niezłą robotę, bo jedynymi szwendaczami w zasięgu wzroku były te na i przy moście, a i ich było naprawdę niewiele. Poza tym nie wyglądało na to, żeby zamierzały podchodzić bliżej. Chodziły w kółko i obijały się o siebie, wyraźnie skołowane deszczem.
Po chwili mój wzrok zatrzymał się na stojącej tuż obok metra, w żaden sposób nie pasującej do otoczenia, szarej, abstrakcyjnej rzeźbie z sześcianów, u dołu przyozdobionej czarnym napisem graffiti. Wspiąłem się po kostkach i ułożyłem wygodnie na jednej z nich. Na tej wysokości nie było szans żeby sięgnął mnie zombie, górna część rzeźby dawała schronienie przed wiatrem, częściowo także narastającą ulewą, a w dodatku miałem w zasięgu wzroku ustawione przez siebie wiadra.
Westchnąłem czując chłodne krople na pysku. Deszcz bębnił o ulicę, zapach ozonu unosił się w powietrzu, a niebo przeszywały błyskawice. Pomruk burzy nasilił się, ale z doświadczenia wiedziałem, że w takiej odległości nie zagraża miastu.
Ułożyłem łeb między łapami. Nie byłem na tyle głupi, aby ryzykować sen w takim miejscu, ale kto mi zabroni odrobiny relaksu.
Bonus
dodatkowa nagroda za +1000 słów
|
▲
Rabastanie, rozważnie zabezpieczyłeś wiadra przed silnymi wiatrami. Dzięki temu udało ci się zebrać plony swej pracy: wszystkie pojemniki wytrzymały ulewę i napełniły się deszczówką po same brzegi. Dzięki tobie Sfora uniknie śmierci z odwodnienia, mając wystarczająco wody na kolejny dzień przetrwania plagi!
Zdobywasz: +1 SIŁA, +1 SZYBKOŚĆ, +1 WYTRZYMAŁOŚĆ, +7 KOŚCI
Zdobywasz: +1 SIŁA, +1 SZYBKOŚĆ, +1 WYTRZYMAŁOŚĆ, +7 KOŚCI
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz