To może wydać się niezrozumiałe, może wręcz śmieszne, ale słowa "witaj w domu" wypowiedziane przez samca przyprawiły mnie o niemały dyskomfort. Wydawały mi się być nader optymistyczną wizją miejsca, w którym się znajdowaliśmy. Dozy niepewności dodał wachlarz emocji, które targały mną na skutek niespodziewanego spotkania ze Szwędaczami. Spotkania, które przeze mnie mogło doprowadzić do groźniejszych obrażeń i to w dodatku nie moich, a kompletnie obcego psa. Och, przepraszam, tutaj - kogoś w rodzaju szefa. Myślę zatem, że moje braki w zdolnościach samoobrony dla mieszkających w metrze psów mogły pozbawić ich ważnej jednostki, może nawet byłoby to przesądzeniem o ich być lub nie być? Całość uczuć i przemyśleń nie pozwalała mi odszukać czegoś pozytywnego, czym mogłabym odpowiedzieć w oczekiwany sposób na powitanie Malcolma, dlatego postanowiłam zbyć je sztywnym kiwnięciem głowy, nie siląc się nawet na wdzięczne spojrzenie w jego stronę. Wzrok wbiłam w ubłocone łapy.
-Dla mnie również ranga zielarza wydaje się ciekawa. Sądzę, że nie wniosłabym niczego wartościowego jako łowca lub szeptacz, a wręcz narobiła więcej szkód - wydukałam, starając się nadać mojej wypowiedzi dyplomatyczny wydźwięk, dając nią tym samym do zrozumienia, że decyduję się na dołączenie do ich społeczności.
-Zatem niech tak będzie, przedstawiłem ci w skrócie twoje obowiązki, ale w celu poszerzenia wiedzy możesz skontaktować się z innymi zielarzami, bo już takich mamy - poinformował mnie, trzymając fason przykładnego przywódcy. Wydawał się wymazać z pamięci zaciętą walkę z trupami i wysiłek, by wtargać do bezpiecznego miejsca przyniesione z miasta worki z karmą. Uczucie wstydu narastało we mnie niczym mydlana bańka pod wpływem wtłaczanego powietrza, by w końcu niespodziewanie prysnąć, uwalniając świdrujące sumienie myśli.
-Słuchaj...nim się rozejdziemy, chcę, byś wiedział, że odpowiedzialność za to, co zdarzyło się na powierzchni spoczywa na mojej osobie. Ja wiem, że mogłeś czuć się w obowiązku wyratowania nas obojga ze względu na swoją posturę i lepszą kondycję fizyczną, czy też pełnioną funckję, ale na Boga nie zachowuj się więcej jak Spider-Man i schowaj na chwilę swoją dumę do kieszeni. Nie możesz walczyć za wszystkich - wygłosiłam z zapałem, orientując się zbyt późno, że pozwoliłam, by myśli za szybko zamieniły się w słowa. Kim w końcu byłam, by robić przytyki -jak on to powiedział?- rządzącemu, który się nie rządzi. Szybko się jednak zreflektowałam - wybacz, nie jestem twoim sumieniem, by cię upominać. Chciałam przez to powiedzieć, że dziękuję ci za ratunek, ale nie powinieneś się aż tak narażać za obcą sunię - sprostowałam, licząc, że gotowość do skruchy osłabi nieco negatywne zabarwienie pierwszej części mojej wypowiedzi.
-Działałem pod wpływem chwili, Loreen. Nie miałem czasu zastanawiać się, które z nas w danym momencie powinno wykonać atak, byśmy mieli równy udział w bójce. Nie uważam cię za niesamodzielną, działałem najprościej w świecie pod wpływem instynktu, który nakazywał mi się bronić - odparł niewzruszony faktem, że ktoś próbował go strofować.Skupił się prawdopodobnie na racjonalnym wyjaśnieniu wspomnianej przeze mnie sytuacji, co, nie mogę zaprzeczyć, wydawało się być najodpowiedniejszym rozwiązaniem. Wygodnym dla obu stron. Kiwnęłam łepkiem na znak, że rozumiem. Nastała krótka chwila ciszy, którą Malcolm przerwał sugestywnym chrząknięciem, a zaraz po nim skinął głową z nikłym uśmiechem i oznajmił na odchodnym - czuj się jak u siebie.
Jednak co to znaczy "jak u siebie?". Niemożliwym było cofnięcie czasu do chwil sprzed wybuchu epidemii wirusa i przywrócenia wszystkich zwyczajów, emocji, ludzi, mebli, które sprawiały, że czułam się "jak u siebie". Prawdopodobnie już nigdy nie będzie mi dane tego doznać. Zdecydowałam jednak podjąć próbę zaaklimatyzowania się w nowym otoczeniu. Również skinęłam głową w stronę Malcolma, po czym ruszyliśmy w przeciwne kierunki. Zmierzałam...no właśnie, gdzie? Obce miejsca nie napawały mnie nigdy strachem, jednak w przypadku metra sytuacja była odmienna. Miałam przeczucie, że być może spędzę tu najbliższe lata, być może życie, przez co zależało mi na zapisaniu się w świadomości mieszkańców jako ktoś, kto zasługuje na miejsce wśród nich. W końcu niewielu psom będzie dane przeżyć, sfora to umożliwia. Presja ta powodowała, że rodziło się we mnie wrażenie, iż każdy mój krok może zbłaźnić mnie w oczach sforzan. Psy, które akurat znalazły się w zasięgu mojego wzroku ukradkiem zerkały na mnie - kogoś nowego, obcego. To powodowało, że rosła we mnie frustracja. Co jeśli zabłądzę do miejsca nieprzeznaczonego dla mojej osoby? Znów zacznę upominać członków, którzy mają do powiedzenia więcej ode mnie?
Obejrzałam się szybko za siebie, wyszukując wzrokiem puszysty ogon i długie łapy wolno oddalającego się Malcolma.
-Malcolm! - szczeknęłam, zwracając na siebie jego uwagę - nie mam pojęcia gdzie szukać zielarzy, a chcę dobrze wykonywać moje zadanie, więc chyba muszę z nimi porozmawiać. Zaprowadziłbyś mnie do nich? Jeżeli nie masz ważniejszych rzeczy na głowie.
Malcolm?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz