Pogodynka
Pora roku: lato
Oto czas, który niegdyś kojarzył się i ludziom, i ich czworonogom z wakacjami. Niektórym dopisywało szczęście i towarzyszyli swym właścicielom w rozmaitych podróżach, inni zaś, przerzucani z rąk do rąk, od babci do ciotki, czuli się odrzuceni i niechciani. W dzisiejszych czasach lato przynosi jedynie nieznośne upały, które błagają o wywieszenie jęzora, a wraz z przygrzewającym słońcem wzmacnia się odór szwendaczy, wędrujących między lasem a ruinami. To także sezon najsilniejszych burz, tornad i innych anomalii pogodowych, siejących chaos. Deszcze są ciepłe, powyłupywane chodniki miasta rozgrzane i gotowe do smażenia na nich jajek, bekonu i poduszek psich łap, a zombie - rozleniwione i spowalniane szybszym rozkładem ciał.
Wędrowny Handlarz
Aktualnie jest nieobecny.
Hej, dzieciaki, chcecie może trochę świeżego towaru? Mam tu coś na młodość, na starość, na szybkiego samobója... A może chcesz żyć wiecznie albo urodzić bachora... ekhem, szczeniaka, bez niczyjej pomocy? No już, chodź, rozejrzyj się, nie pożałujesz! Charcik, zadowolony z zysków, zapewnił psiaki, że niebawem wróci na tereny stada, by ich skroić z kolejnej porcji Kostek. Zrozumiał, że kluczem do sukcesu są zniżki!
Stan Sfory
Stan: Zagrożenie klęską
Mroczne dni nadeszły... Sforzan dopadły rozmaite, ciężkie do zgryzienia nieszczęścia, które przepowiedziała im dwójka przybyszów - A'lel i Viy Curay. Ponadto skąpa ilość łowców w stadzie z wolna zaczyna zbliżać psy do wielkiego głodu, bo ileż pożywienia może zapewnić jeden czy dwójka polujących? Dziś pewne jest jedno: dopóki plagi trwają, nikt nie zazna spokoju, żaden żołądek nie zapełni się do cna, a suchość w pyskach i strach będą nam stale towarzyszyć. Strzeżcie się, bo biada tym, którzy nie dołączą do grupowej akcji ratowania Sfory albo spróbują przetrwać w pojedynkę!

17 lipca 2020

[Pięć Plag] Od Decoy cd. Blodhundur - Pierwsza Plaga

Decoy coraz bardziej traciła siły, nie miała nawet energii by odpowiedzieć tej dziwnej nieznajomej pani, która pojawiła się tutaj niespodziewanie i zalała ją pytaniami. Mogła się zebrać jedynie na to by skulić się, słysząc nadchodzące stado szczurów. Nie łudziła się, że jej nie zauważą, ale chyba każdy chciałby odwlec w takim wypadku koniec o jeszcze kilka sekund, nieprawdaż? Wszyscy kurczowo chwytamy się życia.
Jak przez mgłę suczka obserwowała dorosłą o błękitnych oczach, która kłapnęła szczękami na wylewające się z okolicznych przejść w płocie stadko szczurów. Niesamowite wydawało się Decoy to, jak wielkie zmutowane zwierzęta odsuwały się w panice od samicy. Kilka wpadło nieuważnie niemal pod jej łapy, zapewne wiedzione głodem, nie patrząc na zagrożenie, byle tylko dostać się do źródła pożywienia. Widok zawirował, gdy nieznajoma chwyciła kłami pierwszego lepszego szczura i rozgniotła go w mgnieniu oka na krwawą miazgę. Kika kropel posoki wylądowało na głowie Decoy. Spływającą ciecz wytarła łapą, ale zaraz zorientowała się, że jakiekolwiek poruszanie się nie było dobrym pomysłem. Kończyna opadła jej bezwładnie a krew rozmazała jeszcze bardziej w okolicy oczu. Ogarnęła ją słabość. Powieki opadały jej coraz bardziej, chociaż próbowała zachować świadomość. Słyszała jedynie paniczne piski uciekających szczurów i groźny warkot dorosłej suczki.
— Żyjesz? Żaden cię nie zadrapał? Hej... — W tym momencie Decoy straciła przytomność i nawet gdyby chciała, nie mogła odpowiedzieć na zadawane jej pytania.
Dalsze wydarzenia pamiętała chyba tylko dzięki chwilowym rozbłyskom. Pamiętała, że łapy bujały się w powietrzu, czuła lekkie podmuchy wiatru, które nimi poruszały. Raz czy dwa udało jej się rozewrzeć na moment ciężkie powieki, by zorientować się gdzie tak właściwie się znajduje. Miała halucynacje. Zdawało jej się, że to szczury porwały ją do swego gniazda i niosą, z zamiarem skonsumowania na miejscu. Chciała uciekać, ale nie miała na nic siły. Łkała bezsilnie pod nosem, obawiając się okropnego bólu przy śmierci. Czy nie mogła ostatecznie odpłynąć spokojnie w słodki stan nieświadomości? Czy musiała pozostawać zawieszona między byciem przytomną, czując smak krwi napływającej jej do pyska? Była gorzka. Ktoś mruczał coś niewyraźnie, może usiłując jej przekazać. A może było to jej własne mamrotanie, którego już nie poznawała przez szwankujący mózg?
Droga była długa, chociaż równie dobrze mogła trwać zaledwie kilka minut. Wciąż odpływająca i próbująca utrzymać przytomność suczka nie wiedziała już, w jakim tempie upływa czas. Bolała ją szyja. Bolał ją brzuch. Bolało ją miejsce na karku, za które ktoś lub coś ją trzymało, naciągając przerwaną skórę nieopodal. Czuła zapach krwi, otaczający ją zewsząd. Słodka krew kapiąca jej z rany. Gorzka krew, którą czuła na języku. Usiłowała ją wypluć. Zakrztusiła się. Świat się zachwiał i wylądowała na twardym podłożu.
Ktoś oklepywał jej grzbiet, pomagając pozbyć się mieszaniny śliny i krwi. To też bolało, ale już po chwili Decoy udało się odkrztusić wydzieliny i wędrówka została podjęta na nowo. Z nosa ciekła jej woda, już nawet nie śluz. Łzy nawilżyły nieco oczy, tak, że mogła je rozchylać raz na jakiś czas. Widziała przesuwające się miarowo pod sobą piasek, ziemię i rośliny. Od czasu do czasu krew. Brud. Śmieci. Tuż przed granicą pola widzenia pojawiały się dwie ciemne łapy. A więc to błękitnooka niosła ją w nieznanym celu i kierunku.
Decoy nie działał słuch. Może była na tyle zamroczona, że słyszała tylko swój własny puls, zwalniający z każdą chwilą, chociaż wedle własnych doświadczeń, serce powinno łomotać jej jak oszalałe. Nie mógł być to dobry znak. O tym, że przekraczają zbiornik wodny dowiedziała się dopiero wtedy, gdy została obmyta chłodną cieczą, zmywającą wszelkie zanieczyszczenia. Powinna słyszeć chlupot wody. Czuć jej zapach.
Jeszcze przez moment niesiono ją w świetle, a potem nastąpił mrok. Suczka, która trzymała ją w pysku wyraźnie przyśpieszyła kroku bo Decoy poczuła całym ciałem tę zmianę tempa. Łapy obijały jej się o siebie nawzajem, gdy błękitnooka pędziła w ciemność. Mała ponownie odpłynęła, ponownie odzyskując jakiekolwiek pojęcie o swojej sytuacji, gdy już leżała na jakimś miękkim czymś.
Słyszała słowa, których nie znała wcześniej. Głos był znajomy. Rana na szyi piekła, pewnie to ból otrzeźwił ją na moment. Czuła gorzki roślinny zapach. Miała ochotę się skrzywić ale nie panowała nad ciałem. Ktoś przewracał ją z boku na bok, przykładając jakiś materiał do szyi. Ktoś ją dotykał. Musiała uciekać. Ten ktoś mógł jej robić krzywdę, a ona nawet nie miała możliwości by się bronić.
— Jedz. Musisz nabrać sił.
Pierwsze co usłyszała po przebudzeniu to polecenie wydane kobiecym głosem. Poderwała się na równe nogi i dopiero wtedy rozejrzała, ledwo co rejestrując co się znajduje dookoła. Jej wzrok zatrzymał się na postaci siedzącej w rogu pomieszczenia, w którym się znajdowała. Błękitne oczy.
— Poczekaj z pytaniami, są ważniejsze rzeczy.
Patrząc nieco niżej, zauważyła martwego ptaka, podsuniętego w jej stronę. Utrzymując cały czas kontakt wzrokowy z ciemno ubarwioną suczką, sięgnęła po posiłek i odsunęła się jak najdalej od nieznajomej. Wbiła zęby w brzuch zwierzyny, wyrywając pióra i wypluwając je bezceremonialnie, zanim wgryzła się w mięso. Było jej obojętne co pomyśli sobie o niej ta niebieskooka pani. Była głodna.
Jadła szybko, chociaż nie zapowiadało się na to, że ktokolwiek odbierze jej małego brązowego ptaka. Był smaczny i pożywny, mimo że nie znajdowało się na nim wiele mięsa. Decoy skrupulatnie pochłonęła chrząstki, ścięgna i wszelkie organy wewnętrzne, o których wiedziała, że są jadalne. Wkrótce po zwierzęciu została jedynie sterta piór i niejadalne pozostałości.
— Opatrzyłam twoją ranę. Jestem medykiem. Nazywam się Blodhundur — odezwała się dotychczas milcząca suczka, na co Decoy zjeżyła się i przyjęła postawę gotową obronną. — Hej, spokojnie. Nikt tutaj cię nie skrzywdzi.
— Tutaj, czyli gdzie? — warknęła Decoy, nie spuszczając rozmówczyni z oczu, wrażliwa na każdy jej ruch.
Tamta podniosła się powoli i uspokajająco machnęła ogonem, jednak młoda dalej jej nie ufała. Błękitnooka popchnęła łapą jedną z ciemnych ścian pomieszczenia. Coś skrzypnęło i oczom ich obu ukazał się teren, po których przechadzało się kilka psów. Decoy rozszerzyły się oczy. W panice cofnęła się pod jedno metalowych krzeseł. Musiała unikać obcych za wszelką cenę. O ile nie były martwe, inne psy były niebezpieczne.
— To podziemne metro. Mieszkamy na tej stacji — zaczęła tłumaczyć Blodhundur, ale Decoy weszła jej w słowo.
— Jacy my? Ile was jest? — Sposób, w jaki zadawała pytania nie mógł być uznany za uprzejmy, ale najwyraźniej medyczce to nie przeszkadzało. Cierpliwie zaczęła opowiadać.
— Trafiłaś na teren sfory. Jesteśmy grupą psów żyjących wspólnie, tutaj jest nasza siedziba, w której mieszkamy. Znajdujemy się na stacji metra. To, pod czym się chowasz to fragment pociągu, w którym mamy legowiska, śpimy, odpoczywamy. To bezpieczne miejsce, nie ma tu szwendaczy.
— Co to szwendacze?
— Tak nazywamy chodzące trupy. Zombie. Potwory. Wybierz sobie.
Decoy czując się nieco pewniej, zerknęła w dół na opatrunek założony przez medyczkę. Materiał, którym obwiązana była jej szyja, zabrudził się krwią.
— Jeśli chodzi o to... Najprawdopodobniej jesteś nosicielką. Rana była głęboka a szwendacz chwycił cię zębami. Przykro mi. Będę jeszcze monitorować stan rany bo gojenie zajmie chwilę.
— Co to znaczy? — Głos Decoy załamał się. — Czy ja umrę?
— Nie, skoro obudziłaś się i nabierasz sił, powinnaś przeżyć. — uspokoiła ją medyczka. — Musisz się oszczędzać i dać mi zajmować twoją raną, żeby nie wdało się zakażenie. Nie przyglądałam się dokładnie bo nie było czasu, ale raczej zostanie ci blizna. Dość duża.
Decoy nie obchodziły blizny. Grunt, że zyskała jakieś zapewnienie, że w najbliższej przyszłości nie pożegna się z życiem. Większe obiekcje miała co do samych zabiegów pielęgnacyjnych, jakim rzekomo miała się poddawać by rana została wyleczona. Jak na razie błękitnooka nie zrobiła niczego, co stawiałoby pod znakiem zapytania jej intencje. Uratowała ją przed szczurami, opatrzyła ranę i zaniosła gdzieś, gdzie podobno nie było żadnych "szwendaczy".
— Blodhundur? — Gdzieś spoza wagonu dobiegł ich męski głos. — Jak tam ta mała?
Decoy zmroziło. Samiec. Przypadła do ziemi i próbowała stać się jeszcze mniej widoczna, o ile to w ogóle było możliwe. Przez wejście do środka ktoś wskoczył, suczka ze swojej pozycji nie widziała dużo. Obserwowała łapy nieznajomego psa, który przyniósł ze sobą gorzki roślinny zapach. Pamiętała go z momentu, kiedy medyczka zajmowała się jej raną.
— Obudziła się. I schowała, kiedy się tak wydarłeś.
— Jak to wygląda? Poprawia jej się?
Dalszego przebiegu rozmowy nie słuchała. Przecisnęła się pod rzędem krzeseł i zaczęła szukać jakiegoś wyjścia z pociągu, które mogłoby jej posłużyć za drogę ucieczki, gdyby jej potrzebowała. Jednym uchem zwracała uwagę na ton konwersacji między Blodhundur a samcem. Wyglądało na to, że o czymś dyskutowali, pies zdawał się być z czegoś niezadowolony a medyczka podawała argumenty na poparcie swojego, odmiennego stanowiska. W końcu pies wyszedł, a Blodundur zaczęła ją wołać. Szybko przeczołgała się pod krzesłami z powrotem w stronę błękitnookiej. Wyjścia nie znalazła.
— Słuchaj, nie mogę tu z tobą siedzieć cały czas bo mam inne obowiązki. Skoro już lepiej się czujesz, możesz wyjść z pociągu i trochę pozwiedzać stację. Nie wychodź z metra, to niebezpieczne. mamy patrole — dodała, widocznie przeczuwając, że Decoy może spróbować uciec. — Możesz tutaj spać, jeśli nie znajdziesz sobie lepszego miejsca. Ale sąsiedni wagon chyba jest wolny i nikt tam nie mieszka. Ostatnia sprawa, jak cię wołać, jeśli nie będę mogła cię znaleźć?
— Decoy.
— Baw się dobrze, Decoy. Postaraj się nie otworzyć na nowo tej rany.

***
Mijały miesiące. Suczka, z początku niechętnie podchodząca do pomysłu zamieszkania na stacji i dołączania do sfory, chcąc nie chcąc, znalazła swoje miejsce w wagonie obok Blodhundur. Odtąd to miejsce nazywała "domem", chociaż nigdy wcześniej nie przyszłoby jej na myśl, by tak określać ponure opuszczone metro. Poznawała inne psy, ich funkcje, obowiązki, sama starając się odnaleźć coś, w czym byłaby na tyle dobra, by również odpłacić się sforzanom za opiekę roztoczoną nad nią w dzieciństwie.
Największy dług oczywiście miała wobec samej Blodhundur, chociaż inni też mieli niewątpliwy udział w jej przeżyciu. Łowcy, których ofiarami się żywiła. Zielarze, którzy użyczyli jej maści i leków. Szeptacze, którzy utrzymywali bezpieczeństwo w Strefie. Mimo wszystko suczka największym respektem darzyła medyków a błękitnooka samica miała szczególne miejsce w jej pamięci. Blodhundur oprócz pełnienia funkcji lekarza była także przywódczynią, więc poza krótkimi spotkaniami nie miały wiele okazji do rozmów czy zacieśniania więzi. Decoy nie chciała się narzucać zabieganej suczce, na której barkach spoczywała odpowiedzialność za całe stado.
Tylko do Blodhundur samica miała pełne zaufanie i wiedziała, że nie musi poddawać w wątpliwość jej słów i opinii. Dlatego kiedy pojawili się obcy, którzy nie wzbudzili jej aprobaty, również miała się na baczności w ich towarzystwie.
A'lel i Viy Curay byli podejrzanie wręcz ulegli i cisi, jakby coś planowali. Decoy mijała ich czasem, wychodząc na patrol czy na spotkanie grupy szeptaczy. Nie przepadała za obcymi a ci tutaj wyrażnie zachowywali się w sposób, który miał zjednać sympatię sforzan. Na młodą suczkę strategia ta podziałała odwrotnie, tak, że jeżyła sierść ilekroć przechodziła obok tej dziwnej pary.
W tym samym czasie do uszu Decoy doszły plotki o dwójce ludzi, którzy zabłąkali się w Strefie i trafili wprost pod kły patrolu strzegącego tamtego kawałka terytorium. Potem atmosfera zgęstniała, bowiem A'lel i Viy Curay podobno próbowali przekonać przywódców, by traktowali ludzi i inne stworzenia w bardziej pokojowy sposób. Naturalnie w sforze nikt nawet nie myślał, że ktokolwiek zaproponuje coś podobnego, tym bardziej dwójka obcych, którzy nie mieli żadnego prawa głosu jeśli chodzi o kierowanie sforą i prawach obowiązujących w niej. Para przybyszy wkrótce stała się obiektem drwin i docinków. Sama Decoy złapała się na tym, że rzuca w ich kierunku kpiące spojrzenia. Doprawdy, kim oni byli by czynić podobne propozycje? Za kogo się uważali i na jakim świecie żyli, jeśli myśleli, że można przeżyć bez zabijania kogokolwiek?
Obcy opuścili sforę, najwyraźniej dostrzegając, że stracili w oczach sforzan i stali się bardziej niechcianymi intruzami niż gośćmi. Decoy wyczuwała coś osobliwego w powietrzu, po tym jak odeszli. Stała się jeszcze bardziej czujna, chociaż momentami zdawało jej się, że obserwuje ją coś, czego nie uchwyci psie oko. Nawet w środku dnia na parkingu, gdy pogoda była słoneczna i ciepła, wiał lekki wiatr przyjemnie rozwiewał sierść, dziwna atmosfera utrzymywała się nadal. Po ciele Decoy przebiegały dreszcze. Miało wydarzyć się coś niedobrego.
Wkrótce rzeki spłynęły krwią. Zepsutą krwią wymieszaną z innymi wydzielinami z rozkładających się ciał trupów, które masowo zaczęły blokować zbiorniki wodne. Decoy przezornie powstrzymała się od picia wody, która wyglądała na zatrutą. Pachniała okropnie. Mimo męczącego ją pragnienia, nie dała swojemu organizmowi dyktować warunków.
Przez jeden dzień wszyscy mogli powstrzymać się od picia ale nie minęło kilka następnych godzin a niektórzy sprawiali wrażenie, jakby mieli się złamać i mimo wszystko wypić nieczystą wodę. Decoy, której praca polegała głównie na wysiłku fizycznym, ledwo co utrzymywała się na nogach w upale i słońcu.
Dopiero gdy nadeszły chmury, Decoy jak zwykle na patrolu, ożywiła się i zaczęła myśleć, w jaki sposób zmagazynować deszczówkę na użytek swój i reszty sfory. Zeskoczyła ze swojego punktu obserwacyjnego, jakim był stary podniszczony samochód z powybijanymi szybami. Już dawno został splądrowany i nie przedstawiał sobą żadnej wartości. Wszelkie części, które jeszcze nadawały się do użytku zostały rozkradzione a bagażnik i inne miejsca, w które ludzie zwykle chowali swoje rzeczy, wyłamane i wyczyszczone do ostatniego papierka po cukierku.
Rozejrzała się za czymś, co mogłoby jej posłużyć za pojemnik na deszcz. Niestety, dookoła nie znajdowało się nic takiego, może oprócz samego samochodu, w którego pustym bagażniku z pewnością zatrzyma się trochę wody. To jednak nie wystarczy by napoić całą sforę a ponadto nie było szans, by wszyscy mogli tutaj bezpieczne przyjść i napić się kiedy tylko będą chcieli. Potrzebowała czegoś, co będzie można przetransportować na stację.
Postanowiła odwiedzić pobliską ulicę i sprawdzić, czy nie znajdzie tam czegoś przydatnego. Przeszła się na początku chodnikiem ale jak to bywa w świecie po apokalipsie, wszystkie pojemniki były albo dziurawe albo pęknięte. W śmietnikach mieszkały szczury a z pewnością nikt nie chciał pić wody z domieszką szczurzych sików. Coś czystego, nie zniszczonego... Decoy spojrzała na chmury i westchnęła. Miała mało czasu.
Jej spojrzenie przesunęło się na balkon najbliższego budynku, oczywiście zniszczonego. Połowa leżała u jej łap, druga połowa sterczała nadal na wysokości kilku metrów nad ziemią. Betonowa podłoga, grube przeżarte rdzą pręty sterczące nieestetycznie z ułamanej części i doniczki. Białe i beżowe. Wyglądały na plastikowe.
Wiatr wzmagał się. Decoy rozejrzała się na jakimś wejściem. Dostrzegła wyrwę w ścianie, która była dość mała ale suczce udało się przedostać do wnętrza budynku. Od razu ruszyła do schodów i wdrapała się na drugie piętro, gdzie głośnym piskiem przywitały ją myszy kręcące się po podłodze. Pochowały się po kątach, gdy Decoy szła w kierunku balkonu. Drogę zagradzały jej przeszklone drzwi. Samica westchnęła i spróbowała otworzyć je, napierając ciężarem ciała. Nic to nie dało.
Zawróciła by znaleźć jakiś przedmiot, który pomoże jej przedostać się do upragnionych doniczek. Na drugim piętrze było trochę desek, odłamków szkła i gwoździ. Decoy zaczęła przekopywać się przez stertę śmieci i omal nie rozcięła sobie łapy, natrafiając na pustą metalową puszkę, z której wypełzły czarne robaki. W końcu znalazła obiecująco wyglądający kawałek dachówki i wzięła rozpęd, trzymając go w pysku.
Szklane drzwi potrzebowały czterech podejść by ustąpić. Za pierwszym razem szarża Decoy nic nie dała ale suczka spróbowała po raz drugi i tym razem stworzyła niewielkie pękniecie o długości kilku centymetrów. Później wystarczyło jedynie powiększyć szczelinę dodając przy okazji malownicze wzory, które tworzyły się przy każdym uderzeniu. Czwarty zamach, ostatni. Balkon stał przed Decoy otworem.
Suczka odsunęła dla bezpieczeństwa wszystkie odłamki i wykruszyła pazurem ostatnie szklane trójkąciki, które trzymały się jeszcze drewnianej ramy. Przeszła przednimi łapami przez drzwi i oceniła, czy uda jej się dostać do doniczek. Balkon był oberwany, może ze starości a może na skutek jakichś zdarzeń, które miały miejsce podczas i po apokalipsie. Ludzie czasem wariowali i robili różne nieprawdopodobne rzeczy.
Postanowiła zrobić most z desek, nie chciała ryzykować skokiem. Mogłaby nie dolecieć na miejsce albo źle wylądować. Wolała nie zdawać się na łut szczęścia. Z pewnym wysiłkiem przytargała kilka desek. Spomiędzy śmieci obserwowały ją myszy, popiskując cicho.
Gdy konstrukcja była gotowa, wystarczyło jedynie dostać się na zachowany fragment balkonu i ostrożnie zdjąć z prętów donice. Były dość lekkie więc suczka nie miała problemu z zabraniem wszystkich na raz. Pochowała jedną w drugie, były tego samego modelu i rozmiaru. Służyły zapewne dawnym mieszkańcom tego domu do hodowli kwiatów.
W mysim pokoju obecni lokatorzy zaczęli być bardziej śmiali i wychodzić ze swoich kryjówek, widząc, że Decoy nie stanowi zagrożenia. Suczkę bardziej interesowały zdobyte właśnie pojemniki niż niewielkie przekąski kręcące się pod nogami. Obejrzała uważnie wszystkie, oceniając ich stan. Zdobyła siedem średniej wielkości donic, trzy białe i cztery beżowe. Całe szczęście, że nie miały żadnych dziur do wydostawania się wody, jak inne, które czasem widywała. Po krawędzi biegł prosty wklęsły wzorek w zawijasy, w niektórych przypadkach nieco przybrudzony kurzem. Wnętrze donic wydawało się czyste. Przez wiele dni musiały na przemian napełniać się deszczówką i schnąć w słońcu.
Zadowolona z łupu Decoy wyszła z budynku, niosąc w pysku siedem łupów. W tym momencie zagrzmiało a na niebie w oddali pojawiła się błyskawica. Suczka przyśpieszyła kroku, wracając do metra. Zatrzymała się dopiero niemal przy samym wejściu, tam, gdzie zwykle tworzyły się kałuże. Porozstawiała szybko donice i już miała wracać, gdy jedna po drugiej zaczęły się przewracać.
Wiatr wzmagał się coraz bardziej. Decoy musiała szybko obciążyć czymś pojemniki, by nie poprzewracały się. Na szybko znalazła kilka dużych kamieni, które wtoczyła do środka każdej donicy, pomagając sobie pyskiem i łapami. Tak obciążone donice dodatkowo podparła ze wszystkich stron cegłami, układając jedną na drugą. Nawet spodobało jej się takie zajęcie, ale nadchodząca burza kazała jej się spieszyć.
Idąc dalej w kierunku tunelu metra, by schronić się na stacji, spostrzegła więcej wiader i misek porozstawianych dookoła. Zbliżyła się i poczuła zapach Blodhundur, chociaż jej samej nie było już w pobliżu. Decoy uśmiechnęła się lekko na myśl o swojej wybawicielce. Tak dawno nie rozmawiały, chociaż ślady swojej obecności spotykały na każdym kroku. Rano, wychodząc do pracy, wieczorem, powracając z niej. Szeptacze zrywali się wcześnie a Decoy nie chciała budzić medyczki tylko po to by powiedzieć jej "dzień dobry" dlatego zwykle nawet tak proste rytuały i uprzejmości wypadały z ich rutyny dnia.
Znów grzmot, poprzedzony jasnym rozbłyskiem. Nie było czasu na rozmyślania, Decoy biegiem dopadła do tunelu i skryła się w jego wnętrzu, akurat na moment przed tym jak zaczął padać deszcz. Uratowana.
Decoy rozgrzewała się coraz bardziej im bliżej była stacji metra. Zwykły tutaj zgiełk powitała z pewną ulgą. Patrząc na sforzan, którzy nie poddawali się nawet w obliczu grożącemu im odwodnienia, odczuła zadowolenie, że należy do grupy o tak silnej woli przetrwania. Jedna z sylwetek zwróciła jej uwagę. Blod siedziała samotnie obok pubu, który medycy wykorzystywali jako lecznicę. Niepewnym krokiem zbliżyła się do przywódczyni i usiadła w pewnym oddaleniu, dając samicy przestrzeń. Wyglądała na przygnębioną, może nawet smutną. Decoy postanowiła zacząć od najważniejszych kwestii, nie pytając od razu o to jak czuje się suczka. Jeśli będzie miała ochotę, sama zmieni temat. A jeśli nie, zawsze mogą wspólnie ponarzekać na dwójkę dziwaków, którzy najwyraźniej sprowadzili na nich jakąś klątwę.
— Rozstawiłam kilka doniczek przy wschodnim wejściu. Mam nadzieję, że wpadnie do nich trochę wody. Ty chyba też zrobiłaś to wcześniej.

Blodhundur?

Bonus

dodatkowa nagroda za +3000 słów
+ 30 Kości, + 1 Siła, + 2 Wytrzymałość

Decoy, postarałaś się! Pomyślałaś o wszystkim, w tym - o zabezpieczeniu doniczek, do których zamierzałaś zgromadzić świeżutką deszczówkę. Twój plan się ziścił, tylko jeden z plastikowych pojemników nie spełnił swej roli, przegrawszy walkę o dominację z silną wichurą. Wystarczy na jeden kolejny dzień przetrwania dla Sforzan.

Zdobywasz +1 WYTRZYMAŁOŚĆ, +1 SIŁA, +1 SZYBKOŚĆ, +7 KOŚCI
.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz