Już, już miała się ponownie rzucić w wir walki, gdy nastąpiło to, co pokrzyżowało jej plany - nie wyważyła swojego skoku, który miał pchnąć kolejną grupkę zombiaków w stronę lasu. Zdążyła jedynie pisnąć dość cicho, zanim zawisnęła na krawędzi mostu, trzymana przy brzegu jedynie przez linę, która jakimś cudem owinęła jej się wokół jednej z tylnej łap. Słyszała, jak szwendacze się do niej zbliżają, machała rozpaczliwie łapami w powietrzu, próbując natrafić choć jedną z nich na ląd.
- Xavier! - krzyk, który wydobył się z jej gardła był wręcz rozpaczliwy i pełen paniki. - Xavier, proszę, pomóż mi - wycharczała, zdławiona własnym przerażeniem.
Cholera, co ona zrobiła? Była głupia, tak kretyńsko głupia. Szeptacz mógł zginąć pokonany przez szwendacza - może nawet dorobiłby się tym jakiejkolwiek chwały, zginąć broniąc swej sfory to chyba w końcu nie byle co - ale to? Catelyn miała teraz najwyraźniej nie być już tą, którą znaleźli przy szwendaczu, któremu prawie odgryzła łeb, a tą, która zginęła w najgłupszy sposób spośród członków sfory. Świetnie, po prostu świetnie.
Choć sama siebie tym dziwiła, wręcz w jednej chwili pogodziła się z własnym losem, z tym, że już za chwilę miała runąć do rzeki, w której szwendacze już czekały na to, żeby ją utopić. W pierwszej chwili nie zwróciła uwagi na to, że coś ciągnęło ją za ogon. (Synek jej właścicieli ciągał ją czasem za ogon - czy teraz, gdy zginie, będzie mogła znów go zobaczyć?) Po chwili jednak to nieprzyjemne uczucie stało się wręcz nie do wytrzymania. Czuła wszystko coraz wyraźniej - zęby, psie zęby, zaciśnięte na jej szablastym ogonie, to, że była podciągana do góry. Jedna z jej łap uderzyła z impetem o coś twardego, ona zignorowała jednak ból i odepchnęła się od tego czegoś, a już po chwili pozostałe dwie wolne kończyny również mogły poczuć ląd. Nie wiedziała, czy minęła zaledwie chwila, czy cała wieczność od momentu wykonania przez nią tego pechowego skoku, lecz w końcu stała na brzegu, dysząc głośno.
- Pozbieraj się - dobiegło do jej uszu warknięcie generała. Drgnęła nerwowo, lecz już po chwili roześmiała się histerycznie, co brzmiało nieco, jakby się dusiła.
- Dziękuję - uśmiechnęła się do Xaviera, gdy doszła do siebie.
Oswobodziła tę łapę, która wciąż owinięta była liną i wróciła do rozprawiania się ze szwendaczami, których to znowu zebrała się większa grupa, podczas gdy ona tak wisiała nad wodą. Nie mogła okazać tego, jak wszystko ją boli, nie przy swym zwierzchniku. Mimo wszystko, gdy znów zerknęła na niego podczas walki, nie czuła już obrzydzenia czy strachu, gdy widziała jego brudny od juchy szwendaczy pysk - ba, oprócz oczywistej w tej sytuacji wdzięczności zaczynała chyba czuć do niego pewien rodzaj sympatii.
Nie przepadała za wartami w ruinach centrum miasta. Liczne budynki, choć zazwyczaj cenione przez nią jako idealne potencjalne schronienie, w takich chwilach stawały się zdradzieckimi przestrzeniami, w których z każdego kąta mógł nagle wyjść szwendacz. Dreptała powoli, ostrożnie, oglądając się co chwila to na boki, to za siebie. Wchodziła do każdego budynku, do którego mogła wejść, zaglądała do każdego kąta, do którego mogła zajrzeć. Szwendacze jednak najwyraźniej postanowiły nie kłopotać się wchodzeniem do zamkniętych przestrzeni, być może nie chcąc podzielić losu tego zombiaka, którego znalazła nadzianego na wpół urwaną kratę w jednym z okien - wystarczyło go jedynie dobić i zawlec cielsko w jakieś inne miejsce. Oprócz tego spotkała jedynie trzy inne żywe trupy szwendające się to tu, to tam - z nimi szamotała się nieco dłużej, wciąż osłabiona swoim odwodnieniem, lecz w końcu i je spotkała druga śmierć.
Dopiero gdy zmierzała już do opuszczonej restauracji, siedziby szeptaczy, zrozumiała, co zauważyła w kilku spośród budynków i co mogło niezwykle pomóc sforze - naczynia z wodą, najprawdopodobniej zdatną do picia. Wiedziała jednak, że muszą one jeszcze chwilę poleżeć tam, gdzie leżały - Xavier nie powinien czekać na nią jeszcze dłużej niż już do tej pory czekał.
- A ty znowu ostatnia - powitał ją generał, co dodatkowo utwierdziło ją w przekonaniu, że podjęła dobrą decyzję. Gdyby zamarudziła jeszcze dłużej, mogłaby mieć kłopoty.
- W centrum jest wiele zakamarków, w których mogłyby kryć się szwendacze - mruknęła, ni to tłumacząc się przed zwierzchnikiem, ni to po prostu marudząc. - Ale koniec końców natrafiłam tylko na cztery: trzy spacerowały sobie po ulicy, jeden nadział się na kraty w witrynie sklepowej - wyjaśniła. Już miała pytać, czy może sobie pójść, gdy wpadła na, jak jej się zdawało, iście genialną myśl. - W kilku budynkach widziałam za to coś innego - uśmiechnęła się delikatnie, próbując jakoś w ten sposób wpłynąć na reakcję generała na to, co chciała mu za chwilę oznajmić. - Tu i ówdzie są butelki i kanistry, najprawdopodobniej z wodą pitną. Nie jest tego za dużo, ale zawsze to coś, kiedy wszyscy są coraz bardziej odwodnieni przez ten wysyp szwendaczy i krwawą wodę. Wystarczy je przenieść do metra. Gdybym to chciała robić sama, zajęłoby mi to całe wieki - popatrzyła na niego wyczekująco, nieśmiało machając ogonem.
- To znajdź sobie jakieś towarzystwo - prychnął generał. Nie był głupi, musiał wiedzieć, że chodziło jej o niego. Najwyraźniej po prostu nie miał zamiaru jej pomóc.
Wyminęła go bez słowa, jedynie wzdychając cicho, i opuściła budynek restauracji. Już chwilę później zawitała w pierwszym z tych miejsc, w których wcześniej napotkała plastikowe naczynia - w byłym spożywczaku. W jednej z uchylonych szafek znalazła dużą płócienną torbę - prawdziwe błogosławieństwo w tych okolicznościach. Zmieściło się w niej wszystko to, co znalazła w tym miejscu - dwie niewielkie butelki i jedną większą. Zatargała torbę do metra i wróciła, by wejść do kolejnego budynku - w tym znalazła zaledwie jedną butelkę, lecz za to jeszcze większą od tych, które zabrała z butiku. Wkrótce i ona znalazła swoje miejsce przy niekoniecznie pokaźnych zapasach żywności sfory.
W ostatnim z lokali - byłej siedzibie jakiejś korporacji czy innego banku - znalazła prawdziwe bogactwo w postaci dwóch wypełnionych po brzegi kanistrów. One jednak były zbyt duże, by mogła przenieść je w torbie, a także zbyt ciężkie, by sama przepchała je w stronę wejścia do metra. Była w kropce, miała stracić najlepsze ze swych dzisiejszych znalezisk. Cholera.
- I co teraz? Zabrakło ci taktyki? - parsknął stojący w progu pomieszczenia generał.
- Zabrakło mi kogoś, z kim mogłabym współpracować - wyprostowała się Catelyn, patrząc na niego, jakby w tym niemym geście rzucała mu właśnie rękawicę.
- Powiedzmy, że masz z kim współpracować. Jaka jest w takim przypadku twoja taktyka?
- Dwa psy powinny dać radę przepchać te kanistry jeden po drugim do metra. Jeden może pchać, drugi ciągnąć, łapiąc zębami za to - machnęła łapą w kierunku uchwytu kanistra.
Xavier bez słowa zajął pozycję za leżącym bliżej niego kanistrem i spojrzał na nią wyczekująco. Catelyn bez słowa, ale z delikatnym uśmiechem na pysku, doskoczyła do niego i chwyciła w kły uchwyt naczynia. Od tej pory słychać było już tylko szuranie plastiku o podniszczony asfalt oraz uwagi generała.
- Siły masz tyle, co kot napłakał - wspomniał najpierw.
- A ty niewiele więcej - warknęła cicho, puszczając na chwilę miękkawy plastik z zębów. Później jednak, gdy on wypowiadał kolejne złośliwe zdania, wywracała jedynie oczami i mocniej zacisnęła kły na cienkim tworzywie sztucznym.
Xavier?
Bonus
dodatkowa nagroda za +1000 słów
|
▲
Catelyn, wybawiła cię torba, w której przyniosłaś pokaźne zapasy wody w butelkach, a także - dzięki pomocy złośliwego, irytującego Xaviera - dostarczyłaś do metra wypełnione kanistry, niezrażona ich ciężarem. Dzięki tobie Sfora przetrwa kolejny dzień!
Zdobywasz: +1 SIŁA, +1 SZYBKOŚĆ, +2 WYTRZYMAŁOŚĆ, +8 KOŚCI
Zdobywasz: +1 SIŁA, +1 SZYBKOŚĆ, +2 WYTRZYMAŁOŚĆ, +8 KOŚCI
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz