Decoy obudziła się dzisiaj w
wyjątkowo dobrym humorze. Przynajmniej kilka razy w tygodniu budziła się i
przewracała z boku na bok, ale powoli nieprzespane noce odchodziły do
przeszłości i suczka coraz częściej spała zdecydowanie lepiej niż w pierwszych
tygodniach pracy szeptacza. Może jej organizm przyzwyczajał się do nowego trybu
pracy?
Wyskoczyła cicho ze swojego
wagonu, rejestrując, że inni szeptacze również już wstają. Nie bardzo wiedziała
dlaczego, ale zwykle nie zbierali się by wyjść razem, każdy docierał na punkt
zbiórki własną drogą i we własnym czasie. Niepisaną zasadą było to, by zjawić
się przed nadejściem generała. Samica na własnej skórze doświadczyła co znaczy
spóźnić się na przemowę Xaviera i przerwać mu w połowie. Nie zamierzała nigdy
więcej popełnić tego błędu.
Przywitała się skinieniem głowy z
Erge i starannie zignorowała Romulusa, co on również ostentacyjnie okazał w jej
stronę, odwracając się i kierując wzrok ku wiadrom z wodą. Gdy tylko zniknął
jej z pola widzenia, uśmiechnęła się kwaśno do samej siebie i przewróciła
oczami. Mogłaby się założyć, że on też specjalnie wychodził tylko po to, by
pokazać jej jak bardzo nie obchodzi go egzystencja Decoy. Nie mieli otwarcie
wrogich stosunków, ale było między nimi coś co można by określić mianem
niezdrowego współzawodnictwa. Rywalizowali, kto komu rzuci więcej kpiących
spojrzeń i kto wygra w konkursie na najbardziej lekceważące zignorowanie
przeciwnika.
Z pozostałymi szeptaczami nie
znała się bliżej, gdy ich spojrzenia się spotykały, uprzejmie kiwała głową ale
raczej unikała spotkań z dwójką samców i samicą. Znała ich imiona, ale nie
pokusiłaby się o stwierdzenie, że obudzona w nocy o północy wyrecytowałaby je z
pamięci, właściwie przyporządkowując je odpowiednim osobom. Wiedziała tyle, że
oba psy były mniej więcej w jej wieku a suczka niewiele starsza. I wszyscy byli
brązowi.
W związku z tym, że Romulus
oddalił się ku zbiornikom z wodą, ona skierowała swoje kroki ku spiżarni. Znów
nie znalazła tam wiele. Sytuacja z brakami jedzenia stawała się coraz
poważniejsza. O ile ona sama nie miała nic przeciwko wobec jedzenia
najróżniejszych zwierząt i ludzi, wiedziała, że inni nie mają takiego
bezproblemowego podejścia i przykładowo, zjedzenie innego psa wiązałoby się dla
nich z jakimiś moralnymi dylematami. Obwąchała wagon, który działał jako
spiżarnia, w nadziei, że może w którymś koncie znajdzie coś do jedzenia. Nic.
Machnęła ogonem z niezadowoleniem. Znów wyruszy do pracy głodna.
— Cześć!
Decoy podniosła głowę i ujrzała
wskakującą do pociągu suczkę z Brązowego Trio. Jak jej tam było? Cateleya?
Caitly? Nie ważne jak brzmiało jej miano, samica uśmiechała się w jej stronę.
Jej brązowe oczy skrzyły się, ruchy były energiczne. Nadstawiała uszu. No tak, wypadałoby
się przywitać.
— Cześć — odpowiedziała. Przez
moment żadna z nich nic nie mówiła i zapadła cisza. Decoy zlustrowała wzrokiem
koleżankę z pracy, od łap do nosa. Miała mocną, smukłą sylwetkę. Sierść
średniej długości, podpalaną. Z profilu wyglądała całkiem intrygująco, z
nieregularną czarną maską i jaśniejszymi wzorami wokół oczu. Decoy lekko
uniosła brwi. — Jeśli szukasz śniadania, to nic nie ma.
Uśmiech suczki zbladł, czy to z
powodu dość lakonicznej i pozbawionej emocji reakcji Decoy czy też przez widmo
uczucia głodu dręczącego ją przez cały ranek, przynajmniej do chwili, gdy sama
nie znajdzie sobie jakiegoś pożywienia. Mniejsza szeptaczka bez oglądania się
wyszła ze spiżarni, zamierzając dotrzeć na spotkanie szeptaczy. Nie uszła kilku
kroków a poczuła, że brązowa za nią idzie. Przyśpieszyła kroku, w nadziei, że
pozostawi ją daleko za sobą, ale ze swoimi krótkimi łapami musiałaby zacząć
biec, by wyprzedzić dorosłego owczarka.
— Co powiesz na wspólne
polowanie? Znam dobre miejsce.
Decoy odchrząknęła lekko.
Zaskoczyła ją ta propozycja i w pierwszym momencie nie wiedziała jak
odpowiedzieć. Uniosła wzrok tylko po to, by przekonać się, że Catelyn
(nareszcie sobie przypomniała!) wpatruje się w nią z wyczekiwaniem wymalowanym
na pysku. Zmieszana ponownie przeniosła spojrzenie na drogę przed sobą.
Wychodziły z tunelu.
— Jakie miejsce? — zapytała ze
ściśniętym gardłem.
— Tutaj, niedaleko. Za tymi
wrakami samochodów. Kręcą się tam całkiem smaczne szczury.
Suczka spięła się, gdy uniesiona
łapa Catelyn, którą ta wskazywała jej kierunek, przez przypadek otarła się o
jej bok. Wzdrygnęła się i na moment przymknęła oczy. Brązowa już szła naprzód,
prowadząc ją ku potencjalnemu śniadaniu. Z westchnieniem poszła w jej ślady.
Na miejscu starsza samica
wskoczyła na jeden z samochodów i do tego samego zachęciła Decoy, kiwając na
nią głową. Biała musiała przetoczyć sobie pobliską oponę, by przeszkoda stała
się możliwa do pokonania. Gdy już znalazła się obok Catelyn, spojrzała w dół na
kręcące się pod nimi beztrosko szczury.
— Może zeskoczę i spróbuję je
podrzucić do ciebie, co? — zaproponowała przyciszonym tonem. — Wygląda na to,
że jest tam trochę małe pole manewru.
— Dobra, zróbmy tak — momentalnie
przystała na to suczka, kiwając głową. Przysiadła na tylnych łapach,
rozstawiając szeroko przednie. — Jestem gotowa.
Decoy przez moment szukała
odpowiedniego miejsca, w które mogłaby zagonić szczury by nie mogły jej uciec.
Wąski przesmyk między dwoma samochodami zablokowany metalową blachą wydawał się
odpowiedni. Zeskoczyła między zwierzaki, które w pierwszym momencie nie
zorientowały się jeszcze w sytuacji. Korzystając z tego, złapała najbliższego w
szczęki i podrzuciła do góry. Usłyszała jedynie chrzęst kości, co świadczyło o
tym, że Catelyn udało się złapać ofiarę. Nie było czasu na słowa pochwały bo
szczury już rozbiegały się na wszystkie strony, piszcząc w panice.
Spróbowała ponownie chwycić
jakiegoś ale wywinął jej się zwinnie spomiędzy zębów. Niezadowolona z niepowodzenia,
przyszpiliła pazurami jego uciekającego towarzysza i wyrzuciła w powietrze.
Kolejne kłapnięcie szczękami i chrzęst. Nie oglądając się, zagrodziła drogę
szkodnikom i warknięciem zagoniła w upatrzony punkt. Trzy osobniki
bezskutecznie próbowały jakoś ją obejść. Podrzuciła jednego i właśnie ten
moment wykorzystał ten najinteligentniejszy, by uciec. Cóż, pozostał ostatni,
którego Decoy sama dobiła i trzymając w pysku zdobycz, wróciła na górę do
Catelyn. Obok niej leżała trójka ukatrupionych stworzeń.
— Hurra dla współpracy — mruknęła
Decoy, poprawiając chwyt na kręgosłupie chudego truchełka.
— Może weź jeszcze jednego. —
Podsunęła łapą jednego z zagryzionych przez siebie. — Ten wygląda na dość
małego.
— Nie trzeba, zjedz pozostałe —
zaprotestowała suczka, zdobywając się na uśmiech, który jednak chyba nie wypadł
zbyt przekonująco. Nie była przyzwyczajona do takich sytuacji. Towarzyskich
sytuacji. Jednak jej słowa były szczere. Nie musiała tyle jeść, zwykle najadała
się jedną sztuką. — Nie potrzebuję tyle na raz.
— Dzięki za pomoc.
— Mhm — Decoy spuściła wzrok,
nagle czując zakłopotanie.
Rozdzieliły się, bowiem Catelyn
chciała od razu pójść na spotkanie, Decoy planowała jeszcze zahaczyć o
zbiorniki z wodą by się napić. Zauważyła po drodze, że w obniżeniu terenu
niedaleko wraków samochodów nagromadziło się dużo błota. Przebrnęła przez nie,
brudząc futro. To by było na tyle jeśli chodzi o zachowanie jakiejkolwiek
higieny przed stawieniem się przed obliczem generała. Xavier nie lubił, kiedy
pojawiała się ubabrana w krwi i flakach, nie mniejszą awersją darzył błoto.
Decoy otrzepała się pobieżnie i
szybkim krokiem pobiegła ku restauracji McDonald's, gdzie zgromadzili się już
prawie wszyscy szeptacze, wyłączając generała. Po chwili jednak zjawił się i
on, wyrastając jak spod ziemi. Suczka odetchnęła z ulgą, czując szybko bijące w
swojej klatce serce. Zdążyła.
Xavier rozdzielał ich przydziały
po kolei, zaczynając od najstarszych stażem szeptaczy. Co oznaczało, że Decoy
dostanie swój w połowie przemowy, wyprzedzając jedynie dwóch brązowych samców,
których imiona zawsze jej się myliły. Drgnęła, słysząc pseudonim, który nadał
jej generał wcześniej, niż przewidywała.
— Ty, razem z kruszynką na most —
zwrócił się dowodzący do siedzącej niemal naprzeciwko niego suczki.
Decoy zastrzygła uszami, nie
wiedząc, co o tym myśleć. Cieszyć się, że będzie dzisiaj pracować w duecie z
kimś, z kim trochę zdążyła porozmawiać czy raczej żałować, że nie będzie mogła
spędzić tego czasu w samotności? Cóż, czas pokaże. Catelyn rzuciła jej czujne
spojrzenie, na co młodsza samica odpowiedziała machnięciem ogona.
Po tym jak Xavier wyszedł,
zostawiając swoich podwładnych samych sobie, Decoy zbliżyła się do brązowej
suczki, patrząc na nią wyczekująco. Co prawda generał nie określił, która z
nich ma przewodzić i decydować o tym, gdzie zaczną, ale instynktownie czuła, że
powinna dopasować się do decyzji starszej koleżanki. Teoretycznie powinna mieć
ona więcej doświadczenia i wiedzieć lepiej jak pokierować pracą.
— To gdzie zacznie...
— Masz pomysł, gdzie...
Zamilkły w pół słowa. Decoy
wypuściła z siebie powietrze, wydając dziwny dźwięk przez nos. Zaśmiała się
krótko by rozładować napięcie. A może tylko ona je odczuwała.
— Byłaś już kiedyś w tamtej
okolicy?
— Tak, z Xavierem — odparła
Catelyn, krzywiąc się niemal niezauważalnie. Czyżby wspomnienie nie było zbyt
miłe? Znając generała, znów pogrywał sobie ze nowymi rekrutami. — Znam drogę,
jeśli o to pytasz.
— Zanim zaczniemy, powinnam cię
uprzedzić, że raczej nie na wiele się zdam w walce bezpośredniej — powiedziała
Decoy, zbierając się w sobie i odzyskując pewność siebie. Powinna wreszcie
przejąć inicjatywę, skoro Catelyn kategorycznie nie pokazała jej, że ma działać
pod jej zalecenia. W kółko zadając sobie nawzajem pytania nigdzie nie dojdą a
praca zajmie im całe wieki. Nie uśmiechało jej się zbierać bury od szefa za
obijanie się. — Potrzebuję sprzętu. Kamufluję się. Przygotowanie chwilę mi
zajmie. Skoro idziemy na most, mam już pewien pomysł. Słyszałam, że są tam dość
duże grupy zombie nadchodzące ze strony lasu.
— Um, tak, jest ich tam sporo —
przyznała samica. Jeśli była zaskoczona nagłą zmianą zachowania
współpracowniczki, nie okazała tego. — Co zamierzasz?
— Na początku przygotować
podstawy. A potem zobaczę, co znajdę na miejscu. — Posłała suczce przeciągłe
spojrzenie, usiłując wyczuć, czy tamta nie ma nic przeciwko takiemu obrotowi
sytuacji. — Oczywiście jeśli ci to pasuje.
— W porządku. — Catelyn machnęła
łapą. — To trudny teren. Chętnie zobaczę, jaki masz pomysł.
Decoy pokiwała głową i odwróciła
się, lustrując otoczenie w poszukiwaniu przydatnych przedmiotów. Już
standardowo, lubiła posługiwać się zbitymi butelkami lub w ostateczności ostro
zakończonymi kawałkami szkła, jednak te drugie trudniej było utrzymać w pysku
bez kaleczenia sobie dziąseł i języka. Znalazła również metalowy pręt. Przez
myśl przebiegła jej myśl, że powinna trzymać takie rzeczy w swoim wagonie a
najlepiej zrobić kilka skrytek w pobliżu miejsc, do których najczęściej wysyłał
ją generał z poleceniem likwidowania szwendaczy.
Na razie w pobliżu nie było
żadnego trupa więc Decoy zostawiła kwestię kamuflażu na później. Pręt
przełożyła przez szyjkę butelki i w ten sposób niosąc oba przedmioty, podeszła
do Catelyn, czekającą cierpliwie i obserwującą jej ruchy. Zakomunikowała jej, że
mogą ruszać i od tego momentu to brązował szła pierwsza, pokazując jej drogę do
mostu.
Decoy słyszała szwendacze na
długo zanim do jej nosa doleciał zapach zgnilizny wymieszanej z krwią. Zombie
stały się dla niej widoczne dopiero gdy Catelyn wyprowadziła ją spomiędzy
uliczek i znalazła jakiś wysoki punkt obserwacyjny na jednym z budynków.
Usiadły, biała cicho odłożyła butelkę i pręt, ponieważ dotarło do niej, że taka
broń raczej na nic się zda z szwendaczami, które tkwiły na moście. Kilkanaście
metrów dalej nad bagnem zwieszał się most, częściowo zniszczony. Zarówno nad
nim jak i pod, pełno było zombie, martwych i częściowo żywych, jeśli można je
było tak określić. Wędrowały powoli, czasami zwieszając się przez barierki i
wpadając do bagna z głuchym chlupotem.
Suczka już od razu zauważyła coś,
co mogło im pomóc oczyścić most, ale niestety drogę ku temu zagradzały im,
niespodzianka, szwendacze. Druciane sploty, które były dość grube, by
powstrzymać napierającego trupa. Rozciągnięte w odpowiedni sposób, mogły
kierować zombie tak, by te same szły w kierunku krawędzi i spadały z mostu. Jak
na razie, tkwiły jednak pomiędzy nogami szwendaczy, zwisały na metalowych
barierkach i topiły się w bagnie. Te ostatnie suczka od razu wykluczyła, ale
może udałoby się im zdobyć te, które jeszcze pozostały na moście.
Opisała swój plan Catelyn. Suczka
nie wyglądała jakby ten pomysł ją zachwycić, ale najwyraźniej nie miała żadnej
alternatywy. Musiały zlikwidować te zombie a było ich zbyt dużo, nawet gdyby
obie były wzrostu i postury owczarka, który jednym skokiem powalał szwendacze
na ziemię. Co prawda Decoy nie widziała jeszcze starszej samicy w akcji, ale
podejrzewała, że właśnie taką lub podobną taktykę stosuje.
— Myślisz, że mogłabyś pociągnąć
z dala te sploty, jeśli odciągnęłabym zombie? — zapytała biała, rozglądając się
już za jakimś martwym ciałem, w którym mogłaby zamaskować swój zapach.
— Raczej tak.
— To do dzieła.
Ustaliły, że Decoy zwróci na
siebie uwagę stada, ściągając je na prawą stronę mostu. Wtedy zadaniem Catelyn
będzie szybkie pozbieranie wszystkich splotów jakie wypatrzyła na podłożu i
barierkach. Mniejsza suczka cicho podkradła się do jednego z najbliżej leżących
trupów i ostrożnie nałożyła na siebie trochę krwi i tkanek. Potem obie zajęły
pozycje.
Decoy zaszczekała przenikliwie.
Echo poniosło się po całym moście a zombie jak jeden organizm zwróciły się w
jej stronę. Przez moment suczka zaczęła żałować, że nie zdążyła wymyślić czegoś
lepszego. Zamarła, obserwując martwe oczy wpatrzone w jej własne. Z bezczynności
wyrwał ją dopiero widok Catelyn, która podbiegła do pierwszego splotu, gdy
tylko przydeptujące go zombie odsunęły się na bezpieczną odległość.
Szczeknęła raz jeszcze a potem
zaczęła się odsuwać, prowadząc stado ku prawej stronie. Chodzenie tyłem po
moście było proszeniem się o kłopoty ale musiała widzieć zbliżające się ku niej
szwendacze. Ich ponure zawodzenie wypełniło jej głowę. Szybciej, Catelyn.
Most się skończył. Tylnymi łapami
Decoy wyczuła krawędź, za którą czaiło się już tylko w dole bagno pełne trupów.
Odetchnęła, przygotowując się do biegu. Musiała jeszcze chwilę zaczekać.
Szwendacze wyciągały po nią swoje gnijące ręce. Jeszcze chwilę. Były kilka metrów
od niej. Dosłownie moment...
Catelyn zaszczekała, informując,
że jest już bezpieczna i wykonała zadanie.
Wystrzeliła przed siebie,
zataczając łuk wokół kolumny zombie. Tamte, nie tak zwrotnie, ale jednak,
zaczęły obracać się w jej kierunku. Niektóre przewracały się, niektóre
zawadziły o barierkę i spychane przez masę, lądowały w bagnie. Suczka biegła
ile sił w łapach na drugą stronę mostu by zdążyć go przekroczyć, zanim stado
odetnie jej drogę. Niestety szwendacze na końcu już wcześniej zaczęły się
odłączać od stada i teraz chodziły bez celu, utrudniając jej przejście.
Ostatnie metry musiała dosłownie pokonać pomiędzy ich nogami. Na szczęście bez
trudu przecisnęła się i dopadła do krzewów na skraju lasu.
Znalazła się na granicy
bezpiecznej Strefy. Zombie już traciły zainteresowanie, ponownie rozpraszając
się w bezładną gromadę obijających się o siebie nawzajem, powolnie chodzących
trupów. Suczka wyjrzała ostrożnie spomiędzy liści i wytężyła wzrok, usiłując
zobaczyć Catelyn, która teraz według ich planu miała w ich punkcie
obserwacyjnym rozplątywać sploty i sprawdzać, czy nie są uszkodzone, czy mają pętle,
czy nadają się do użycia.
Decoy odetchnęła kilka razy, w
międzyczasie sprawdzając czy za najbliższymi drzewami nie kryją się jakieś
zombie. Miała szczęście i nie znalazła niczego, ale musiała szybko się stąd
zabierać, jeśli nie chciała zostać zaskoczona przez nadchodzące trupy i
uwięziona między przysłowiowym młotem a kowadłem. Powoli wyszła ze swojej
kryjówki zlokalizowanej w krzakach i starając się robić jak najmniej hałasu,
podeszła znów do stada szwendaczy. Tym razem zachowywała absolutną ciszę.
Musiała liczyć na swój kamuflaż, który w pośpiechu poprawiła jeszcze dodając
trochę piasku i ziemi na skraju lasu. Zombie nie miały długiej pamięci. Szła
między nimi, kilkukrotnie ocierając się o ich nogi. Nie czując nic
podejrzanego, zapewne brały ją za jeszcze jednego szwendacza o wyjątkowo niskim
wzroście.
Samica nigdy nie lubiła podobnych
akcji, kojarzyły jej się wyłącznie ze strachem i bólem. Mark zazwyczaj wrzucał ją
w środek hordy i korzystał z tego, że odwracała uwagę szwendaczy uciekając i
chowając się gdzie się dało. Z ulgą podbiegła ku Catelyn, gdy chodzące trupy
były już kilkanaście metrów za nią.
— Jak tam? — zapytała, zerkając
na łup, który zgromadziła koleżanka.
— Mamy trzy nadające się pary, w
sumie cześć splotów. Sprawdzałam, czy dają się naciągnąć i powinny wytrzymać —
poinformowała ją, po czym zamilkła na moment. — To było straszne. I też trochę
niesamowite. Ale głównie straszne.
Decoy pokiwała głową, nie będąc
pewną, jak odebrać te słowa. Sama czuła się podobnie, więc chyba rozumiała co
Catelyn miała na myśli. Adrenalina płynęła jej w żyłach i suczka drżała na
całym ciele z nerwów, gdy tylko zbliżała się do mostu. Teraz musiały zrobić to
ponownie, ostatni raz. Robota będzie skończona.
Jeżeli plan zadziała.
Kręcące się szwendacze skupiły
się na drugiej stronie mostu. Samice miały chwilę czasu na działanie, zanim
zwabione hałasem, powędrują znów prosto na nie. Razem przeciągnęły sześć
splotów na most i szybko zaczęły zawieszać je na barierkach, rozciągając na
szerokość kilku metrów i naprężając je mocno. Trzy pułapki na zombie zostały
rozstawione w ten sposób, by zagradzać drogę przez most. Zawieszone pod kątem,
miały wytyczać trasę, którą szwendacze docierały do wyrw w barierkach, gdzie
spadały z konstrukcji i lądowały uwięzione w bagnie. W ten sposób tereny sfory
były chronione. Przynajmniej do czasu, aż liny nie puszczą. Przy założeniu, że
na pojedynczy splot nie będzie napierać zbyt dużo zombie na raz, a stłoczone
stado samo będzie stanowiło siłę spychającą w kierunku upadku, całość powinna
się utrzymać przez dzień czy dwa.
Catelyn i Decoy popatrzyły na
swoje dzieło, które już zaczynało zbierać pierwsze żniwo. Zabłąkane szwendacze
blokowały się na drutach i prowadzone ku zagładzie, spadały do wody. Suczki
wymieniły spojrzenia.
— Udało się — odetchnęła z ulgą
Decoy.
— Tak. Hurra dla współpracy —
dodała Catelyn, wywołując tym krótki śmiech towarzyszki.
Rozstały się w okolicy jednego z
wejść do metra. Młodsza samica postanowiła zatrzymać się we wskazanej jej rano
lokacji i złapać szczura na obiad. Raczej nie liczyła na to, że po powrocie na
stację zastanie w spiżarni jakieś zapasy. Polowanie poszło jej łatwo i już po
chwili trzymała w pysku grubego szczura. Sama nie mogła uwierzyć, jak taki
opasły osobnik uchował się do tej pory.
Po posiłku skierowała swoje kroki
w kierunku stacji. Przechodząc tą samą trasą co rano, nie spodziewała się, by
po całym słonecznym dniu zostało tam jeszcze jakieś błoto. A jednak. Teren był
rozmoknięty, chociaż od dobrej doby nie padało. Decoy zatrzymała się w
zagłębieniu i na próbę pogrzebała w ziemi. Mimo braku efektu kontynuowała przez
dobrą minutę, aż nagle na jej pysk trysnęła woda, która wystrzeliła z ziemi pod
ciśnieniem. Zaskoczona suczka odsunęła się i otarła oczy łapą.
Czyżby natrafiła na naturalne
źródło? Woda wsiąkła już w ziemię ale cienka warstewka została na powierzchni.
Suczka nachyliła się i wciągnęła zapach do nosa. Nie śmierdziała tak, jak
zanieczyszczona woda z rzeki. W ogóle nie wydzielała żadnego zapachu poza nutką
kamienia i gleby. To był chyba dobry znak. Decoy wznowiła pracę i zaczęła
odgarniać ziemię na bok.
Utworzona przez nią kałuża miała
już kilkanaście centymetrów średnicy. Samica rozejrzała się dookoła w
poszukiwaniu czegoś, co mogłoby pomóc odgarniać ziemię i powstrzymać ją przed
obsuwaniem się z powrotem. Przypomniała sobie o wrakach i metalowych częściach,
które tam widziała. Odeszła na moment by powrócić z kilkoma oderwanymi od
samochodów tablicami rejestracyjnymi.
Wykopywała ziemię dalej, chociaż
była już cała brudna a jej futro dawno zmoczyło się całkowicie. Po pracy na
moście była zmęczona, rozciąganie tych splotów było ciężkim zadaniem. Samo
zwabianie szwendaczy też ją wykończyło, nie tyle fizycznie co pod względem
psychicznym. Miała dość narażania życia na jeden dzień. Utworzenie kolejnego
punktu, w którym można było ugasić pragnienie właściwie uważała za miłą
odskocznię od tego, co robiła zwykle. Gdy skończyła, łapy bolały ją tak, że
mogłyby odpaść i było jej zimno. Musiała się ogrzać.
Zanim odeszła, powtykała tablice
rejestracyjne na krawędziach utworzonego źródełka, zakopując je głęboko w
ziemi. Miała nadzieję, że powstrzyma to grunt przed zniszczeniem jej pracy.
Może jeśli źródło przetrwa, będzie mogła przyprowadzić tu Catelyn następnym
razem, gdy postanowią nałapać szczurów na śniadanie.
Catelyn?
Bonus
dodatkowa nagroda za +3000 słów
|
▲
Droga Decoy, ponownie udowodniłaś, że świetnie radzisz sobie w trudnych warunkach. Potrafisz współpracować i nie ulegasz presji, polegając na swoich umiejętnościach. Wykopanie źródła w tak grząskim terenie... Cóż, ryzykowny pomysł. Tablice rejestracyjne zsunęły się, pozostawiając niewielką przestrzeń dla wody. Mimo wszystko, przy prowizorycznym wodopoju jest wystarczająco dużo miejsca, aby woda mogła się gromadzić. Protest jest wyjątkowo powolny, ale czy ma to znaczenie, gdy Sfora cierpi na jej niedobór...?
Jednym słowem - gratulacje. Dzięki Tobie każdy pies może zaczerpnąć kilka łyków świeżej wody.
Zdobywasz: +2 SIŁA, +3 WYTRZYMAŁOŚĆ, +9 KOŚCI
Jednym słowem - gratulacje. Dzięki Tobie każdy pies może zaczerpnąć kilka łyków świeżej wody.
Zdobywasz: +2 SIŁA, +3 WYTRZYMAŁOŚĆ, +9 KOŚCI
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz