Pogodynka
Pora roku: lato
Oto czas, który niegdyś kojarzył się i ludziom, i ich czworonogom z wakacjami. Niektórym dopisywało szczęście i towarzyszyli swym właścicielom w rozmaitych podróżach, inni zaś, przerzucani z rąk do rąk, od babci do ciotki, czuli się odrzuceni i niechciani. W dzisiejszych czasach lato przynosi jedynie nieznośne upały, które błagają o wywieszenie jęzora, a wraz z przygrzewającym słońcem wzmacnia się odór szwendaczy, wędrujących między lasem a ruinami. To także sezon najsilniejszych burz, tornad i innych anomalii pogodowych, siejących chaos. Deszcze są ciepłe, powyłupywane chodniki miasta rozgrzane i gotowe do smażenia na nich jajek, bekonu i poduszek psich łap, a zombie - rozleniwione i spowalniane szybszym rozkładem ciał.
Wędrowny Handlarz
Aktualnie jest nieobecny.
Hej, dzieciaki, chcecie może trochę świeżego towaru? Mam tu coś na młodość, na starość, na szybkiego samobója... A może chcesz żyć wiecznie albo urodzić bachora... ekhem, szczeniaka, bez niczyjej pomocy? No już, chodź, rozejrzyj się, nie pożałujesz! Charcik, zadowolony z zysków, zapewnił psiaki, że niebawem wróci na tereny stada, by ich skroić z kolejnej porcji Kostek. Zrozumiał, że kluczem do sukcesu są zniżki!
Stan Sfory
Stan: Zagrożenie klęską
Mroczne dni nadeszły... Sforzan dopadły rozmaite, ciężkie do zgryzienia nieszczęścia, które przepowiedziała im dwójka przybyszów - A'lel i Viy Curay. Ponadto skąpa ilość łowców w stadzie z wolna zaczyna zbliżać psy do wielkiego głodu, bo ileż pożywienia może zapewnić jeden czy dwójka polujących? Dziś pewne jest jedno: dopóki plagi trwają, nikt nie zazna spokoju, żaden żołądek nie zapełni się do cna, a suchość w pyskach i strach będą nam stale towarzyszyć. Strzeżcie się, bo biada tym, którzy nie dołączą do grupowej akcji ratowania Sfory albo spróbują przetrwać w pojedynkę!

20 lipca 2020

[Pięć Plag] Od Decoy do Catelyn - Pierwsza Plaga


Decoy obudziła się dzisiaj w wyjątkowo dobrym humorze. Przynajmniej kilka razy w tygodniu budziła się i przewracała z boku na bok, ale powoli nieprzespane noce odchodziły do przeszłości i suczka coraz częściej spała zdecydowanie lepiej niż w pierwszych tygodniach pracy szeptacza. Może jej organizm przyzwyczajał się do nowego trybu pracy?
Wyskoczyła cicho ze swojego wagonu, rejestrując, że inni szeptacze również już wstają. Nie bardzo wiedziała dlaczego, ale zwykle nie zbierali się by wyjść razem, każdy docierał na punkt zbiórki własną drogą i we własnym czasie. Niepisaną zasadą było to, by zjawić się przed nadejściem generała. Samica na własnej skórze doświadczyła co znaczy spóźnić się na przemowę Xaviera i przerwać mu w połowie. Nie zamierzała nigdy więcej popełnić tego błędu.
Przywitała się skinieniem głowy z Erge i starannie zignorowała Romulusa, co on również ostentacyjnie okazał w jej stronę, odwracając się i kierując wzrok ku wiadrom z wodą. Gdy tylko zniknął jej z pola widzenia, uśmiechnęła się kwaśno do samej siebie i przewróciła oczami. Mogłaby się założyć, że on też specjalnie wychodził tylko po to, by pokazać jej jak bardzo nie obchodzi go egzystencja Decoy. Nie mieli otwarcie wrogich stosunków, ale było między nimi coś co można by określić mianem niezdrowego współzawodnictwa. Rywalizowali, kto komu rzuci więcej kpiących spojrzeń i kto wygra w konkursie na najbardziej lekceważące zignorowanie przeciwnika.
Z pozostałymi szeptaczami nie znała się bliżej, gdy ich spojrzenia się spotykały, uprzejmie kiwała głową ale raczej unikała spotkań z dwójką samców i samicą. Znała ich imiona, ale nie pokusiłaby się o stwierdzenie, że obudzona w nocy o północy wyrecytowałaby je z pamięci, właściwie przyporządkowując je odpowiednim osobom. Wiedziała tyle, że oba psy były mniej więcej w jej wieku a suczka niewiele starsza. I wszyscy byli brązowi.
W związku z tym, że Romulus oddalił się ku zbiornikom z wodą, ona skierowała swoje kroki ku spiżarni. Znów nie znalazła tam wiele. Sytuacja z brakami jedzenia stawała się coraz poważniejsza. O ile ona sama nie miała nic przeciwko wobec jedzenia najróżniejszych zwierząt i ludzi, wiedziała, że inni nie mają takiego bezproblemowego podejścia i przykładowo, zjedzenie innego psa wiązałoby się dla nich z jakimiś moralnymi dylematami. Obwąchała wagon, który działał jako spiżarnia, w nadziei, że może w którymś koncie znajdzie coś do jedzenia. Nic. Machnęła ogonem z niezadowoleniem. Znów wyruszy do pracy głodna.
— Cześć!
Decoy podniosła głowę i ujrzała wskakującą do pociągu suczkę z Brązowego Trio. Jak jej tam było? Cateleya? Caitly? Nie ważne jak brzmiało jej miano, samica uśmiechała się w jej stronę. Jej brązowe oczy skrzyły się, ruchy były energiczne. Nadstawiała uszu. No tak, wypadałoby się przywitać.
— Cześć — odpowiedziała. Przez moment żadna z nich nic nie mówiła i zapadła cisza. Decoy zlustrowała wzrokiem koleżankę z pracy, od łap do nosa. Miała mocną, smukłą sylwetkę. Sierść średniej długości, podpalaną. Z profilu wyglądała całkiem intrygująco, z nieregularną czarną maską i jaśniejszymi wzorami wokół oczu. Decoy lekko uniosła brwi. — Jeśli szukasz śniadania, to nic nie ma.
Uśmiech suczki zbladł, czy to z powodu dość lakonicznej i pozbawionej emocji reakcji Decoy czy też przez widmo uczucia głodu dręczącego ją przez cały ranek, przynajmniej do chwili, gdy sama nie znajdzie sobie jakiegoś pożywienia. Mniejsza szeptaczka bez oglądania się wyszła ze spiżarni, zamierzając dotrzeć na spotkanie szeptaczy. Nie uszła kilku kroków a poczuła, że brązowa za nią idzie. Przyśpieszyła kroku, w nadziei, że pozostawi ją daleko za sobą, ale ze swoimi krótkimi łapami musiałaby zacząć biec, by wyprzedzić dorosłego owczarka.
— Co powiesz na wspólne polowanie? Znam dobre miejsce.
Decoy odchrząknęła lekko. Zaskoczyła ją ta propozycja i w pierwszym momencie nie wiedziała jak odpowiedzieć. Uniosła wzrok tylko po to, by przekonać się, że Catelyn (nareszcie sobie przypomniała!) wpatruje się w nią z wyczekiwaniem wymalowanym na pysku. Zmieszana ponownie przeniosła spojrzenie na drogę przed sobą. Wychodziły z tunelu.
— Jakie miejsce? — zapytała ze ściśniętym gardłem.
— Tutaj, niedaleko. Za tymi wrakami samochodów. Kręcą się tam całkiem smaczne szczury.
Suczka spięła się, gdy uniesiona łapa Catelyn, którą ta wskazywała jej kierunek, przez przypadek otarła się o jej bok. Wzdrygnęła się i na moment przymknęła oczy. Brązowa już szła naprzód, prowadząc ją ku potencjalnemu śniadaniu. Z westchnieniem poszła w jej ślady.
Na miejscu starsza samica wskoczyła na jeden z samochodów i do tego samego zachęciła Decoy, kiwając na nią głową. Biała musiała przetoczyć sobie pobliską oponę, by przeszkoda stała się możliwa do pokonania. Gdy już znalazła się obok Catelyn, spojrzała w dół na kręcące się pod nimi beztrosko szczury.
— Może zeskoczę i spróbuję je podrzucić do ciebie, co? — zaproponowała przyciszonym tonem. — Wygląda na to, że jest tam trochę małe pole manewru.
— Dobra, zróbmy tak — momentalnie przystała na to suczka, kiwając głową. Przysiadła na tylnych łapach, rozstawiając szeroko przednie. — Jestem gotowa.
Decoy przez moment szukała odpowiedniego miejsca, w które mogłaby zagonić szczury by nie mogły jej uciec. Wąski przesmyk między dwoma samochodami zablokowany metalową blachą wydawał się odpowiedni. Zeskoczyła między zwierzaki, które w pierwszym momencie nie zorientowały się jeszcze w sytuacji. Korzystając z tego, złapała najbliższego w szczęki i podrzuciła do góry. Usłyszała jedynie chrzęst kości, co świadczyło o tym, że Catelyn udało się złapać ofiarę. Nie było czasu na słowa pochwały bo szczury już rozbiegały się na wszystkie strony, piszcząc w panice.
Spróbowała ponownie chwycić jakiegoś ale wywinął jej się zwinnie spomiędzy zębów. Niezadowolona z niepowodzenia, przyszpiliła pazurami jego uciekającego towarzysza i wyrzuciła w powietrze. Kolejne kłapnięcie szczękami i chrzęst. Nie oglądając się, zagrodziła drogę szkodnikom i warknięciem zagoniła w upatrzony punkt. Trzy osobniki bezskutecznie próbowały jakoś ją obejść. Podrzuciła jednego i właśnie ten moment wykorzystał ten najinteligentniejszy, by uciec. Cóż, pozostał ostatni, którego Decoy sama dobiła i trzymając w pysku zdobycz, wróciła na górę do Catelyn. Obok niej leżała trójka ukatrupionych stworzeń.
— Hurra dla współpracy — mruknęła Decoy, poprawiając chwyt na kręgosłupie chudego truchełka.
— Może weź jeszcze jednego. — Podsunęła łapą jednego z zagryzionych przez siebie. — Ten wygląda na dość małego.
— Nie trzeba, zjedz pozostałe — zaprotestowała suczka, zdobywając się na uśmiech, który jednak chyba nie wypadł zbyt przekonująco. Nie była przyzwyczajona do takich sytuacji. Towarzyskich sytuacji. Jednak jej słowa były szczere. Nie musiała tyle jeść, zwykle najadała się jedną sztuką. — Nie potrzebuję tyle na raz.
— Dzięki za pomoc.
— Mhm — Decoy spuściła wzrok, nagle czując zakłopotanie.
Rozdzieliły się, bowiem Catelyn chciała od razu pójść na spotkanie, Decoy planowała jeszcze zahaczyć o zbiorniki z wodą by się napić. Zauważyła po drodze, że w obniżeniu terenu niedaleko wraków samochodów nagromadziło się dużo błota. Przebrnęła przez nie, brudząc futro. To by było na tyle jeśli chodzi o zachowanie jakiejkolwiek higieny przed stawieniem się przed obliczem generała. Xavier nie lubił, kiedy pojawiała się ubabrana w krwi i flakach, nie mniejszą awersją darzył błoto.
Decoy otrzepała się pobieżnie i szybkim krokiem pobiegła ku restauracji McDonald's, gdzie zgromadzili się już prawie wszyscy szeptacze, wyłączając generała. Po chwili jednak zjawił się i on, wyrastając jak spod ziemi. Suczka odetchnęła z ulgą, czując szybko bijące w swojej klatce serce. Zdążyła.
Xavier rozdzielał ich przydziały po kolei, zaczynając od najstarszych stażem szeptaczy. Co oznaczało, że Decoy dostanie swój w połowie przemowy, wyprzedzając jedynie dwóch brązowych samców, których imiona zawsze jej się myliły. Drgnęła, słysząc pseudonim, który nadał jej generał wcześniej, niż przewidywała.
— Ty, razem z kruszynką na most — zwrócił się dowodzący do siedzącej niemal naprzeciwko niego suczki.
Decoy zastrzygła uszami, nie wiedząc, co o tym myśleć. Cieszyć się, że będzie dzisiaj pracować w duecie z kimś, z kim trochę zdążyła porozmawiać czy raczej żałować, że nie będzie mogła spędzić tego czasu w samotności? Cóż, czas pokaże. Catelyn rzuciła jej czujne spojrzenie, na co młodsza samica odpowiedziała machnięciem ogona.
Po tym jak Xavier wyszedł, zostawiając swoich podwładnych samych sobie, Decoy zbliżyła się do brązowej suczki, patrząc na nią wyczekująco. Co prawda generał nie określił, która z nich ma przewodzić i decydować o tym, gdzie zaczną, ale instynktownie czuła, że powinna dopasować się do decyzji starszej koleżanki. Teoretycznie powinna mieć ona więcej doświadczenia i wiedzieć lepiej jak pokierować pracą.
— To gdzie zacznie...
— Masz pomysł, gdzie...
Zamilkły w pół słowa. Decoy wypuściła z siebie powietrze, wydając dziwny dźwięk przez nos. Zaśmiała się krótko by rozładować napięcie. A może tylko ona je odczuwała.
— Byłaś już kiedyś w tamtej okolicy?
— Tak, z Xavierem — odparła Catelyn, krzywiąc się niemal niezauważalnie. Czyżby wspomnienie nie było zbyt miłe? Znając generała, znów pogrywał sobie ze nowymi rekrutami. — Znam drogę, jeśli o to pytasz.
— Zanim zaczniemy, powinnam cię uprzedzić, że raczej nie na wiele się zdam w walce bezpośredniej — powiedziała Decoy, zbierając się w sobie i odzyskując pewność siebie. Powinna wreszcie przejąć inicjatywę, skoro Catelyn kategorycznie nie pokazała jej, że ma działać pod jej zalecenia. W kółko zadając sobie nawzajem pytania nigdzie nie dojdą a praca zajmie im całe wieki. Nie uśmiechało jej się zbierać bury od szefa za obijanie się. — Potrzebuję sprzętu. Kamufluję się. Przygotowanie chwilę mi zajmie. Skoro idziemy na most, mam już pewien pomysł. Słyszałam, że są tam dość duże grupy zombie nadchodzące ze strony lasu.
— Um, tak, jest ich tam sporo — przyznała samica. Jeśli była zaskoczona nagłą zmianą zachowania współpracowniczki, nie okazała tego. — Co zamierzasz?
— Na początku przygotować podstawy. A potem zobaczę, co znajdę na miejscu. — Posłała suczce przeciągłe spojrzenie, usiłując wyczuć, czy tamta nie ma nic przeciwko takiemu obrotowi sytuacji. — Oczywiście jeśli ci to pasuje.
— W porządku. — Catelyn machnęła łapą. — To trudny teren. Chętnie zobaczę, jaki masz pomysł.
Decoy pokiwała głową i odwróciła się, lustrując otoczenie w poszukiwaniu przydatnych przedmiotów. Już standardowo, lubiła posługiwać się zbitymi butelkami lub w ostateczności ostro zakończonymi kawałkami szkła, jednak te drugie trudniej było utrzymać w pysku bez kaleczenia sobie dziąseł i języka. Znalazła również metalowy pręt. Przez myśl przebiegła jej myśl, że powinna trzymać takie rzeczy w swoim wagonie a najlepiej zrobić kilka skrytek w pobliżu miejsc, do których najczęściej wysyłał ją generał z poleceniem likwidowania szwendaczy.
Na razie w pobliżu nie było żadnego trupa więc Decoy zostawiła kwestię kamuflażu na później. Pręt przełożyła przez szyjkę butelki i w ten sposób niosąc oba przedmioty, podeszła do Catelyn, czekającą cierpliwie i obserwującą jej ruchy. Zakomunikowała jej, że mogą ruszać i od tego momentu to brązował szła pierwsza, pokazując jej drogę do mostu.
Decoy słyszała szwendacze na długo zanim do jej nosa doleciał zapach zgnilizny wymieszanej z krwią. Zombie stały się dla niej widoczne dopiero gdy Catelyn wyprowadziła ją spomiędzy uliczek i znalazła jakiś wysoki punkt obserwacyjny na jednym z budynków. Usiadły, biała cicho odłożyła butelkę i pręt, ponieważ dotarło do niej, że taka broń raczej na nic się zda z szwendaczami, które tkwiły na moście. Kilkanaście metrów dalej nad bagnem zwieszał się most, częściowo zniszczony. Zarówno nad nim jak i pod, pełno było zombie, martwych i częściowo żywych, jeśli można je było tak określić. Wędrowały powoli, czasami zwieszając się przez barierki i wpadając do bagna z głuchym chlupotem.
Suczka już od razu zauważyła coś, co mogło im pomóc oczyścić most, ale niestety drogę ku temu zagradzały im, niespodzianka, szwendacze. Druciane sploty, które były dość grube, by powstrzymać napierającego trupa. Rozciągnięte w odpowiedni sposób, mogły kierować zombie tak, by te same szły w kierunku krawędzi i spadały z mostu. Jak na razie, tkwiły jednak pomiędzy nogami szwendaczy, zwisały na metalowych barierkach i topiły się w bagnie. Te ostatnie suczka od razu wykluczyła, ale może udałoby się im zdobyć te, które jeszcze pozostały na moście.
Opisała swój plan Catelyn. Suczka nie wyglądała jakby ten pomysł ją zachwycić, ale najwyraźniej nie miała żadnej alternatywy. Musiały zlikwidować te zombie a było ich zbyt dużo, nawet gdyby obie były wzrostu i postury owczarka, który jednym skokiem powalał szwendacze na ziemię. Co prawda Decoy nie widziała jeszcze starszej samicy w akcji, ale podejrzewała, że właśnie taką lub podobną taktykę stosuje.
— Myślisz, że mogłabyś pociągnąć z dala te sploty, jeśli odciągnęłabym zombie? — zapytała biała, rozglądając się już za jakimś martwym ciałem, w którym mogłaby zamaskować swój zapach.
— Raczej tak.
— To do dzieła.
Ustaliły, że Decoy zwróci na siebie uwagę stada, ściągając je na prawą stronę mostu. Wtedy zadaniem Catelyn będzie szybkie pozbieranie wszystkich splotów jakie wypatrzyła na podłożu i barierkach. Mniejsza suczka cicho podkradła się do jednego z najbliżej leżących trupów i ostrożnie nałożyła na siebie trochę krwi i tkanek. Potem obie zajęły pozycje.
Decoy zaszczekała przenikliwie. Echo poniosło się po całym moście a zombie jak jeden organizm zwróciły się w jej stronę. Przez moment suczka zaczęła żałować, że nie zdążyła wymyślić czegoś lepszego. Zamarła, obserwując martwe oczy wpatrzone w jej własne. Z bezczynności wyrwał ją dopiero widok Catelyn, która podbiegła do pierwszego splotu, gdy tylko przydeptujące go zombie odsunęły się na bezpieczną odległość.
Szczeknęła raz jeszcze a potem zaczęła się odsuwać, prowadząc stado ku prawej stronie. Chodzenie tyłem po moście było proszeniem się o kłopoty ale musiała widzieć zbliżające się ku niej szwendacze. Ich ponure zawodzenie wypełniło jej głowę. Szybciej, Catelyn.
Most się skończył. Tylnymi łapami Decoy wyczuła krawędź, za którą czaiło się już tylko w dole bagno pełne trupów. Odetchnęła, przygotowując się do biegu. Musiała jeszcze chwilę zaczekać. Szwendacze wyciągały po nią swoje gnijące ręce. Jeszcze chwilę. Były kilka metrów od niej. Dosłownie moment...
Catelyn zaszczekała, informując, że jest już bezpieczna i wykonała zadanie.
Wystrzeliła przed siebie, zataczając łuk wokół kolumny zombie. Tamte, nie tak zwrotnie, ale jednak, zaczęły obracać się w jej kierunku. Niektóre przewracały się, niektóre zawadziły o barierkę i spychane przez masę, lądowały w bagnie. Suczka biegła ile sił w łapach na drugą stronę mostu by zdążyć go przekroczyć, zanim stado odetnie jej drogę. Niestety szwendacze na końcu już wcześniej zaczęły się odłączać od stada i teraz chodziły bez celu, utrudniając jej przejście. Ostatnie metry musiała dosłownie pokonać pomiędzy ich nogami. Na szczęście bez trudu przecisnęła się i dopadła do krzewów na skraju lasu.
Znalazła się na granicy bezpiecznej Strefy. Zombie już traciły zainteresowanie, ponownie rozpraszając się w bezładną gromadę obijających się o siebie nawzajem, powolnie chodzących trupów. Suczka wyjrzała ostrożnie spomiędzy liści i wytężyła wzrok, usiłując zobaczyć Catelyn, która teraz według ich planu miała w ich punkcie obserwacyjnym rozplątywać sploty i sprawdzać, czy nie są uszkodzone, czy mają pętle, czy nadają się do użycia.
Decoy odetchnęła kilka razy, w międzyczasie sprawdzając czy za najbliższymi drzewami nie kryją się jakieś zombie. Miała szczęście i nie znalazła niczego, ale musiała szybko się stąd zabierać, jeśli nie chciała zostać zaskoczona przez nadchodzące trupy i uwięziona między przysłowiowym młotem a kowadłem. Powoli wyszła ze swojej kryjówki zlokalizowanej w krzakach i starając się robić jak najmniej hałasu, podeszła znów do stada szwendaczy. Tym razem zachowywała absolutną ciszę. Musiała liczyć na swój kamuflaż, który w pośpiechu poprawiła jeszcze dodając trochę piasku i ziemi na skraju lasu. Zombie nie miały długiej pamięci. Szła między nimi, kilkukrotnie ocierając się o ich nogi. Nie czując nic podejrzanego, zapewne brały ją za jeszcze jednego szwendacza o wyjątkowo niskim wzroście.
Samica nigdy nie lubiła podobnych akcji, kojarzyły jej się wyłącznie ze strachem i bólem. Mark zazwyczaj wrzucał ją w środek hordy i korzystał z tego, że odwracała uwagę szwendaczy uciekając i chowając się gdzie się dało. Z ulgą podbiegła ku Catelyn, gdy chodzące trupy były już kilkanaście metrów za nią.
— Jak tam? — zapytała, zerkając na łup, który zgromadziła koleżanka.
— Mamy trzy nadające się pary, w sumie cześć splotów. Sprawdzałam, czy dają się naciągnąć i powinny wytrzymać — poinformowała ją, po czym zamilkła na moment. — To było straszne. I też trochę niesamowite. Ale głównie straszne.
Decoy pokiwała głową, nie będąc pewną, jak odebrać te słowa. Sama czuła się podobnie, więc chyba rozumiała co Catelyn miała na myśli. Adrenalina płynęła jej w żyłach i suczka drżała na całym ciele z nerwów, gdy tylko zbliżała się do mostu. Teraz musiały zrobić to ponownie, ostatni raz. Robota będzie skończona.
Jeżeli plan zadziała.
Kręcące się szwendacze skupiły się na drugiej stronie mostu. Samice miały chwilę czasu na działanie, zanim zwabione hałasem, powędrują znów prosto na nie. Razem przeciągnęły sześć splotów na most i szybko zaczęły zawieszać je na barierkach, rozciągając na szerokość kilku metrów i naprężając je mocno. Trzy pułapki na zombie zostały rozstawione w ten sposób, by zagradzać drogę przez most. Zawieszone pod kątem, miały wytyczać trasę, którą szwendacze docierały do wyrw w barierkach, gdzie spadały z konstrukcji i lądowały uwięzione w bagnie. W ten sposób tereny sfory były chronione. Przynajmniej do czasu, aż liny nie puszczą. Przy założeniu, że na pojedynczy splot nie będzie napierać zbyt dużo zombie na raz, a stłoczone stado samo będzie stanowiło siłę spychającą w kierunku upadku, całość powinna się utrzymać przez dzień czy dwa.
Catelyn i Decoy popatrzyły na swoje dzieło, które już zaczynało zbierać pierwsze żniwo. Zabłąkane szwendacze blokowały się na drutach i prowadzone ku zagładzie, spadały do wody. Suczki wymieniły spojrzenia.
— Udało się — odetchnęła z ulgą Decoy.
— Tak. Hurra dla współpracy — dodała Catelyn, wywołując tym krótki śmiech towarzyszki.
Rozstały się w okolicy jednego z wejść do metra. Młodsza samica postanowiła zatrzymać się we wskazanej jej rano lokacji i złapać szczura na obiad. Raczej nie liczyła na to, że po powrocie na stację zastanie w spiżarni jakieś zapasy. Polowanie poszło jej łatwo i już po chwili trzymała w pysku grubego szczura. Sama nie mogła uwierzyć, jak taki opasły osobnik uchował się do tej pory.
Po posiłku skierowała swoje kroki w kierunku stacji. Przechodząc tą samą trasą co rano, nie spodziewała się, by po całym słonecznym dniu zostało tam jeszcze jakieś błoto. A jednak. Teren był rozmoknięty, chociaż od dobrej doby nie padało. Decoy zatrzymała się w zagłębieniu i na próbę pogrzebała w ziemi. Mimo braku efektu kontynuowała przez dobrą minutę, aż nagle na jej pysk trysnęła woda, która wystrzeliła z ziemi pod ciśnieniem. Zaskoczona suczka odsunęła się i otarła oczy łapą.
Czyżby natrafiła na naturalne źródło? Woda wsiąkła już w ziemię ale cienka warstewka została na powierzchni. Suczka nachyliła się i wciągnęła zapach do nosa. Nie śmierdziała tak, jak zanieczyszczona woda z rzeki. W ogóle nie wydzielała żadnego zapachu poza nutką kamienia i gleby. To był chyba dobry znak. Decoy wznowiła pracę i zaczęła odgarniać ziemię na bok.
Utworzona przez nią kałuża miała już kilkanaście centymetrów średnicy. Samica rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby pomóc odgarniać ziemię i powstrzymać ją przed obsuwaniem się z powrotem. Przypomniała sobie o wrakach i metalowych częściach, które tam widziała. Odeszła na moment by powrócić z kilkoma oderwanymi od samochodów tablicami rejestracyjnymi.
Wykopywała ziemię dalej, chociaż była już cała brudna a jej futro dawno zmoczyło się całkowicie. Po pracy na moście była zmęczona, rozciąganie tych splotów było ciężkim zadaniem. Samo zwabianie szwendaczy też ją wykończyło, nie tyle fizycznie co pod względem psychicznym. Miała dość narażania życia na jeden dzień. Utworzenie kolejnego punktu, w którym można było ugasić pragnienie właściwie uważała za miłą odskocznię od tego, co robiła zwykle. Gdy skończyła, łapy bolały ją tak, że mogłyby odpaść i było jej zimno. Musiała się ogrzać.
Zanim odeszła, powtykała tablice rejestracyjne na krawędziach utworzonego źródełka, zakopując je głęboko w ziemi. Miała nadzieję, że powstrzyma to grunt przed zniszczeniem jej pracy. Może jeśli źródło przetrwa, będzie mogła przyprowadzić tu Catelyn następnym razem, gdy postanowią nałapać szczurów na śniadanie.


Catelyn?

Bonus

dodatkowa nagroda za +3000 słów
+ 30 Kości, + 1 siła + 2 szybkość

Droga Decoy, ponownie udowodniłaś, że świetnie radzisz sobie w trudnych warunkach. Potrafisz współpracować i nie ulegasz presji, polegając na swoich umiejętnościach. Wykopanie źródła w tak grząskim terenie... Cóż, ryzykowny pomysł. Tablice rejestracyjne zsunęły się, pozostawiając niewielką przestrzeń dla wody. Mimo wszystko, przy prowizorycznym wodopoju jest wystarczająco dużo miejsca, aby woda mogła się gromadzić. Protest jest wyjątkowo powolny, ale czy ma to znaczenie, gdy Sfora cierpi na jej niedobór...? 
Jednym słowem - gratulacje. Dzięki Tobie każdy pies może zaczerpnąć kilka łyków świeżej wody.
Zdobywasz: +2 SIŁA, +3 WYTRZYMAŁOŚĆ, +9 KOŚCI

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz