Decoy szła korytarzem metra,
powoli posuwając się naprzód. Jej sierść, żałośnie brudna i wystrzępiona,
zwisała z brzucha i ogona. Dzisiaj w wolnej chwili przycięła ją, ale niezbyt
równo. Efekt nie powalał ale przynajmniej nie groziło jej to, że w najmniej oczekiwanym
momencie futro utrudni jej życie. Dziś przechodziła wąskimi przejściami i
zahaczała o wszystko naokoło, był to znak, że należy pozbyć się nadmiernie
długiej sierści.
Po całym dniu uganianiu się po
mieście za zombie, pragnęła tylko pożywić się czymś wyciągniętym ze spiżarni i
spróbować zasnąć. Gdyby to jeszcze było tak proste. Wciąż zdarzało jej się
budzić w środku nocy z nieznanych przyczyn. Czasem mógł być to po prostu
głośniejszy oddech jednego z sąsiadów, czasem szczur, który przebiegał obok jej
wagonu. Dźwięki i gwałtowne ruchy skutecznie uniemożliwiały jej odpoczynek.
Kiedy siedziała na swoim posłaniu, przekręcając się z boku na bok, robiło jej
się zbyt gorąco lub zbyt zimno i wtedy wiedziała, że czekają ją długie minuty
czy godziny prób ułożenia się w dogodny do spania sposób.
Tunel, którym szła w kierunku
głównej siedziby nie odbiegał niczym szczególnym od pozostałych. Nie był
skrótem ani drogą okrężną, był jednym z kilku różnych ścieżek, z których
korzystała, gdy nie zależało jej na czasie. Dzisiejsza praca skończona, ale
Decoy miała ochotę jeszcze chwilę pobyć w samotności i ciszy, na ile to było
możliwe. Na stacji kręciło się zbyt dużo psów, co prawda w większości znajomych
ale suczka ceniła sobie czas, w którym mogła poczuć się znów tak jak w
dzieciństwie.
Wędrując z Markiem, odwiedzała
najrozmaitsze miejsca a metro przypominało jej o wielu budynkach i placach
niedokończonej budowy. Miało te same zimne podłogi i betonowe ściany, na
których widać było zacieki i brud osadzający się nieustannie. Gdzieniegdzie
mieściły się kryjówki szczurów, co bardziej odważne czy też głupie osobniki
przemykały niemal obok jej łap, szybko biegnąc od jednej dziury do drugiej. Nie
przejmowała się nimi. Nie jej zadaniem było polować a szkodniki nie
przeszkadzały jej na tyle by zawracała sobie głowę zabijaniem ich.
Dzisiejszy dzień nie należał do
najlepszych w jej dotychczasowej krótkiej karierze szeptacza. Xavier nie
oszczędzał jej, czy to wysyłając w trudne miejsca czy docinając od czasu do
czasu. Problemu nie stanowił jednak generał a nagła sytuacja, przez którą
musiała dzisiaj nabiegać się po mieście w jedną i drugą stronę. Podobno na
terytorium sfory przedostał się intruz i ukrywał gdzieś w jednym z budynków.
Jako, że była najmniejszym szeptaczem, to jej przypadło zadanie odszukania go i
przeczesania dobrych dziesięciu budynków, do którego reszta nie mogła wejść.
Mały rozmiar był jednocześnie błogosławieństwem i przekleństwem. Zależy w
jakiej sytuacji.
Dopiero niecałą godzinę temu
okazało się, że przez ten cały czas obcy przebywał na dachu, gdzie oczywiście
przyglądał się jej poczynaniom z bezpiecznego punktu obserwacyjnego. Powietrze
stało, intruz zachowywał się cicho i nie poruszał się. Dostrzeżenie go,
usłyszenie czy wykrycie jego zapachu graniczyło z cudem. Niemal dziełem
całkowitego przypadku owczarek wybrał zły moment na zejście z dachu, suczka
akurat przeszukiwała pokój na dole połączony ze zbutwiałymi drewnianymi
schodami. Z mściwą satysfakcją zaszczekała głośno, alarmując pozostałych
kręcących się w pobliżu szeptaczy. Pies nie miał jak uciec, otoczony ze
wszystkich stron.
Już niemal była na stacji, ale
przeczucie kazało jej zwolnić. A może nie przeczucie tylko chęć sprawdzenia,
czy to co jej się wydawało jest prawdą. Decoy poczuła ledwie wyczuwalny
nieprzyjemny zapach. Zatrzymała się i okręciła dookoła własnej osi by
sprawdzić, z której strony czuć woń rozkładu. Równie dobrze mogły być to po
prostu normalne zapachy post-apokaliptycznego świata, gdzie ludzie tak naprawdę
nie umierają a wiodą nędzną wegetację w postaci gnijących chodzących trupów.
Mimo wszystko suczka zdecydowała
się zawrócić. Pewnie i tak na kolację nie zostało już zbyt wiele smacznych
kąsków a jedynie przebrane przez innych ochłapy w postaci niewielkich chudych
szczurów jakich pełno kręciło się po metrze. Mała strata. Jeśli to jednak
fałszywy alarm, z łatwością powinna natknąć się w drodze powrotnej na szczurzą
siedzibę i utłuc jednego czy dwa osobniki, które wystarczą jej na przeciętny
posiłek. Jeśli nie, trudno. Chodziła już spać głodna niejeden raz.
Im dalej podążała drogą, którą
przyszła tym zapach stawał się coraz bardziej dokuczliwy, szczególnie dla tak
wrażliwego nosa jakim dysponowała Decoy. Momentami wolałaby się zamienić z kimś
o mniej wyczulonych zmysłach ale były to jedynie chwilowe zachcianki. Suczka
wiedziała, że w takim świecie jak ten wytrenowany nos i uszy były niezbędne by
móc przeżyć. Informowały o zagrożeniach i możliwości znalezienia posiłku a to
dwie ważne, jeśli nie najważniejsze kwestie jeśli chodzi o ogólny dobrostan. W
hierarchii wartości Decoy dopiero na dalszych miejscach znajdowały się luksusy
takie jak wygodne i bezpieczne miejsce do spania czy towarzystwo. Właściwie
prawdopodobnie obecność innych psów zajmowała dość niską pozycję w tym
zestawieniu.
Inne psy bywały przydatne, gdy na
przykład potrafiły zrobić coś, o czym ona nie miała pojęcia. Niejednokrotnie
uczyła się od któregoś ze sforzan ciekawostek na temat ludzi, innych zwierząt,
psów ogółem, zasad tego świata. Niektórzy uczyli ją chętnie, jak Tokio i Raisa
rozpoznawania ziół, inni mniej skwapliwie, jak Romulus chwytania przeciwnika i
zabijania go. Z drugiej strony przynależność do sfory i możliwość nauki tego
wszystkiego nie była za darmo. Wiązała się z wykonywaniem pewnych obowiązków,
spłacaniem długu zaciągniętym w tej społeczności. Właśnie dlatego Decoy teraz
biegła truchtem w stronę jakiegoś szwendacza lub szwendaczy w liczbie mnogiej
zamiast jak każdy rozsądny pies schronić się na ciepłym posłaniu w swoim
własnym wagonie pociągu. Miała zobowiązanie, by schronić pozostałych by oni
mogli wyjadać co lepsze kąski ze spiżarni i kłaść się spać w spokoju.
Dotarła na rozdroże. Do tej pory
zdążyło już się ściemnić a zresztą gdyby nawet było południe, w metrze i tak
panował zwykle ponury półmrok. Teraz Decoy ledwo co widziała kontury dwóch
tuneli, na których rozwidleniu stała. Musiała szybko zdecydować, którędy iść.
Pociągnęła nosem, postanawiając
kierować się swoimi bardziej rozwiniętymi zmysłami w postaci węchu i słuchu.
Odór, od którego aż zbierało się na wymioty, dolatywał wyraźnie z lewej strony.
Ślad był dosyć świeży, na pewno tędy przechodził niedawno zombie. Droga była
znajoma. Decoy już miała skręcić w tę stronę, kiedy przypomniała sobie o
ostatnich deszczach, które przetoczyły się przez miasto. Jeśli tunele zostały
zalane, może być ciężej dotrzeć szybko do celu.
Prawa strona oferowała jej wyżej
położony teren, tam więc z pewnością nie mogło być żadnych podziemnych rzek, wszystko
spływało w inne części metra. Czy jednak nie była bardziej zniszczona i
zawalona wszelkiej maści przeszkodami, których pokonanie też mogło zabrać sporo
czasu?
Biorąc te kwestie pod uwagę,
Decoy skręciła w lewo. Ostatecznie potrafiła pływać a droga tak czy siak
zabierze jej mniej czasu niż gdyby miała przeciskać się przez jakieś zaułki
okrężną drogą.
Przynajmniej tak jej się
wydawało.
Bonus
dodatkowa nagroda za +1000 słów
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz