Nasza sytuacja była beznadziejna, co można było łatwo stwierdzić, jednakże pozwolę sobie na małe podsumowanie: razem z obcą suką, która próbowała pozbawić mnie jednego z dwóch napawających dumą uszu (lub też czegoś więcej, życia na ten przykład), znajdowałam się Bóg wie gdzie, prawdopodobnie tuż pod stopami Szwędaczy. Nie miałyśmy ani jedzenia, ani zdatnej do picia wody, przynajmniej w najbliższym otoczeniu. W pomieszczeniu panował półmrok, a do nozdrzy docierał jedynie smród stęchlizny i wilgoci. Komfort przebywania tutaj obniżała dodatkowo napięta atmosfera między mną, a moją towarzyszką. Początkowo uznałam, że póki dzieli nas cisza, moje położenie być może nie ulegnie poprawie, ale chociaż zachowa pewną stabilność - ja nie wchodzę jej w drogę, ani ona mi. Nie mogę ukrywać, że chowałam także urazę do obcej suni za to, jak potraktowała mnie kilka chwil wcześniej, przez co chęć nawiązania z nią kontaktu wyparowała niemalże całkowicie. Udałam się w najbardziej oddalony od niej róg, zajmując myśli pielęgnacją. Pył, kawałki gruzu i mazista substancja połączyły się na mojej sierści, tworząc w kilku miejscach nieestetyczne grudki przypominające popękane skorupy, co swoją drogą również wzmogło moją irytację. Podczas oczyszczania długich włosów, bacznie obserwowałam chodzącą wzdłuż ścian suczkę. Przyglądała się wnikliwie obskurnym, omszałym cegłą tworzącym mur odgradzający nas od reszty świata. Zakładam, że opracowywała sposób, który pozwoliłby jej wydostać się z tego dziwnego pomieszczenia. Zatrzymała się nieco dłużej przy potężnych drzwiach, po czym niespodziewanie skierowała na mnie skruszone spojrzenie. Momentalnie odwróciłam wzrok, czując zażenowanie na myśl o nakryciu obserwacji jej poczynań. Skarciłam się za okazanie pewnego rodzaju słabości, przybierając pozę obojętnej ignorantki. Starałam się nie analizować nawet słów mojej towarzyszki, jednak chcąc, nie chcąc, zostały one wychwycone przez długachne uszy i przekazane do centrum, gdzie wywołały konkretną reakcję - zrozumienie. Moje początkowe założenia roztrzaskały się w drobny pył, a na ich miejscu powstały nowe. Sprawa miała się teraz w sposób następujący: nie tylko ja jestem w beznadziejnej sytuacji, jesteśmy tu obie. I obie też się do tego przyczyniłyśmy. Idąc tym tropem, rozwiązanie musimy znaleźć również obie.
-Na przyszłość radzę wybrać tę formę rozpoczynania znajomości, aniżeli tę, którą mnie początkowo uraczyłaś - odparłam chrapliwym głosem, w którym dało się usłyszeć więcej życzliwego przekąsu, niż pouczenia - Ja nazywam się Loreen - dodałam. Błyszczące w ciemności oczy Hany zaiskrzyły pod wpływem pozytywnych emocji, jakie w niej stopniowo rozkwitały. Być może była to ulga, może nadzieja? Kto wie. W każdym razie i na mnie podziałały. Zdecydowałam się opuścić wilgotny kąt i przybliżyłam się do wyższej ode mnie suczki.
-Uwierz mi, gdybym wiedziała... Inaczej by to wyglądało. Na pewno sama wiesz, że trudno dziś komukolwiek zaufać, zwłaszcza poza sforą - Hana kontynuowała swoje wyjaśnienia, jednak było to już zupełnie zbędne. Rozumiałam ją aż za dobrze - Popraw mnie, jeśli jestem w błędzie. Jesteś zielarką - zagadnęła, trafiając perfekcyjnie do celu.
-Owszem, jestem, chociaż jak na razie nie odnajduję się dobrze w tej roli. Myślałam, że dziś nastąpi przełom, gdyż wydawało mi się, że jestem na drodze odkrycia nowego gatunku. Może tak też było, nie jestem pewna - rozmyślałam.
-Masz na myśli tę paskudną, zieloną maź na dnie zbiornika? - zapytała, podtrzymując rozmowę. Sprawiała wrażenie wielce zafrasowanej tym tematem, o co bym jej raczej nie podejrzewała. Nie wyglądała mi na zielarkę.
-Tak, dokładnie - potwierdziłam przeciągle, wlepiając zainteresowane spojrzenie w rozmówczynię - ty...ty też jesteś zielarką? - odwdzięczyłam się pytaniem za pytanie po chwili milczenia, wstydząc się nieco, że nie potrafię tak jak ona stwierdzić tego bez dłuższego namysłu.
-Och, nie - rzekła pospiesznie, lekko zakłopotana - masz jakiś pomysł, co to za gatunek?
-Cóż, szczerze mówiąc, mogę założyć wszystko. Wydaje mi się, że może to być odmiana jakichś glonów, aczkolwiek ciężko mi postawić jakąkolwiek hipotezę - wyjaśniłam z rezygnacją - łatwiej by było, gdyby ktoś mi nie przerwał badania - fuknęłam z przekąsem. Hana jednak nie podzielała mojej beztroskiej postawy względem tematu naszej rozmowy. Wydawało mi się, że wywołał u niej niemałą frustrację.
-Ale spokojnie, lada dzień wrócę do tego zbiornika, gdy tylko będę miała pewność, że nieproszeni goście się tam nie kręcą. Co się odwlecz, to nie uciecze - mrugnęłam do niej, by dać jej do zrozumienia, że nie mam jej za złe przerwania obserwacji potencjalnie nowego gatunku.
-Hm, nie w tym rzecz. Widzisz....wygląda na to, że obie nie znamy właściwości tej rośliny, a obawiam się, że miałam z nią zbyt długi kontakt - wydusiła z siebie sunia. Tętno nagle uległo przyspieszeniu, mogłam się spodziewać wszystkiego. Zapadła złowróżbna cisza.
-Ja również miałam z nią kontakt, nie widzę u siebie żadnych zmian - starałam się ją pocieszyć, choć po usłyszanej informacji spodziewałam się, że Hana mogła w celu badania terenu wnikliwie obwąchać zielonkawą maź lub co gorsza połknąć wodę, w której ta się znajdowała.
-Dziwnie się czuję. Nie wiem, czy zawroty głowy i zamglone spojrzenie wywołały emocje ostatnich minut, czy może ta roślina...- stęknęła, przysiadając na ogonie. Jej spojrzenie faktycznie wydawało się coraz bardziej nieobecne, jakby senne, mimo to źrenice uległy zwężeniu. Reakcja jej organizmu mogła świadczyć o odurzeniu, tak też założyłam i na tej podstawie podjęłam dalsze kroki.
-Połóż się na boku, właśnie tak, powoli. Zapobiegnie to nagłemu omdleniu, które mogłoby nastąpić, zniweluje też zawroty. Oddychaj głęboko, jesteś w dobrych łapach - zapewniłam, patrząc jak Hana powoli traci kontakt z rzeczywistością. Nie miałam pewności, że usłyszała, co do niej mówię, wiedziałam jedno - czas nie działa na moją korzyść, więc muszę się pospieszyć. Z tyłu głowy tliła się pokrzepiająca myśl, że to tylko chwilowy efekt i po chwili odpoczynku Hana stanie na równe łapy. Jednak jak to zazwyczaj bywa, myśl ta znajdowała się za zwartym szeregiem ponurych przewidzeń, które skutecznie ją przysłaniały. W zatęchłym pomieszczeniu nie było nic przydatnego, dlatego zmuszona byłam pozostawić Hanę samą i udać się do dziury, którą się tutaj dostałyśmy. Miałam świadomość, że wychodząc nią na korytarz, ryzykuję ponownym spotkaniem z nieumarłymi potworami, jednak czy miałam inne wyjście?
Wyłożony kafelkami tunel był całkowicie pusty, znikąd nie dochodziły żadne odgłosy poza głuchymi pluskami spadających na zimny beton kropli wody. Pokonywałam truchtem trasę, którą uciekałyśmy do schronu, gdzie leżała ledwo przytomna Hana. Zmierzałam na powierzchnię po czystą wodę i jedną z roślin o właściwościach leczniczych. Liczyłam na odnalezienie rumianku lub mięty, które mogłabym wykorzystać, jednak miałam świadomość, że to jak szukanie igły w stogu siana. Miasto było całkowicie zniszczone i między gruzami wyrastały jedynie trawy i chwasty. Wychodząc z podziemnego korytarza, uderzyła mnie mnogość różnych zapachów, maskowanych na dnie przez pleśń. Nie doceniamy czegoś, dopóki tego nie stracimy, co? Musiałam wyodrębnić z nich pożądany przeze mnie - słodki i intensywny. Całe szczęście takie odznaczają się wyraźnie na tle różnorakich woni upadłego miasta, nieprzyjemnych dla nosa. Przyjemne zapachy zazwyczaj kierują psy ku miłym rzeczom - jedzeniu, domu, bezpieczeństwu. Przyjemny zapach mają również poszukiwane obecnie przeze mnie rośliny. Moje domysły okazały się trafne. W jednym z wybitych okien zamajaczyła stojąca w oddali fioletowa roślina - lawenda. I ona się nada. Zbliżyłam się do niej w dzikim pędzie i pochwyciłam z zakurzonego parapetu plastikową doniczkę, w której na wysokich łodygach siedziały drobne, fioletowe kwiatki. Ile sił w łapach pokonałam dystans dzielący mnie od Hany, ustanawiając prawdopodobnie osobisty rekord, jednak nie tym zaprzątałam sobie głowę. Musiałam jeszcze wyczarować skądś wodę. Miałam już pomysł, jednak nie byłam pewna, czy ten zadziała. Dotarłam do Hany, podstawiając jej pod nos znalezioną lawendę, po czym z powrotem przecisnęłam się przez dziurę i wybiegłam na korytarz. Przy ścianie wyłożonej kafelkami wyszukałam odpowiednio wyżłobiony kamień, po czym przysunęłam go nad miejsce, z którego krople wody skapywały dostatecznie intensywnie, by w krótkim czasie wypełnić wyryty w kamieniu otwór. Gdy ten był pełny, ostrożnie chwyciłam go w zęby, szorując dolną szczęką po szorstkim betonie. Nie obyło się bez utraty części wody po drodze do leżącej Hany, jednak starczyło na tyle, by rozgnieść w niej kilka gałązek lawendy. Gotową miksturę wlałam ostrożnie w rozchylony pyszczek Hany. Po kilku chwilach suczka odkaszlnęła kilkukrotnie i powoli uchyliła powieki.
-Dwa zające. Prawie je miałam, uciekły tam, na polane za tobą - mruknęła, pokazując pyskiem na mosiężne drzwi za moimi plecami. Odetchnęłam z ulgą.
-Majaczysz, Hano. To całkiem normalne, silnie przeżywasz teraz sny, lunatykujesz. Odpocznij, wszystko będzie dobrze - zadeklarowałam, układając się obok niej. Hana opuściła bezwładnie pysk na zimną powierzchnie i mlasnęła dwa razy. Chwilę potem usłyszałam ciche, miarowe sapanie.
Nie wiem, ile czasu upłynęło. Mogłabym przysiąc, że Hana spała zaledwie dziesięć minut, chociaż wiem, że w rzeczywistości trwało to dłużej. Podczas jej drzemki wzięłam na siebie czuwanie nad naszym bezpieczeństwem, wpatrując się w dziurę i nasłuchując dźwięków dochodzących zza ścian. Zadanie to skutecznie odbierało mi resztki energii i gdyby nie nagłe ruchy mojej towarzyszki podczas snu, zapewne sama oddałabym się w objęcia Morfeusza.
-Loreen, nie śpisz? - zapytała w pewnym momencie, dźwigając się z prawego boku, na którym odbywała drzemkę.
-Nie, ale to chyba kwestia czasu. Jak się czujesz, Hano?
Hana?
Bonus
dodatkowa nagroda za +1000 słów
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz