Najczęściej pracowaliśmy w małych grupach, dzisiejszy dzień nie był więc dla nas żadną nowością, a choć chwila wytchnienia od śmierdzących zgniłym mięsem potworów, była, w szczególności dla nas, osobników mających z nimi styczność od wiele częściej niż inni przez zajmowane stanowisko, prawdziwym wybawieniem. Siedziałem w siedzibie szeptaczy, raz po raz wzdychając i czekając aż reszta moich współpracowników, a także sam generał, dotrą na miejsce. Nie byłem zadowolony z faktu, że tak wcześnie przyszedłem, niemniej nie byłem w stanie dłużej spać, przez nasilający się od kilku dni, kłujący ból głowy. Plaga dawała mi się we znaki, zresztą na pewno nie byłem jedynym, któremu zaczęło już to wszystko zwyczajnie przeszkadzać.
Uważnie przyglądałem się popękanym ścianą, a także ilustracjom, które przedstawiały zapewne jedzenie Dwunożnych, mając nadzieję, że nagle wydarzy się coś niesamowitego. Mimo wszystko nie byłem zaskoczony, kiedy nie stało się zupełnie nic, na moim pysku wymalował się delikatny grymas.
Czekałem i czekałem, w pewnym momencie zastanawiałem się nawet, czy nie zdrzemnąć się na wielkiej ladzie, te plany skutecznie pokrzyżowała mi jednak Decoy, która wpadła do siedziby, rozglądając się w poszukiwaniu kogoś, a jak się później okazało, naszego generała. Gdy upewniła się, że zdążyła, odetchnęła z ulgą i przywitała mnie radosnym merdnięciem ogona.
Zdążyliśmy jeszcze chwilę porozmawiać, zanim zjawił się Xavier, gdy jednak przyszedł, jak zwykle nie wyglądając na zbytnio zadowolonego z faktu, że nas wszystkich widzi, sprawnie dobrał nas w pary i wydzielił obszary, na których mieliśmy pracować.
Spojrzałem na mojego towarzysza, z którym wcześniej nie miałem jakoś okazji zamienić nawet kilku zdań, nieco obawiałem się tego, jak będzie nam się współpracować, jednak nie chciałem nastawiać się negatywnie od samego początku. Westchnąłem cicho, odwracając się w jego stronę.
– Erge. – Rzuciłem, mając nadzieję, że samiec szybko zorientuje się, o co mi chodzi.
Czekoladowy osobnik jedynie przechyliłam lekko łeb, spoglądając na mnie krzywo, nim jednak zdążyłem cokolwiek dopowiedzieć, zamerdał radośnie ogonem, szybko podnosząc głowę.
– Rabastan.
Posłałem mu delikatny, acz ciepły uśmiech i leniwym krokiem ruszyłem w stronę wyjścia z fast fooda, który służył nam za siedzibę, a także miejsce wszystkich spotkań. Opuszczając budynek mój bielutki pysk, muśnięty został przez rześki, poranny wiatr, który dostarczył mi nową porcję energii, odciągając tym samym moje myśli od coraz bardziej odczuwalnych skutków odwodnienia. Ruszyłem truchtem, nie chcąc tracić czasu, który był obecnie na wagę złota, a w głowie zacząłem układać plan... a przynajmniej starałem się to robić, gdyż zupełnie nie miałem pomysłu, od której strony powinniśmy ugryźć to zadanie. Zwolniłem nieco, równając się tym samym z moim czekoladowym towarzyszem i po raz kolejny posłałem mu nieśmiały uśmiech, co by go szybko do siebie nie zniechęcić.
– Jakiś pomysł? Zupełnie nie wiem gdzie zacząć. – Odparłem zgodnie z prawdą.
Rabastan nieco się skrzywił, wyglądając przy tym, jakby rzeczywiście się zastanawiał.
– Nie znam się niestety na odnajdywaniu odpowiednich miejsc do wykopywania źródełek, ale na pewno są gdzieś w okolicy tereny wilgotniejsze, gdzie będzie większe prawdopodobieństwo, że coś znajdziemy. – Spojrzał na mnie, jakby wyczekując, że resztę planu wymyślę sam.
Fakt, że nie wiedziałem, co robić dobijał mnie, powoli gasząc mój i tak mały zapał do pracy, ból głowy wcale mi wszystkiego nie ułatwiał, a czas mijał, wystawiając naszą kreatywność na próbę.
– Wody najlepiej szukać tam, gdzie tereny są podmokłe, tak? – Spoglądałem w pustą przestrzeń przed siebie, nadal szybko przebierając łapami.
Udało mi się kątem oka dostrzec delikatny ruch głowy Rabastana, zapewne potwierdzające to, co wszystko powiedziałem skinieniem.
– Do szczęścia potrzebujemy tylko... – Przystanąłem na chwilę, powracając na chwilę do myśli, która mignęła w mojej głowie, lecz za pierwszym razem wydała mi się zwyczajnie absurdalna. – Mchu.
***
Byłem od niego nieco szybszy, toteż gdy ja z trudem hamowałem przed gąszczem drzew, ten dopiero do mnie dobiegał. Rozejrzałem się w poszukiwaniu wcześniej wspomnianej przeze mnie rośliny, a gdy dostrzegłem ich duże skupisko, ruszyłem z miejsca radosnym podskokiem.
– Z tego, co zrozumiałem, jeżeli przekopiemy się przez warstwę mchu, jest cień szans, że znajdziemy trochę wody. – Powtórzył, jakby nie wierząc w to, że ktokolwiek mógł wpaść na tak głupi pomysł.
– Dokładnie, robiłem tak razem z ojcem. Zawsze powtarzał, że powinniśmy mieć małe źródełko przy domu, ponieważ mieliśmy dość spory kawałek do najbliższej rzeki. Nie wiem, czy to było zwykłe szczęście, czy rzeczywiście mamy szansę znaleźc trochę wody, ale mocno wierzę w to, że się uda. – Wyjaśniłem.
Nie mieliśmy jednak nic do stracenia, została nam jedynie modlić się, by wszystko poszło po naszej myśli.
Wpierw zadbaliśmy o bezpieczeństwo, wyeliminowaliśmy wszystkie zombie, które znajdowały się w zasięgu naszego wzroku i stwarzały realne zagrożenie, a następnie zabraliśmy się za kopanie. Rabastan polecił, byśmy się rozdzielili, aby przeszukać większy teren w krótszym czasie, tak więc zrobiliśmy, a po długiej i męczącej pracy, w końcu zaczęliśmy dostrzegać efekty. W kilku miejscach ziemia rzeczywiście była wilgotniejsza, skupiliśmy się więc na podmokłym gruncie, stając się tym zupełnie pochłonięci. Przestałem się przejmować tym, jak brudny jestem i faktem, że łapy powoli odmawiały mi posłuszeństwa, przyświecał nam jeden cel i nie mieliśmy ochoty wracać do metra na przegranej pozycji, pokonani przez zmęczenie.
Po długich poszukiwaniach w końcu się udało, radosny krzyk mojego towarzysza, który zwiastował dokopanie się do poszukiwanej przez nas cieczy, wyrwał mnie z pewnego rodzaju transu. Jak poparzony wyskoczyłem z przydzielonego mi dołka i podbiegłem do niego, zaglądając do dziury. Samiec miał rację, na dnie dołka znajdowała się cienka, acz widoczna warstwa wody, która co prawda nie mogła zagwarantować nam dostatecznej ilości dla całego stada, niemniej sprawiła, że do nas obu powróciła nadzieja. Bez wahania zaczęliśmy kopać głębiej, w miarę możliwości powiększając ją także wzdłuż i wszerz, upewniając się przy tym, że nie będzie możliwości, by ziemia sama z siebie ją zasypała.
W końcu stanęliśmy po przeciwnych stronach stworzonego przez nas źródła, niezwykle dumni z wykonanej przez nas pracy. Spojrzeliśmy po sobie, uśmiechając się przy tym.
Rabastan?
Bonus
dodatkowa nagroda za +1000 słów
|
▲
Erge, dzięki pomocy Rabastana, udało ci się rozkopać prowizoryczne źródełko wzdłuż i wszerz, ponadto dzięki współpracy wzajemnie nie pozwoliliście żadnej ze stron zawalić się i zasypać maleńkiego wodopoju, dzięki czemu mogliście razem ugasić dręczące pragnienie, ale i poczęstować wodą innych Sforzan. Dzięki wam psy przetrwają kolejny dzień plagi!
Zdobywasz +1 SIŁA, +2 WYTRZYMAŁOŚĆ, +2 SZYBKOŚĆ, +9 KOŚCI.
Zdobywasz +1 SIŁA, +2 WYTRZYMAŁOŚĆ, +2 SZYBKOŚĆ, +9 KOŚCI.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz