Odruchowo zerknął na nieruszające się szczątki. Musiał się upewnić, czy aby na pewno leży już całkiem pozbawione życia, czy cokolwiek posiadają w swojej głębi, bo ono już dawno się z niego ulotniło, więc czego go pozbawia? Motoryczności? To jak wytłumaczyć ich ciągłą chęć mordu? Zemsta? Jeśli tak, może się z nimi utożsamiać. Rozbiegany wzrok, adrenalina wciąż szumiąca w uszach, taki był teraz obraz Mirage, usiłował skupić się na nowo. Uspokoił go jedynie dotyk łapy Blodhundur, niemalże anielski. Jego walkiria. Najpotężniejsza. Najpiękniejsza. Natychmiastowo złagodniał, wypuszczając z siebie ciche westchnięcie. Wtulił się w sierść młodszej, a ona zrozumiała od razu. Przechodzili to już tyle razy, do zmęczenia, robiła za jego komforter, niańkę, przytulankę, prochy na smutek. Chciałby je mieć, nie chce już być tak nerwowy, nie chce być upierdliwy, błaga Blodhundur, ktokolwiek, niech go naprawi. Czuł się obrzydliwe, gdy uświadomił sobie, jak bardzo uzależnił się od własnej siostry i jej leczniczych, ociekających troską słów i dotyku, tego wzroku mówiącego, że jeszcze niewiele zostało, i będzie dobrze. Jeśli akruat nie spuści mu rodzinnego wpierdolu. A temu szmaciarzowi i tak wszystko uchodziło na sucho. Kolejny punkt do bycia wyzyskującą kurwą.
I kiedy tak beztrosko zabijał szczury, podkładając je pod dupsko Xaviera, nie mógł się spodziewać nadchodzącego koszmaru, co wstrząsnęło jego ledwo bijącym sercem oraz duszą. Coś, czego obawiał się od dawna i unikał tych wyobrażeń jak ognia, by jego sfora nie padła, a Blodhundur jak najbardziej bezpieczna.
Blodhundur się kurwa zadurzyła.
"To kto to jest? Czemu się wokół ciebie kręci? Przyjaciółka?" Blodhundur zawsze się wahała odpowiadając na to pytanie, wzrokiem uciekając gdzieś na bok i pokazując blask pożółkłych kłów, które w każdej chwili gotowe były upierdolić króla szczurów w tę przebrzydłą mordę, jeśli będzie zbyt ciekawski. Miał szczerą nadzieję, że usłyszy proste nie, a tymczasem widział jedynie zaplątanie, zmieszane z niepewnością. Tylko nie jego siostrzyczka, wiedział że jest pedałem jak chuj strzelił, ale miał nadzieję że nie zakocha się zbyt szybko. Miłość jest niebezpieczniejsza od szwendaczy, miłość do drugiej istoty, która jest zdolna do złamania silnej woli i skruszenia gór, boleśniejsza od wbicia rozgrzanego gwoździa w pierś, gdy pierwsze uczucie przeminie, a zostanie jedynie pustka. Co jeśli odejdzie, kiedy będzie najbardziej potrzebna. Co jeśli skrzywdzi jego małą iskierkę, toż to jeszcze dziecko umysłem, potrzebuje czasu, muszą zajmować się sforą, a ona będzie ją tylko rozpraszać. Co jeśli dojdzie do katastrofy? Co jeśli wykorzysta Blodhundur, zabierze całą energię i porzuci na pastwę losu, jak zagubione jagniątko?
"Znowu odleciałaś, śmierdzielu." Warczała, jak zwrócił jej na to uwagę. Robiła to częściej niż zazwyczaj, lecz nie posiadała tego zwyczajnego, chłodnego pyska podczas wędrówki w niebieskie obłoki. Nie, widział coś, co było zarezerwowane tylko i wyłącznie dla niego. Błogość. Nie było to zjawiskiem częstym, myślał, że to on jest jedynym cholernym psem, jaki uspokaja Blodzię. Wiedział, że nie będzie się tak zachowywać przy "przyjaciółce". Walkiria dopuściła do siebie kogoś innego, we łbie czarnego owczarka zapaliła się czerwona lampka. Zagrożenie. Ale dla kogo? Dla sfory, zakochana Blodhundur nie będzie mogła się skupić, spieprzy coś... Bujdy. Pierdolenie. Mirage był zagrożony, Mirage uważał, że zostanie odepchnięty. Jak przez ojca. Bo Blodhundur wybrała sobie kogoś, kto będzie dla niej czymś więcej. Miłość uskrzydla, a jego brzydzi. Ten skurwysyn czuł zazdrość jakiej jeszcze nigdy nie doświadczył. I lęk, tak ogromny i przerażający, że nawet jedna z przyczyn tej zazdrości nie była w stanie go uspokoić. Czuł się chory. A potem zmuszał się do ponownej pustki i odcięcia. Usiłował sobie wmówić to, że to rzecz, której potrzebuje Blodhundur. To lekarstwo na jej wszystkie smutki, ta nowo przybyła lala, eh, Haneczka, zajmie się nią.
No kurwa nie, on miał być wszystkim dla Blodzi, on wie co jest dla niej najlepsze, i to nie Haneczka. Ona może obejść się bez tego, najważniejsza jest teraz stabilizacja, a nie kolejne rozproszenie ze strony jakiejś wyliniałej borderki. A jak chce ją tylko przeruchać!? Obrzydliwe Mirage, obrzydliwe. Czasami łapał się na takim otóż myśleniu, za co chciał tylko skoczyć z mostu, bo ma już kurwa dość. Blodhundur nie jest jego własnością i do kurwy nędzy, nie ma prawa nią kierować. To nie zabawka. To nie jego leki. To żywa istota. To jego siostra.
To Blodhundur, jaką obca osoba może uwielbiać tak mocno, jak on. I nawet więcej.
Ale wciąż się wkurwiał jak widział je razem. Wbijał pazury w ziemię i zagryzał zęby. Postanowił nie naciskać na siostrę i zobaczyć, jak to dalej się potoczy. A jeśli ta, HANECZKA, coś odjebie, raczej nikt ze sfory nie będzie wiedział, gdzie akurat jej ciało trawi setka szwendaczy. Nie będzie się w tańcu pierdolił, i tak już wszyscy go tu nienawidzą, co mu szkodzi. No kurwa, Haneczka.
Mirage coraz bardziej zachowywał się jak zazdrosne dziecko, unikając spotkań twarzą w twarz, pysk w pysk, z wybranką tego zakochanego dzieciaka. Co następne, ślub, dziecko? Nie wie, co jeszcze może w niego jebnąć, żeby całkowicie zepsuć mu nastrój. A w sforze działo się coraz gorzej, tym razem nie z winy króla szczurów. Żaden z psów nie spodziewał się, że zostaną ukarani za najnormalniejszy instynkt przetrwania, od wielu lat mówiący jedynie, zabij, inaczej zostań zabity. Za brak szacunku do innych stworzeń, miała ich spotkać kara. Egzaminator w ciszy chował za sobą truchła szwendaczy oraz śmierdzących gównem i kanalizacją rodentów, ale nie bał się wgryźć w piętę achillesa dwunogów, tych, co bez powodu atakowali ich sforę. Tak jak grupa ludzi, zamieszkujących na dworcu, chcieli przeżyć. Pchało ich widmo śmierci, pożądali chociaż minimalnie godnych warunków i podstaw, jedzenia wraz z pitną wodą. Chcieli po prostu wrócić do normalności, bądź wytworzyć własną, nową, odpowiadającą tym czasom. Mieli się oddać rutynie, wstać, zabić, upolować, obronić się, przetrwać. Jeśli coś weszło im w drogę, zabić. A taką przeszkodą okazali się ludzie, egoiści, strzelający do bezbronnych psów. Jego stada. Gdzie szacunek ze strony człowieka, dla nich? Mogli dojść do porozumienia, w końcu od wieków pies był przyjacielem owych wywłok, mających się teraz za panów świata. Przecież to ci w białych kitlach zaczęli to całe zamieszanie, i ci, co szwendacze nie grozili, ci bez mózgów, wyrzucających swych oddanych kompanów z szóstego piętra wieżowca. Bezpodstawna przemoc zmusiła czworonogi do ataków, obawiali się o siebie, swoich bliskich. Nie mieli wyboru. Tylko zabić.
Zaś jak w przepowiedni mędrców, czy raczej jak wcześniej nazywał ich Mirage, pojebów od siedmiu boleści, krew, cuchnąca, gęsta, zastąpiła miejsce wody. Z niedowierzaniem czwórka przywódców, ah, przepraszam, trójka wraz z brudnym Mirage, patrzyła na rzeki, teraz w ciemnoczerwonym kolorze, niegdyś będące błękitne i szmaragdowe, pięknie odbijające światło wschodzącego słońca. Na powierzchni unosiły się ciała ryb i żab, a przy brzegu leżały parujące, do połowy zeżarte zwłoki zwierząt, chcących się wcześniej napić. Mniejsze ujścia zatamowane były pozostałościami po szwendaczach, wciąż jeszcze "żywych". W monotoniczny sposób pocharkiwały, machając bez sensu zgniłymi łapami, bo a nuż złapią jakiegoś bezbronnego głupca, by mógł spotkać się z ciemnością i zimnem, czekającymi po drugiej stronie.
W pysku Mirage panowała pustynia. Dosłownie, czuł, jak w ustach zgrzyta mu piach i ziemia, lecz mimo to czuł się w miarę dobrze. Dzięki swojej wytrzymałości, w porównaniu do niektórych członków sfory, sprawował się nieznacznie lepiej przy okazji odwodnienia. Mlaskał niesmacznie, liżąc własne łapy. Gdy wstawał w zbyt szybkim tempie, przed oczami miał mroczki, a i tak większość znalezionej wody oddawał Blodhundur. Mimo to, było to o wiele za mało. Niektóre znalezione butelki podsuwał nieśmiało pod nos Malcolma i Xaviera, jak akurat byli w pobliżu, chociaż wiedział, że oboje gardzą jego małymi podarkami. Bo przecież wielki pan generał radzi sobie sam, a Malcolm po prostu patrzy na niego krzywo od czasu krwawego incydentu. Jednakże dojrzał niewidoczny dla niewprawnego oka błysk wdzięczności. Egzaminator westchnął ciężko, wracając do swojego chłodnego kąta w wagonie. Muszą wymyślić, co zrobić, inaczej sfora umrze z pragnienia. Oznajmił husky, iż wychodzi. Ponownie. Blodhundur mruknęła gardłowo, dając znak, że rozumie. Wróci przed zmrokiem. Cały i zdrowy, a przynajmniej ma nadzieję. Wycieczki Mirage były już codziennością, kiedy to znikał w gęstwinach betonowej dżungli na parę, nawet paręnaście godzin. Wędrówki były bezcelowe, potrzebował wyciszyć zamącony umysł. Oczywiście, zdawał z nich późniejsze raporty.
— Czekaj. — usłyszał za sobą, odwrócił się z ciekawością. Paroma sprawnymi susami znalazła się przy bracie, na pysku Mirage wymalowało się widoczne zmieszanie. — Idę z tobą.
— Jesteś pewna? Blod, ledwo co chodzisz, jesteś wymęczona i...
— Zamknij się. — przerwała mu, nie zdziwiło go to. Ma to we krwi. — Muszę odpocząć. Psychicznie. Mam dość tego wagonu.
Od paru dni, z powodu poturbowania przez zombie, za co oczywiście winił Hankę, bo zaprowadziła ją w jakieś chujowe bagno, siedziała tu zamknięta i cała w bandażach. Również, coś w środku niej zgrzytnęło, widział, że coś jest nie tak, ale nie chciała mu wytłumaczyć. Odpuścił jej, postanowił nie naciskać. Usunął się z drzwi, robiąc mniejszej przejście. Zerknął na nią z przykrością. Starała się wydawać na niewzruszoną całą tą suszą, a pod tą całą kamienną powłoką była wymęczona. Chciał dla niej przerwy, i nie mógł zabronić jej wyjścia na zewnątrz. Zwłaszcza, że będzie pod jej opieką. Nic się jej nie stanie, obroni ją. Wyprzedziła go nieznacznie.
Od momentu wyjścia z podziemi nie wymienili ze sobą słowa, przebywając w komfortowej ciszy. Zaszli na pobliski parking, a gdyby król szczurów potrafiłby czytać, wiedziałby, iż stoją pod Walmartem. Z napisu odpadła litera "a", leżała na drodze, wyblakła. Z pomiędzy szczelin w asfalcie wyrastały zasuszone źdźbła trawy. Od dawna nie widziały deszczu, tak samo jak sforzanie. Mirage oddałby teraz wszystko, duszę, serce, by posmakować deszczówki. Stało tu parę zardzewiałych aut, większość bez kół i silników, z rozbitymi szybami. Na drzwiach wysmarowane farbą były wszelakie groźby, przekleństwa, prośby o pomoc. Rozwalone wózki miotały się wszędzie.
Woda, woda, woda, błaga, chciałby trochę wody. Prosi...
Grzmot. Burza? Wyższa siła czyta jego myśli?
Na jego nos spadła kropla. I dwie. I kolejne.
— Deszcz! Mirage, łap cokolwiek, szybko! — czarny owczarek utkwił spojrzenie na pociemniałym horyzoncie, przeciętym sekundę później białą łuną, a po kolejnych sekundach rozległ się huk. Od małego ich dwójka przyzwyczajona była do tak głośnych dźwięków, więc zaledwo się wzdrygnęli, nadstawiając uszy. Samiec pośpiesznie zerwał się w pogoń, szukając po wrakach czegokolwiek przydatnego. Ogarnęła go fala ekscytacji. Jeśli to nie będzie pięciominutowy opad, zbiorą wystarczająco dużo wody by było jeszcze na jeden dzień męczarni w tym piekle. W starej ciężarówce znalazł stary baniak na paliwo. Odgryzł plastikowy, żółty korek i postawił go przed sobą, maniakalnie szukając kolejnego pojemnika. Trafił mu się stary gumiak, także pusta, szklana butelka po alkoholu. Uśmiechnął się sam do siebie, dumnie. Blodhundur uwijała się z jakimś starym kartonem i większą ilością butli. Wystarczyło czekać.
Usiedli pod starym drzewem, a w ich nozdrza uderzył ten piękny zapach. Zapach spokojnego wieczoru na ich podwórku, Mirage od razu przypomniał sobie lecące nad głową jaskółki, piszczące radośnie, chmury jeżyków ścigających się między sobą i gruchanie gołębi. Z początku samotnie kąpał się w słońcu ze swą najdroższą matką, z czasem dołączyła do nich malutka Blodhundur. Za ogrodzeniem biegały dzieci ze swoimi szczeniaczkami, Mirage wolno i leniwie merdał ogonem, a na jego twarzy gościł nawet zadowolony grymas. Cieszyli się swoim towarzystwem, nie szukali nikogo więcej na siłę. Młody król szczurów nie wspominał wtedy o ojcu, nie było mu smutno, ich trójka była wystarczająca. Walkiria oparła się o ramię swojego brata, licząc spadające z liścia krople. Prosto do butelki, odbijając się od cienkiej powierzchni, zostawiały krążki. Pogrążyli się w głębokiej rozmowie o dawnych czasach, kiedy z ulicy czuć było pączki, słychać śmiech dzieci i szum drzew. Jak robili nocowania sami, bez matki, w krzaku za ogrodzeniem, aby postraszyć koty z naprzeciwka. Uważali to za świetną zabawę, i zamiast na szwendacze, polowali na żaby, małe i zielone, by następnie je wypuścić na wolność z powrotem. Nie chcieli męczyć biednego zwierzęcia, a teraz, zostali ukarani za wyrządzanie krzywdy innym. Z premedytacją, czy też nie.
Ich zrelaksowane głosy rozbrzmiewały po okolicy, dopóty burza nie przeminęła, a ostatnia kropelka nie znalazła się w ich prowizorycznych misach. Podzielili je między sobą, Blodhundur dwie, Mirage trzy, ale ta ostatnia została zapomniana. Znajdowała się za Walmartem, jako stara puszka. Nie rozmiar się liczy, a zawartość. Po odniesieniu pozostałych do obozu, Mirage samotnie przeszedł się po zostawioną na pastwę losu, samotną puszkę po zupie pomidorowej.
I szczerze, spodziewał się tego co zobaczył. Ogromny, wychudzony, czarny pies pił z puszki. To było jego, to było dla Blodhundur, i miał ochotę mu poderżnąć gardło. Warknął ostrzegawczo, kundel w przerażająco wolny sposób odwrócił się do niego, patrząc się na niego wyblakłymi, złotymi oczami. Jego pysk całkowicie pozbawiony był futra, tkanka przy prawym kle nie istniała, ukazując ułamanego zęba. Dostał olśnienia.
— Ty spierdolony chuju.
Tatuś wrócił do domu.
[Blodhundur?]
Bonus
dodatkowa nagroda za +2000 słów
|
▲
Mirage, razem ze swoją przezajebistą siostrą spisaliście się na medal, zachowując zdrowy rozsądek i wykorzystując gwałtowne pojawienie się burzy. Jedyną stratą okazały się pojedyncze krople, które uwolniły się w trakcie transportu, a także puszka, którą przygarnął sobie kochany tatulek, proszący się o wpierdol za wszystko, co uczynił. Mimo drobnych komplikacji, zebrane zapasy wystarczą na kolejny dzień przetrwania!
Zdobywasz +2 WYTRZYMAŁOŚĆ, +1 SIŁA, +7 KOŚCI.
Zdobywasz +2 WYTRZYMAŁOŚĆ, +1 SIŁA, +7 KOŚCI.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz