Drodzy Sforzanie,
event zostaje zawieszony. Póki co, Wasze postacie mogą żyć tak, jakby plagi nie istniały. Fabularnie potraktujecie to na zasadzie zakończenia trzeciego etapu i przerwy od odwiedzin A’lel i Viy Curaya. Taka decyzja została przeze mnie podjęta z kilku względów, ale wymienię te najważniejsze:
— aktywność jest znacznie niższa, prawdopodobnie ze względu na okres, w jakim się właśnie znajdujemy, wielkie niewiadome związane z edukacją, a także przez liczne nieobecności, bo niektórzy z was wciąż są na ostatnich wyjazdach i chcecie się nimi cieszyć, w czym nie ma niczego złego ani niewłaściwego,
— nie będę w stanie dłużej prowadzić tego wydarzenia praktycznie w pojedynkę, bo czeka mnie wyjazd za trzy dni, gdzie będę chciała zrelaksować się przed pójściem na studia (trzymajmy wciąż kciuki, żeby mnie przyjęli na wymarzony kierunek), ale również muszę znaleźć pokój do wynajęcia i zająć się formalnościami,
— nie przynosi mi to takiej przyjemności, jak wcześniej, zaczęłam to robić na siłę i potrzebuję urlopu, jednakże moja nieobecność będzie związana tylko z fabularną aktywnością, jako administrator nadal będę wstawiać formularze, rezerwacje i odpowiadać na pytania, rozwiewać wątpliwości, a z czasem pociągnę dalej event, jednak moja postać pozostanie milcząca do chwili, w której znów nie poczuję chęci do prowadzenia jej.
Życzę Wam w imieniu całej administracji przyjemnej reszty wakacji i spokojnego powrotu do szkolnych ławek bądź na wykłady. Dla niektórych z Was to czas wielkich decyzji, nie tylko związanych ze studiami, ale i z wyborem szkoły średniej. Mam nadzieję, że wszystkim uda się podjąć nauki w miejscach, które sobie wymarzyli.
Powodzenia, Sforzanie i Ty, osobo, która tu tylko zaglądasz.
Pogodynka Pora roku: lato Oto czas, który niegdyś kojarzył się i ludziom, i ich czworonogom z wakacjami. Niektórym dopisywało szczęście i towarzyszyli swym właścicielom w rozmaitych podróżach, inni zaś, przerzucani z rąk do rąk, od babci do ciotki, czuli się odrzuceni i niechciani. W dzisiejszych czasach lato przynosi jedynie nieznośne upały, które błagają o wywieszenie jęzora, a wraz z przygrzewającym słońcem wzmacnia się odór szwendaczy, wędrujących między lasem a ruinami. To także sezon najsilniejszych burz, tornad i innych anomalii pogodowych, siejących chaos. Deszcze są ciepłe, powyłupywane chodniki miasta rozgrzane i gotowe do smażenia na nich jajek, bekonu i poduszek psich łap, a zombie - rozleniwione i spowalniane szybszym rozkładem ciał. | Wędrowny Handlarz Aktualnie jest nieobecny. Hej, dzieciaki, chcecie może trochę świeżego towaru? Mam tu coś na młodość, na starość, na szybkiego samobója... A może chcesz żyć wiecznie albo urodzić bachora... ekhem, szczeniaka, bez niczyjej pomocy? No już, chodź, rozejrzyj się, nie pożałujesz! Charcik, zadowolony z zysków, zapewnił psiaki, że niebawem wróci na tereny stada, by ich skroić z kolejnej porcji Kostek. Zrozumiał, że kluczem do sukcesu są zniżki! | Stan Sfory Stan: Zagrożenie klęską Mroczne dni nadeszły... Sforzan dopadły rozmaite, ciężkie do zgryzienia nieszczęścia, które przepowiedziała im dwójka przybyszów - A'lel i Viy Curay. Ponadto skąpa ilość łowców w stadzie z wolna zaczyna zbliżać psy do wielkiego głodu, bo ileż pożywienia może zapewnić jeden czy dwójka polujących? Dziś pewne jest jedno: dopóki plagi trwają, nikt nie zazna spokoju, żaden żołądek nie zapełni się do cna, a suchość w pyskach i strach będą nam stale towarzyszyć. Strzeżcie się, bo biada tym, którzy nie dołączą do grupowej akcji ratowania Sfory albo spróbują przetrwać w pojedynkę! |
23 sierpnia 2020
20 sierpnia 2020
Wyrzucenie
Tutejsza zielarka, MOIRA, która pomieszkiwała w Sforze od dawna, pewnego dnia zniknęła. W czasach apokalipsy, wspomaganej przez plagę uciążliwych owadów ma niewielkie szanse, by przetrwać w pojedynkę poza murami metra. Możemy tylko życzyć jej szczęścia i liczyć na to, że jeszcze się odnajdzie.
Od Betelgezy - Wyprawa #11
Wezwanie o poranku przez dwójkę przywódców nieco zaniepokoiło Betelgezę. Nie miała pojęcia, co ją czeka i czego od niej chcą. Może zrobiła coś nie tak? Może zaraz miała usłyszeć słowa nakazujące jej opuścić stado? Czarne myśli wręcz zdominowały jej umysł, kiedy stała naprzeciwko dwójki, najważniejszych psów w strefie. Nie była do końca obecna na początku dyskusji, mimo to jakoś starała się słuchać wypowiadanych słów, powolutku szykując się na jeden z gorszych scenariuszy.
" Dzisiaj uzupełnisz zapasy ryb " — usłyszawszy ów słowa ze strony jednego z przywódców, odrobinę zaskoczona Betelgeza powróciła do świata żywych, tym razem już uważnie i ze stoickim spokojem wyłapując każde zdanie wypowiedziane przez Blodhundur oraz Malcolma. Przywódcy wyjaśnili jej jeszcze, gdzie ma się udać i wytłumaczyli jak tam dojść, aby czasem się nie zagubiła. Ta w ramach odpowiedzi, z namysłem kiwała łbem, w myślach powtarzając ich słowa wyjaśniające drogę. Jako zakończenie rozkazu, Betelgeza dostała metalowe wiadro, w którym to miała złowiony łup umieścić.
Nie zwlekając z wykonaniem polecenia, czarno-biała natychmiast zabrała się do działania. W zęby chwyciła uchwyt metalowego przedmiotu i szeroko uśmiechnięta ruszyła co tchu, opuszczając bazę. Wczesny poranek napawał sukę ogromnym optymizmem, miała nadzieję, że jej łów będzie owocny. Przecież złapanie ryb nie musi być takie trudne, prawda?
Droga jak na razie mijała jej bardzo spokojnie. W jej uszach roznosił się cichy brzęk wiadra, a w pysku czuła metaliczny posmak, który jednak jej nie przeszkadzał. Wiatr muskał jej sierść i delikatnie łaskotał po pysku. Na zewnątrz nie było ani za gorąco, ani za zimno, było wprost idealnie i przyjemnie.
Wszystko zapewne poszłoby jak z płatka, gdyby nie to, że na świecie wszędzie panoszyły się żywe truchła. Samica musiała więc porzucić swe słodkie marzenia, gdyż rzeczywistość szybko jej o sobie przypomniała.
Cała ulica zapełniła się hordą zombie, Betelgeza nie miała szans, aby przejść, nie będąc zauważoną. Zjeżyła sierść na karku, stercząc jak głupia, wędrując spojrzeniem po licznej grupie chodzących trupów. Odór szwendaczy dotarł do jej nozdrzy, powodując na jej pysku nieznaczne skrzywienie. Szybko zaczęła myśleć, która z dróg mogłaby zaprowadzić ją nad rzekę.
Pierw przed sobą dostrzegła kanał. Porzuciła jednak pomysł, aby wejść do jego wnętrza, ponieważ nie była pewna, czy na pewno jest w nim bezpiecznie i czy w ogóle zaprowadzi ją do wyznaczonego miejsca. Wybrała więc, jej zdaniem, bezpieczniejszą drogę przez ulicę.
Nie zwlekając z wykonaniem polecenia, czarno-biała natychmiast zabrała się do działania. W zęby chwyciła uchwyt metalowego przedmiotu i szeroko uśmiechnięta ruszyła co tchu, opuszczając bazę. Wczesny poranek napawał sukę ogromnym optymizmem, miała nadzieję, że jej łów będzie owocny. Przecież złapanie ryb nie musi być takie trudne, prawda?
Droga jak na razie mijała jej bardzo spokojnie. W jej uszach roznosił się cichy brzęk wiadra, a w pysku czuła metaliczny posmak, który jednak jej nie przeszkadzał. Wiatr muskał jej sierść i delikatnie łaskotał po pysku. Na zewnątrz nie było ani za gorąco, ani za zimno, było wprost idealnie i przyjemnie.
Wszystko zapewne poszłoby jak z płatka, gdyby nie to, że na świecie wszędzie panoszyły się żywe truchła. Samica musiała więc porzucić swe słodkie marzenia, gdyż rzeczywistość szybko jej o sobie przypomniała.
Cała ulica zapełniła się hordą zombie, Betelgeza nie miała szans, aby przejść, nie będąc zauważoną. Zjeżyła sierść na karku, stercząc jak głupia, wędrując spojrzeniem po licznej grupie chodzących trupów. Odór szwendaczy dotarł do jej nozdrzy, powodując na jej pysku nieznaczne skrzywienie. Szybko zaczęła myśleć, która z dróg mogłaby zaprowadzić ją nad rzekę.
Pierw przed sobą dostrzegła kanał. Porzuciła jednak pomysł, aby wejść do jego wnętrza, ponieważ nie była pewna, czy na pewno jest w nim bezpiecznie i czy w ogóle zaprowadzi ją do wyznaczonego miejsca. Wybrała więc, jej zdaniem, bezpieczniejszą drogę przez ulicę.
Betelgeza postanawia się wycofać i iść równoległą ulicą.
[Pięć Plag] Od Betelgezy do Hany - Trzecia Plaga
Oficjalnie stała się członkinią niewielkiej, psiej społeczności. Od tego momentu los ów stada po części spoczywał na jej barkach, w końcu to ona z innymi łowcami miała zapewnić innym pożywienie, aby nikt nie głodował. Czuła się nieco dziwnie z tym faktem, jednak miała nadzieję, że szybko nauczy się życia w grupie. Nie jest to takie trudne, prawda?
Poznała każdego z członków stada. Większym zainteresowaniem obdarzyła psy, które tak jak ona znajdowały się w sekcji łowieckiej, ponieważ bardziej zależało jej na zbudowaniu relacji z nimi, a przynajmniej próbowała tego dokonać. W końcu od teraz tworzyła z nimi czarno-biały zespół, musiała więc utrzymywać z dwiema samicami dobre stosunki.
Tak czy siak, z żadnym z członków nie miała większej relacji. Zamiast jakoś spróbować z kimś nawiązać bliższą znajomość, Betelgeza skupiła się na zapamiętaniu imion każdego z osobna oraz funkcji, które pełnią. Postanowiła również na początek obserwować ich zachowania, spróbować jakoś odczytać ich osobowość, a następnie rozpocząć tworzenie relacji.
Na ów czynność miała dużo czasu, gdyż z powodu plagi najróżniejszych owadów, każdy pies był zmuszony przesiadywać w metrze, nie chcąc się narażać na atak ze strony insektów.
Było ciężko, tego nie dało się ukryć, czy nawet zaprzeczyć słowem. Z kryjówki nie dało się praktycznie wyjść, gdyż od razu na psie ciało rzucały się natarczywe muchy, pszczoły, komary. Z tego też powodu Betelgeza w ogóle nie poruszała się poza metrem. Wizja licznego pogryzienia przez owady w ogóle ją do tego nie zachęcała, już wolała bliskie spotkanie ze szwendaczem, niż użerać się z bolącymi bąblami, czy opuchliznami.
Głód nie pomagał w przetrwaniu klęski. Stado do dyspozycji miało jedynie szczury, które z powodu swej maleńkości, nie napełniały żołądka do syta. Na szczęście mieli zapasy wody, ale mimo to, Geza nie czuła się spokojniej, przecież żywność i woda może się skończyć, w końcu nie wiadomo, kiedy cały ten koszmar minie.
Betelgeza przebywała w jednym z wagonów, leżąc na grzbiecie. Swoje spojrzenie wlepiła w brudny i podniszczony sufit, tak jakby dostrzegła tam coś ciekawego. Będąc "uziemioną" szukała jakiegokolwiek zajęcia, a w takiej sytuacji nawet gapienie się w jeden punkt zabijało nudę. Momentami jej żołądek domagał się posiłku, ale ów wołanie ignorowała. Nie chciała marnować żywności, postanowiła, że posili się, kiedy naprawdę już nie będzie w stanie funkcjonować. Nie raz musiała żyć bez jedzenia, więc niech będzie i tak tym razem.
Gorąc dostawał się do jej wnętrza, przez co swój język musiała wystawić na ciepłe powietrze, aby móc się nieco schłodzić. Czuła, jak jej opuszki łap zalały się potem, nie cierpiała ów odczucia. Wstała więc, uprzednio, ociężale przewracając się na swój brzuch. Stawiając kroki, można było dostrzec, że suka pozostawia mokre ślady swych łap.
Wyszła z wagonu, po czym podeszła do niewielkiej kałuży, która utworzyła się z maleńkich kropel, dostających się przez niewielkie szczeliny. Betelgeza zamoczyła język w cieczy, przez chwilę czując ulgę. Uniosła łeb, a parę kropel skapło z jej pyska. Porozglądała się po pół ciemnym otoczeniu, dostrzegając zaraz jednego z członków sfory. Po krótkim przyjrzeniu się, w postaci rozpoznała Hanę, jedną z łowczyń. Początkowo miała ją po prostu zignorować, lub jedynie rzucić kilka słów i odejść, ale pomyślała, że może jednak zgodzi się na jej propozycje. Kiedyś musi być ten pierwszy raz, czyż nie? Musiała w końcu stworzyć jakąś relacje z pozostałymi łowczyniami, od tego nie była w stanie uciec.
— Szczury nie będą tutaj wiecznie — zagaiła obojętnym tonem, siadając obok samicy o bursztynowych ślepiach. Myśląc, że dzieląca z nią stanowisko suka się nie odezwie, Betelgeza zdecydowała się kontynuować wypowiedź: — Co byś powiedziała, aby spróbować znaleźć chociaż jednego z nich? Pomoc drugiego łowcy zawsze się przyda — dodała, bez żadnego owijania w bawełnę.
Poznała każdego z członków stada. Większym zainteresowaniem obdarzyła psy, które tak jak ona znajdowały się w sekcji łowieckiej, ponieważ bardziej zależało jej na zbudowaniu relacji z nimi, a przynajmniej próbowała tego dokonać. W końcu od teraz tworzyła z nimi czarno-biały zespół, musiała więc utrzymywać z dwiema samicami dobre stosunki.
Tak czy siak, z żadnym z członków nie miała większej relacji. Zamiast jakoś spróbować z kimś nawiązać bliższą znajomość, Betelgeza skupiła się na zapamiętaniu imion każdego z osobna oraz funkcji, które pełnią. Postanowiła również na początek obserwować ich zachowania, spróbować jakoś odczytać ich osobowość, a następnie rozpocząć tworzenie relacji.
Na ów czynność miała dużo czasu, gdyż z powodu plagi najróżniejszych owadów, każdy pies był zmuszony przesiadywać w metrze, nie chcąc się narażać na atak ze strony insektów.
Było ciężko, tego nie dało się ukryć, czy nawet zaprzeczyć słowem. Z kryjówki nie dało się praktycznie wyjść, gdyż od razu na psie ciało rzucały się natarczywe muchy, pszczoły, komary. Z tego też powodu Betelgeza w ogóle nie poruszała się poza metrem. Wizja licznego pogryzienia przez owady w ogóle ją do tego nie zachęcała, już wolała bliskie spotkanie ze szwendaczem, niż użerać się z bolącymi bąblami, czy opuchliznami.
Głód nie pomagał w przetrwaniu klęski. Stado do dyspozycji miało jedynie szczury, które z powodu swej maleńkości, nie napełniały żołądka do syta. Na szczęście mieli zapasy wody, ale mimo to, Geza nie czuła się spokojniej, przecież żywność i woda może się skończyć, w końcu nie wiadomo, kiedy cały ten koszmar minie.
Betelgeza przebywała w jednym z wagonów, leżąc na grzbiecie. Swoje spojrzenie wlepiła w brudny i podniszczony sufit, tak jakby dostrzegła tam coś ciekawego. Będąc "uziemioną" szukała jakiegokolwiek zajęcia, a w takiej sytuacji nawet gapienie się w jeden punkt zabijało nudę. Momentami jej żołądek domagał się posiłku, ale ów wołanie ignorowała. Nie chciała marnować żywności, postanowiła, że posili się, kiedy naprawdę już nie będzie w stanie funkcjonować. Nie raz musiała żyć bez jedzenia, więc niech będzie i tak tym razem.
Gorąc dostawał się do jej wnętrza, przez co swój język musiała wystawić na ciepłe powietrze, aby móc się nieco schłodzić. Czuła, jak jej opuszki łap zalały się potem, nie cierpiała ów odczucia. Wstała więc, uprzednio, ociężale przewracając się na swój brzuch. Stawiając kroki, można było dostrzec, że suka pozostawia mokre ślady swych łap.
Wyszła z wagonu, po czym podeszła do niewielkiej kałuży, która utworzyła się z maleńkich kropel, dostających się przez niewielkie szczeliny. Betelgeza zamoczyła język w cieczy, przez chwilę czując ulgę. Uniosła łeb, a parę kropel skapło z jej pyska. Porozglądała się po pół ciemnym otoczeniu, dostrzegając zaraz jednego z członków sfory. Po krótkim przyjrzeniu się, w postaci rozpoznała Hanę, jedną z łowczyń. Początkowo miała ją po prostu zignorować, lub jedynie rzucić kilka słów i odejść, ale pomyślała, że może jednak zgodzi się na jej propozycje. Kiedyś musi być ten pierwszy raz, czyż nie? Musiała w końcu stworzyć jakąś relacje z pozostałymi łowczyniami, od tego nie była w stanie uciec.
— Szczury nie będą tutaj wiecznie — zagaiła obojętnym tonem, siadając obok samicy o bursztynowych ślepiach. Myśląc, że dzieląca z nią stanowisko suka się nie odezwie, Betelgeza zdecydowała się kontynuować wypowiedź: — Co byś powiedziała, aby spróbować znaleźć chociaż jednego z nich? Pomoc drugiego łowcy zawsze się przyda — dodała, bez żadnego owijania w bawełnę.
Hana?
[Mistrz Gry] Betelgeza - Wyprawa #11
▲
Witaj, Betelgeza! Pierwszy raz, prawda? Dawno nie widziałem w tym miejscu świeżaków. Nie przejmuj się jednak tym, że jesteś nowicjuszem, nie zabiję cię. Nie teraz.
Wyposażona w wiadro ruszyłaś nad rzekę z myślą o obfitych łowach i szerokim uśmiechem na pyszczku. Wczesny ranek napełnił cię szeroko pojętą motywacją, więc z niej korzystałaś. Było przyjemnie, wiaterek nie był chłodny, a na niebie chmury tworzyły blady cień. Ale byłoby zbyt dobrze, gdyby tak zostało, prawda? Przed tobą wyrasta miastowa horda zoombie, która zajmuje całą ulicę. Niemalże czułaś na swojej skórze ich paskudny oddech. Skrzywiłaś się nieznacznie.
Możesz cofnąć się i spróbować przejść nad rzekę równoległą ulicą - z tym nie powinno być większego kłopotu. Ale czas... ile czasu stracisz, stosując ten manewr? Równie dobrze mogłabyś spróbować wejść do kanału, którego otwór jawi się przed twoim nosem. Tylko nie masz bladego pojęcia, gdzie ów kanał prowadzi i co w nim może być.
19 sierpnia 2020
Od Nayi CD. Malcolma
[Czas wydarzeń: przed 3. plagą]
Naya w najśmielszych snach nie przypuszczałaby, że już w pierwszym dniu swego życia w sforze może zostać rzucona na tak głęboką wodę. Okazało się, że jednym z najbardziej dających obecnie w kość psom problemów były szczury. W pierwszym odruchu miała ochotę się zaśmiać, usłyszawszy o tym - dużo szczurów oznaczało w końcu dużo żarcia - lecz Malcolm szybko ją doedukował. Szczurów było cholernie dużo. Szczury były piekielnie agresywne. Szczury nie były pierwszą z plag, mogły więc również nie być ostatnią z nich.
- Dołącz do sfory, Nay, na pewno będzie fajnie - mamrotała pod nosem, wspinając się po schodach w zupełnie jej obcym budynku. - Jasne, każdy marzy o krwi w wodzie i gigantycznych marzeń. To jak wygrana na loterii. Sto, a może nawet tysiąc razy lepsze od samotnego życia w lesie.
Sama nie wiedziała, po co tak właściwie miele jęzorem - chyba po prostu musiała nim mielić i już - ponieważ do całej tej sprawy podchodziła dość optymistycznie, nawet jeśli zaraz mieli wysadzić w powietrze jakiś śmietnik, czyli marnować zapewne znajdujące się tam pożywienie (nie wspominając już nawet o tych wszystkich szczurach, z których miało się zrobić "bum"). W końcu zamknęła jednak jadaczkę i stanęła w oknie, z którego miała doskonały widok na wszystko to, co widzieć w tej chwili powinna. Gdy dostała sygnał, zajęła się podpalaniem i zrzucaniem na śmietnik zapałek na masową skalę. Gdy uznała, że "styka", odskoczyła wgłąb budynku, by już po chwili móc wysłuchać symfonii huku i popiskiwania rozrywanych szczurów.
Coś było nie tak. Fajczący się śmietnik i zdychające szczury nie wydawały z siebie takiego szuruburu, jakie słyszała. Szuruburu zresztą, jak po chwili zrozumiała, dochodziło tuż zza niej.
- A niech to szlag - zdążyła jedynie wypalić, gdy zauważyła zbliżającego się do niej truposza, zanim rzuciła się do ucieczki. - Malcolm! - ryknęła, zbiegając po schodach tak rozpaczliwie nieporadnie, że cudem było, że nie skręciła sobie karku.
Przywódca wywrócił oczami i wyskoczył przed nią, by stanąć w jej obronie. Oczywiście mogłaby mu pomóc, ale coś jej się zdawało, że mogłaby mu bardziej przeszkodzić, więc stanęła z boku i świetnie się bawiła w roli damy w opresji. Jej "ochy" i "achy" musiały być zapewne denerwujące dla walczącego samca, ale jej pysk po prostu nie chciał się zamknąć.
- Brawo! - palnęła, gdy wróg został już pokonany. - Znaczy... Dzięki - dodała nieco zmieszana.
- Nie ma za co - prychnął pies, jak jej się zdawało, nieco rozbawiony jej zachowaniem.
- Jesteś cały brudny - skrzywiła się patrząc na to, jak jego śnieżnobiała sierść ocieka teraz wręcz ciemną mazią. - Jest tu gdzie się oczyścić? Powinieneś się oczyścić - skwitowała. - Może pójdziemy nad rzekę?
- Nad rzekę udają się jedynie łowcy podczas wykonywania swoich obowiązków. Jest tam o wiele więcej szwendaczy niż tutaj, więc wypady tam są dość ryzykowne - zauważył zielarz.
- Aha - bąknęła Naya, zbita nieco z tropu. - Po drodze tutaj widziałam wiadro z deszczówką. Jak pomożesz mi zataszczyć je na górę, zrobimy ci prysznic - szybko znów złapała zapał.
- Chcesz mi wylać wiadro deszczówki na głowę?
- Tak, a co? - machnęła jedynie ogonem i już jej przy nim nie było. - No chooodź, sama nie dam rady! - krzyknęła do niego, gdy stanęła już przy wspomnianym przez siebie wcześniej wiadrze.
Nawet jeśli Malcolm miał w tamtej chwili ochotę ją zamordować, nie okazał tego. Podszedł do niej i bez słowa wziął się za asystowanie jej (czytaj: wykonywanie większości roboty) przy przeniesieniu wiadra do budynku, a potem wniesieniu go na piętro i postawieniu na parapecie, tak, by Naya mogła bez problemów wylać na niego jego zawartość.
- Gotowy? - krzyknęła wystawiając łeb przez okno, gdy zajął on już pozycję tuż pod oknem. - To trzy... - zaczęła odliczanie, gdy w odpowiedzi na jej pytanie skinął głową - dwa... jeden!
Wiadro przechyliło się, a woda z głośnym chlupotem wylała się na przywódcę. Łowczyni chwyciła lekkie już wiadro w kły i zbiegła po schodach (tym razem prawie się zabijając przez to przeklęte blaszane naczynie, a nie tylko przez własny pęd), by jak najszybciej znaleźć się ponownie przy nim.
- No, teraz wygląda jak należy. - Mokry - parsknęła, widząc, jak ścieka z niego deszczówka - ale czysty. - Tylko żebyś się nie przeziębił.
- Wracajmy do metra - zarządził lider, a Naya bez wahania na to przystała.
Gdyby wiedziała, że już niedługo będzie musiała przez cały czas siedzieć w podziemiach, nie dałaby się tam zaciągnąć tak łatwo.
[Przeskok czasowy: 3. plaga]
Nadeszła następna plaga. Przeklęte owady, całe roje przekletych owadów, oblegały Strefę. Na powierzchni było od nich aż czarno, a ich ugryzienia mocno dawały się we znaki psom. Przywódcy szybko podjęli decyzję - wszyscy członkowie sfory przenieśli się na stałe do metra.
Pierwsze doby były w porządku. Odpoczywała, szukała szczurów czy wody, a potem znowu odpoczywała. Nie socjalizowała się z nikim specjalnie, lecz nie przeszkodziło jej to w poznaniu imion otaczających ją osobników - wystarczyło uważnie słuchać, gdy rozmawiali w jej pobliżu. Nauczyła się też, że oprócz łowców (czyli jej samej, Hany, która ją tu przyprowadziła, i jakiejś suczki, której imienia nie potrafiła poprawnie wymówić i która dołączyła do stada niedługo po niej) w sforze byli jeszcze zielarze (na przykład Malcolm), uzdrowiciele i szeptacze. Ponad nimi stali jeszcze Blodhundur, druga przywódczyni, Xavier, który rządził szeptaczami, i Mirage, którego funkcji nie udało jej się jeszcze rozgryźć. I wszyscy oni kisili się właśnie w podziemiach.
Przez dłuższy czas nie widywała Malcolma. W jakiś sposób tego żałowała - choć było to idiotyczne, po tej przygodzie ze szczurami, truposzem i deszczówką wylaną z okna zdążyła się już do niego trochę przywiązać. Czasami zdawało jej się, że dostrzegała go kątem oka, lecz po chwili okazywało się, że to jakiś niższy od niego biały pies. Czekała więc, dając losowi zdecydować, kiedy spotka go po raz kolejny.
Gdy drzwi od jakiegoś wagonu były otwarte, zawsze musiała zapuścić tam żurawia. W ten sposób zresztą dowiedziała się, gdzie składowane jest jedzenie, czy też gdzie śpi taki czy owaki pies. Raz nawet przez przypadek wparowała do wagonu jakiejś suce owczarka niemieckiego, myśląc, że wchodzi do siebie, lecz ta na szczęście spała i zapewne nawet nie wiedziała o tej jej krótkiej wizycie. Tym razem za otwartymi drzwiami dostrzegła właśnie przywódcę i zielarza w jednym. Nie był to szczególnie dobry widok - leżał przy ścianie z jednym okiem otwartym, a drugim zamkniętym. Wyglądał jeszcze gorzej niż w momencie, kiedy widziała go po raz ostatni, choć już wtedy zdawało jej się, że nie jest z nim tak dobrze, jak powinno być. Zagapiła się, nieco zmartwiona.
- Naya? - usłyszała i drgnęła.
- Cholera - wypadło z jej pyska, zanim zdołała to powstrzymać. - Cześć, Malcolmie. Przepraszam, już sobie idę - uśmiechnęła się niepewnie.
- Zaczekaj chwilę - poprosił, a ona stanęła jak wryta, jakby pod wpływem magicznego zaklęcia. - Wejdź.
Skinęła łbem i weszła do wagonu. Był w nim sam, lecz po tym, iż jego legowisko nie było jedynym znajdującym się w tym miejscu domyślała się, że nie był tu jedynym lokatorem. Po chwili wahania usiadła przed nim.
- Mogę mieć do ciebie prośbę? - zaczął po tym, jak i on sam zmienił pozycję na siedzącą.
- Och - mruknęła zaskoczona. - Tak, tak, jasne - machnęła niepewnie ogonem. - O co chodzi? - przekrzywiła łeb nieco w prawą stronę, wpatrując się w niego uważnie.
Naya w najśmielszych snach nie przypuszczałaby, że już w pierwszym dniu swego życia w sforze może zostać rzucona na tak głęboką wodę. Okazało się, że jednym z najbardziej dających obecnie w kość psom problemów były szczury. W pierwszym odruchu miała ochotę się zaśmiać, usłyszawszy o tym - dużo szczurów oznaczało w końcu dużo żarcia - lecz Malcolm szybko ją doedukował. Szczurów było cholernie dużo. Szczury były piekielnie agresywne. Szczury nie były pierwszą z plag, mogły więc również nie być ostatnią z nich.
- Dołącz do sfory, Nay, na pewno będzie fajnie - mamrotała pod nosem, wspinając się po schodach w zupełnie jej obcym budynku. - Jasne, każdy marzy o krwi w wodzie i gigantycznych marzeń. To jak wygrana na loterii. Sto, a może nawet tysiąc razy lepsze od samotnego życia w lesie.
Sama nie wiedziała, po co tak właściwie miele jęzorem - chyba po prostu musiała nim mielić i już - ponieważ do całej tej sprawy podchodziła dość optymistycznie, nawet jeśli zaraz mieli wysadzić w powietrze jakiś śmietnik, czyli marnować zapewne znajdujące się tam pożywienie (nie wspominając już nawet o tych wszystkich szczurach, z których miało się zrobić "bum"). W końcu zamknęła jednak jadaczkę i stanęła w oknie, z którego miała doskonały widok na wszystko to, co widzieć w tej chwili powinna. Gdy dostała sygnał, zajęła się podpalaniem i zrzucaniem na śmietnik zapałek na masową skalę. Gdy uznała, że "styka", odskoczyła wgłąb budynku, by już po chwili móc wysłuchać symfonii huku i popiskiwania rozrywanych szczurów.
Coś było nie tak. Fajczący się śmietnik i zdychające szczury nie wydawały z siebie takiego szuruburu, jakie słyszała. Szuruburu zresztą, jak po chwili zrozumiała, dochodziło tuż zza niej.
- A niech to szlag - zdążyła jedynie wypalić, gdy zauważyła zbliżającego się do niej truposza, zanim rzuciła się do ucieczki. - Malcolm! - ryknęła, zbiegając po schodach tak rozpaczliwie nieporadnie, że cudem było, że nie skręciła sobie karku.
Przywódca wywrócił oczami i wyskoczył przed nią, by stanąć w jej obronie. Oczywiście mogłaby mu pomóc, ale coś jej się zdawało, że mogłaby mu bardziej przeszkodzić, więc stanęła z boku i świetnie się bawiła w roli damy w opresji. Jej "ochy" i "achy" musiały być zapewne denerwujące dla walczącego samca, ale jej pysk po prostu nie chciał się zamknąć.
- Brawo! - palnęła, gdy wróg został już pokonany. - Znaczy... Dzięki - dodała nieco zmieszana.
- Nie ma za co - prychnął pies, jak jej się zdawało, nieco rozbawiony jej zachowaniem.
- Jesteś cały brudny - skrzywiła się patrząc na to, jak jego śnieżnobiała sierść ocieka teraz wręcz ciemną mazią. - Jest tu gdzie się oczyścić? Powinieneś się oczyścić - skwitowała. - Może pójdziemy nad rzekę?
- Nad rzekę udają się jedynie łowcy podczas wykonywania swoich obowiązków. Jest tam o wiele więcej szwendaczy niż tutaj, więc wypady tam są dość ryzykowne - zauważył zielarz.
- Aha - bąknęła Naya, zbita nieco z tropu. - Po drodze tutaj widziałam wiadro z deszczówką. Jak pomożesz mi zataszczyć je na górę, zrobimy ci prysznic - szybko znów złapała zapał.
- Chcesz mi wylać wiadro deszczówki na głowę?
- Tak, a co? - machnęła jedynie ogonem i już jej przy nim nie było. - No chooodź, sama nie dam rady! - krzyknęła do niego, gdy stanęła już przy wspomnianym przez siebie wcześniej wiadrze.
Nawet jeśli Malcolm miał w tamtej chwili ochotę ją zamordować, nie okazał tego. Podszedł do niej i bez słowa wziął się za asystowanie jej (czytaj: wykonywanie większości roboty) przy przeniesieniu wiadra do budynku, a potem wniesieniu go na piętro i postawieniu na parapecie, tak, by Naya mogła bez problemów wylać na niego jego zawartość.
- Gotowy? - krzyknęła wystawiając łeb przez okno, gdy zajął on już pozycję tuż pod oknem. - To trzy... - zaczęła odliczanie, gdy w odpowiedzi na jej pytanie skinął głową - dwa... jeden!
Wiadro przechyliło się, a woda z głośnym chlupotem wylała się na przywódcę. Łowczyni chwyciła lekkie już wiadro w kły i zbiegła po schodach (tym razem prawie się zabijając przez to przeklęte blaszane naczynie, a nie tylko przez własny pęd), by jak najszybciej znaleźć się ponownie przy nim.
- No, teraz wygląda jak należy. - Mokry - parsknęła, widząc, jak ścieka z niego deszczówka - ale czysty. - Tylko żebyś się nie przeziębił.
- Wracajmy do metra - zarządził lider, a Naya bez wahania na to przystała.
Gdyby wiedziała, że już niedługo będzie musiała przez cały czas siedzieć w podziemiach, nie dałaby się tam zaciągnąć tak łatwo.
[Przeskok czasowy: 3. plaga]
Nadeszła następna plaga. Przeklęte owady, całe roje przekletych owadów, oblegały Strefę. Na powierzchni było od nich aż czarno, a ich ugryzienia mocno dawały się we znaki psom. Przywódcy szybko podjęli decyzję - wszyscy członkowie sfory przenieśli się na stałe do metra.
Pierwsze doby były w porządku. Odpoczywała, szukała szczurów czy wody, a potem znowu odpoczywała. Nie socjalizowała się z nikim specjalnie, lecz nie przeszkodziło jej to w poznaniu imion otaczających ją osobników - wystarczyło uważnie słuchać, gdy rozmawiali w jej pobliżu. Nauczyła się też, że oprócz łowców (czyli jej samej, Hany, która ją tu przyprowadziła, i jakiejś suczki, której imienia nie potrafiła poprawnie wymówić i która dołączyła do stada niedługo po niej) w sforze byli jeszcze zielarze (na przykład Malcolm), uzdrowiciele i szeptacze. Ponad nimi stali jeszcze Blodhundur, druga przywódczyni, Xavier, który rządził szeptaczami, i Mirage, którego funkcji nie udało jej się jeszcze rozgryźć. I wszyscy oni kisili się właśnie w podziemiach.
Przez dłuższy czas nie widywała Malcolma. W jakiś sposób tego żałowała - choć było to idiotyczne, po tej przygodzie ze szczurami, truposzem i deszczówką wylaną z okna zdążyła się już do niego trochę przywiązać. Czasami zdawało jej się, że dostrzegała go kątem oka, lecz po chwili okazywało się, że to jakiś niższy od niego biały pies. Czekała więc, dając losowi zdecydować, kiedy spotka go po raz kolejny.
Gdy drzwi od jakiegoś wagonu były otwarte, zawsze musiała zapuścić tam żurawia. W ten sposób zresztą dowiedziała się, gdzie składowane jest jedzenie, czy też gdzie śpi taki czy owaki pies. Raz nawet przez przypadek wparowała do wagonu jakiejś suce owczarka niemieckiego, myśląc, że wchodzi do siebie, lecz ta na szczęście spała i zapewne nawet nie wiedziała o tej jej krótkiej wizycie. Tym razem za otwartymi drzwiami dostrzegła właśnie przywódcę i zielarza w jednym. Nie był to szczególnie dobry widok - leżał przy ścianie z jednym okiem otwartym, a drugim zamkniętym. Wyglądał jeszcze gorzej niż w momencie, kiedy widziała go po raz ostatni, choć już wtedy zdawało jej się, że nie jest z nim tak dobrze, jak powinno być. Zagapiła się, nieco zmartwiona.
- Naya? - usłyszała i drgnęła.
- Cholera - wypadło z jej pyska, zanim zdołała to powstrzymać. - Cześć, Malcolmie. Przepraszam, już sobie idę - uśmiechnęła się niepewnie.
- Zaczekaj chwilę - poprosił, a ona stanęła jak wryta, jakby pod wpływem magicznego zaklęcia. - Wejdź.
Skinęła łbem i weszła do wagonu. Był w nim sam, lecz po tym, iż jego legowisko nie było jedynym znajdującym się w tym miejscu domyślała się, że nie był tu jedynym lokatorem. Po chwili wahania usiadła przed nim.
- Mogę mieć do ciebie prośbę? - zaczął po tym, jak i on sam zmienił pozycję na siedzącą.
- Och - mruknęła zaskoczona. - Tak, tak, jasne - machnęła niepewnie ogonem. - O co chodzi? - przekrzywiła łeb nieco w prawą stronę, wpatrując się w niego uważnie.
Malcolm?
17 sierpnia 2020
Od Betelgezy do Blodhundur
Każdy dzień był jednym, wielkim koszmarem, przepełniony niepewnością i strachem o to, czy będzie on ostatni. Większość nocy była nieprzespana, bo skąd miała mieć pewność, że podczas snu nie przypałęta się jakiś szwendacz i nie odgryzie jej łba, nim cokolwiek poczuje? No właśnie, nie było jej.
Betelgeza codziennie snuła się jak jeden z trupów po miastach, lasach, łąkach. Często natrafiała na zombie, które chciały ją pożreć, wtedy najczęściej uciekała, a jeśli wydawał jej się łatwym przeciwnikiem, pozbywała się go. Polowała na małe zwierzątka, a kiedy nie mogła wytropić żadnego stworzonka, była zmuszona żywić się roślinnością, w niewielkich ilościach, gdyż była dla niej ohydna. W takich sytuacjach często chodziła z pustym żołądkiem, czasem nawet przez kilka dni. Głównie sypiała (czuwała, bo spaniem ciężko byłoby to nazwać) w jakichś domkach, szopach, kontenerach i innych miejscach, w których mogła się schronić, nigdy nie spała na otwartej przestrzeni. Niczego nie planowała, nie miała po co i uważała, że w takich czasach jest to bez sensu. Może jedynie robiła sobie postanowienie, żeby przetrwać kolejny dzień, chociaż i tak ciągle przygotowywała się na śmierć, oswajała się z myślą, że prędzej, czy później zginie.
Ten dzień zapowiadał się jak każdy inny. Walczyła z chęcią padnięcia na glebę, aby pogrążyć się w mocnym śnie. Było to co prawda bardzo kuszące, jednakże Betelgeza chciała jeszcze pożyć przynajmniej kilka minut, a śmierć podczas snu, może bezbolesna, wydawała jej się śmieszna. Swój żołądek częściowo zapełniła króliczym truchłem, a pragnienie ugasiła w nieco zabrudzonym jeziorku, mając nadzieję, że nie doczeka się po tym żadnych rewolucji żołądkowych.
Kroczyła między drzewami, które przez swe liściaste korony przepuszczały odrobinę światła słonecznego. Trawa, gałązki i opadnięte na ziemię liście, cichutko wydawały swe dźwięki pod ciężarem czarno-białej suki. W powietrzu unosił się smród stęchlizny, do którego Betelgeza zdążyła się już przyzwyczaić. Czasem jakieś insekty zasiadały na jej ciele, które przeganiała kłapnięciem zębów, czy intensywnymi ruchami.
Łeb miała delikatnie schylony ku podłożu, poruszała niespokojnie uszami, kiedy usłyszała jakiś podejrzany odgłos. Kroki stawiała ostrożnie, rozglądając się za potencjalną kryjówką oraz niebezpieczeństwem.
W pewnym momencie, pośród drzew, spostrzegła jakąś ciemną sylwetkę. Wystraszywszy się, że może to być jeden z żywych trupów, stanęła w bezruchu, w nadziei, że jej nie wywęszy. Próbowała głębokimi oddechami uspokoić swoje szybko bijące serce, jakby właśnie to miałoby zdradzić jej położenie i zaważyć na jej losie.
Postać zdawała się być bliżej Betelgezy, a im coraz bardziej znajdowała się blisko, tym więcej psich cech w niej dostrzegała. Przez ów fakt nie czuła się spokojniej, można rzec, że jej obawy stały się większe. Obcy mógł ją przecież wyczuć. Chciała powoli się wycofać, w myślach modląc się do czegokolwiek, żeby psia postać tak prędko jej nie wywęszyła.
Nie zrobiła nawet dwóch kroków, kiedy już swą łapę postawiła na małą gałązkę. Widziała, że obcy pies odwraca czujnie łeb w stronę źródła dźwięku, poruszając nozdrzami. Betelgeza przełknęła ślinę. Strach tak ją sparaliżował, że nie była w stanie rzucić się do biegu. Czuła się jakby jej łapy nagle zapuściły grube i mocne korzenie, których nie była w stanie zerwać. Czuła się również dość słabo, aby mieć siłę na wyczerpującą ucieczkę. Zapewne pies pognałby za nią i dopadł po kilku sekundach, a nawet jeśli by tego nie uczynił, ona sama pewnie padłaby i straciła przytomność. Każda, możliwa opcja wymyślona przez sukę zwiastowała niepowodzenie. Mogła tylko liczyć, że nieznajomy nie okaże się broniącym swego terytorium agresorem.
Przyglądała się stawiającej w jej stronę kroki postaci. Pierwsze co przykuło uwagę Betelgezy, to jej niebieskie ślepia, które od razu skojarzyły jej się z lodem. Posiadała również mocną budowę, przez co czarno-biała rozpaczliwie oceniła swoje szanse w ewentualnej walce z psem na bardzo marne.
Geza mimo wszystko wyprostowała się i przybrała obojętny wyraz pyska, aby nie pokazać obcemu, że odczuwa strach. Dopiero gdy nieznany jej pies stanął przed nią, ogarnęła, że będzie mieć do czynienia z przedstawicielką tej samej płci co ona. Betelgeza nabrała powietrza do płuc, postanawiając wyprzedzić otwierającą już pysk samicę.
— Kim jesteś? — Wypaliła lekko zachrypniętym głosem, wbijając w pysk nieznajomej twarde spojrzenie.
Ten dzień zapowiadał się jak każdy inny. Walczyła z chęcią padnięcia na glebę, aby pogrążyć się w mocnym śnie. Było to co prawda bardzo kuszące, jednakże Betelgeza chciała jeszcze pożyć przynajmniej kilka minut, a śmierć podczas snu, może bezbolesna, wydawała jej się śmieszna. Swój żołądek częściowo zapełniła króliczym truchłem, a pragnienie ugasiła w nieco zabrudzonym jeziorku, mając nadzieję, że nie doczeka się po tym żadnych rewolucji żołądkowych.
Kroczyła między drzewami, które przez swe liściaste korony przepuszczały odrobinę światła słonecznego. Trawa, gałązki i opadnięte na ziemię liście, cichutko wydawały swe dźwięki pod ciężarem czarno-białej suki. W powietrzu unosił się smród stęchlizny, do którego Betelgeza zdążyła się już przyzwyczaić. Czasem jakieś insekty zasiadały na jej ciele, które przeganiała kłapnięciem zębów, czy intensywnymi ruchami.
Łeb miała delikatnie schylony ku podłożu, poruszała niespokojnie uszami, kiedy usłyszała jakiś podejrzany odgłos. Kroki stawiała ostrożnie, rozglądając się za potencjalną kryjówką oraz niebezpieczeństwem.
W pewnym momencie, pośród drzew, spostrzegła jakąś ciemną sylwetkę. Wystraszywszy się, że może to być jeden z żywych trupów, stanęła w bezruchu, w nadziei, że jej nie wywęszy. Próbowała głębokimi oddechami uspokoić swoje szybko bijące serce, jakby właśnie to miałoby zdradzić jej położenie i zaważyć na jej losie.
Postać zdawała się być bliżej Betelgezy, a im coraz bardziej znajdowała się blisko, tym więcej psich cech w niej dostrzegała. Przez ów fakt nie czuła się spokojniej, można rzec, że jej obawy stały się większe. Obcy mógł ją przecież wyczuć. Chciała powoli się wycofać, w myślach modląc się do czegokolwiek, żeby psia postać tak prędko jej nie wywęszyła.
Nie zrobiła nawet dwóch kroków, kiedy już swą łapę postawiła na małą gałązkę. Widziała, że obcy pies odwraca czujnie łeb w stronę źródła dźwięku, poruszając nozdrzami. Betelgeza przełknęła ślinę. Strach tak ją sparaliżował, że nie była w stanie rzucić się do biegu. Czuła się jakby jej łapy nagle zapuściły grube i mocne korzenie, których nie była w stanie zerwać. Czuła się również dość słabo, aby mieć siłę na wyczerpującą ucieczkę. Zapewne pies pognałby za nią i dopadł po kilku sekundach, a nawet jeśli by tego nie uczynił, ona sama pewnie padłaby i straciła przytomność. Każda, możliwa opcja wymyślona przez sukę zwiastowała niepowodzenie. Mogła tylko liczyć, że nieznajomy nie okaże się broniącym swego terytorium agresorem.
Przyglądała się stawiającej w jej stronę kroki postaci. Pierwsze co przykuło uwagę Betelgezy, to jej niebieskie ślepia, które od razu skojarzyły jej się z lodem. Posiadała również mocną budowę, przez co czarno-biała rozpaczliwie oceniła swoje szanse w ewentualnej walce z psem na bardzo marne.
Geza mimo wszystko wyprostowała się i przybrała obojętny wyraz pyska, aby nie pokazać obcemu, że odczuwa strach. Dopiero gdy nieznany jej pies stanął przed nią, ogarnęła, że będzie mieć do czynienia z przedstawicielką tej samej płci co ona. Betelgeza nabrała powietrza do płuc, postanawiając wyprzedzić otwierającą już pysk samicę.
— Kim jesteś? — Wypaliła lekko zachrypniętym głosem, wbijając w pysk nieznajomej twarde spojrzenie.
Blodhundur?
16 sierpnia 2020
Betelgeza
Podstawowe informacje
Statystyki
Aparycja
• Rasa — Mieszaniec
• Wygląd zewnętrzny — Betelgeza jest suczką o delikatnej i szczupłej budowie. Spod skóry można dostrzec delikatny zarys jej żeber, wynikający z przyjmowania małej ilości pokarmu. Posiada stojące uszy, długi ogon i łapy. Jej krótką sierść przeważa czarne ubarwienie, ale trochę bieli można dostrzec na jej pysku, karku i łapach. Z owej czerni i bieli wyróżniają się jej błękitne ślepia.
• Waga — 20 kg
• Wzrost — 50 cm
• Głos — Cecilia Krull
• Wygląd zewnętrzny — Betelgeza jest suczką o delikatnej i szczupłej budowie. Spod skóry można dostrzec delikatny zarys jej żeber, wynikający z przyjmowania małej ilości pokarmu. Posiada stojące uszy, długi ogon i łapy. Jej krótką sierść przeważa czarne ubarwienie, ale trochę bieli można dostrzec na jej pysku, karku i łapach. Z owej czerni i bieli wyróżniają się jej błękitne ślepia.
• Waga — 20 kg
• Wzrost — 50 cm
• Głos — Cecilia Krull
Charakter
Wesoła, uczuciowa i nieco niepewna suczka, którą była przed pojawieniem się wirusa, zniknęła gdzieś bezpowrotnie, robiąc miejsce dla zupełnie nowego oblicza.
Betelgeza idzie tokiem myślenia, że w tym pełnym okrucieństwa i rywalizacji świecie należy być twardym, nie dopuszczając nawet do odkrycia swoich prawdziwych cech. Suka przy każdej okazji zakłada maski, tworząc obraz nieufnej, oschłej, obojętnej i bezuczuciowej istoty. Przez owe maski, sama Geza zagubiła się w tym, kim tak naprawdę jest, ale szczerze mówiąc, bardzo dobrze się czuje w nowej postaci. W ogóle, czy bycie sobą w obliczu końca świata miałoby jakikolwiek sens i wniosłoby coś do jej życia? Na pewno nie. Samica żyje, bo żyje, aby przetrwać, nie mając konkretnego celu.
Na każdego spogląda z dozą niepewności, obsesyjnie broniąc się, aby nikt nie odkrył jej prawdziwych emocji, uczuć. Dla każdego jest oschła, nie pominie okazji, aby rzucić w czyjąś stronę parę nieprzyjemnych słów. Nie cierpi, gdy ktoś oferuje jej swą pomoc, gdyż uważa, że we wszystkim poradzi sobie sama. Tak samo nienawidzi być postrzegana jako istota słabsza, będąc gotowa, żeby wyprowadzić innych z błędu. Nie chce przywiązywać się do innych, ponieważ suka bardzo obawia się utraty i zranienia. Taka właśnie jest w towarzystwie, zaś w samotności wyrzuca te wszystkie maski, zatapiając się w zmartwieniach czy troskach.
Wystarczy spojrzeć w jej ślepia, skrywające strach i ból, aby dojść do tego, że ktoś chowa się pod powłoką twardej i silnej suki. Trzeba tylko się postarać, aby to drugie wnętrze odkryć, a to może być nie lada wyzwanie.
Betelgeza idzie tokiem myślenia, że w tym pełnym okrucieństwa i rywalizacji świecie należy być twardym, nie dopuszczając nawet do odkrycia swoich prawdziwych cech. Suka przy każdej okazji zakłada maski, tworząc obraz nieufnej, oschłej, obojętnej i bezuczuciowej istoty. Przez owe maski, sama Geza zagubiła się w tym, kim tak naprawdę jest, ale szczerze mówiąc, bardzo dobrze się czuje w nowej postaci. W ogóle, czy bycie sobą w obliczu końca świata miałoby jakikolwiek sens i wniosłoby coś do jej życia? Na pewno nie. Samica żyje, bo żyje, aby przetrwać, nie mając konkretnego celu.
Na każdego spogląda z dozą niepewności, obsesyjnie broniąc się, aby nikt nie odkrył jej prawdziwych emocji, uczuć. Dla każdego jest oschła, nie pominie okazji, aby rzucić w czyjąś stronę parę nieprzyjemnych słów. Nie cierpi, gdy ktoś oferuje jej swą pomoc, gdyż uważa, że we wszystkim poradzi sobie sama. Tak samo nienawidzi być postrzegana jako istota słabsza, będąc gotowa, żeby wyprowadzić innych z błędu. Nie chce przywiązywać się do innych, ponieważ suka bardzo obawia się utraty i zranienia. Taka właśnie jest w towarzystwie, zaś w samotności wyrzuca te wszystkie maski, zatapiając się w zmartwieniach czy troskach.
Wystarczy spojrzeć w jej ślepia, skrywające strach i ból, aby dojść do tego, że ktoś chowa się pod powłoką twardej i silnej suki. Trzeba tylko się postarać, aby to drugie wnętrze odkryć, a to może być nie lada wyzwanie.
Historia
Jej żywot rozpoczął się chyba jak większości psów, zanim cały glob pogrążył się w chaosie. Przyszła na świat w domu pewnego małżeństwa, posiadającego dwoje młodszych dzieci. Narodziła się razem z piątką swojego rodzeństwa, trzema braćmi i dwiema siostrami. Ojca nigdy nie miała okazji spotkać, gdyż sama jej matka widziała go tylko raz w życiu, a jedynym, co jej po sobie pozostawił, były właśnie szczenięta.
Betelgeza (wtedy jeszcze Zoe) dorastała w godnych warunkach. Jej brzuszek zawsze był pełny, zawsze miała się z kim bawić, do kogo się przytulić, miała stałą opiekę weterynarza. Kochała całym sercem swoją rodzinę, swoje stado, nie wiedząc, że pewnego dnia będzie musiała się z nimi rozstać.
Gdy osiągnęła trzy miesiące, małżeństwo wystawiło w internecie ogłoszenie, że ma za darmo do oddania mieszane szczenięta. Nie upłynęło zbyt wiele czasu, kiedy zaczęły się zgłaszać osoby chętne do przygarnięcia szczeniaczka. Małą Zoe adoptował młody mężczyzna, który pragnął zrobić niespodziankę dla swojej żony, a pies wydawał mu się idealnym prezentem. Początkowo suczka nie rozumiała co się dzieje, wyła za dawnymi właścicielami, nie chciała ich opuszczać. Jednak po kilku uroczych i czułych słowach, którymi obdarzył ją jej nowy właściciel, natychmiast całą miłość z poprzedniej rodziny przelała na nowego pana. Równie mocno pokochała jego żonę, która aż skakała z radości na widok uroczej kulki.
Na początku nowi właściciele dbali o Zoe (nie zmienili jej imienia). Zabierali ją na częste spacery, bawili się, kiedy tylko mogli, karmili najlepszymi karmami. Wszystko się zmieniło, kiedy suczka miała osiem miesięcy, chociaż nastąpiło to już wcześniej. Brak nauki i jakiekolwiek szkolenia, doprowadziło do tego, że sunia niszczyła przedmioty, meble, załatwiała się w domu, przez co początkowe zauroczenie właścicieli minęło i zaczęli żałować, że ją zaadoptowali. Betelgeza nie była już ich kochaną kruszynką, spacery już nie były tak częste, a uwagi z ich strony nie było już wcale. Nie miała im jednak tego za złe, gdyż bardzo ich kochała. Szkoda tylko, że oni już tej miłości nie czuli, że nie spróbowali jej ułożyć.
Stało się to pewnego dnia, właściciele zabrali ją do nieznanego przez nią parku. Wyjątkowo spuścili ją ze smyczy i zdjęli obroże, pozwalając jej, żeby bardzo daleko się od nich oddalała. Mieli nadzieję, że suka się zgubi, albo oni zgubią ją. Betelgeza nie miała pojęcia o planie właścicieli, była za bardzo zajęta poznawaniem nowego otoczenia. Po jakimś czasie pragnienie właścicieli spełniło się.
Łowiecki instynkt dał o sobie znać i zapominając rozumu w swoim łbie, suka pognała za wiewiórką, która osiedliła się w parku. Wystarczyło jej tylko kilka minut gonitwy, aby zorientować się, że za bardzo oddaliła się od właścicieli. Wokół kroczyło wielu ludzi, którzy nawet nie patrzyli pod nogi, kiedy szli prosto na zagubioną suczkę. Głosy nagle stały się głośniejsze, bardzo drażliwe na uszy ówczesnej Zoe. Po ulicy przemieszczały się równie głośne maszyny, przez które suka mogła przestać istnieć, nim zdążyłaby się zorientować, że nadchodzi jej koniec. Wszystko nagle stało się takie przerażające. Desperacko próbowała znaleźć trop właścicieli, ale w powietrzu unosiło się tyle zapachów, że ten jej upragniony rozmył się. Czuła się jak malutkie, nieporadne szczenię. Postanowiła więc zdać się na swój instynkt. Szukała jakichś znajomych budowli, widoków, kilkukrotnie podejmowała się ponownego wyczucia woni swych panów. Po kilku godzinach dotarła do parku, ale ich już tam nie było, jednak zapach wciąż krążył w jej nozdrzach. Na początku była rozradowana, ale owa emocja szybko z niej zeszła, kiedy połączyła wszystkie fakty. Zrozumiała, że ją porzucili. Ta myśl rozdarła serce suczki, straciła kolejne ważne osoby. Od tego momentu żyła na ulicy. Na początku radziła sobie bardzo kiepsko. Kilka razy o mało nie wpadła pod samochód, albo nie została pogryziona przez bezpańskie psy. Sama dziwiła się, że jeszcze żyje, powinna już dawno zginąć. Po dwóch latach była już przyzwyczajona do takiego trybu życia, nie bała się już. Wtedy też spotkała osobę, która przywróciła jej wiarę w dobrych ludzi. Był to bezdomny, starszy człowiek. Widywała go już wcześniej, kiedy żebrał na jednym z chodników. Zapewne nie zwróciłaby na niego większej uwagi, gdyby nie to, że pewnego razu, kiedy Betelgeza wyjątkowo miała pecha w zdobywaniu pożywienia, bezdomny podzielił się z nią swoim jedzeniem. W ramach wdzięczności suka zaczęła przynosić mu swoje łupy, niewielkie, ale powodowało to, że po twarzy mężczyzny zawsze spływały łzy wzruszenia, wdzięczności. Tak właśnie pomiędzy starszym człowiekiem i psem zrodziła się przyjaźń.
Mężczyzna nazwał nową towarzyszkę Betelgezą, po jednej z gwiazd. Suka zawsze przebywała tam, gdzie on, zdobywała dla siebie i niego jedzenie, ogrzewała go w nocy. Nie rozumiała dlaczego inni mijali go szerokim łukiem lub traktowali jak jakąś zarazę, dla niej ci ludzie byli dziwni, a nie jej przyjaciel. Żyli tak dość długo, dopóki nie wybuchła epidemia. Nastąpił chaos, a ludzie zaczynali przeprowadzać egzekucję na swoich zwierzęcych przyjaciołach. Nieraz ktoś chciał pozbawić życia Betelgezę, ale na szczęście udawało jej się jakoś wyjść cało. Wraz ze swoim panem zaszyli się na jakimś odludziu, aby nikt już nie próbował jej zabić. Niestety, jej pan zachorował na owego wirusa, a niewiele czasu później zmarł. Nie trzeba opisywać bólu, jaki Betelgeza czuła, tracąc swojego jedynego przyjaciela. Dzielnie tkwiła przy jego martwym ciele. Po jakimś czasie wydarzyło się coś dziwnego, jej pan nagle ożył. Nie był już jednak taki sam. Zamiast ją przytulić, poklepać po łebku, chciał ją zaatakować. Zrozumiała, że stał się jednym z nich. Suka musiała uciekać, tułała się jakiś czas po różnych obszarach, momentami narażając swoje życie. W końcu zawędrowała tutaj, uprzednio nie zamierzając dołączać. Jednak po głębszym zastanowieniu, ostatecznie stała się członkinią stada.
Betelgeza (wtedy jeszcze Zoe) dorastała w godnych warunkach. Jej brzuszek zawsze był pełny, zawsze miała się z kim bawić, do kogo się przytulić, miała stałą opiekę weterynarza. Kochała całym sercem swoją rodzinę, swoje stado, nie wiedząc, że pewnego dnia będzie musiała się z nimi rozstać.
Gdy osiągnęła trzy miesiące, małżeństwo wystawiło w internecie ogłoszenie, że ma za darmo do oddania mieszane szczenięta. Nie upłynęło zbyt wiele czasu, kiedy zaczęły się zgłaszać osoby chętne do przygarnięcia szczeniaczka. Małą Zoe adoptował młody mężczyzna, który pragnął zrobić niespodziankę dla swojej żony, a pies wydawał mu się idealnym prezentem. Początkowo suczka nie rozumiała co się dzieje, wyła za dawnymi właścicielami, nie chciała ich opuszczać. Jednak po kilku uroczych i czułych słowach, którymi obdarzył ją jej nowy właściciel, natychmiast całą miłość z poprzedniej rodziny przelała na nowego pana. Równie mocno pokochała jego żonę, która aż skakała z radości na widok uroczej kulki.
Na początku nowi właściciele dbali o Zoe (nie zmienili jej imienia). Zabierali ją na częste spacery, bawili się, kiedy tylko mogli, karmili najlepszymi karmami. Wszystko się zmieniło, kiedy suczka miała osiem miesięcy, chociaż nastąpiło to już wcześniej. Brak nauki i jakiekolwiek szkolenia, doprowadziło do tego, że sunia niszczyła przedmioty, meble, załatwiała się w domu, przez co początkowe zauroczenie właścicieli minęło i zaczęli żałować, że ją zaadoptowali. Betelgeza nie była już ich kochaną kruszynką, spacery już nie były tak częste, a uwagi z ich strony nie było już wcale. Nie miała im jednak tego za złe, gdyż bardzo ich kochała. Szkoda tylko, że oni już tej miłości nie czuli, że nie spróbowali jej ułożyć.
Stało się to pewnego dnia, właściciele zabrali ją do nieznanego przez nią parku. Wyjątkowo spuścili ją ze smyczy i zdjęli obroże, pozwalając jej, żeby bardzo daleko się od nich oddalała. Mieli nadzieję, że suka się zgubi, albo oni zgubią ją. Betelgeza nie miała pojęcia o planie właścicieli, była za bardzo zajęta poznawaniem nowego otoczenia. Po jakimś czasie pragnienie właścicieli spełniło się.
Łowiecki instynkt dał o sobie znać i zapominając rozumu w swoim łbie, suka pognała za wiewiórką, która osiedliła się w parku. Wystarczyło jej tylko kilka minut gonitwy, aby zorientować się, że za bardzo oddaliła się od właścicieli. Wokół kroczyło wielu ludzi, którzy nawet nie patrzyli pod nogi, kiedy szli prosto na zagubioną suczkę. Głosy nagle stały się głośniejsze, bardzo drażliwe na uszy ówczesnej Zoe. Po ulicy przemieszczały się równie głośne maszyny, przez które suka mogła przestać istnieć, nim zdążyłaby się zorientować, że nadchodzi jej koniec. Wszystko nagle stało się takie przerażające. Desperacko próbowała znaleźć trop właścicieli, ale w powietrzu unosiło się tyle zapachów, że ten jej upragniony rozmył się. Czuła się jak malutkie, nieporadne szczenię. Postanowiła więc zdać się na swój instynkt. Szukała jakichś znajomych budowli, widoków, kilkukrotnie podejmowała się ponownego wyczucia woni swych panów. Po kilku godzinach dotarła do parku, ale ich już tam nie było, jednak zapach wciąż krążył w jej nozdrzach. Na początku była rozradowana, ale owa emocja szybko z niej zeszła, kiedy połączyła wszystkie fakty. Zrozumiała, że ją porzucili. Ta myśl rozdarła serce suczki, straciła kolejne ważne osoby. Od tego momentu żyła na ulicy. Na początku radziła sobie bardzo kiepsko. Kilka razy o mało nie wpadła pod samochód, albo nie została pogryziona przez bezpańskie psy. Sama dziwiła się, że jeszcze żyje, powinna już dawno zginąć. Po dwóch latach była już przyzwyczajona do takiego trybu życia, nie bała się już. Wtedy też spotkała osobę, która przywróciła jej wiarę w dobrych ludzi. Był to bezdomny, starszy człowiek. Widywała go już wcześniej, kiedy żebrał na jednym z chodników. Zapewne nie zwróciłaby na niego większej uwagi, gdyby nie to, że pewnego razu, kiedy Betelgeza wyjątkowo miała pecha w zdobywaniu pożywienia, bezdomny podzielił się z nią swoim jedzeniem. W ramach wdzięczności suka zaczęła przynosić mu swoje łupy, niewielkie, ale powodowało to, że po twarzy mężczyzny zawsze spływały łzy wzruszenia, wdzięczności. Tak właśnie pomiędzy starszym człowiekiem i psem zrodziła się przyjaźń.
Mężczyzna nazwał nową towarzyszkę Betelgezą, po jednej z gwiazd. Suka zawsze przebywała tam, gdzie on, zdobywała dla siebie i niego jedzenie, ogrzewała go w nocy. Nie rozumiała dlaczego inni mijali go szerokim łukiem lub traktowali jak jakąś zarazę, dla niej ci ludzie byli dziwni, a nie jej przyjaciel. Żyli tak dość długo, dopóki nie wybuchła epidemia. Nastąpił chaos, a ludzie zaczynali przeprowadzać egzekucję na swoich zwierzęcych przyjaciołach. Nieraz ktoś chciał pozbawić życia Betelgezę, ale na szczęście udawało jej się jakoś wyjść cało. Wraz ze swoim panem zaszyli się na jakimś odludziu, aby nikt już nie próbował jej zabić. Niestety, jej pan zachorował na owego wirusa, a niewiele czasu później zmarł. Nie trzeba opisywać bólu, jaki Betelgeza czuła, tracąc swojego jedynego przyjaciela. Dzielnie tkwiła przy jego martwym ciele. Po jakimś czasie wydarzyło się coś dziwnego, jej pan nagle ożył. Nie był już jednak taki sam. Zamiast ją przytulić, poklepać po łebku, chciał ją zaatakować. Zrozumiała, że stał się jednym z nich. Suka musiała uciekać, tułała się jakiś czas po różnych obszarach, momentami narażając swoje życie. W końcu zawędrowała tutaj, uprzednio nie zamierzając dołączać. Jednak po głębszym zastanowieniu, ostatecznie stała się członkinią stada.
Pozostałe informacje
15 sierpnia 2020
[Pięć Plag] Od Catelyn CD. Xaviera - Trzecia Plaga
Dziwna para zapowiadająca kolejne nieszczęścia pojawiała się i znikała. Gdy A'lel i Viy Curay powracali na tereny bezpiecznej Strefy, nękające wcześniej psy nieszczęścia znikały, a gdy odchodzili, najwyraźniej ponownie nie osiągnąwszy swego celu, pojawiały się kolejne. Miło było odpocząć od tych dziwnych zmutowanych szczurów, lecz atak najeźdźcy w postaci całych chmar przeróżnych owadów był marnym pocieszeniem. Członkowie sfory przenieśli się do podziemi, gdzie, za sprawą jakiegoś dziwnego trafu, insekty najwyraźniej nie miały zamiaru się zapuszczać.
Od tych ciemnych korytarzy dało się zwariować. Nie miała co liczyć na jakiekolwiek urozmaicenia, od kilku dni oglądała te same ściany. Nieważne czy bliżej centrum metra, czy dalej, wszystko wyglądało tak samo. Zapach zgnilizny czuło się tu rzadko, pracy nie było więc zbyt dużo. Miała ochotę wyjść stąd, nic nie robić sobie z czyhających na nią na powierzchni niebezpieczeństw, lecz, jeśli miała być szczera, nie miała ochoty przez następny tydzień drapać się jak głupia, rozdrapując ugryzienia aż do krwi.
Zaschło jej w pysku, zaczęła się więc rozglądać jeszcze bardziej rozpaczliwie, choć w tym miejscu i tak niewiele widziała. Woda była w końcu widokiem o wiele bardziej pożądanym od żywego trupa, zwłaszcza po tym niedoborze wody (spowodowanym zresztą, surprise, surprise, przez tych dziwacznych wysłanników swej pani, kimkolwiek by ona nie była), który nauczył ją szacunku do niej i wdzięczności za to, że ma co pić.
Kap, kap - rozkoszny dźwięk. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby cokolwiek widziała w tych ciemnościach. Woda nie miała zapachu, nie było więc szans, by mogła odnaleźć tu jej źródło za pomocą nosa. Ale Cat, jak już nieraz się przekonała, była w czepku urodzona i oto coś zimnego i, jak jej się w pierwszej chwili zdawało, obrzydliwego, spadło jej na pysk, poważnie wytrącając ją z równowagi. Zanim się uspokoiła, kilka kolejnych kropel uderzyło ją to w pysk, to w czaszkę. Obrzydlistwo okazało się być wodą. Wciąż nieco otumaniona, wykonała dwa kroki w tył. Gdyby spojrzała w górę, może jakimś cudem udałoby jej się dostrzec gęstą sieć pęknięć w suficie, lecz ona wręcz wbiła pysk w ziemię. Nie obchodziła jej góra, kiedy gdzieś tu, na dole, musiał się zbierać jej napitek.
- Eureka - mruknęła sama do siebie, gdy przyciśnięty do betonu nos zsunął się nagle i wpadł w wodę, a ona sama pozbyła się jej z niego.
Prychnęła jeszcze kilka razy i upiła to, co znalazła - nie było tego wiele.
- Pora wrócić do pracy.
I wróciła. Nie wiedziała, jak długo tak szła, lecz nie znalazła nic. Zawróciła z głośnym westchnieniem dopiero wtedy, gdy zaczęły ją boleć łapy. Wędrówka do wagonu generała była mniej męcząca, a gdzieś w jej wnętrzu coraz dalej przelewała się wypita woda.
- A któż to nas w końcu zaszczycił? - usłyszała jeszcze zanim położyła łapę na podłodze wagonu.
Warknęła cicho, tak, że nikt z zebranych w pomieszczeniu jej nie usłyszał. Miała serdecznie dość tego dupka - nie miała już nawet sił, by pilnować swojego języka i wybrać mniej prostackie określenie. Nie odezwała się ani słowem, stanęła tylko wśród pozostałych szeptaczy, u boku mając Decoy, do której uśmiechnęła się delikatnie.
- Jak wiecie, przez plagę owadów patrolujecie teraz jedynie korytarze metra. Szwendaczy jest tu jak na lekarstwo, więc lepiej by chyba było powiedzieć, że spacerujecie sobie korytarzami metra. Jeśli ktokolwiek z was uważa, że stać go na cokolwiek - rozejrzał się po swych podwładnych, na jednych z większą pogardą ("Zgadnijcie, cholera, na kogo z największą?", spytałaby Cat, gdyby opowiadała komuś o przemowie zwierzchnika szeptaczy), na innych z ciut mniejszą - powinien przejść się na powierzchnię i tam pobawić się z truposzem czy dwoma. Och, nie zapominajcie też o upolowaniu czegoś dla sfory - prychnął. - A teraz wynocha.
Prawie wszyscy od razu wykonali to polecenie - jako jedyna nie zrobiła tego Catelyn. Wpatrywała się wciąż w niego z konsternacją wymalowaną na pysku, ostatnimi siłami powstrzymując się od wygłoszenia mu tu i teraz, co o nim sądzi.
- A ty co? Jakieś problemy z przetwarzaniem i wykonywaniem poleceń?
Xavier wykonał krok w jej stronę, lecz zatrzymał się, gdy przemówiła:
- Catelyn. Mam na imię Catelyn. Świetnie zdajesz sobie z tego sprawę, użyłeś go w końcu zaraz przed tym jak... - wzdrygnęła się, przypomniawszy sobie, jak nachylił się wtedy ku niej i prosto w jej ucho wyszeptał te kilka słów, których wolałaby nie pamiętać, lecz zapewne będą siedzieć w jej głowie do końca jej życia - a mimo to uparcie unikasz używania go poza tym jednym jedynym przypadkiem - dodała, gdy wrócił jej wątek. - Nie jestem już tym żółtodziobem, który trafił tu te kilka miesięcy temu. Nie jestem już "pupilkiem", psiakiem salonowym, którym byłam kiedyś i z którego to powodu, jak świetnie zdaję sobie sprawę, byłam lekceważona przez innych. Jestem silniejsza, szybsza, bardziej wytrzymała i zwinna niż wtedy. Wciąż się rozwijam. Wśród szeptaczy umiejętnościami przewyższają mnie jedynie Decoy i Romulus, i nie ma szans, żebyś mógł tego nie dostrzegać, pracując ze wszystkimi z nas. Zostałam wybrana na jednego z członków Zgromadzenia. A mimo to wciąż traktujesz mnie jak nędznego robaka, którego mógłbyś szybko rozdeptać. Nie dam się rozdeptać, Xavierze - pokręciła głową.
- Zaraz się zapowietrzysz - prychnął jedynie w odpowiedzi na jej monolog, a na jego pysku nie widać było nawet śladu jakiejkolwiek reakcji na jej słowa. Wciąż patrzył na nią tak, jak ktokolwiek inny patrzyłby na spotkane na swojej drodze cudze odchody.
Po co tak właściwie poświęciła tę chwilę swojego życia, by spróbować jakkolwiek na niego wpłynąć? Dlaczego zachowała się jak głupi młokos, wygłaszając przed nim listę swoich atutów, które obchodziły go zapewne tyle, co zeszłoroczny śnieg?
Chciała, by ją zaakceptował. Poruszyła ją ta pogarda, którą słyszała w jego głosie, gdy po raz pierwszy i, przynajmniej do tej pory, ostatni, wypowiedział jej imię. Jednocześnie miała też dość bycia tylko "nią". Chciała słyszeć, jak zwraca się do niej tak, jak należy, bez tych całych negatywnych emocji.
Tylko dlaczego?
- Może nie usłyszałaś za pierwszym razem, więc wykażę się świętą cierpliwością i powtórzę: wy-no-cha - wycedził przez zęby, sylaba po sylabie.
Już prawie wyszła z wagonu, ten kot z kurzu spoczywający w rogu pomieszczenia był jej świadkiem, lecz usłyszała coś, co kazało jej się zatrzymać - cichutkie popiskiwanie. W ostatnim okresie zdołała dobrze poznać ten odgłos - oznaczał on, że gdzieś w pobliżu czaił się jej ówczesny największy wróg:
- Szczury - mruknęła, odwracając się ponownie w jego stronę. - Masz tu gdzieś szczury.
Nie zwracała już na niego uwagi. Przycisnęła nos do podłogi, wytężyła słuch. Choć była teraz w stanie usłyszeć ciche skrobanie, nie słyszała jego warknięć. Selektywna uwaga słuchowa była jednak świetną sprawą.
Od tych ciemnych korytarzy dało się zwariować. Nie miała co liczyć na jakiekolwiek urozmaicenia, od kilku dni oglądała te same ściany. Nieważne czy bliżej centrum metra, czy dalej, wszystko wyglądało tak samo. Zapach zgnilizny czuło się tu rzadko, pracy nie było więc zbyt dużo. Miała ochotę wyjść stąd, nic nie robić sobie z czyhających na nią na powierzchni niebezpieczeństw, lecz, jeśli miała być szczera, nie miała ochoty przez następny tydzień drapać się jak głupia, rozdrapując ugryzienia aż do krwi.
Zaschło jej w pysku, zaczęła się więc rozglądać jeszcze bardziej rozpaczliwie, choć w tym miejscu i tak niewiele widziała. Woda była w końcu widokiem o wiele bardziej pożądanym od żywego trupa, zwłaszcza po tym niedoborze wody (spowodowanym zresztą, surprise, surprise, przez tych dziwacznych wysłanników swej pani, kimkolwiek by ona nie była), który nauczył ją szacunku do niej i wdzięczności za to, że ma co pić.
Kap, kap - rozkoszny dźwięk. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby cokolwiek widziała w tych ciemnościach. Woda nie miała zapachu, nie było więc szans, by mogła odnaleźć tu jej źródło za pomocą nosa. Ale Cat, jak już nieraz się przekonała, była w czepku urodzona i oto coś zimnego i, jak jej się w pierwszej chwili zdawało, obrzydliwego, spadło jej na pysk, poważnie wytrącając ją z równowagi. Zanim się uspokoiła, kilka kolejnych kropel uderzyło ją to w pysk, to w czaszkę. Obrzydlistwo okazało się być wodą. Wciąż nieco otumaniona, wykonała dwa kroki w tył. Gdyby spojrzała w górę, może jakimś cudem udałoby jej się dostrzec gęstą sieć pęknięć w suficie, lecz ona wręcz wbiła pysk w ziemię. Nie obchodziła jej góra, kiedy gdzieś tu, na dole, musiał się zbierać jej napitek.
- Eureka - mruknęła sama do siebie, gdy przyciśnięty do betonu nos zsunął się nagle i wpadł w wodę, a ona sama pozbyła się jej z niego.
Prychnęła jeszcze kilka razy i upiła to, co znalazła - nie było tego wiele.
- Pora wrócić do pracy.
I wróciła. Nie wiedziała, jak długo tak szła, lecz nie znalazła nic. Zawróciła z głośnym westchnieniem dopiero wtedy, gdy zaczęły ją boleć łapy. Wędrówka do wagonu generała była mniej męcząca, a gdzieś w jej wnętrzu coraz dalej przelewała się wypita woda.
- A któż to nas w końcu zaszczycił? - usłyszała jeszcze zanim położyła łapę na podłodze wagonu.
Warknęła cicho, tak, że nikt z zebranych w pomieszczeniu jej nie usłyszał. Miała serdecznie dość tego dupka - nie miała już nawet sił, by pilnować swojego języka i wybrać mniej prostackie określenie. Nie odezwała się ani słowem, stanęła tylko wśród pozostałych szeptaczy, u boku mając Decoy, do której uśmiechnęła się delikatnie.
- Jak wiecie, przez plagę owadów patrolujecie teraz jedynie korytarze metra. Szwendaczy jest tu jak na lekarstwo, więc lepiej by chyba było powiedzieć, że spacerujecie sobie korytarzami metra. Jeśli ktokolwiek z was uważa, że stać go na cokolwiek - rozejrzał się po swych podwładnych, na jednych z większą pogardą ("Zgadnijcie, cholera, na kogo z największą?", spytałaby Cat, gdyby opowiadała komuś o przemowie zwierzchnika szeptaczy), na innych z ciut mniejszą - powinien przejść się na powierzchnię i tam pobawić się z truposzem czy dwoma. Och, nie zapominajcie też o upolowaniu czegoś dla sfory - prychnął. - A teraz wynocha.
Prawie wszyscy od razu wykonali to polecenie - jako jedyna nie zrobiła tego Catelyn. Wpatrywała się wciąż w niego z konsternacją wymalowaną na pysku, ostatnimi siłami powstrzymując się od wygłoszenia mu tu i teraz, co o nim sądzi.
- A ty co? Jakieś problemy z przetwarzaniem i wykonywaniem poleceń?
Xavier wykonał krok w jej stronę, lecz zatrzymał się, gdy przemówiła:
- Catelyn. Mam na imię Catelyn. Świetnie zdajesz sobie z tego sprawę, użyłeś go w końcu zaraz przed tym jak... - wzdrygnęła się, przypomniawszy sobie, jak nachylił się wtedy ku niej i prosto w jej ucho wyszeptał te kilka słów, których wolałaby nie pamiętać, lecz zapewne będą siedzieć w jej głowie do końca jej życia - a mimo to uparcie unikasz używania go poza tym jednym jedynym przypadkiem - dodała, gdy wrócił jej wątek. - Nie jestem już tym żółtodziobem, który trafił tu te kilka miesięcy temu. Nie jestem już "pupilkiem", psiakiem salonowym, którym byłam kiedyś i z którego to powodu, jak świetnie zdaję sobie sprawę, byłam lekceważona przez innych. Jestem silniejsza, szybsza, bardziej wytrzymała i zwinna niż wtedy. Wciąż się rozwijam. Wśród szeptaczy umiejętnościami przewyższają mnie jedynie Decoy i Romulus, i nie ma szans, żebyś mógł tego nie dostrzegać, pracując ze wszystkimi z nas. Zostałam wybrana na jednego z członków Zgromadzenia. A mimo to wciąż traktujesz mnie jak nędznego robaka, którego mógłbyś szybko rozdeptać. Nie dam się rozdeptać, Xavierze - pokręciła głową.
- Zaraz się zapowietrzysz - prychnął jedynie w odpowiedzi na jej monolog, a na jego pysku nie widać było nawet śladu jakiejkolwiek reakcji na jej słowa. Wciąż patrzył na nią tak, jak ktokolwiek inny patrzyłby na spotkane na swojej drodze cudze odchody.
Po co tak właściwie poświęciła tę chwilę swojego życia, by spróbować jakkolwiek na niego wpłynąć? Dlaczego zachowała się jak głupi młokos, wygłaszając przed nim listę swoich atutów, które obchodziły go zapewne tyle, co zeszłoroczny śnieg?
Chciała, by ją zaakceptował. Poruszyła ją ta pogarda, którą słyszała w jego głosie, gdy po raz pierwszy i, przynajmniej do tej pory, ostatni, wypowiedział jej imię. Jednocześnie miała też dość bycia tylko "nią". Chciała słyszeć, jak zwraca się do niej tak, jak należy, bez tych całych negatywnych emocji.
Tylko dlaczego?
- Może nie usłyszałaś za pierwszym razem, więc wykażę się świętą cierpliwością i powtórzę: wy-no-cha - wycedził przez zęby, sylaba po sylabie.
Już prawie wyszła z wagonu, ten kot z kurzu spoczywający w rogu pomieszczenia był jej świadkiem, lecz usłyszała coś, co kazało jej się zatrzymać - cichutkie popiskiwanie. W ostatnim okresie zdołała dobrze poznać ten odgłos - oznaczał on, że gdzieś w pobliżu czaił się jej ówczesny największy wróg:
- Szczury - mruknęła, odwracając się ponownie w jego stronę. - Masz tu gdzieś szczury.
Nie zwracała już na niego uwagi. Przycisnęła nos do podłogi, wytężyła słuch. Choć była teraz w stanie usłyszeć ciche skrobanie, nie słyszała jego warknięć. Selektywna uwaga słuchowa była jednak świetną sprawą.
Xavier?
14 sierpnia 2020
Partnerstwo - Blodhundur & Hana Cynthia
Po wielu miesiącach, a nawet i po ponad blogowym roku, wspólnych przygód i wzajemnych podchodów, wahań oraz flirtów, finalnie przywódczyni stada - Blodhundur - wchodzi w związek partnerski z łowczynią - Haną Cynthią, uprawniając ją do zamieszkania w wagonie przywódców, u boku swojej wybranki. O ich ostatecznym zejściu się możecie przeczytać w TYM opowiadaniu. Jest to jednocześnie pierwsza oficjalna para w Sforze. Niech ich miłość rozkwita, a wraz z nią przyjdzie na świat tęczowy miot!
Od Blodhundur CD. Hany
[Czas: podczas drugiej plagi, przed trzecią]
Byłam zachwycona.
Nie potrafiłam wykrztusić ani jednego, pojedynczego słowa, kiedy przed moimi oczami rozciągnęło się potężne, nocne niebo, obsypane gwiazdami od horyzontu do horyzontu, z północy na południe i z zachodu na wschód. Brak ulicznego oświetlenia sprawił, że nic nie było w stanie zakłócić perfekcyjnej widoczności sklepienia, dlatego też niewiele było trzeba, by dostrzec jaśniejsze ślady, prezentujące się niczym niewyobrażalnie delikatnie, pojedyncze maźnięcia pędzlem pomiędzy święcącymi z oddali punkcikami.
Milcząc, podeszłam nieco bliżej urwiska. Nie patrzyłam w dół, wolałam nie ryzykować utratą równowagi i skończeniem mojego marnego życia jako mokra plama na chodniku. Pomyślałam o gorszym scenariuszu. Mogłabym przeżyć upadek, połamać wszystkie kości i nie być w stanie uciec przed nadchodzącymi szwendaczami, które rozerwałyby mnie na strzępy. Z dwojga złego, preferowałam szybką śmierć w trakcie uderzenia łbem w beton, aniżeli powolne czynienie ze mnie obiadu pod pazurami i zębiskami żywych trupów. Otrząsnęłam się z ponurych myśli i spojrzałam na sukę, wpatrującą się we mnie błyszczącymi ślepiami. Nie byłam pewna, czy to gwiazdy odbijały się w jej oczach, czy też zachwyt i radość targające nią sprawiały, że mogłaby tym błyskiem oślepić nadjeżdżające z naprzeciwka samochody. Uśmiechnęłam się leniwie.
— Podoba ci się? — Jej głos wyrwał mnie z dziwnego stanu, który znikąd mną zawładnął. Nie byłam pewna, czy zapytała o gwiazdy, czy o nią samą. Czy na końcu słowa "podoba" była litera "m"? Speszyłam się nieco. — Widok jest nieziemski, prawda? — pociągnęła swą wypowiedź, powoli zmierzając ku mnie. Chód miała ostrożny, pewnie obawiała się nieco wysokości i scenariusza, który niedawno osobiście analizowałam w głowie.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo — odpowiedziałam wreszcie, nieco zachrypniętym głosem, wpatrując się nie w niebo, nie w siną dal, nie w dół, a w nią. Prosto w nią. Nieziemskim widokiem była dla mnie ona. Choć gwiazdy były iście przepiękne i niecodzienne, a nawet egzotyczne, gdy z reguły widywało się je z niższych terenów, to ona je przyćmiewała. Nie miały szans z Haną. Żadne gwiazdy, ciała niebieskie, planety. Żaden blask nie dorównywał tej drobnej, łaciatej duszyczce, stojącej teraz przede mną. Byłam bliżej nieba tej nocy, i nie miałam tu na myśli faktu przebywania tak wysoko, na dachu podniszczonego wieżowca.
Odniosłam wrażenie, że samica nieco się zawstydziła, najwyraźniej zastanawiając się, czy słusznie odebrała moją aluzję. Wlepiła wzrok w brudną podłogę. Nie bez powodu wpatrywałam się prosto w nią. Nie potrafiłam jednak powiedzieć niczego wprost. Blokowała mnie jedna, wielka wątpliwość, trapiąca mnie dniami i nocami: czy ona to odwzajemnia? Czy w ogóle zwróciłaby uwagę na nieprzeciwną płeć? Nie znałam orientacji Hany, nigdy o tym nie rozmawiałyśmy i miałam wrażenie, że nie byłoby to szczególnie miłe zagranie. W końcu to nie moja sprawa.
— ...ale piękno jest względne i niestałe, czasem nawet nieprawdziwe — dodałam, zyskując tym nagłe, jeszcze większe zainteresowanie suczki. Jej wzrok prosił i ponaglał: powiedz coś więcej, powiedz! Zamrugała dwukrotnie i przestąpiła z łapy na łapę. Wiatr znów rozwiał moją sierść, jej również. — Gwiazdy są doskonałym tego przykładem.
— Co masz na myśli, Blod? — Podeszła bliżej mnie, jednak nie chcąc narażać jej na stres, również się zbliżyłam, by nie musiała przebywać tuż obok krańca terenu, szybkiej drogi do śmierci, bardzo nieprzyjemnej zresztą.
— Gwiazdy, które widzisz tam, wysoko... — Podniosłam łapą jej pysk, kierując jej głowę w górę, by znów wlepiła ślepia w nieboskłon. Tak też uczyniła. — Mogłabym to nazwać iluzją. Kłamstwem. Matka mówiła mi wiele rzeczy na temat kosmosu, już ci o tym opowiadałam. Nigdy jednak nie wspomniałam o... smutniejszych aspektach. Wszystkie te gwiazdy, których blask podziwiasz, są martwe. Od dawna. Ich światło po prostu wciąż tutaj dociera. Dowiedziałam się tego w dniu, kiedy wróciłam podłamana z miasta obok naszej wioski, bo grupka gnojków wyśmiała mnie. Bawił ich mój wygląd. Bo oni byli rasowi, a ja nie. — Wzruszyłam delikatnie ramionami, by wzbudzić jak największe wrażenie zobojętnienia na tamte czasy. Choć byłam wciąż wściekła ze smutku, że tak mnie potraktowano, ukryłam to. — Wtedy właśnie powiedziała mi to samo, co ja tobie. Piękno jest względne i niestałe.
Hana cicho fuknęła pod nosem. Spojrzałam na nią pytająco.
— Co z tego, że są martwe? Nadal są piękne. I ty też byłaś i jesteś piękna, bez względu na to, co sobie wymyśliła jakaś grupka tępaków. — Wyglądała na zdenerwowaną. Moje wrażenie, że jej na mnie mocno zależy nieco zyskało na sile. Jej słowa natychmiast wywołały u mnie uśmiech. — Niektórzy są naprawdę okrutni.
— To prawda — przytaknęłam na ostatnie zdanie. Łaciata zatrzęsła się przy kolejnym, silniejszym podmuchu wiatru, który mnie zaś nawet odrobinę nie ruszył. Miałam gęstsze futro, które okazywało się udręką podczas upałów. — Zejdźmy piętro niżej, tam będzie ci cieplej. Nie chcę, żebyś się rozchorowała.
Rzuciłyśmy ostatnie, pojedyncze spojrzenia na migocące w akcie pożegnania gwiazdy i zeszłyśmy po skrzypiących schodkach niżej. Bez problemu wślizgnęłyśmy się przez dziurę w drzwiach do opuszczonego mieszkania. Okna były niekompletne, ale niewielkie braki w oszkleniu i tak ochroniły nas przed wietrzyskiem hulającym wyżej, na o wiele bardziej otwartej przestrzeni. Rozejrzałam się wokół, chcąc upewnić się, że pokoik jest bezpieczny i pozbawiony niechcianych gości. Podeszłam bliżej niewielkiej komody, albo szafki? Cokolwiek to było, zostało zrobione z drewna. Oparłam łapy o krawędź mebla i obwąchałam dziwne urządzenie, stojące na nim. Niechcący szturchnęłam coś pyskiem, niewielkie ramionko zakończone igłą. Pacnęłam ze strachu łapą to ustrojstwo i trafiłam poduszkami w przyciski, które pobudziły urządzenie do życia. Byłam zdziwiona, że w gniazdku, do którego kabel od tego czegoś był doczepiony, wciąż działał prąd elektryczny. Badyl z igiełką przesunął się na środek i wolno obniżył, dotykając czarnego, plastikowego i okrytego kurzem talerzyka. Odskoczyłam jak oparzona, słysząc muzykę. Choć nie grała głośno, niemal dostałam zawału, nie spodziewając się dźwięków.
— Blodhundur! Co jest? — Samica znalazła się u mojego boku błyskawicznie. Obie wlepiłyśmy spojrzenie w dziwne urządzenie, które wydawało z siebie muzykę. Choć nieco niewyraźnie, lekko postrzeliwując i pochrupując, dało się zrozumieć tekst.
Oh, Hannah
I wanna feel you close
Oh, Hannah
Come lie with my bones
Speszyłam się, a może nawet zawstydziłam. Naprawdę, istniało tak wiele imion, a padło akurat na to, które w brzmieniu, wymowie brzmiało tak samo, jak miano suczki, która mi towarzyszyła? Suczki, na której tak strasznie mi zależało. Suczki, dla której szczęścia zrobiłabym dosłownie wszystko, a póki co nie potrafiłam nawet uchronić jej przed kolejnymi plagami, zsyłanymi przez tych świrów. Otrząsnęłam się, czując nagle łapę Hany na mojej i jej ciało, przytulające się do mnie. Zrobiło mi się gorąco, motyle w żołądku wystrzeliły do lotu niczym z procy.
— Em, um, ech. Hana? — zagadnęłam. Przysięgam, gdyby nie to, że cała jestem ukryta pod toną sierści, rumieniłabym się niczym pierdolona hybryda buraka i pomidora. W odpowiedzi usłyszałam ciche, nieco rozmarzone "Hm?" Odchrząknęłam lekko. — Bo widzisz, ja... Jakby to ująć?
Oh, Hannah
Just look at me the same
I don't wanna be your friend
Just look at me the same
I don't wanna be your friend
I wanna kiss your lips
I wanna kiss you until I lose my breath
Nie mogłam dobrać słów, które odpowiednio były w stanie opisać wszystko, co czułam. Nigdy nie rozmawiałam na takie tematy. Nie miałam do tego powodów. Nie czułam wcześniej tak wielkiej sympatii względem innej suki. Ani psa. Właściwie, samce nigdy mnie nie pociągały. Wcześniej nie miałam też żadnych pobudek do rozstrzygania, jaka jest moja orientacja, choć podejrzewałam u siebie homoseksualizm. Potrafiłam zawiesić oko i zachwycić się urodą suk, choć nic do nich nie czułam.
Oh, Hannah
Tell me something nice
Like flowers and blue skies
— Wiesz, to nie takie proste, kiedy nigdy się czegoś nie robiło. Ja... nie mam żadnego doświadczenia w kwestii związków. Tak naprawdę to nawet nie umiem rozróżniać konkretnych relacji ani określać, co czuję. — Miałam wrażenie, że wtulona we mnie samica nieco się spięła, a przynajmniej zesztywniała. Może wytężyła po prostu słuch?
Znów zamilkłam, zamknąwszy oczy i wsłuchawszy się w piosenkę.
Oh, Hannah
I will follow you home
Although my lips are blue and I'm cold
Serce tłukło mi się w piersi niczym przepiórka łopocząca skrzydłami. Ach, przepiórki. Ptaki, które poniekąd nas ze sobą związały nicią przeznaczenia. Aż ciężko było mi uwierzyć, że minął już jakiś rok, a może i więcej, odkąd się poznałyśmy. Czas pędził tak cholernie, że czasem miałam wrażenie, jakbym straciła go za dużo... jakby zostało mi niewiele, bardzo niewiele.
— Blod? — spytała niepewnie, przerywając ciszę, która zaległa na dłuższą chwilę.
The look in your eyes
Przełknęłam ciężko ślinę, przygotowując się do tego, co zamierzałam zrobić.
My hand between your thighs
— Słuchaj, jestem w tym wszystkim naprawdę beznadziejna, ale już nie mogę dłużej udawać, że nic się nie dzieje. Bo dzieje się. I to dużo. Cholernie, cholernie dużo. We mnie. Między nami? Nie wiem. Nigdy nie czułam czegoś tak... tak...
— Intensywnego? Nowego? Ja też.
Poczułam jak moje źrenice się rozszerzają.
Oh, this can't be real
— Ty też? — spytałam, jakbym nie dosłyszała, choć usłyszałam to doskonale. I bardzo wyraźnie. Te dwa słowa dźwięczały mi w uszach cały czas, nie chciały wyjść z mojej głowy. Ona też! Tylko co? Może się nie zrozumiałyśmy? — Wiesz co, jebać to wszystko, jebać moje życie, jebać moją niepewność, nie będę więcej tchórzem.
It's all just a dream
Samica podniosła głowę, jednak nie odsunęła się ode mnie ani o milimetr. Popatrzyła mi w oczy. Wzięłam głęboki wdech i zacisnęłam mocno kły, wypuszczając nagromadzone powietrze pomiędzy nozdrzami. Raz kozie śmierć, jak to mawiają. Nie miałam niczego, absolutnie niczego do stracenia, a moje przypuszczenia z chwili na chwilę wydawały mi się coraz słuszniejsze.
Ostrożnie, lecz nadzwyczaj czule liznęłam ją po policzku, by po chwili złączyć ze sobą nasze nosy i delikatnie otrzeć moim własnym o jej. Oba były wilgotne i chłodne. A przynajmniej ten należący do łaciatej. Kolejnym drobnym pocałunkiem obdarzyłam jej czoło i bok pyska. Gdzieś w tle słyszałam cichnącą piosenkę, kończącą się. Słowa "I don't wanna be your friend, lose my breath" powtarzały się, zanim melodia oraz wokalistka ucichły. Przez sekundę zastanawiałam się, czy autorka utworu jeszcze żyje.
— Chyba czuję do ciebie znacznie więcej niż przyjaźń. Chyba się zakochałam. Nawet nie chyba. Po prostu ciężko mi to powiedzieć wprost. — Odwróciłam wzrok, maksymalnie zawstydzona tym, jak nieudolnie i pokracznie wyznałam, co mi zalega na serduchu. Miałam nadzieję, że nie uzna tego za zbyt wczesne i pochopne. Byłam strasznie pewna. Stuprocentowo.
Haneczko?
Bonus
dodatkowa nagroda za +1000 słów
|
13 sierpnia 2020
[Mistrz gry] Tokio - Wyprawa #6
▲
Udaje ci się zebrać wystarczającą ilość Złotnika, aby wykorzystać go w przyszłości do stworzenia maści. Dobra robota, Tokio! Podjęte ryzyko się opłaciło, chociaż z trudem nagromadziłaś go w takiej ilości. Możesz wracać do sfory i o dziwo, zdążysz jeszcze przed zmrokiem. Bynajmniej powinnaś.
Kierujesz swoje łapy prosto w stronę ruin miasta, które od niedawna zmącone są wieczorną ciemnością. Jesteś zmęczona, ale nie dajesz po sobie tego poznać. Jeszcze trochę, tak blisko... Ale zaraz. Chyba o czymś zapomniałaś. A co z Kokosowym Zielem? W końcu to składnik, bez którego Jastrząb nie nabierze swoich leczniczych właściwości. Zatrzymujesz się w pół kroku i nieswojo rozglądasz.
Możesz skierować się w stronę wejścia do metra, mając nadzieję, że znajdziesz go w tamtych okolicach. Jeśli masz ochotę, możesz również zaryzykować i pójść w miejsce, gdzie ów roślina na pewno będzie. Ściana dawnej uczelni znana jest z tego, że zawsze można tam coś znaleźć. Ale hola, chyba jest już ciemno, prawda?
[Mistrz gry] Blodhundur - Wyprawa #6
▲
Podziwiam twoją odwagę, kochanieńka. A raczej brawurę. Nie każdy ma jaja, aby odrzucić względnie puste kanały i wleźć do budynku z człowiekiem. Istotą, która w swych dłoniach dzierży stalowy kij zwany bronią. Tak czy siak, odwrotu już nie ma - szwendacze zajęły całą ulicę. Zobaczymy, Blood, co się stanie.
Ostrożnie wchodzisz do pomieszczenia i twym ślepiom ukazuję się dość niecodzienny widok. Pod ścianą leżą w nieładzie śpiwory a po środku tli się kilka krzeseł ułożonych w prowizoryczne ognisko. Do pokoju wkroczyłaś cicho, więc dopiero po chwili parka stojąca w oknie zorientowała się, że ktoś jeszcze jest w ich norze. Dziecko rozszerza oczy a mężczyzna zaciska usta, jakby powstrzymując się przed jakimś czynem. W końcu niepewnie kuca i zaczyna cmokać, na co ty cofasz się o krok. Co...
Człowiek rzuca się na ciebie z krzykiem, choć z początku wydawał się być przyjaźnie nastawiony. Bynajmniej mógł lepiej określić odległość, jaką będzie mu dane przebyć. We własnej obronie uskakujesz w bok a mężczyzna wpada na ścianę i głucho się od niej odbija. Po chwili leży już nieruchomo na ziemi a srebrny nóż wypada z jego dłoni. Martwy? Martwy. Z jego głowy leje się ciemna krew a dziecko ryczy w niebo głosy pod oknem. Co tu się dzieje? Skronie ci pulsują od dziecięcego ryku, więc szybko uciszasz je stłamszonym warkotem.
Ale ty nie możesz tu zostać na wieki i go pilnować, prawda? Twoim pierwotnym zamiarem było przecież zdobycie składników na pewną maść a nie opieka nad jakimś cholernym ludzkim pomiotem. Obrzucasz kulącego się w kącie dzieciaka podejrzliwym spojrzeniem. Nie jest jakoś przesadnie duży. Zabić czy zostawić? Jeśli pozbawisz go życia, będzie po kłopocie. Ale czy on na pewno sprawia aż takie zagrożenie? Ale ten sczyl może pójść do swoich i powiedzieć im o tobie, co będzie równoznaczne z rychłym zagrożeniem dla całej sfory.
Wyrzucenie
Jedna z trzech medyczek ze stada, RAISA, zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Wśród Sforzan rozbiegła się plotka, niosąca wieść, że ktoś widział zmasakrowane ciało suki o białym futrze. Obyś nie była to ty, kochana.
Event. Etap 3
Rzekła Pani do A'lel: «Wstań rano, by spotkać się z przywódcą, gdy będzie wychodził nad wodę. Powiesz mu: To rzecze Pani: Szanuj Stworzenie całe i nie krzywdź bliźnich wszelkiego gatunku, nie więź nikogo, nie odbieraj wolności. Jeżeli nie posłuchasz głosu mego, to Ja ześlę owady na ciebie, na twoje sługi, na lud twój i na twoje domy, tak że ziemie Sforzan zostaną napełnione muchami, komarami i osami, a nawet grunt, na którym będą. Lecz oddzielę w tym dniu Dolinę Dusz, którą zamieszkują me Dzieci, a nie będzie tam much, komarów i os, abyś wiedział, że Ja, Pani, rządzę w całym kraju.» I uczyniła tak Pani, i sprowadziła mnóstwo much, komarów i os na terytorium Sfory, do domów sług jego i na całą ziemię egipską. Miasto i okoliczna zieleń została opanowana przez owady. Zawołał więc Malcolm po A'lel i Viy Curaya. Odpowiedział on: «Wstawcie się za mną.» A'lel błagała Panią. Pani zaś nie uczyniła według próśb A'lel i nie usunęła much, komarów i os od przywódców, sług jego i od jego ludu.
A'lel, w towarzystwie Viy Curaya, powróciła jak na zawołanie, patrząc z dumnie uniesionymi łbem i przymrużonymi ślepiami na wycieńczonych członków Sfory, by wysłuchać prośby Malcolma o spotkanie nad rzeką następnego dnia, skoro świt. Doskonale wiedział, co go czeka, jednak nie tracił nadziei. Okazał się nieco mniej ugięty od Blodhundur, gotów był przystać na warunki domniemanej Bogini, o której bez przerwy mówił wrogi duet i nie łamać danego słowa, niemniej nie przyniosło to pozytywnych skutków i w rezultacie nadeszły dni, które na długo uwięziły czworonogów pod ulicami miasta, w tunelach metra, które większość znała już doskonale. Wściekłe muchy, komary i osy zdominowały zarówno ruiny dawnej, tętniącej życiem miejscowości, jak i okoliczne lasy, łąki, pola... Przynajmniej nie dotykały rzekomej Doliny Dusz, o której wspomnieli intruzi, wysłannicy swej Pani. Nikt jednak nie wiedział, czy istnieje i gdzie należy jej szukać.
Obowiązujące etykiety: Trzecia Plaga, Pięć Plag, Event
Każde wyjście na powierzchnię to pewny atak ze strony owadów. O ile muchy są jedynie uciążliwe, o tyle komary doprowadzają do nabycia olbrzymiej ilości swędzących ugryzień, zaś osy do bolesnych bąbli. Lepiej uważać, by żadnej nie połknąć ani nie dać się ukąsić w nos... Każde pojedyncze opowiadanie, w którym pies przebywa poza metrem, to -5 HP, jeżeli zostaje opublikowane w godzinach 5:00-23:59, czyli w ciągu dnia na blogu. Dodając posty od 0:00 do 4:59 postać otrzyma mniej obrażeń, czyli -3 HP, poruszając się na powietrzu pod osłoną nocy. W opowiadaniach trzeba uwzględniać porę, jaka panuje, zgodnie z podanymi ramami czasowymi.
Na tym etapie nierozważne gospodarowanie Punktami Życia może doprowadzić postać do śmierci, gdy liczba HP spadnie do zera. Po pięciu opowiadaniach pod rząd poza obrębem metra pies, który posiada mniej niż 10 punktów Wytrzymałości otrzymuje dodatkowe -3 HP z każdym kolejnym opublikowanym postem, zarówno nocnym, jak i dziennym.
Bez względu na to, czy wykonujecie zadania, czy nie - wszystkich dotyczą powyższe wytyczne.
Z owadami nie jesteśmy w stanie walczyć, są na to zbyt małe i za szybkie, w dodatku atakują pokaźnymi grupami. Wszyscy musimy to przeczekać i mieć nadzieję, że nie stracimy zbyt wielu psów. Niech szczęście nam sprzyja.
Instynkt głodnego drapieżcy
Wybiliście większość szczurów, które was nękały, brawo! Ile z nich odnieśliście bezpiecznie do stadnej spiżarni? Ile zjedliście natychmiast? A ile pozostawiliście zwłok, fuknąwszy na tak lichy posiłek? Teraz, w tunelach, ciężej znaleźć szkodniki, którymi można zapełnić brzuch, ale warto próbować.
Szczury trafiają się co kilka opowiadań (ogólnie, nie jednej, konkretnej postaci), o czym decyduje Mistrz Gry, zezwalając wam na upolowanie jednego bądź kilku. Liczą się statystyki.
Nagrody: +5 do losowych statystyk, +9 kości
|
Odwaga czy głupota?
Ciężko w podziemiach o syty posiłek... Odważysz się, by wyjść poza metro i zapolować dla stada? Lub dla siebie, wykazując się egoizmem? Owady nikogo nie potraktują ulgowo, ale może jeśli się pośpieszysz, to zdołasz uniknąć powikłań, związanych z ukąszeniami i ugryzieniami?
Masz okazję wykazać się swoimi łowieckimi umiejętnościami i zdecydować, czy spędzisz mniej czasu na powierzchni, licząc na obecność szczurów w mieście, czy też poświęcisz się i wyruszysz w las i nad rzekę po pewne łupy, znacznie większe, strzeżony przez bystre oczy Mistrza Gry? To on zdecyduje, ile potrzebujesz czasu, by wytropić, dorwać i dotargać do metra świeży posiłek dla własnego żołądka, ale i dla zaspokojenia głodu innych psów.
Nagrody: +6 do losowych statystyk, +10 kości
|
Event. Etap 2. Podsumowanie
Sforzanie, oto koniec drugiego etapu eventu "Pięć Plag"! Przed Wami kolejny, jeszcze bardziej wykańczający. Mamy nadzieję, że Wasze postacie są gotowe na wyzwanie, jakie przed nimi niebawem stanie. Pamiętajcie, że wciąż macie szansę na zwyciężenie w całym wydarzeniu. Przejdźmy jednak do tego, czego post w rzeczywistości dotyczy (zaś lanie wody zostawmy w spokoju do rozprawek na polskim) - podsumowania Drugiej Plagi!
Tym razem pojawiło się aż trzydzieści opowiadań! WOW! Pokazaliście, na co Was stać. Aktywność była, i jest, naprawdę godna podziwu. Niestety, na niekorzyść postaci, niewiele psów odłożyło szczurze zwłoki do spiżarni, nie tworząc sobie żadnego zaplecza na kolejną plagę. Ale o tym będzie w kolejnym podsumowaniu, za kolejne dwa tygodnie. Tym razem czworonogi nie otrzymują żadnej kary do Punktów Życia. To, co mieliście stracić w trakcie tej części, już macie za sobą. Obrażenia zadane przez gryzonie były wystarczającym osłabieniem.
Wiecie, na co przyszła pora? To doskonały moment na werdykt, kto tym razem zwyciężył. Otóż na pierwszym miejscu tego podium zasiada tym razem ROMULUS! Zagwarantował to sobie najciekawszą metodą zniszczenia gniazda: zatruciem szczurów odpowiednio zainfekowanym cielęciem oraz wielokrotnym podejściem do zadań. Nagrody, jakie otrzymuje to: 35 Kości, 4 punkty do samodzielnego rozdzielenia w statystykach i Serce Golema.
Ponadto KAŻDY uczestnik (włącznie ze zwycięzcą), czyli wszystkie postacie, które napisały przynajmniej jedno opowiadanie z wykonanym zadaniem, zostają obdarowane 10 Kostkami oraz 1 punktem Wytrzymałości, Szybkości oraz Siły, tak jak poprzednio.
Wielkie gratulacje dla zwycięzcy i reszty piesków, walczących dzielnie z plagami!
Tym razem pojawiło się aż trzydzieści opowiadań! WOW! Pokazaliście, na co Was stać. Aktywność była, i jest, naprawdę godna podziwu. Niestety, na niekorzyść postaci, niewiele psów odłożyło szczurze zwłoki do spiżarni, nie tworząc sobie żadnego zaplecza na kolejną plagę. Ale o tym będzie w kolejnym podsumowaniu, za kolejne dwa tygodnie. Tym razem czworonogi nie otrzymują żadnej kary do Punktów Życia. To, co mieliście stracić w trakcie tej części, już macie za sobą. Obrażenia zadane przez gryzonie były wystarczającym osłabieniem.
Wiecie, na co przyszła pora? To doskonały moment na werdykt, kto tym razem zwyciężył. Otóż na pierwszym miejscu tego podium zasiada tym razem ROMULUS! Zagwarantował to sobie najciekawszą metodą zniszczenia gniazda: zatruciem szczurów odpowiednio zainfekowanym cielęciem oraz wielokrotnym podejściem do zadań. Nagrody, jakie otrzymuje to: 35 Kości, 4 punkty do samodzielnego rozdzielenia w statystykach i Serce Golema.
Ponadto KAŻDY uczestnik (włącznie ze zwycięzcą), czyli wszystkie postacie, które napisały przynajmniej jedno opowiadanie z wykonanym zadaniem, zostają obdarowane 10 Kostkami oraz 1 punktem Wytrzymałości, Szybkości oraz Siły, tak jak poprzednio.
Wielkie gratulacje dla zwycięzcy i reszty piesków, walczących dzielnie z plagami!
Odejście
Jeden z naszych szeptaczy, ERGE, którego wkład w walkę z plagami odczuwali wszyscy, bo starał się ze wszystkich sił pomóc, z dniem dzisiejszym zmienia się w tutejszego NPC, dalej żyjącego wśród Sforzan i walczącego ze szwendaczami. Możecie wciąż uwzględniać go w opowiadaniach. Kości, które zdołał uzbierać wędrują do Decoy. Autorka odchodzi z bloga, pozostawiając swojego podopiecznego wśród psich przyjaciół. Erge będzie tu na ciebie czekał do późnej starości, jeśli jeszcze zechcesz tchnąć w niego życie. Do zobaczenia i napisania, Sum!
10 sierpnia 2020
[Pięć Plag] Od Hany Do Nayi - Druga Plaga
Haneczka z ciekawością przyglądała się nowej, która wolnym krokiem odchodziła wraz z Malcolmem w stronę centrum. Usłyszała jedynie strzępki rozmowy dwóch psów, ale udało się jej wyłapać nazwę profesji, którą w przyszłości obejmie. Na wiadomość, że nowy łowca dołączył do sfory, Hana uśmiechnęła się szeroko. Nie miała pewności, czy ów dama zostanie do sforki przyjęta, ale tak właściwie łaciata nie potrafiła dostrzec żadnych przeciwności. Suczka przedstawiła się jej już wcześniej jako Naya, ale łaciata trzymała ją na dystans i nie rozpoczęła żadnej pogawędki. Po akcji z pewnym szarawym wilczurem wolała nie zagadywać do obcych z własnej woli, w szczególności, że nie każdy był nastawiony pozytywnie wobec nieznanych mu psów. Teraz jednak Naya stała się jej towarzyszem, z którym będzie niemalże codziennie polować na wszystko, co da się zjeść. Hana nie ukrywała, że zależało jej na pozytywnych relacjach z drugim łowcą. Ich fach wymagał bezwzględnej ufności w dwie strony - jedno zawahanie mogło zepsuć całe misternie przygotowane polowania. Nie bała się jednak, że się nie zaakceptują. Suczka wydawała się przyjaźnie nastawiona i raczej nie zależało jej na wywoływaniu burd - w razie czego Hana gotowa była pokazać, że dla rozgrzewki będzie w stanie zawalczyć. Zależało jej przede wszystkim na owocnej współpracy. A do czego dojdą przy okazji, to już inna sprawa - łaciata miała jednak cichą nadzieję na przyjaźń. Ostatni raz obrzuciła odchodzącą parkę spojrzeniem i ruszyła w swoją stronę.
W tunelu panował półmrok, który sprawiał, że Hana nie chciała tutaj przebywać. Łaciata nie miała bladego pojęcia, czemu tak właściwie znalazła się obok gniazda, wokół którego dzień wcześniej rozsypała trutkę. Przypadek? Może. — pomyślała nieswojo i spróbowała doszukać się szczurów, jednak z marnym skutkiem. Nie musiała jednak długo czekać na ich reakcję, bo już po chwili gryzonie znalazły się tuż obok niej. Kilka osobników rzuciło się na nią z gwałtownym piskiem, jakby to właśnie Hana miała być ich dzisiejszym obiadem.
— Zgłupieliście? — wymsknęło się łaciatej, gdy jeden niemalże ją ugryzł w tylną łapę — Łowcę tak atakować?
Haneczka nie zamierzała być próżna w obliczu tak wielkiej zniewagi. Schyliła nieco łeb i złapała pierwszego, który znalazł się niebezpiecznie blisko jej ogona. Zacisnęła zęby na jego lichej szyjce, by po chwili odrzucić zwiotczałe ciałko na bok. Pewnie młodziak - brawura odebrała mu logiczne myślenie i skończył tak, a nie inaczej. Haneczka była natomiast w swoim żywiole. Kąsała szczury po bokach, niemalże się z nimi bawiąc czy drocząc. Chciała, aby się zmęczyły. Wystarczy, że zada im kilka śmiertelnych ran - wykrwawią się same, we własnym towarzystwie. Krew leciała strużkami z pyska i łaciata była pewna, że zanim wróci do sfory, będzie musiała odwiedzić rzekę. Czyżby szczurki się na nią zdenerwowały? Szkoda, bo miała dzisiaj dobry humor. Gdyby nie ich atak, to Hana by ich pewnie nie zauważyła a się z tym wiążę - nie zapolowała na nie. Tym razem jednak szczura rzeź była nieunikniona, bo gryzonie wlazły Haneczce na bolesny odcisk. Otóż panna bardzo nie lubiła, gdy ktoś zdawał się być lepszym łowcą od niej. A czy takiego szczura można było do niej porównywać w jakimkolwiek aspekcie?
Hana odetchnęła i nieznacznie rozciągnęła łapy. Wokół niej leżały szczurze ciała, ale suczka podeszła tylko do tych, które wyglądały na najmniej uszkodzone. Zebrała je w małą kupę i chwyciła w zęby, kierując swoje kroki do centrum sfory. Zaniesie je do spiżarni i odetchnie u siebie, choćby na kilka godzin. Może zje jednego? Od wczoraj chodziła o pustym żołądku. Od zmęczenia bolały ją łapy i choćby z tego powodu odwołała w myślach swoją wyprawę nad rzekę. Po prostu nie miała już sił na taką błahostkę a rezerw za żadne skarby nie chciała marnować. Oczywiście, byłaby jeszcze wstanie zapolować i przytachać tu dzika, ale potem byłaby wrakiem. Niepotrzebnie, skoro siły może sobie zrównoważyć.
Hana cichutko oparła łapy na podeście wagonu czarno-białej i z nieukrywaną ciekawością wlepiła spojrzenie w spokojnie śpiącą. Odczekała dwa dni, aby Naya mogła oswoić się ze wszystkimi nowymi rzeczami i tym samym poczuć się nieco lepiej w nowym otoczeniu - łaciata doskonale pamiętała swoje pierwsze kroki w tym miejscu i odczucia z nimi związane. Bez Blod nie dała by rady, to pewne. Ale czy Naya ma swojego przewodnika? A może go po prostu nie potrzebuje? Wyglądała na zaradną, każdy jednak ma jakieś pytania i nie od początku potrafi połapać się w tunelach. Hana zmarszczyła nieco brwi. Suczka była pogrążona w głębokim śnie a jej boki unosiły się rytmicznie. Żal jej było ją budzić, ale cóż ona może na to poradzić? Na pewno zdążyła sobie odpocząć.
— No dobrze — wybiła się ostrożnie i wskoczyła do wagonu, nie zwracając uwagi na unoszący się w powietrzu kurz — Koniec tego dobrego. Wstajemy, kochanieńka! Zwierzyna nam poucieka.
Naya gwałtownie podniosła łeb i zamrugała kilkakrotnie oczyma, chcąc jak najszybciej powrócić do świata świadomych. Udało się jej po zaledwie kilku sekundach. Hana na ten widok uśmiechnęła się delikatnie. Naya ostrożnie wstała, rozciągnęła przednie łapy i mlasnęła jęzorem.
— Dobry nawyk — rzuciła, stając w wyjściu — Poznałyśmy się już wcześniej, pamiętasz mnie?
Przez kilka sekund Naya trwała w bezruchu, próbując zapewne ją skojarzyć. Nagle jednak poruszyła nieznacznie głową i skierowała ją w stronę nieco niższej suczki. Haneczka w duchu była wściekła, że kolejny pies jest od niej wyższy. Westchnęła jedynie i wlepiła spojrzenie w czarno-białą.
Przez kilka sekund Naya trwała w bezruchu, próbując zapewne ją skojarzyć. Nagle jednak poruszyła nieznacznie głową i skierowała ją w stronę nieco niższej suczki. Haneczka w duchu była wściekła, że kolejny pies jest od niej wyższy. Westchnęła jedynie i wlepiła spojrzenie w czarno-białą.
— Hana? — zapytała. Po tonie głosu było czuć, że była tego pewna, ale wolała się na wszelki wypadek zapytać. I dobrze.
Łaciata z zadowoleniem skinęła głową i ruszyła w stronę wyjścia ze sfory. Gdy zauważyła, że Naya nie poszła za nią, aczkolwiek obserwuje ją ostrożnie, odwróciła się i przystanęła. Uniosła nieco brwi w udawanym zaskoczeniu.
Łaciata z zadowoleniem skinęła głową i ruszyła w stronę wyjścia ze sfory. Gdy zauważyła, że Naya nie poszła za nią, aczkolwiek obserwuje ją ostrożnie, odwróciła się i przystanęła. Uniosła nieco brwi w udawanym zaskoczeniu.
— Ruchy, Naya. Łowy same się nie odbędą a ty masz pecha, że trafiłaś akurat na mnie — Hana siąknęła nosem. Zapewne od tego cholernego kurzu w wagonie nowej łowczyni — Chcę zobaczyć, co potrafisz. Dzisiaj uraczymy sforę dorodnym dzikiem a ty mi w tym pomożesz.
Haneczka zdążyła już zauważyć, że Naya może się pochwalić smukłą, niemalże charcią sylwetką. Sama taką posiadała, aczkolwiek w mniejszym stopniu. Z każdą chwilą była więc jeszcze bardziej ciekawa, jak sprawi się Naya. Musiała być szybka, ale to nie wystarczy łowcy. Trzeba jeszcze zwierzynę ubić, prawda? Na szczęście jej mentorskie zapędy ukoiło futro, które było w doskonałym wyglądzie jak i porządku. I tym mało ważnym szczególikiem Naya zyskała sobie szczerą sympatię Hany.
— Już cię lubię — powiedziała, gdy suczka do niej podeszła.
— Za co? — Naya otworzyła szerzej oczy i otworzyła pyszczek w zdumieniu, nie wiedząc pewnie, o czym Hana w ogóle mówi.
— Za czyste futro. No, ruchy. Jeśli będziemy takie wolne, to nasze plany pójdę w cholerę.
Naya?
Bonus
dodatkowa nagroda za +1000 słów
|
▲
Haneczko, atakowałaś jak prawdziwy wojownik. Napracowałaś się, za co otrzymałaś podziw i uznanie stada. Być może ktoś dzięki tobie napełni żołądek, choć powinnaś sama skosztować swojej zdobyczy. Pusty żołądek to bolesna sprawa. Jedz ile zdołasz, bo może się okazać, że i zatęsknimy za szczurami jako zjadliwym pokarmem. Nikt nie zna dnia ani godziny. Znam je tylko ja.
Zdobywasz +2 SZYBKOŚĆ, + 2 WYTRZYMAŁOŚĆ, + 2 SIŁA + 10 KOŚCI, WYJEC
Zdobywasz +2 SZYBKOŚĆ, + 2 WYTRZYMAŁOŚĆ, + 2 SIŁA + 10 KOŚCI, WYJEC
[Pięć Plag] Od Hany - Druga Plaga
Malcolm zaczepił Hanę, gdy ta opuszczała przestronny wagon dowództwa. Jej sprawa w tym miejscu była wiadoma chyba już dla każdego jego mieszkańca - przyszła, by zamienić słowo z Blodhundur i spróbować ją gdzieś wyciągnąć. Ciemna jednak skutecznie zaoponowała, tłumacząc się natarczywym zmęczeniem, obolałymi łapami i silną potrzebą pobycia samą ze sobą - Hana na tę próbę izolacji fuknęła i udała obrażoną. Dopiero pod wpływem błagalnego spojrzenia ciemnej, łaciata parsknęła śmiechem i się pożegnała. Nie chciała być natarczywa a każdy miał swoje gorsze dni. I choć Hana chciała Blod jakoś podnieść na duchu, to nie mogła przecież tego robić na siłę, prawda? Już miała ruszać w stronę swojego legowiska, popędzana pustym żołądkiem, lecz głos drugiego Przywódcy skutecznie odwiódł ją od tego pomysłu. Haneczka odwróciła się i zdenerwowana stanęła przed białym owczarkiem, który wlepił w nią intensywne spojrzenie swoich ciemnych oczu. Basior przystanął kilka kroków przed nią, dumnie się prostując. Hana z bólem zauważyła, że samiec jest od niej nieco wyższy. Nieco bardzo. Nie miała wcześniej okazji stanąć obok niego tak blisko i z bólem serca przeklinała swój wzrost małego kalibru. Już przy Blodhundur czuła się o wiele lepiej, choć ta także nad nią górowała. Westchnęła w duchu i uniosła nieco łeb, chcąc złapać z nim kontakt wzrokowy. Nie był olbrzymem, choć jego wielkość i tak wprawiała Hanę w niejakie zakłopotanie.
— Dobrze, że cię złapałem — pies leniwie zmrużył ślepia i wziął oddech, zapewne chcąc szybko przekazać jej to, co chodziło mu po głowie — Hana, mam dla ciebie wiadomość.
Hanka zerknęła na niego z nieukrywaną ciekawością. Nie miała bladego pojęcia, co samiec chciałby jej przekazać, ale sądząc po jego wyrazie pyska, nie była to jakaś błahostka. Zapewne coś odnośnie jej fachu. Może jakieś zadanie, który ma odbiegać od jej dotychczasowych obowiązków? Wyprawa, specyficzne polowanie... Może nowy teren łowiecki? Możliwości był ogrom.
— Słucham cię, Malcolmie. Czy to coś ważnego? — Haneczka całą swoją uwagę poświęciła swemu rozmówcy, który wyraźnie się gdzieś śpieszył. Końcówka jego ogona drżała nieznacznie a przednie łapy ustawione były tak, jakby za chwilę musiał gdzieś biec. Lub przynajmniej taki miał zamiar.
— Zostałaś wytypowana jako jeden z potencjalnych członków Zgromadzenia — powiedział zagadkowo, nie spuszczając z Hany spojrzenia. Pewnie doszukiwał się jej reakcji, chcąc wyłapać tę pierwszą. Suczka jedynie zmrużyła oczy, zaciekawiona nowym terminem.
Zgromadzenie, cóż to może być? Po głowie łaziło jej wiele skojarzeń, ale na razie żadne nie pojawiło się w czołówce domysłów. Blodhundur coś kiedyś o nim wspominała pod czas jednej z ich przechadzek... gdyby tylko Hana sobie o tym przypomniała! Była na siebie wściekła, że akurat teraz wypadło jej to z głowy. Zwykle była w stanie odkopać w pamięci każde słowo ciemnej.
— Zgromadzenia? Czy jest to coś na miarę... jakiejś rady? — zaczęła nieśmiało, nie będąc przekonanym do swoich słów.
— Coś w tym stylu — odpowiedział basior, zerkając z ukosa na łaciatą — Na tych spotkaniach podejmujemy najważniejsze decyzje dotyczące sfory i stwierdziliśmy, że twoja osoba nadawałaby się na członka tejże komisji. Mówiąc prościej, uważamy, że twój głos w niektórych sprawach może być pomocny.
— To... świetnie — wydukała, nie wiedząc, co więcej może w tej sprawie powiedzieć. Musiała to przemyśleć na spokojnie, musiała — Cieszę się, że w ogóle wzięliście mnie pod uwagę.
Biały owczarek w odpowiedzi ziewnął. Hana wpatrzona była w farbę, która zeschniętymi płatami odklejała się od wagonu. Ona... jako członek Zgromadzenia? Nie miała bladego pojęcia, czy się nadawała. Czy byli jeszcze inni, którzy wybrani zostali na to stanowisko?
— Idziemy? — dopiero po chwili łaciata zwróciła na samca, który zdążył się już przemieścić kilka kroków dalej. Stał obrócony i z niecierpliwością ją obserwował.
— Zaraz do was dołączę — Hana wycofała się spod cienia, który rzucał pojazd i obdarowała Malcolma przepraszającym wyrazem pyska — Muszę coś załatwić.
Basior przewrócił oczyma i wydał z siebie sapnięcie, które miało zapewne wyrazić jego najszczerszą irytację. Odwrócił się jednak i ruszył w stronę wagonu, w którym wszyscy mieli się spotkać.
— Idę jeszcze po ostatniego członka Zgromadzenia, więc masz krótką chwilę — przystanął i rzucił jej groźne spojrzenie — Nie spóźnij się tylko.
Biegiem dotarła do swojego wagonu, wskoczyła do niego z rozmachem i osunęła się pod ścianę, siadając z cichym westchnięciem. Czy Malcolm naprawdę nie mógł jej o tym uprzedzić wcześniej? To nie była decyzja na kilka minut! Musiała się zastanowić - choć przez chwilę. Miała świadomość, że na miejscu musi się stawić już z podjętą decyzją. Głupotą byłoby powolne wystękiwanie odpowiedzi przy kilku psach, które mają tutaj pełnię władzy. Ale czy Hana powinna się zgadzać? Czy jest odpowiednim kandydatem do tejże profesji? Wątpliwości targały całą Haneczką, nie pozwalając się jej uspokoić. Wzięła głęboki wdech i kilka sekund później ostrożnie wypuściła powietrze z płuc, starając się powtórzyć cały proces. Szaleńcze myśli latały w koło, ale w końcu suczce udało się je wszystkie uspokoić. Skoro ktoś wysunął jej kandydaturę, zapewne uważa, że jej zdanie nie jest głupie. A skoro nie jest głupie, to może przydać się sforze. Czyli nie ma przeszkód, aby Hanka jakoś wspomogła sforę. Ale i tak nie potrafiła się przekonać do tego, że jej opinia być może będzie niewłaściwa. Że wywoła nieodwracalne szkody w przyszłości, nieodwracalnie raniąc wiele psów. Suczka otrząsnęła się nieznacznie - bez przesady, co to w ogóle są za wizje? Po prostu musi być ostrożna i tyle.
I jednak się spóźniła. Na miejsce rozmów Hana przybyła ostatnia, za co w duchu żałowała i biła się w pierś. Nie mówiąc już o tym, że cała była w nerwach przez te głupie szczury - wpadła na jednego, gdy karkołomnym galopem tu pędziła. Gdy w pośpiechu wskoczyła do wagonu, spotkała się z ostrożnymi spojrzeniami trzech psów. Czyli nie była jedyna. Pewnie za złe jej mieli jej spóźnienie, choć nie była tego pewna i nie mogła tego stwierdzić po ich zachowaniu - w sali panowała drętwa cisza. Od razu rozpoznała Romulusa, który nie obdarzył jej nawet jednym spojrzeniem - jeśli się nie myliła był szeptaczem. Nie znała gościa dobrze, ale raczej nie zaliczyłaby go do wąskiego grona, przy którym rozluźniłaby swobodnie mięśnie. Hana odwróciła wzrok, lustrując całe pomieszczenie. Ot, zwykły wagon. Tak jak we wszystkich, skrzypiała w nim podłoga pod naciskiem łap a pająki wesoło ucztowały nad insektami złapanymi w sieciach. Hana skrzywiła się w duchu, gdy zahaczyła łapą o białawą siatkę z bogatą zawartością. Przeklinała na czym świat stoi, gdy cholerstwo nie chciało się od niej odczepić. Nie dała po sobie poznać, że taka drobnostka zwróciła jej uwagę i nie chcąc się zdradzić, zaprzestała nerwowych ruchów łapą. Z radością jednak zauważyła, że na miejscu jest także Catelyn wraz z Decoy. Posłała im blady uśmiech i zajęła miejsce nieopodal wyjścia. Nieswojo czuła się na tak małej przestrzeni, ale po chwili dostrzegła Blodhundur i wszystkie jej zmartwienia zniknęły. Łaciata dziękowała w duchu niebiosom, że ciemna będzie obecna przy całości.
Została wybrana pierwsza i jako pionier wkroczyła do pomieszczenia, które znajdowało się dokładne siedem kroków od jej wcześniejszego miejsca. Nie różniło się ono jakoś od poprzedniego - było tutaj jednak więcej miejsca. Hana nieznacznie przełknęła ślinę, gdy czworo par oczu wlepiło w nią swe spojrzenia. Tylko jednego się nie obawiała, ba, jasne oczy o niebieskim odcieniu wręcz ją uspokajały. Wzięła oddech, opanowała łapy i usiadła naprzeciwko psów. Przywódcy wyglądali, jakby nie mieli wobec niej dobrych intencji. Siedzieli prosto, niemalże z wymuszoną postawą.
— Z decyzji jednego z naszych Przywódców — Hana doskonale wiedziała, za sprawą którego się tutaj znalazła — zostałaś wybrana jako członek Zgromadzenia. Jaka jest twoja decyzja, Hano? Jesteś gotowa zostać częścią naszej grupy?
Nastała cisza, przerywana skrzypieniem starego drewna. Akurat teraz deski znalazły sobie czas na ćwiczenie nowych melodii. Hana zacisnęła nieznacznie łapy. Co w końcu robić
— Uważam... że mogę się przydać —zaczęła ostrożnie i po chwili zamilkła, zdając sobie sprawę, że to, co powiedziała, nie było jakieś przesadnie mądre.
Żadne z przywództwa nadal się nie odezwało, jakby czekając, aż Hana rozwinie swoją wypowiedź. Po kilku sekundach Hana podniosła nieco łeb i spojrzała każdemu z nich prosto w ślepia i zatrzymała się dopiero na tych, których z całego serca nie chciała zawieść.
— Zgadzam się i zrobię wszystko, aby pokazać wam, że dobrze wybraliście.
Haneczka trutkę znalazła przypadkowo.
Gdy przetrząsała stary dom w poszukiwaniu wody, natrafiła na dość dużych rozmiarów metalową puszkę. Blaszanka okropnie cuchnęła czymś, co Hance niewinnie kojarzyło się ze śmiercią. Dosłownie. Zapach był mdły, przesadnie cukrowy i łaciata nie podkusiła się nawet, aby do niej zajrzeć czy choćby podejść. Zapamiętała jednak, że pojemnik miał na sobie nalepkę z czarnym szczurem, który przekreślony był krwawą krechą. Nie zwróciła wtedy na to większej uwagi, lecz to właśnie tej nocy przypomniała sobie o znalezisku.
Z samego rana wyruszyła w miejsce, gdzie wcześniej widziała ten przedmiot. Jeśli trutka nadal tam była, to Hana miała w zanadrzu dobry sposób, aby pozbyć się szczurów. Przynajmniej na dłuższy czas. Na razie nie chciała szukać alternatyw, ale słyszała od innych członków sfory, że ogień też się nieźle sprawdza - Hana jednak obawiała się, że nie byłaby w stanie go rozniecić na tyle szybko i że gryzonie by się zorientowały co się święci. Jednak do odważnych świat należy i kto wie, czy łaciata nie spróbuje wykonać tego manewru w przyszłości? Haneczka mimowolnie się uśmiechnęła. Humor jej dzisiaj dopisywał i suczka nie ukrywała, że w dużej mierze przyczyniało się do tego przyjęcie jej osoby do Zgromadzenia. Tak, czuła się przydatna i tego nie ukrywała. Jeśli będzie w stanie, to służyć będzie sforze z całej swojej siły. Nie robiła tego z poczucia wyższości czy nieuzasadnionych marzeń wspięcia się na sam szczyt - chciała się po prostu odwdzięczyć grupie za to, że ją przyjęła z otwartymi łapami. Nie każdy był jej tu przychylny, ale na większość pobratymców mogła liczyć i chyba o to chodziło, prawda? Grupa, która się wspiera i razem walczy o to, co dla jednostki jest nieosiągalne.
Do tunelu weszła z duszą na ramieniu. O ile kilka minut temu tryskała pozytywną energią, to gdy z podziemnego korytarza dobiegł cichy warkot szwendacza, cała radość z niej szybciutko uleciała. Hana przybrała bardziej poważny wyraz pyska i w ciągu chwili doprowadziła się do porządku. Skarciła się w myślach za swoje bezmyślne i idiotyczne zachowanie - już pal licho to, jak zaczną odbierać jej wymysły inni. Stanęła pewniej i uważnym spojrzeniem obarczyła ciemne wejście. To właśnie tutaj mieściła się najszybsza droga na powierzchnię. Czyżby musiała ją okrążyć? Jasne spojrzenie przeniosła na szeptaczy, którzy pomału wychodzili ze swoich wagonów. Psy dopiero rozciągały zastałe od snu mięśnie i nie zapowiadało się, aby w najszybszym czasie ruszyli na łowy. Hanka zmarkotniała i ruszyła w odmęty innego tunelu. Nie było jej to po drodze, ale pal licho. Miała jakiś cel i chciała go szybko osiągnąć.
Puszkę znalazła tam, gdzie ostatnim razem ją widziała. Hana odetchnęła z ulga. Srebrne, pół okrągłe pudełko stało na półce, zakryte kilkoma warstwami kartonów czy drewnianych pojemników. Etykietka ze szczurami nieco wyblakła, ale pojemnik śmierdział tak, jak wcześniej. Suczka uznała to za dobry omen i chwyciła całość, niemalże dusząc się od słodkawego zapaszku. Woń, którą czuć było od trutki doprowadzała jej nozdrza do istnego szaleństwa.
Nienawidziła szczurów z całego serca, nawet jeśli zapewniały im względną stałość w ich diecie. Z wielką radością rozsypała pół puszki trutki w miejscu, gdzie znalazła gniado. Zrobiła to z trudem, ale czego nie robi się dla chwały? Nawet, jeśli ów sława miała być tylko w jej głowie. Oczy przeraźliwie ją piekły, ale nie wypuściła pojemnika. Puszka ślizgała się jej pomiędzy zębami, choć nawet to nie sprawiło, że przeszła jej po głowie myśl o zaprzestaniu działań wojennych. Tak, była na wojnie. Jatce, skierowanej przeciwko gryzoniom. Ona i szczury stały po odmiennych stronach barykady, której otoczką było metro. Środowisko sprzyjało obu rasom, więc przeciwnicy mieli podobne szanse. Haneczka jednak nie zamierzała się poddać i oddaliła się o krok, gdy rozsypała niemalże całą trutkę. Spojrzała się na pojemnik, dochodząc po chwili, że zatrutego jedzenia zostało tyle, co nic. Westchnęła więc i wysypała jeszcze to, co zostało. Na drugi raz nie będzie, więc nie było sensu zostawiać tego na później.
Gdy wypuściła z pyska puszkę, odetchnęła z wyraźną ulgą. Od ściskania metalu bolały ją zęby, nie mówiąc już o piekielnie szczypiących dziąsłach. A o biednych ślepiach już nawet nie wspominając. Gdy będzie wracać, musi odwiedzić rzekę i spróbować pozbyć się mdłego zapachu szczurzej karmy.
— No to co, szczurki? Jak tam obiadek? Smakują wam chrupeczki od cioci Hany? — wymamrotała cichutko i usiadła pod ścianą, chcąc mieć oko na gniazdo.
Przyuważyła po chwili, że wokół rozrzuconych ciastek zbierają się szczury. Ale czy gryzonie wyczują podstęp? Hana z całego serca miała nadzieję, że nie. Że wpieprzą wszystko bez mrugnięcia zaropiałbym okiem.
Bonus
dodatkowa nagroda za +2000 słów
|
▲
Hanka, trutka to bardzo prosty sposób na wyeliminowanie szkodników, ale za to bardzo skuteczny. Dobrze, że udało ci się znaleźć tę puszkę i szybko rozsypać całą zawartość, w naszym świecie nie ma litości. Możesz być z siebie dumna.
Zdobywasz +2 SZYBKOŚĆ, + 2 WYTRZYMAŁOŚĆ, + 1 SIŁA + 9 KOŚCI
Zdobywasz +2 SZYBKOŚĆ, + 2 WYTRZYMAŁOŚĆ, + 1 SIŁA + 9 KOŚCI
Subskrybuj:
Posty (Atom)