Dzisiaj już dwa razy zostałem wyprowadzony w pole. Głupie szczury zdawały się specjalnie zwabiać nas w miejsca, które miały niewiele wspólnego z gniazdem. Mógłbym przysiąc, że te ich popiskiwania, aż do złudzenia przypominały złośliwy chichot. Kiedy umierały, nie było im już do śmiechu. Optymista powiedziałby, że to zawsze o kilka szczurów mniej. Ja jednak nie byłem optymistą i nie zadowalałem się tą jedną myślą. Wiedziałem, że musimy niszczyć ich siedliska, aby zminimalizować szansę przetrwania zapchlonych gryzoni.
Dlatego, gdy po raz kolejny pomiędzy moimi nogami pojawiło się grube ciałko, w pierwszym odruchu chciałem je ogłuszyć i później wykończyć poprzez skręcenie karku. Coś jednak powstrzymało mnie i kazało podążać za szczurem. Może po prostu nie chciałem tracić nadziei, że uda mi się odkryć kolejne gniazdo. Pobiegłem więc za nim, posłusznie kierując się po zniszczonych stopniach na powierzchnię. Wolałem się nie nastawiać, pozostawiając losowi dalszy bieg wydarzeń. Jeśli więc chodzi o moje przemyślenia, nie miałem ich, skupiając się na śledzeniu szczura.
Pogoda była nie do zniesienia. Słońce wisiało wysoko na niebie, wylewając na świat, z całą swoją mocą, potworny żar. Od piekielnej temperatury miękł nawet asfalt, a ja musiałem niezwykle szybko przebierać łapami, aby uchronić się przed niebezpiecznymi poparzeniami od nagrzanego chodnika. Pamiętałem o niedawnym udarze, dlatego z każdą sekundą moja frustracja narastała. Wolałbym nie narażać się na kolejne niedyspozycje spowodowane własną głupotą.
W pewnym momencie szczur uskoczył w bok. Cudem zauważyłem ten manewr, gdybym spuścił go choć na chwilę z oczu, w tym momencie zgubiłbym swoją zdobycz. Gryzoń wbiegł w zacienioną, wąską uliczkę pomiędzy dwoma wieżowcami. Tam zatrzymał się na chwile, stanął na dwóch łapkach i zgrabnie wślizgnął się do olbrzymiego kontenera, wdrapując się po pudełkach. Zmarszczyłem brwi, ale zdecydowanym krokiem ruszyłem przed siebie. Im bliżej znajdowałem się śmietnika, tym mocniejszy odór roznosił się w zaułku. Ostry zapach moczu i odchodów atakował mój nos, prowokując odruch wymiotny. Powstrzymywałem się jednak, starając się zatrzymać spożyte śniadanie w żołądku.
Kiedy od kontenera dzieliło mnie kilkanaście metrów, byłem już pewien, że to co mam przed sobą, jest gniazdem. Szczury wykorzystały pojemnik na biodegradowalne odpadki i miały ucztę wśród pleśni, robaków i zmutowanych wirusów. Jakiś zagubiony gołąb przysiadł na krawędzi plastikowego królestwa. Sądzę, że nawet nie zdążył pożałować swojej decyzji, bowiem grupka gryzoni wciągnęła go do środka. Uniesienie, jakie spowodowało dostarczenie świeżego mięsa, wywołało u mnie gęsią skórkę. Seria pisków ucichła wraz z odgłosami szamotaniny.
Przerażony przełknąłem ślinę i wycofałem się, zapamiętując numer uliczki.
Wrócę tu, jak tylko wymyślę dobry sposób na zniszczenie gniazda. Wiedziałem, że zadanie nie będzie należeć do najprostszych. Szczury, prawdopodobnie nieświadomie, wybrały bardzo strategiczne miejsce na zadomowienie się. Nad nimi nie było żadnych balkonów, tylko pojedyncze okna, zaułek był ślepy, a kontener wyższy niż każdy pies w naszej sforze. Nie będzie łatwo, ale na pewno uda się je wszystkie wykurzyć, a następnie pozbawić życia. Kwestia dobrego, skutecznego pomysłu.
W mojej głowie przewijały się różne możliwości. Lustrowałem wzrokiem zniszczone szyldy, aby móc się czymś zainspirować, znaleźć narzędzia, a może truciznę, która byłaby w stanie wykończyć niczego nieświadomą gromadkę. Nic nie było na tyle pewne, abym mógł zabrać się do działania.
- Kurwa mać - mruknąłem pod nosem, gdy kolejnym zakładem okazał się jakiś niewiadomego pochodzenia sklep dla miłośników survivalu. Mimo to, wszedłem do środka, by upewnić się, czy interes aby na pewno nie ma mi nic do zaoferowania. Mój wzrok przyciągnęły niewielkie butle z gazem.
Oczy mi rozbłysły.
Gdyby nie odgłos kroków na zewnątrz, zrealizowałbym swój plan jeszcze dzisiaj. Zdrowy rozsądek kazał mi opuścić lokal i skontrolować, co to za pies porusza się po tej części opuszczonego miasta. Równomierny krok, przyspieszony, ktoś biegł, ale kto.
Uciekająca Hana ze zwierzyną w pysku prawie staranowała mnie na środku ulicy.
Łaciata dokładnie opisała mi nieznajomą podczas drogi powrotnej do Metra. Tam, wspólnie z Blodhundur ustaliliśmy, że najlepszym pomysłem będzie, jeśli następnego dnia ja sprawdzę, czy suka wciąż przebywa na naszych terenach. Mógłbym zabrać ze sobą Romulusa lub Decoy, ale pech chciał, że ci patrolowali inne części miasta i nie mogli towarzyszyć mi w podróży. Z opowieści Hany suka równie dobrze mogła być wilkiem, ciężko było jej jednoznacznie stwierdzić. Sam nie przejmowałem się zbytnio. Ostatnio czułem się już dużo lepiej, nawet jeśli miałbym stanąć z nią do walki. Pomimo bojowego nastawienia, planowałem rozwiązać problem pokojowo.
Gniazdo musiało poczekać, kiedy ja przemierzałem opuszczone ulice w poszukiwaniu obcej duszy. Dziś niebo usłane było pojedynczymi chmurkami, które ograniczały śmiertelne promieniowanie słońca. Ziemia nie zdążyła się aż tak bardzo nagrzać, choć wciąż potrzebowałem dodatkowego ochłodzenia w postaci nieustannego dyszenia.
Uśmiechnąłem się do siebie, gdy pod ścianą ujrzałem ciemną sylwetkę. Postać wylegiwała się w cieniu, wciąż jednak pozostając czujna. Jej trójkątne, szpiczaste uszy odcinały się na tle ciała. Cały się spiąłem, gdy poczułem na sobie jej wzrok. Z lekko uniesioną głową szedłem powoli w stronę obcej, ostrożnie stawiając każdy krok. Ogon trzymałem w dole, jedynie jego końcówka zakręcała się lekko, przez co przywoływał on na myśl sierp. Suka podniosła się, otrzepała i czekała na mnie.
Nie wyglądała na przyjaźnie nastawioną, nie wyglądała też na taką, z która nie miałbym żadnych problemów w ewentualnej potyczce. Tym bardziej postanowiłem trzymać nerwy na wodzy. Nawet jej bezczelne pytanie nie wytrąciło mnie z wewnętrznej równowagi. Ani jej prośba, która padła kilka sekund później.
- Och, zdaje się, że właśnie ciebie - odparłem, a spokój, jaki bił z moich słów, wywołał w Szarej niemałe zamieszanie. Ściągnęła brwi, odsłaniając lekko zęby. Tak, była gotowa do ataku, w każdej chwili mogłem liczyć na to, że odległość między nami zmniejszy się w ułamku sekundy, a ja będę zmuszony do bronienia sfory. Nie dawałem tego po sobie poznać. Wolałem grać na czas.
- Jeśli to ty jesteś odpowiedzialna za wtargnięcie na nasz teren i zaatakowanie jednej z nas, z całą pewnością mogę rzec, że właśnie... - nie zdążyłem dokończyć, bo moja wątpliwa rozmówczyni wykonała zgrabny ruch i doskoczyła do mnie. Z przykrością stwierdziłem, że była wyższa niż ja, ale wolniejsza niż się spodziewałem.
- Niech twoja obstawa wyjdzie z ukrycia! - warknęła gardłowo, zmniejszając dystans między nami. Postanowiłem, że nie będę się cofać. Wytrzymałem pod naciskiem miodowych tęczówek, które, gdyby tylko mogły, rzucałyby piorunami na lewo i prawo. Położyłem uszy po sobie.
- Nikogo prócz mnie tu nie ma - rzuciłem, a grymas na pysku nieznajomej rozluźnił się. To, jak dalej przebiegnie nasza rozmowa, zależało już tylko i wyłącznie od jej nastawienia. Jeśli będzie chciała walczyć, stanę do pojedynku, jeśli zechce mnie wysłuchać, może przekona się, że mamy jej coś do zaoferowania. W jej oczach błysnęła iskierka zaciekawienia, ale cały czas pozostawała czujna.
Ljubica?
Bonus
dodatkowa nagroda za +1000 słów
|
▲
Malcolm, mogłoby się zdawać, że z każdym stopniem Celsjusza szczurów przybywało więcej i więcej. Musisz być czujny i nie tropić za błędnymi poszlakami. Pamiętaj, że szczury bardzo dobrze znają się na kanałach, i że dobrze czują się w cuchnących skrytkach. Zastanów się. Myśl jak szczur. Bądź szczurem.
Zdobywasz +5 SZYBKOŚĆ, +3 SIŁA + 8 KOŚCI
Zdobywasz +5 SZYBKOŚĆ, +3 SIŁA + 8 KOŚCI
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz