- Ja potrzebuję nauczyciela. Ty masz wiedzę. Czyż nie składa się to idealnie? - z jej ust wypłynęły trzy zgrabne zdania, a sama Catelyn wykorzystała kolejny ruch z talii swoich manewrów. Uśmiechnęła się do mnie, przekonująco, próbując mnie rozbroić i rozładować całe napięcie między nami. Dalej brakowało jej pewności siebie.
Znałem ten uśmiech doskonale. Gdy jeszcze żyłem na ulicy, byłem nim obdarzany wyjątkowo często. Zawsze kierowały go do mnie urodziwe suki, cechujące się niezachwianą wiarą we własną kuszącą aparycję. Wszystkie były naiwne. Bez trudu dało się je przejrzeć. Chciały czegoś, czy to przydatnych przedmiotów, czy różnych, mniej lub bardziej niemoralnych, usług i były święcie przekonane, że uda im się omamić mnie korzystając ze swoich wdzięków. Niekiedy faktycznie udawałem, że uległem ich urokowi, zazwyczaj tylko po to, by spędzić z nimi noc.
- Może i składałoby się idealnie, gdybym miał z tego jakiekolwiek korzyści - odparłem po przedłużającej się ciszy, już nieco zmęczony jej, średnio zresztą udanymi, próbami wpłynięcia na mnie. - Myślisz, że zamierzam cię niańczyć z dobroci serca? - prychnąłem lekceważąco, wykonując gwałtowny i zdecydowany krok naprzód.
Tak jak myślałem - w mgnieniu oka cała jej pewność siebie wyparowała. Cofnęła się raptownie, o przynajmniej metr dalej, niż nakazywałby to zdrowy rozsądek. Niedobrze było utrzymywać aż tak duży dystans od wroga. Pozwalała mi na rozbieg i zadanie silniejszego ciosu.
Jakimś cudem musiała z dezaprobaty w mojej mimice wyczytać coś więcej, niż tylko zwykłą pogardę. Zdawało się wręcz, że przez tę sekundę uzyskała zdolność czytania w myślach. Diametralnie zmieniła swoją postawę, ponownie prostując się i wypinając pierś do przodu. Podniosła łeb, sprawiając, że jej pysk kierował się ku górze, lecz w dalszym ciągu nie dorównywała mi wzrostem. Ani tym bardziej muskulaturą. Była tak bardzo zmienna i niestabilna, że aż zmuszała mnie do zastanowienia się nad tym, jak przeżyła samotnie choć pół dnia na tym brutalnym świecie.
- Pomóż mi, to zobaczysz, że jestem warta znacznie więcej, niż ci się wydaje - burknęła, zrozumiawszy, że niewiele osiągnie samą swoją przyjemną aparycją. Tym razem była już w stanie patrzeć mi prosto w oczy i zamierzała ten przypływ odwagi w pełni wykorzystać.
Mimo krótkiego przedstawienia spojrzałem się na nią z politowaniem, krzywiąc pysk w nieszczerym uśmiechu. Brzmiała niczym szczeniak, któremu któryś z rodziców codziennie powtarzał, jak wiele jest warty, tymczasem sam zainteresowany nie posiadał absolutnie żadnej przydatnej w życiu umiejętności. Obiecywała mi, że nie będę żałował, gdy jednocześnie sama wydawała się nie być w stanie wymienić, co też takiego faktycznie ma do zaoferowania. Moim zdaniem suki nieszczególnie nadawały się na szeptaczy, a już szczególnie nie takie jej pokroju. Powinna dalej leżeć na swojej poduszce zaraz przy kominku, lecz najwyraźniej apokalipsa nieco pokrzyżowała jej plany.
Staliśmy w milczeniu przez chwilę, czujni i ostrożni, sprawiając wrażenie, jakbyśmy nawzajem nieustannie lustrowali się wzrokiem i uparcie szukali swoich słabych punktów. Jej najbardziej dotkliwa wada była oczywista - brak wiedzy. Może, gdyby trenowała wystarczająco długo i ciężko, udałoby jej się zdobyć choć trochę ogłady. Powątpiewałem jednak w to, czy byłaby w ogóle w stanie przeżyć takie szkolenie.
Im dłużej na nią patrzyłam, mimo wszystkich jej skaz, faktycznie zaczynałem dostrzegać cechy, które mogłyby okazać się dla mnie przydatne. Nie chodziło jednak o jej wygląd (chociaż, szczerze mówiąc, gdyby nie to, że zdążyła obrzydzić mi swoją postać własnym zachowaniem, nie odmówiłbym spędzenia z nią czasu tylko we dwoje). Widziałem ją w roli prostego pomocnika, który pomógłby mi wykonać pewne obowiązki, za cenę moich, rzekomo złotych, rad. Okazja, przy której mógłbym ją wykorzystać, przyszła mi do głowy natychmiast.
- Nie jesteś jeszcze gotowa żeby uczyć się technik na szwendaczach - zagrzmiałem władczo i pewnie, nieznacznie unosząc przy tym łeb.
Zmrużyła oczy ze zdziwieniem i łatwym do zauważenia sceptycyzmem. Wiedziałem, że walczyła już z trupami. Xavier od razu wrzucił ją na głęboką wodę, wyznając zasadę, że pewnych umiejętności trzeba po prostu się nauczyć samemu. W walce. O krok od śmierci.
Ostatnio po Metrze szlajają się wręcz hordy szczurów - zacząłem tłumaczyć, starając się brzmieć niczym szanowany autorytet. Nie wywarło to na niej większego wrażenia. - Na początku myślano, że wszystkie przychodzą tu z powierzchni, ale, całkiem przypadkiem, znalazłem ich skupisko pod ziemią. - Bacznie obserwowałem sukę, czujny na jakiekolwiek zmiany w jej mimice i postawie. - Tak się składa, że zostałem wyznaczony do wyeliminowania gniazda. Jeśli chcesz się czegoś nauczyć, możesz pójść ze mną - zakończyłem propozycją, tym razem wysyłając w jej kierunku zawadiacki, ale prawie całkiem szczery uśmiech.
Patrzyła na mnie bez pewności, wyglądająca tak, jakby była krok od cierpiętniczego westchnięcia albo przewrócenia oczami. Nie musiałem jednak długo czekać, by uraczyła mnie skinięciem - wyraźną zgodą, choć bez przekonania.
~*~
- Zatrujemy je. Wszystkie! - Mój podniesiony głos rozniósł się przeciągłym echem po Metrze.
Catelyn dalej się nie odzywała. Każdą wolną chwilę wolała przeznaczać na baczne obserwowanie mnie, zupełnie jakby miała w tym jakiś cel. Choć z początku uważałem to po prostu za jej nerwowe, nieskładne poczynania, powoli zaczynało mnie to irytować, a nawet niepokoić. Czyżby miała jakiś plan? Czy przejrzała moje zamiary i zamierzała wyswobodzić się spod mojej rzekomej opieki, a raczej dyktatury? Miała w sobie coś, czego nie byłem w stanie rozpoznać i zidentyfikować, lecz mogłem przysiąc, że będzie to sprawiało kłopoty.
- Udamy się do jednego z zielarzy. Z pewnością mają wystarczające umiejętności, by tworzyć nie tylko lecznicze napary. Któryś z nich musi mieć schowaną jakąś zabójczą fiolkę - kontynuowałem niestrudzenie, nie dając się zniechęcić przez jej dobijający brak reakcji. - Zajmę się tym. Spotkajmy się przy północnym wyjściu z głównej platformy, chwilę przed zachodem - wydałem pierwsze polecenia, których słuchała w skupieniu. Czekałem na jakiekolwiek potwierdzenie ze strony samicy, musiałem się jednak zadowolić wbitym we mnie wzrokiem.
Znaleźć zielarza było nietrudno. Co chwilę snuli się po Metrze, niczym zagubione duchy, przemykając gdzieś chyłkiem, zazwyczaj bez słowa. W dalszym ciągu nie umiałem pojąć, czemu tak w zasadzie to zajęcie służyło. Ów nieustanna wędrówka była mi jednakowoż na rękę. Szybko wyłapałem w tłumie wyróżniającą się jednostkę. Najprawdopodobniej suka, biała, naznaczona szarawymi bądź też brązowymi plamami. Podbiegłem do niej, sprawiając, że, gdy tylko zdała sobie sprawę z mojej obecności, nagle podkuliła ogon i zjeżyła sierść.
- Jestem Romulus - zacząłem rozmowę od zwyczajowych konwenansów, wpadając na pomysł, że zwykłe przedstawienie się byłoby dobrych ruchem po tym, jak wystraszyłem nieznajomą. - Potrzebuję twojej pomocy.
~*~
Z nieskrywanym obrzydzeniem przyglądałem się, jak wylana na mięso, zielonkawoszara ciecz powoli rozlewa się po powierzchni i wsiąka w głąb tkanki. Tym razem musiałem zapomnieć o problemie dotyczącym magazynów świecących pustkami. Nie miałem czasu ani ochoty by bawić się w polowanie na powierzchni, a nie mogłem przecież wrzucić do gniazda zatrutego, martwego szczura.
Fakt, że na trutkę postanowiłem przeznaczyć ciało młodej, niedużej jeszcze sarny, sprawiało, że miałem ochotę zakląć pod nosem. Mam nadzieję, że mój plan nie zawiedzie. Nie tylko dostałbym wtedy reprymendę od kogoś wyżej postawionego (i zapewne zostałbym kilkukrotnie zgromiony wzrokiem przez Xaviera, co nigdy nie jest przyjemnym przeżyciem) ale i sam nie mógłbym sobie wybaczyć zmarnowania tak dobrego kąska. Ostrożnie złapałem zwierzę za drobny łeb, mając nadzieję, że trucizna nie zdążyła jeszcze dostać się w te obszary. Wytoczyłem się z wagonu, starając się nie poobijać zbytnio śmierdzącego truchła. O dziwo zaczęło się już rozkładać. Zazwyczaj nowe kąski znikały w mgnieniu oka, lecz to cielę musiało leżeć tu kilka dni. Chyba nawet lepiej. Miałem wrażenie, że szczury uwielbiały zgniliznę.
Wolnym krokiem udałem się na skraj platformy. Już z odległości kilkunastu metrów zobaczyłem znajomą sylwetkę suki. Po raz kolejny oceniłem jej aparycję, wnikliwie przyglądając się jej ciału. Może było to złudzenie, lecz wydawało mi się, że od czasu swojego przybycia do sfory, nabrała trochę mięśni. Jej sierść nie była jednak w zbyt dobrej kondycji. Najwyraźniej na rodowodowe futro dobrze działa tylko karma z puszki serwowana przez ludzi i ciepłe legowisko.
Nie przywitała mnie ani słowem, co nieco mnie zdziwiło. Wcześniej wydawało mi się, że będzie robiła wszystko, byle tylko jakoś mi się przypodobać. Czyżby zaniechała tego pomysłu? A może po prostu stwierdziła, że sztuczną uprzejmością niczego nie osiągnie.
- Mogę ci pomóc - rzuciła nagle, zupełnie wybudzając mnie z zamyślenia.
Spojrzałem na nią pytająco, dalej nie do końca obecny w rzeczywistości. Przekrzywiłem łeb, sprawiając, że wyglądałem na jeszcze bardziej skonsternowanego.
- Z niesieniem - dodała, widząc moją reakcję, nieco rozczarowana.
Kiwnąłem łbem przecząco, nie siląc się nawet na wyjaśnienia. Zdobycz faktycznie nie należała do najlżejszych, w dodatku miała tkwić w moim pysku przez jakiś czas, lecz był to dobry trening mięśni karku i szczęki. Przyda się, gdy tylko znowu przyjdzie mi z kimś walczyć. Nie próbowała naciskać. Jej oferta była raczej wymuszoną grzecznością, niż faktyczną wolą suki.
Droga była stosunkowo długa, szczególnie biorąc pod uwagę to, że nieraz zgubiłem drogę. Gdy byłem tu ostatni raz, w szalonym tempie pędziłem za jednym z gryzoni, zupełnie nie zwracając uwagi na mnogość załomów, które musiałem wtedy pokonać. Na szczęście w powietrzu dalej unosiła się moja słaba woń, co pozwalało na względnie poprawne wytypowanie interesującej nas drogi. Nieraz zdarzało mi się wybrać zły tunel, przejść nim jakiś odcinek, tylko po to, by potem bez słowa zawrócić i wybrać inną ścieżkę. Miała wiele okazji do przytyków, lecz prawie nigdy tego nie komentowała. Powstrzymywała się od kąśliwych uwag nawet wtedy, gdy oboje zdaliśmy sobie sprawę, że już niemal zapadła noc. W mojej głowie cała operacja miała zająć mniej czasu.
Raczej nie rozmawialiśmy. Jak na razie nie mieliśmy praktycznie żadnych wspólnych tematów, nie licząc narzekania na trudną codzienność życia w sforze (co zresztą niezbyt mnie obchodziło; znosiła żywot w Metrze równie źle jak inni, a ja niekoniecznie miałem ochotę wysłuchiwać skarg na temat tego, że trudno jej się wyspać czy też że jest niezadowolona z dostępnego jedzenia) bądź też konwersacji dotyczących zawodu pełnionego przez naszą dwójkę. Nie uważałem jednak, że byłaby dobrym partnerem do dyskusji, jeśli chodzi o rangę szeptacza. Wiedziała niewiele więcej, niż przeciętny członek stada pełniący całkiem inną funkcję.
Wreszcie wyczekiwany przeze mnie zapach nasilił się, do tego stopnia, że stał się drażniący. Kichnąłem, próbując pozbyć się go z nozdrzy, lecz bez skutku. Posuwałem się do przodu, idąc pierwszy, ostrożnie, by przypadkiem nie wpaść prosto w jakieś zagrożenie. Korytarz jednak, choć wypełniony smrodem małych przeciwników, a także ich uciążliwym piszczeniem, był pusty.
Podszedłem do wyłomu w ścianie, zaglądając do środka, zupełnie tak jak ostatnio. Do środka dziury wpadało zbyt mało światła, bym mógł wiele zobaczyć. Jedynie co jakiś czas, ze złowrogich czeluści, łypały na mnie połyskujące oczy gryzoni. Rzuciłem truchło zaraz koło otworu, z ulgą stwierdzając, że cielę jest niemalże tak samo duże jak wyrwa.
- Szybko, pomóż mi to zepchnąć - warknąłem na nią, nieco za ostro, choć niezamierzenie, dając się ponieść emocjom i presji czasu.
Doskoczyła do mnie bez zastanowienia, razem ze mną starając się przepchnąć ciało przez niewiele większy otwór. Skrzywiłem się, słysząc trzask kości. Chuda, niemalże rachityczna noga złamała się w pół. Biała kość bez trudu przebiła cienką skórę, wystając na zewnątrz. Skrzywiłem się, gdy poczułem nową falę odoru zgnilizny.
Po krótkich wysiłkach naszego zmobilizowanego duetu, trup wylądował z głuchym tąpnięciem po drugiej stronie. Dźwiękowi temu natychmiast zawtórowały przeraźliwe wrzaski zaalarmowanych gryzoni. Wrzawa nie zamierzała ustać. Piski i inne zaskakująco potworne dźwięki co chwilę wydostawały się nowymi falami ze szczeliny. Choć ciemność dalej znacząco upośledzała widzenie, mógłbym przysiąc, że w środku gniazda panuje podekscytowana kotłowanina.
- Powiedziałbym, że się udało - odparłem, całkiem dumny z siebie, mając nadzieję na całkowity sukces.
- Jeszcze tego nie wiesz - dodała sceptycznie, najwyraźniej zdeterminowała, by zepsuć mój mały moment chwały.
Nim zdążyłem wyartykułować odpowiedź, z rozpadliny wybiegł szczur, plącząc się w amoku, niemalże potykając o własne łapy. Skowyt gryzonia różnił się od pisków, które słyszałem już nieraz. Był głębszy, spanikowany, a jednocześnie zrezygnowany. Zwierzę padło pod moimi łapami kilka sekund później, z głośnym i chrapliwym westchnięciem wyduszając ze swoich płuc ostatnią porcję powietrza.
- Chyba jednak już wiem - uniosłem brwi w triumfalnym geście.
Catelyn?
Bonus
dodatkowa nagroda za +2000 słów
|
▲
Romulusie, podszedłeś do zadania z wielkim sprytem i wykazałeś się przy tym wysokim ilorazem inteligencji. Metoda wytępienia szczurów za pomocą trucizny okazała się skuteczna, jednak gryzonie, którym nie udało się dorwać do posiłku, odtrącane przez resztę stada od cielaka, wyleciały na zewnątrz w grupce, rzucając się na ciebie, jakby tkwiły w amoku. Cztery szkodniki obskoczyły cię niczym małe dzieci choinkę w dzień Gwiazdki, drapiąc i gryząc, a także wdrapując się po twoim grzbiecie [-6 HP]. Dobij je, a zadanie będzie zakończone.
Zdobywasz +2 SIŁA, +2 SZYBKOŚĆ, +1 WYTRZYMAŁOŚĆ, +9 KOŚCI.
Zdobywasz +2 SIŁA, +2 SZYBKOŚĆ, +1 WYTRZYMAŁOŚĆ, +9 KOŚCI.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz