Decoy podniosła się, starając
łapami wyswobodzić się z kłębka szmat i kocyków, które naznosiła w ciągu
ostatniego roku do swojego wagonu. Wymamrotała coś pod nosem, gdy promienie
słońca zaświeciły jej prosto w prawe oko, na moment oślepiając. Przetarła pysk
łapą, mimowolnie zauważając, że na sierści znajdują się zaschnięte pozostałości
po wczorajszym patrolu. Szorstkie futro pokryte było zakrzepłą krwią, która
jeszcze wczoraj znajdowała się w jakimś szwendaczu.
— Kurwa — westchnęła suka i
zmusiła się, by wstać.
Na szczęście katastrofa z brakiem
wody zakończyła się. Od tamtej pory Decoy trzymała w swoim wagonie niewielkie
wiaderko, służące jej za pojemnik na kąpiel. Nigdy nie wiadomo, kiedy znów
dwójka obcych postanowi rozpieprzyć im życie, zsyłając jakąś plagę. Chwiejnym
krokiem, z na wpół przymkniętymi oczami, podeszła do swoich prywatnych zapasów
i zanurzyła pysk w wodzie. Potarła go przednią łapą, rozchlapując przy okazji
kilka kropel na podłogę.
Podniosła głowę i spojrzała na
swoje odbicie w tafli wody. Wyglądała na tyle dobrze, na ile może wyglądać
zmęczony nocnymi patrolami szeptacz o piątej nad ranem. Futro znów jej urosło,
musiała się go pozbyć. Wzrok przyciągała niezmiennie tkanka bliznowata, kawałek
różowej zgrubiałej skóry, która rozciągała się poziomo poprzez jej szyję.
Suczka wystawiła język, zlizując kilka kropel, które zamierzały za moment z
powrotem spaść do wiaderka.
Oderwała się od widoku, słysząc
jakieś szmery za drzwiami wagonu. Podniosła brwi i zaparła się łapami o metal
by je otworzyć, jednocześnie zastanawiając się, kto mógł przychodzić do niej o
tej porze.
— Decoy? — Przybysz od drugiej
strony również wpadł na ten sam pomysł i niemal zetknęli się nosami, gdy oboje
postanowili wejść i wyjść ze skromnego pokoju samicy.
— Malcolm? — Suczka zlustrowała
przywódcę wzrokiem. Nie wyglądał najlepiej, wzrok miał nieco niespokojny.
Natychmiast napięła mięśnie, gotowa na przyjęcie złych wieści. Co się stało tym
razem? Zombie wtargnęły do strefy? Nadchodziła horda? Ktoś zginął? — Co się
dzieje? Znowu jakieś problemy?
— Tak i nie — odparł, odsuwając
się nieco, by mogła wyskoczyć. — W metrze i poza nim roi się od szczurów.
Zaczęły zakładać gniazda. Ale nie o to chodzi.
Decoy kiwnęła głową, przyjmując
do wiadomości wieść o szczurach. Obiło jej się o uszy, że Blodhundur próbowała
negocjacji z dziwnym duetem popaprańców, A'lel oraz Viy Curayem. Niestety, jak
się właśnie okazało, bezskutecznie. Plaga szczurów z pewnością musiała mieć
jakiś związek z tymi psami, już drugi raz sforę spotykały nieszczęścia po
nadejściu obcych. Jak oni to robili? Zwabienie szwendaczy by blokowały rzekę
nie mogło być niemożliwym zadaniem do wykonania, ale jak przekonać szczury by
osiedliły się właśnie tam, gdzie mieszkała Decoy i pozostali? To nie miało
sensu.
Suczka postąpiła kilka kroków
naprzód, niemal automatycznie kierując się w stronę tuneli by wyjść z metra i
spotkać się z generałem i pozostałymi szeptaczami. Biała łapa Malcolma
zagrodziła jej drogę, zatrzymując skutecznie, zanim zdążyła oddalić się na
kilkanaście centymetrów. Decoy cofnęła się gwałtownie i uciekła wzrokiem,
szybko wciągając powietrze. Serce zabiło jej szybciej, w ten zły sposób. Wciąż
czuła nieprzyjemne pieczenie, zapewne wytwór wyobraźni, w miejscu, w którym dotknął ją pies.
— Muszę iść do Xaviera —
powiedziała, ze złością zauważając, że głos nieco zadrżał jej pod wpływem
strachu i nagłego wzrostu adrenaliny we krwi.
— Właśnie o to chodzi — mruknął
Malcolm. Może nie zauważył reakcji suczki, a może nie chciał poruszać tego
tematu. — Zapomnij na moment o przydziale. Zostałaś wybrana na kandydatkę jako
osoba odpowiednia by uczestniczyć w Zgromadzeniu. W imieniu liderów zapraszam
cię na rozmowę w tej sprawie.
— W Zgromadzeniu — powtórzyła
Decoy, marszcząc nos z niedowierzania. — I mam iść z tobą?
— Jesteś zwolniona z obowiązków
wynikających z twojej rangi na ten czas. Ruszaj się.
Bez zbędnych słów Malcolm
odwrócił się. Suczka po chwili wahania podążyła za nim truchtem. Kierowali się
w stronę wagonu, w którym spotykali się Blodhundur, Malcolm, Xavier i Mirage.
Decoy nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Ona i Zgromadzenie? Z pewnymi
oporami wskoczyła przez metalowe drzwi, gdy biały pies kiwnął na nią głową,
zapraszając do środka.
Samica zjeżyła nieco sierść,
ponieważ pierwszą osobą, jaką zauważyła był Romulus. Oczywiście, że wybrano też
jego. Mogła się spodziewać jego obecności. Opuściła głowę i na sztywnych łapach
przeszła obok wielkiego czarnego samca, zachowując od niego dużą odległość. Nie
zapomniała tego jak potraktował ją kiedyś i nie zamierzała wchodzić mu pod
łapy. Chcąc nie chcąc, czuła przed nim pewnego rodzaju respekt. Wciągnęła
powietrze nosem, rozpoznając też inne zapachy. Kontury znajomych sylwetek
wyłoniły się z półmroku wagonu i Decoy zobaczyła Blod, jej brata oraz generała,
którzy w ciszy przyglądali się wchodzącym przez drzwi psom.
Sekundy później zjawił się
kolejny znajomy pysk, tym razem przyjazny. Decoy złapała na moment kontakt
wzrokowy z Catelyn, która podobnie jak ona przed chwilą, rozejrzała się po
wnętrzu. Czy liderzy zamierzali wcielić do Zgromadzenia samych szeptaczy? Na razie
była tutaj aż trójka co stanowiło połowę psów zajmujących to stanowisko.
Decoy wpatrzyła się tępo w
wejście, usiłując ignorować spojrzenia przywódców i innych kandydatów, które
ślizgały się po pomieszczeniu, do czasu do czasu zawisając na niej. Chyba była
tu jedyną osobą, która nie cieszyła się z tego, że uwzględniono ją przy wyborze
członków Zgromadzenia. Dałaby sobie uciąć wszystkie cztery łapy, że Romulus
udawał perfekcyjnie opanowanego i niewzruszonego, lecz w rzeczywistości tylko
na to czekał na podobną okazję. Z pewnością zamierzał przyjąć propozycję. Nigdy
nie ukrywał, że uważał się za kogoś, kto powinien być kimś więcej niż jedynie
szeptaczem. Kwestionował decyzje Blodhundur. Dyskutował z Malcolmem. Sprzeczał
się z Xavierem.
Nie wiedziała, jaki stosunek do
tej sytuacji miała Catelyn, ale nie zastanawiała się nad tym. Nie spędziły ze
sobą tyle czasu, by mogła powiedzieć coś więcej na temat tego, jak zachowa się
samica.
Czwarta kandydatka okazała się
Haną, jedyną łowczynią, która pozostała w sforze. Decoy usłyszała cichy pomruk
Romulusa, gdy borderka wskakiwała do wagonu, witając się z pozostałymi krótkim
skinieniem głowy. Skrzywiła się, wyobrażając sobie, że pewnie na jego pysku
widnieje obecnie podobny grymas. No tak, pies pewnie nie był zadowolony, że do
Zgromadzenia wytypowano więcej samic niż samców.
— Wiecie, dlaczego tu jesteście —
zaczął Malcolm. — Wasza ciężka praca, wysiłek włożony w utrzymanie sfory przy
życiu i zaangażowanie nie pozostały niezauważone. Chcemy zaproponować wam
członkostwo w Zgromadzeniu. Jak pewnie się orientujecie, jest to nasza rada,
która podejmuje najważniejsze decyzje w stadzie, zasiadając u boku przywódców.
Zachęcamy was do włączenia się w szeregi grupy. Oczywiście wybór należy do was
i możecie odmówić z dowolnego powodu.
Pies po zakończeniu krótkiego
przemówienia przebiegł wzrokiem po czwórce wybranych. Decoy oblizała pysk,
przenosząc wzrok na swoje łapy. Przebywanie na tak małej przestrzeni w
obecności siódemki innych psów zajebiście ją stresowało. Było tu tyle miejsca,
że mogła odsunąć się od innych na zaledwie kilka centymetrów. Chciała jak
najszybciej stąd uciec.
Spojrzała na Blodhundur,
spodziewając się, że suczka złapie z nią kontakt wzrokowy. Miała pewne
podejrzenia, że znalazła się tutaj za sprawą słów niebieskookiej, która ze
względu na ich relacje chciała pomóc jej poprawić nieco swoją pozycję. Skoro
wybranych była czwórka, każdy z wyżej postawionych musiał wytypować jedną
osobę. Decoy stawiała na to, że kandydatem uczyniła ją Blod. Ku swojemu zaskoczeniu,
uwaga przywódczyni była skupiona na kimś innym, na czarno-białej łowczyni.
Suczka mruknęła cicho, nie wiedząc co o tym sądzić. Czy tylko jej się zdawało?
Jeśli nie, to kto do jasnej cholery sprawił, że tutaj wylądowała?
— Odbędziemy indywidualną rozmowę
z każdym z was — kontynuował Malcolm. Kiwnął głową na najbliżej stojącą
kandydatkę. — Hana, zapraszam.
Decoy odsunęła się, robiąc więcej
miejsca łowczyni. Gdy tamta zniknęła wraz z Blodhundur, Malcolmem, Xavierem
i Mirage za drzwiami prowadzącymi do kolejnego wagonu, suczka odetchnęła cicho.
— Nie mogę powiedzieć, że się
tego nie spodziewałem. Tamtą jeszcze rozumiem, próbuje nakarmić kilkanaście
głodnych gęb. Z marnym skutkiem co prawda, ale jednak. Ale ty? — Decoy
westchnęła ciężko i zwróciła oczy ku sufitowi metra, garbiąc się. Opuściła
uszy, słysząc nieprzyjemny głos Romulusa. Dlaczego znów postanowił odkopać
topór wojenny? Już wydawało jej się, że sprawy między nimi układały się ku
lepszemu. Może nie poprawnie, ale z pewnością nieźle. Czy to bliska perspektywa
zdobycia głosu na temat decyzji podejmowanych w sforze przemawiała przez psa? —
Słyszałaś kiedyś o nepotyzmie? Taki dzieciak z ulicy jak ty pewnie nie miał
okazji poznać tego słowa.
— Spierdalaj — warknęła od
niechcenia, mijając psa szybciej, niż ten zdążył powiedzieć coś jeszcze. Wiedziała,
że to nic nie da, ale dała się sprowokować. Zdenerwowana na samą siebie, przepchnęła
się obok Catelyn i wyskoczyła z wagonu, zamierzając poczekać na zewnątrz na
swoją kolej.
— Mini-Blodhundur, nie unoś się
tak, bo mamusia cofnie ci kandydaturę za używanie brzydkich wyrazów. A może
właśnie tym zdobyłaś sobie punkty, co? Pewnie nie trzeba było wiele. Kilka słów
i już stoisz na rozmowie kwalifikacyjnej o prowadzenie sfory.
Decoy usiadła tyłem do metra na
zimnym metalu. Przytyki Romulusa dźwięczały jej w uszach. Ze złością
skoncentrowała wzrok na odległym o kilkanaście metrów wejściu do tunelu. Otwór
ział czarną pustką, jednak w tym momencie suczka bardzo chciałaby wejść tam i
znaleźć się jak najdalej stąd. Zastanawiała się, czy Romulus miał rację i
dobijało ją to, że nie miała pewności. To spojrzenie Blod na Hanę... Wyobraziła
to sobie czy faktycznie czarny samiec zgadł, jakim sposobem znalazła się wśród
członków nominowanych do uczestnictwa w Zgromadzeniu?
Co tak właściwie miała robić?
Spotykać się w tym wagonie z siedmioma innymi psami i dyskutować na temat
zarządzania sforą? Głosować za jakimiś decyzjami, które trzeba będzie podjąć?
Decydować o losie wszystkich psów, które żyły w tym metrze? Z niektórymi nawet
nie rozmawiała dłużej niż przez pięć minut.
— Decoy... — Po kilku minutach
usłyszała głos Catelyn. Odwróciła głowę by zobaczyć jak suczka zmierza w jej
stronę. — Twoja kolej. Wołają cię.
Samica westchnęła i po rzuceniu
krótkiego podziękowania, wróciła do wagonu, gdzie przywitał ją szyderczy
uśmiech Romulusa. Minęła psa, kierując się ku Blodhundur, która przytrzymywała
dla niej drzwi. Hany nie było nigdzie widać, musiała wyjść z drugiej strony.
Zbliżyła się do przywódczyni, a prywatnie jej wybawicielki i jedynej naprawdę
zaufanej osoby spośród tego całego grona.
— O co tu chodzi? — wymamrotała
do suczki, zatrzymując się w progu. Ściszyła głos, by słowa nie dotarły do
niepożądanych uszu. — Dlaczego tu jestem?
— Przecież wiesz, dlaczego —
rzuciła Blod, nieco zniecierpliwiona, starając się ponaglić ją by móc już
zamknąć drzwi. Nie mogły tak sobie dyskutować zbyt długo, pozostali siedzieli
kilka metrów dalej, wpatrując się w nie wyczekująco. — Właź.
— To ty mnie wybrałaś? — syknęła
Decoy, przedłużając tę chwilę najdłużej, jak się dało. Przywódczyni pociągnęła
za klamkę, zmuszając mniejszą suczkę by przeszła przez próg. Zamykające się
drzwi wepchnęły ją do wagonu, chociaż próbowała się zaprzeć wszystkimi łapami —
Halo, Blod.
— Spokojnie — Blodhundur wycedziła
z klamką w zębach. Puściła ją i uśmiechnęła się kwaśno, na moment krzyżując z
Decoy spojrzenia — To nie potrwa długo.
Młoda obrzuciła zirytowanym
spojrzeniem samicę, która ignorując całkowicie jej niezadowolenie i pytania,
ruszyła naprzód by dołączyć do trzech samców. Z ociąganiem Decoy zbliżyła się i
usiadła sztywno przed czwórką psów.
— Zacznijmy.
Wyglądało na to, że cała gadka
spadła na Malcolma. Samiec nie wyglądał jakby miał z siebie wydusić dalszą
część i Decoy przez moment patrzyła na niego powątpiewająco. Co się z nim
działo? Dlaczego pełnił swoje obowiązki skoro potrzebował odpoczynku? Nawet niezorientowany
w medycynie osobnik jak ona mógł stwierdzić, że przywódca potrzebował leczenia.
Albo przynajmniej porządnego wypoczynku. Pozostali jedynie siedzieli w ciszy,
skupiając swoją uwagę mniej lub bardziej na niewielkiej suczce znajdującej się
przed nimi. Zapanowała chwila ciszy. Decoy mogłaby przysiąc, że słyszy swoje własne
przyśpieszone bicie serca.
— W porządku — odparła cicho,
spoglądając w oczy białego psa. Skoro inni nie zamierzali się do niej odzywać
to jedynym sensownym wyjściem było skupienie wzroku na osobie, która starała
się jakoś podtrzymać konwersację.
— Decyzją naszego generała,
zostałaś wybrana...
Od tego momentu Decoy przestała
słyszeć pozostałe słowa Malcolma. Podniosła brwi, przenosząc wzrok na Xaviera,
który obrzucił ją nieprzyjemnym spojrzeniem. Najwyraźniej wpatrywała się w
mieszańca w niemym zaskoczeniu o moment za długo, bo ten lekko zmarszczył pysk,
prezentując od niechcenia kły.
To zmieniało postać rzeczy.
Samica ożywiła się nieco i rozluźniła, z powrotem starając się skupić na
Malcolmie, chociaż w jej głowie odbywała się gonitwa myśli. Na pierwszy plan
wychodziły jednak te krzyczące "jak to możliwe?!" i "Romulus nie
miał racji". Może wyglądała, jakby straciła wątek bo owczarek stopniowo
zwolnił tempo mówienia aż w końcu zamilkł.
— Chcesz coś powiedzieć, Decoy?
— Jestem trochę... zdziwiona —
odpowiedziała powoli i zamilkła. Czwórka psów spojrzała na nią, jakby
oczekiwała dalszego ciągu wypowiedzi. Samica zreflektowała się i odchrząknęła,
by kupić sobie trochę czasu. — To wszystko. To znaczy...
— Nie zgadzasz się z tą
nominacją? — rzucił Xavier, w jego głosie zabrzmiał pomruk, który sprawił, że
po grzbiecie Decoy przebiegł dreszcz. Chociaż było to z pozoru niezobowiązujące
pytanie, samicy zdawało się, że mieszaniec z premedytacją utrudnia jej sprawę i
stara się ją wytrącić z równowagi. Jakby starał się ją sprowokować, by
przyznała, że dokonał błędnej oceny i podważyła jego kompetencje. — Hm?
— Tak. Nie. — Wyrzuciła z siebie
z prędkością karabinu. Nieprzyzwyczajona do zwyczajnych rozmów z samcem,
musiała się powstrzymać by nie dodać "tak jest, generale". Odetchnęła
krótko i powiedziała już pewniejszym głosem. — Rozumiem skąd taka decyzja.
— No to jak w końcu, kruszynko? —
Uśmiechnął się pies lekko, zupełnie jakby czerpiąc zadowolenie z widoku
plączącej się w zeznaniach podwładnej. — Zgadzasz się, czy nie?
— Częściowo tak — wbiła wzrok w
Xaviera, chociaż utrzymywanie z nim kontaktu wzrokowego nie było niczym miłym.
— Myślę, że generał wybrał mnie, ponieważ wyróżniam się pośród szeptaczy. Mimo
obiektywnie mniejszych możliwości fizycznych niż reszta oddziału, zabijam dużo
zombie. Z prób i zadań, które stawiano przede mną wychodziłam bez szwanku i
wypełniałam cel misji. — Decoy nie widziała powodu, by ukrywać własne sukcesy
czy próbować grać fałszywą skromnością. Ciężko pracowała i ta praca dawała
efekty. Przedstawiała po prostu fakty, a jeśli miało to zabrzmieć jak
przechwalanie się, cóż... Znikąd te opowieści nie powstały. Tyrała całymi
dniami, by stać się tak dobrą w likwidowaniu zagrożeń, jak to możliwe, ciągle
starając się zdobywać doświadczenie i umiejętności. — Na pewno te wszystkie
kwestie wziął pod uwagę. Jednak uważam, że mimo to nie nadaję się by być
członkiem Zgromadzenia.
— Ach tak — skwitował Malcolm po
chwili ciszy.
— Mam tu na myśli to, że nie
sądzę, by umiejętność zabijania szwendaczy czy poruszania się w trudnym terenie
dawała mi jakiekolwiek pojęcie na temat zarządzania sforą. Do niej należą też
zielarze, medycy... Nie czuję się na tyle zorientowana w tym co robią, by
podejmować decyzje dotyczące również ich. Bliżej znam jedynie moich kolegów po
fachu. To pierwsza sfora, do jakiej należę. Z pewnością zdajecie sobie z tego
sprawę. Nie miałam wielu okazji by obserwować waszą pracę. — Skinęła głową w
stronę Malcolma i Blodhundur. — Często jestem poza metrem, ponieważ zajmuję się
zabijaniem szwendaczy i patrolowaniem strefy. Nie wiem do końca, czym się
zajmujecie, bo moje życie kręci się wokół porannego wstawania i wracania tutaj
o zmierzchu. A niekiedy podróżowaniem do odleglejszych miejsc, które trzeba
oczyścić i wpadaniem co parę dni by się przespać. Nie będę na tyle dyspozycyjna, by móc brać udział w zebraniach.
— Więc jak rozumiem, rezygnujesz
z objęcia funkcji członka Zgromadzenia? — Kiwnął głową Malcolm, wysłuchawszy
jej.
— Rezygnuję — przytaknęła,
wstając. Spojrzała na Xaviera, który prychnął z dezaprobatą.
— Na przyszłość staraj się
poświęcać więcej uwagi temu, co się dzieje w metrze. Nie mam tu na myśli
szwendaczy. Mimo wszystko pewnego dnia możemy cię potrzebować. Stajemy przed
różnymi wyzwaniami. Nie zamykaj się jedynie w bańce szeptacza.
— Postaram się.
— Wobec tego możesz odejść.
***
Z ulgą opuściła wagon, mogąc
wreszcie oddalić się od skupiska psów. Minęła Catelyn, która właśnie kierowała
się w stronę przywódców aby odbyć z nimi rozmowę. Decoy posłała jej zachęcający
uśmiech. Z dwójki pozostałych kandydatów to z nią miała bardziej pozytywne
wspomnienia. Wybór brązowej ponad Romulusem chyba nie było w takiej sytuacji
niczym dziwnym. Minęła samca, nie odezwawszy się słowem. On również jej nie
zaczepiał, obserwując uważnie zamykające się za Catelyn drzwi.
Skoro Xavier utknął na rozmowach
z kandydatami, nie było co liczyć na dzisiejszy przydział miejsc do
oczyszczenia. Decoy odwiedziła swój wagon by napić się wody i postanowiła
ruszyć w drogę tunelami metra. W jej pamięci odezwał się znów głos Malcolma. W
metrze i poza nim roi się od szczurów. Zaczęły zakładać gniazda. Postanowiła
sprawdzić, czy uda jej się namierzyć jedno z tych miejsc. Z jej nosem, nie
mogło to być zbyt wymagające. Pamiętała, że szczury to jedno z tych stworzeń,
wokół którego znaleźć można głównie syf - resztki posiłków gryzoni, sierść,
odchody.
Podążyła pierwszym lepszym
tunelem w głąb i wkrótce znajome ściany doprowadziły ją do wniosku, że ten
konkretny wiedzie ją na powierzchnię. Wędrówka umiarkowanym tempem, czymś
pomiędzy spacerowaniem a truchtem zajęła jej nie więcej niż kwadrans. Po drodze
nie napatoczyła się na żadne szczury, co było dość dziwne. Według słów
przywódcy metro zalała fala gryzoni. Dopiero po jakimś czasie, gdy Decoy
oświetliły promienie słońca a na horyzoncie zamajaczyło wyjście z tunelu,
zrozumiała, dlaczego nie znalazła żadnego osobnika. W jej nozdrza uderzył
słodkawy duszący smród gnijącego mięsa. A więc tutaj chowali się jej mali i
nieco więksi przyjaciele. Szczury i szwendacze, razem. Blisko wejścia do metra.
Suczka jak najciszej podeszła do krawędzi, wystawiając poza tunel jedynie nos.
Słyszała piski i jęki, wymieszane
ze sobą, tworzącą obrzydliwą kakofonię denerwujących dźwięków. Mokre odgłosy
ciosów świadczące o tym, że jedna lub druga strona odnosi krwawe obrażenia.
Przed sobą miała metalowe barierki, co ciekawe wciąż trzymające się w betonie,
który nie został zniszczony przez upływ czasu, warunki atmosferyczne,
szwendacze i zwierzęta. Niektóre były powyginane, bowiem wjechały w nie
rozpędzone samochody, może za sprawą spanikowanych ludzi, którzy stracili
panowanie nad kierownicą pod wpływem tego, co ujrzeli w mieście. Wejście do
metra otaczały wraki porzuconych aut i chyba tylko z tego powodu ten tunel nie
był odwiedzany przez szwendacze a pośród sforzan miał opinię jednego z tych
bezpieczniejszych. Choć oczywiście nigdzie nie było w pełni bezpiecznie.
Decoy przecisnęła się przez
szczelinę między dwoma prętami, które akurat stworzyły coś na kształt obręczy,
w której mogła bez trudu się zmieścić. Następnie przeczołgała się pomiędzy
wrakami, kilkukrotnie zaczepiając sierścią o wystające części. Poza denerwującą
niedogodnością w postaci własnego futra, dotarła do krawędzi skupiska
samochodów bez większych przeszkód. Ujrzała, dlaczego jeszcze żaden szczur nie
połasił się by pójść jej tropem.
Kilkanaście metrów przed nią na
skrzyżowaniu dwóch podniszczonych ulic piętrzyła się sterta umarlaków. Decoy
szybko skalkulowała sobie w głowie, że nie był to jeden z tych punktów, w
których sforzanie pozbywali się ciał zlikwidowanych szwendaczy. Musiało się tam
znajdować coś, przez co zombie blokowały się między budynkami ulic. Wykańczało
je słońce grzejące niemiłosiernie o tej porze roku. Oraz wielkie stado
szczurów, które uwiły sobie gniazdo pośrodku sterty gnijących zwłok.
Widok był przerażający. Niektóre
zombie wciąż się poruszały i jęczały, gdy szczury jak gdyby nigdy nic dreptały
po ich ciałach lub tym, co z nich pozostało. Od czasu do czasu przystawały by
wgryźć się w szwendacza. Po stercie trupów, tych definitywnie martwych i wciąż
żywych, pełzało taka ilość gryzoni, że można było liczyć je w dziesiątkach a
nawet setkach. Były jedną poruszającą się szarą masą, złożoną z obrzydliwych
drgających zmutowanych ciał, poruszającą się bez ładu i składu, w chaosie
śmierci. Gniazdo ociekało krwią, flakami i gównem. Decoy w duchu pogratulowała
sobie za decyzję wyruszenia poza metro bez śniadania. Gdyby coś zjadła,
wszystko wylądowałoby teraz pomiędzy jej łapami, zwrócone. Miała zamiar złapać
coś po drodze, ale przez to co zobaczyła, straciła apetyt.
Decoy odwróciła wzrok, czując jak
mimowolnie zbiera jej się na wymioty. Sam widok nie byłby jeszcze taki okropny,
ale smród wystarczał, by nagle żołądek wołający o posiłek zmienił zdanie i
zaczął chcieć zwracać swoje soki. Skierowała głowę ku innym ulicom, lustrując rozpadające
się budynki. To coś musiało stąd zniknąć. Czy w jednym z opuszczonych ludzkich
mieszkań znajdzie coś, co pomoże jej uporać się z problemem?
Bonus
dodatkowa nagroda za +3000 słów
|
▲
Decoy, dotarłaś do jednego z większych skupisk szczurów, które istniały na terenie miasta. Sterta przepełniona martwymi ciałami i przemykającymi po nich gryzoniami nie wyglądała zbyt przyjaźnie. Własnymi łapami na pewno nie dało się jej usunąć, któż zresztą chciałby się z tym babrać, niemniej szczęście ci sprzyjało, bo znalazłaś się o rzut beretem od alejki z rozmaitymi sklepami, w tym z artykułami ogrodniczymi, chemicznymi i rolniczymi. Może coś z tego przyda się do likwidacji śmierdzącego gniazda? Zawsze możesz też przebiec się po mieszkaniach okolicznego wieżowca, drzwi do klatki schodowej były wyłamane z zawiasów i nie trzeba było wiele, by pozbyć się ich na stałe i otworzyć wejście do środka.
Zdobywasz +2 WYTRZYMAŁOŚĆ, +2 SZYBKOŚĆ, +8 KOŚCI.
Zdobywasz +2 WYTRZYMAŁOŚĆ, +2 SZYBKOŚĆ, +8 KOŚCI.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz