Pogodynka
Pora roku: lato
Oto czas, który niegdyś kojarzył się i ludziom, i ich czworonogom z wakacjami. Niektórym dopisywało szczęście i towarzyszyli swym właścicielom w rozmaitych podróżach, inni zaś, przerzucani z rąk do rąk, od babci do ciotki, czuli się odrzuceni i niechciani. W dzisiejszych czasach lato przynosi jedynie nieznośne upały, które błagają o wywieszenie jęzora, a wraz z przygrzewającym słońcem wzmacnia się odór szwendaczy, wędrujących między lasem a ruinami. To także sezon najsilniejszych burz, tornad i innych anomalii pogodowych, siejących chaos. Deszcze są ciepłe, powyłupywane chodniki miasta rozgrzane i gotowe do smażenia na nich jajek, bekonu i poduszek psich łap, a zombie - rozleniwione i spowalniane szybszym rozkładem ciał.
Wędrowny Handlarz
Aktualnie jest nieobecny.
Hej, dzieciaki, chcecie może trochę świeżego towaru? Mam tu coś na młodość, na starość, na szybkiego samobója... A może chcesz żyć wiecznie albo urodzić bachora... ekhem, szczeniaka, bez niczyjej pomocy? No już, chodź, rozejrzyj się, nie pożałujesz! Charcik, zadowolony z zysków, zapewnił psiaki, że niebawem wróci na tereny stada, by ich skroić z kolejnej porcji Kostek. Zrozumiał, że kluczem do sukcesu są zniżki!
Stan Sfory
Stan: Zagrożenie klęską
Mroczne dni nadeszły... Sforzan dopadły rozmaite, ciężkie do zgryzienia nieszczęścia, które przepowiedziała im dwójka przybyszów - A'lel i Viy Curay. Ponadto skąpa ilość łowców w stadzie z wolna zaczyna zbliżać psy do wielkiego głodu, bo ileż pożywienia może zapewnić jeden czy dwójka polujących? Dziś pewne jest jedno: dopóki plagi trwają, nikt nie zazna spokoju, żaden żołądek nie zapełni się do cna, a suchość w pyskach i strach będą nam stale towarzyszyć. Strzeżcie się, bo biada tym, którzy nie dołączą do grupowej akcji ratowania Sfory albo spróbują przetrwać w pojedynkę!

3 sierpnia 2020

[Pięć Plag] Od Decoy - Druga Plaga

Decoy podniosła się, starając łapami wyswobodzić się z kłębka szmat i kocyków, które naznosiła w ciągu ostatniego roku do swojego wagonu. Wymamrotała coś pod nosem, gdy promienie słońca zaświeciły jej prosto w prawe oko, na moment oślepiając. Przetarła pysk łapą, mimowolnie zauważając, że na sierści znajdują się zaschnięte pozostałości po wczorajszym patrolu. Szorstkie futro pokryte było zakrzepłą krwią, która jeszcze wczoraj znajdowała się w jakimś szwendaczu.
— Kurwa — westchnęła suka i zmusiła się, by wstać.
Na szczęście katastrofa z brakiem wody zakończyła się. Od tamtej pory Decoy trzymała w swoim wagonie niewielkie wiaderko, służące jej za pojemnik na kąpiel. Nigdy nie wiadomo, kiedy znów dwójka obcych postanowi rozpieprzyć im życie, zsyłając jakąś plagę. Chwiejnym krokiem, z na wpół przymkniętymi oczami, podeszła do swoich prywatnych zapasów i zanurzyła pysk w wodzie. Potarła go przednią łapą, rozchlapując przy okazji kilka kropel na podłogę.
Podniosła głowę i spojrzała na swoje odbicie w tafli wody. Wyglądała na tyle dobrze, na ile może wyglądać zmęczony nocnymi patrolami szeptacz o piątej nad ranem. Futro znów jej urosło, musiała się go pozbyć. Wzrok przyciągała niezmiennie tkanka bliznowata, kawałek różowej zgrubiałej skóry, która rozciągała się poziomo poprzez jej szyję. Suczka wystawiła język, zlizując kilka kropel, które zamierzały za moment z powrotem spaść do wiaderka.
Oderwała się od widoku, słysząc jakieś szmery za drzwiami wagonu. Podniosła brwi i zaparła się łapami o metal by je otworzyć, jednocześnie zastanawiając się, kto mógł przychodzić do niej o tej porze.
— Decoy? — Przybysz od drugiej strony również wpadł na ten sam pomysł i niemal zetknęli się nosami, gdy oboje postanowili wejść i wyjść ze skromnego pokoju samicy.
— Malcolm? — Suczka zlustrowała przywódcę wzrokiem. Nie wyglądał najlepiej, wzrok miał nieco niespokojny. Natychmiast napięła mięśnie, gotowa na przyjęcie złych wieści. Co się stało tym razem? Zombie wtargnęły do strefy? Nadchodziła horda? Ktoś zginął? — Co się dzieje? Znowu jakieś problemy?
— Tak i nie — odparł, odsuwając się nieco, by mogła wyskoczyć. — W metrze i poza nim roi się od szczurów. Zaczęły zakładać gniazda. Ale nie o to chodzi.
Decoy kiwnęła głową, przyjmując do wiadomości wieść o szczurach. Obiło jej się o uszy, że Blodhundur próbowała negocjacji z dziwnym duetem popaprańców, A'lel oraz Viy Curayem. Niestety, jak się właśnie okazało, bezskutecznie. Plaga szczurów z pewnością musiała mieć jakiś związek z tymi psami, już drugi raz sforę spotykały nieszczęścia po nadejściu obcych. Jak oni to robili? Zwabienie szwendaczy by blokowały rzekę nie mogło być niemożliwym zadaniem do wykonania, ale jak przekonać szczury by osiedliły się właśnie tam, gdzie mieszkała Decoy i pozostali? To nie miało sensu.
Suczka postąpiła kilka kroków naprzód, niemal automatycznie kierując się w stronę tuneli by wyjść z metra i spotkać się z generałem i pozostałymi szeptaczami. Biała łapa Malcolma zagrodziła jej drogę, zatrzymując skutecznie, zanim zdążyła oddalić się na kilkanaście centymetrów. Decoy cofnęła się gwałtownie i uciekła wzrokiem, szybko wciągając powietrze. Serce zabiło jej szybciej, w ten zły sposób. Wciąż czuła nieprzyjemne pieczenie, zapewne wytwór wyobraźni, w miejscu, w którym dotknął ją pies.
— Muszę iść do Xaviera — powiedziała, ze złością zauważając, że głos nieco zadrżał jej pod wpływem strachu i nagłego wzrostu adrenaliny we krwi.
— Właśnie o to chodzi — mruknął Malcolm. Może nie zauważył reakcji suczki, a może nie chciał poruszać tego tematu. — Zapomnij na moment o przydziale. Zostałaś wybrana na kandydatkę jako osoba odpowiednia by uczestniczyć w Zgromadzeniu. W imieniu liderów zapraszam cię na rozmowę w tej sprawie.
— W Zgromadzeniu — powtórzyła Decoy, marszcząc nos z niedowierzania. — I mam iść z tobą?
— Jesteś zwolniona z obowiązków wynikających z twojej rangi na ten czas. Ruszaj się.
Bez zbędnych słów Malcolm odwrócił się. Suczka po chwili wahania podążyła za nim truchtem. Kierowali się w stronę wagonu, w którym spotykali się Blodhundur, Malcolm, Xavier i Mirage. Decoy nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Ona i Zgromadzenie? Z pewnymi oporami wskoczyła przez metalowe drzwi, gdy biały pies kiwnął na nią głową, zapraszając do środka.
Samica zjeżyła nieco sierść, ponieważ pierwszą osobą, jaką zauważyła był Romulus. Oczywiście, że wybrano też jego. Mogła się spodziewać jego obecności. Opuściła głowę i na sztywnych łapach przeszła obok wielkiego czarnego samca, zachowując od niego dużą odległość. Nie zapomniała tego jak potraktował ją kiedyś i nie zamierzała wchodzić mu pod łapy. Chcąc nie chcąc, czuła przed nim pewnego rodzaju respekt. Wciągnęła powietrze nosem, rozpoznając też inne zapachy. Kontury znajomych sylwetek wyłoniły się z półmroku wagonu i Decoy zobaczyła Blod, jej brata oraz generała, którzy w ciszy przyglądali się wchodzącym przez drzwi psom.
Sekundy później zjawił się kolejny znajomy pysk, tym razem przyjazny. Decoy złapała na moment kontakt wzrokowy z Catelyn, która podobnie jak ona przed chwilą, rozejrzała się po wnętrzu. Czy liderzy zamierzali wcielić do Zgromadzenia samych szeptaczy? Na razie była tutaj aż trójka co stanowiło połowę psów zajmujących to stanowisko.
Decoy wpatrzyła się tępo w wejście, usiłując ignorować spojrzenia przywódców i innych kandydatów, które ślizgały się po pomieszczeniu, do czasu do czasu zawisając na niej. Chyba była tu jedyną osobą, która nie cieszyła się z tego, że uwzględniono ją przy wyborze członków Zgromadzenia. Dałaby sobie uciąć wszystkie cztery łapy, że Romulus udawał perfekcyjnie opanowanego i niewzruszonego, lecz w rzeczywistości tylko na to czekał na podobną okazję. Z pewnością zamierzał przyjąć propozycję. Nigdy nie ukrywał, że uważał się za kogoś, kto powinien być kimś więcej niż jedynie szeptaczem. Kwestionował decyzje Blodhundur. Dyskutował z Malcolmem. Sprzeczał się z Xavierem.
Nie wiedziała, jaki stosunek do tej sytuacji miała Catelyn, ale nie zastanawiała się nad tym. Nie spędziły ze sobą tyle czasu, by mogła powiedzieć coś więcej na temat tego, jak zachowa się samica.
Czwarta kandydatka okazała się Haną, jedyną łowczynią, która pozostała w sforze. Decoy usłyszała cichy pomruk Romulusa, gdy borderka wskakiwała do wagonu, witając się z pozostałymi krótkim skinieniem głowy. Skrzywiła się, wyobrażając sobie, że pewnie na jego pysku widnieje obecnie podobny grymas. No tak, pies pewnie nie był zadowolony, że do Zgromadzenia wytypowano więcej samic niż samców.
— Wiecie, dlaczego tu jesteście — zaczął Malcolm. — Wasza ciężka praca, wysiłek włożony w utrzymanie sfory przy życiu i zaangażowanie nie pozostały niezauważone. Chcemy zaproponować wam członkostwo w Zgromadzeniu. Jak pewnie się orientujecie, jest to nasza rada, która podejmuje najważniejsze decyzje w stadzie, zasiadając u boku przywódców. Zachęcamy was do włączenia się w szeregi grupy. Oczywiście wybór należy do was i możecie odmówić z dowolnego powodu.
Pies po zakończeniu krótkiego przemówienia przebiegł wzrokiem po czwórce wybranych. Decoy oblizała pysk, przenosząc wzrok na swoje łapy. Przebywanie na tak małej przestrzeni w obecności siódemki innych psów zajebiście ją stresowało. Było tu tyle miejsca, że mogła odsunąć się od innych na zaledwie kilka centymetrów. Chciała jak najszybciej stąd uciec.
Spojrzała na Blodhundur, spodziewając się, że suczka złapie z nią kontakt wzrokowy. Miała pewne podejrzenia, że znalazła się tutaj za sprawą słów niebieskookiej, która ze względu na ich relacje chciała pomóc jej poprawić nieco swoją pozycję. Skoro wybranych była czwórka, każdy z wyżej postawionych musiał wytypować jedną osobę. Decoy stawiała na to, że kandydatem uczyniła ją Blod. Ku swojemu zaskoczeniu, uwaga przywódczyni była skupiona na kimś innym, na czarno-białej łowczyni. Suczka mruknęła cicho, nie wiedząc co o tym sądzić. Czy tylko jej się zdawało? Jeśli nie, to kto do jasnej cholery sprawił, że tutaj wylądowała?
— Odbędziemy indywidualną rozmowę z każdym z was — kontynuował Malcolm. Kiwnął głową na najbliżej stojącą kandydatkę. — Hana, zapraszam.
Decoy odsunęła się, robiąc więcej miejsca łowczyni. Gdy tamta zniknęła wraz z Blodhundur, Malcolmem, Xavierem i Mirage za drzwiami prowadzącymi do kolejnego wagonu, suczka odetchnęła cicho.
— Nie mogę powiedzieć, że się tego nie spodziewałem. Tamtą jeszcze rozumiem, próbuje nakarmić kilkanaście głodnych gęb. Z marnym skutkiem co prawda, ale jednak. Ale ty? — Decoy westchnęła ciężko i zwróciła oczy ku sufitowi metra, garbiąc się. Opuściła uszy, słysząc nieprzyjemny głos Romulusa. Dlaczego znów postanowił odkopać topór wojenny? Już wydawało jej się, że sprawy między nimi układały się ku lepszemu. Może nie poprawnie, ale z pewnością nieźle. Czy to bliska perspektywa zdobycia głosu na temat decyzji podejmowanych w sforze przemawiała przez psa? — Słyszałaś kiedyś o nepotyzmie? Taki dzieciak z ulicy jak ty pewnie nie miał okazji poznać tego słowa.
— Spierdalaj — warknęła od niechcenia, mijając psa szybciej, niż ten zdążył powiedzieć coś jeszcze. Wiedziała, że to nic nie da, ale dała się sprowokować. Zdenerwowana na samą siebie, przepchnęła się obok Catelyn i wyskoczyła z wagonu, zamierzając poczekać na zewnątrz na swoją kolej.
— Mini-Blodhundur, nie unoś się tak, bo mamusia cofnie ci kandydaturę za używanie brzydkich wyrazów. A może właśnie tym zdobyłaś sobie punkty, co? Pewnie nie trzeba było wiele. Kilka słów i już stoisz na rozmowie kwalifikacyjnej o prowadzenie sfory.
Decoy usiadła tyłem do metra na zimnym metalu. Przytyki Romulusa dźwięczały jej w uszach. Ze złością skoncentrowała wzrok na odległym o kilkanaście metrów wejściu do tunelu. Otwór ział czarną pustką, jednak w tym momencie suczka bardzo chciałaby wejść tam i znaleźć się jak najdalej stąd. Zastanawiała się, czy Romulus miał rację i dobijało ją to, że nie miała pewności. To spojrzenie Blod na Hanę... Wyobraziła to sobie czy faktycznie czarny samiec zgadł, jakim sposobem znalazła się wśród członków nominowanych do uczestnictwa w Zgromadzeniu?
Co tak właściwie miała robić? Spotykać się w tym wagonie z siedmioma innymi psami i dyskutować na temat zarządzania sforą? Głosować za jakimiś decyzjami, które trzeba będzie podjąć? Decydować o losie wszystkich psów, które żyły w tym metrze? Z niektórymi nawet nie rozmawiała dłużej niż przez pięć minut.
— Decoy... — Po kilku minutach usłyszała głos Catelyn. Odwróciła głowę by zobaczyć jak suczka zmierza w jej stronę. — Twoja kolej. Wołają cię.
Samica westchnęła i po rzuceniu krótkiego podziękowania, wróciła do wagonu, gdzie przywitał ją szyderczy uśmiech Romulusa. Minęła psa, kierując się ku Blodhundur, która przytrzymywała dla niej drzwi. Hany nie było nigdzie widać, musiała wyjść z drugiej strony. Zbliżyła się do przywódczyni, a prywatnie jej wybawicielki i jedynej naprawdę zaufanej osoby spośród tego całego grona.
— O co tu chodzi? — wymamrotała do suczki, zatrzymując się w progu. Ściszyła głos, by słowa nie dotarły do niepożądanych uszu. — Dlaczego tu jestem?
— Przecież wiesz, dlaczego — rzuciła Blod, nieco zniecierpliwiona, starając się ponaglić ją by móc już zamknąć drzwi. Nie mogły tak sobie dyskutować zbyt długo, pozostali siedzieli kilka metrów dalej, wpatrując się w nie wyczekująco. — Właź.
— To ty mnie wybrałaś? — syknęła Decoy, przedłużając tę chwilę najdłużej, jak się dało. Przywódczyni pociągnęła za klamkę, zmuszając mniejszą suczkę by przeszła przez próg. Zamykające się drzwi wepchnęły ją do wagonu, chociaż próbowała się zaprzeć wszystkimi łapami — Halo, Blod.
— Spokojnie — Blodhundur wycedziła z klamką w zębach. Puściła ją i uśmiechnęła się kwaśno, na moment krzyżując z Decoy spojrzenia — To nie potrwa długo.
Młoda obrzuciła zirytowanym spojrzeniem samicę, która ignorując całkowicie jej niezadowolenie i pytania, ruszyła naprzód by dołączyć do trzech samców. Z ociąganiem Decoy zbliżyła się i usiadła sztywno przed czwórką psów.
— Zacznijmy.
Wyglądało na to, że cała gadka spadła na Malcolma. Samiec nie wyglądał jakby miał z siebie wydusić dalszą część i Decoy przez moment patrzyła na niego powątpiewająco. Co się z nim działo? Dlaczego pełnił swoje obowiązki skoro potrzebował odpoczynku? Nawet niezorientowany w medycynie osobnik jak ona mógł stwierdzić, że przywódca potrzebował leczenia. Albo przynajmniej porządnego wypoczynku. Pozostali jedynie siedzieli w ciszy, skupiając swoją uwagę mniej lub bardziej na niewielkiej suczce znajdującej się przed nimi. Zapanowała chwila ciszy. Decoy mogłaby przysiąc, że słyszy swoje własne przyśpieszone bicie serca.
— W porządku — odparła cicho, spoglądając w oczy białego psa. Skoro inni nie zamierzali się do niej odzywać to jedynym sensownym wyjściem było skupienie wzroku na osobie, która starała się jakoś podtrzymać konwersację.
— Decyzją naszego generała, zostałaś wybrana...
Od tego momentu Decoy przestała słyszeć pozostałe słowa Malcolma. Podniosła brwi, przenosząc wzrok na Xaviera, który obrzucił ją nieprzyjemnym spojrzeniem. Najwyraźniej wpatrywała się w mieszańca w niemym zaskoczeniu o moment za długo, bo ten lekko zmarszczył pysk, prezentując od niechcenia kły.
To zmieniało postać rzeczy. Samica ożywiła się nieco i rozluźniła, z powrotem starając się skupić na Malcolmie, chociaż w jej głowie odbywała się gonitwa myśli. Na pierwszy plan wychodziły jednak te krzyczące "jak to możliwe?!" i "Romulus nie miał racji". Może wyglądała, jakby straciła wątek bo owczarek stopniowo zwolnił tempo mówienia aż w końcu zamilkł.
— Chcesz coś powiedzieć, Decoy?
— Jestem trochę... zdziwiona — odpowiedziała powoli i zamilkła. Czwórka psów spojrzała na nią, jakby oczekiwała dalszego ciągu wypowiedzi. Samica zreflektowała się i odchrząknęła, by kupić sobie trochę czasu. — To wszystko. To znaczy...
— Nie zgadzasz się z tą nominacją? — rzucił Xavier, w jego głosie zabrzmiał pomruk, który sprawił, że po grzbiecie Decoy przebiegł dreszcz. Chociaż było to z pozoru niezobowiązujące pytanie, samicy zdawało się, że mieszaniec z premedytacją utrudnia jej sprawę i stara się ją wytrącić z równowagi. Jakby starał się ją sprowokować, by przyznała, że dokonał błędnej oceny i podważyła jego kompetencje. — Hm?
— Tak. Nie. — Wyrzuciła z siebie z prędkością karabinu. Nieprzyzwyczajona do zwyczajnych rozmów z samcem, musiała się powstrzymać by nie dodać "tak jest, generale". Odetchnęła krótko i powiedziała już pewniejszym głosem. — Rozumiem skąd taka decyzja.
— No to jak w końcu, kruszynko? — Uśmiechnął się pies lekko, zupełnie jakby czerpiąc zadowolenie z widoku plączącej się w zeznaniach podwładnej. — Zgadzasz się, czy nie?
— Częściowo tak — wbiła wzrok w Xaviera, chociaż utrzymywanie z nim kontaktu wzrokowego nie było niczym miłym. — Myślę, że generał wybrał mnie, ponieważ wyróżniam się pośród szeptaczy. Mimo obiektywnie mniejszych możliwości fizycznych niż reszta oddziału, zabijam dużo zombie. Z prób i zadań, które stawiano przede mną wychodziłam bez szwanku i wypełniałam cel misji. — Decoy nie widziała powodu, by ukrywać własne sukcesy czy próbować grać fałszywą skromnością. Ciężko pracowała i ta praca dawała efekty. Przedstawiała po prostu fakty, a jeśli miało to zabrzmieć jak przechwalanie się, cóż... Znikąd te opowieści nie powstały. Tyrała całymi dniami, by stać się tak dobrą w likwidowaniu zagrożeń, jak to możliwe, ciągle starając się zdobywać doświadczenie i umiejętności. — Na pewno te wszystkie kwestie wziął pod uwagę. Jednak uważam, że mimo to nie nadaję się by być członkiem Zgromadzenia.
— Ach tak — skwitował Malcolm po chwili ciszy.
— Mam tu na myśli to, że nie sądzę, by umiejętność zabijania szwendaczy czy poruszania się w trudnym terenie dawała mi jakiekolwiek pojęcie na temat zarządzania sforą. Do niej należą też zielarze, medycy... Nie czuję się na tyle zorientowana w tym co robią, by podejmować decyzje dotyczące również ich. Bliżej znam jedynie moich kolegów po fachu. To pierwsza sfora, do jakiej należę. Z pewnością zdajecie sobie z tego sprawę. Nie miałam wielu okazji by obserwować waszą pracę. — Skinęła głową w stronę Malcolma i Blodhundur. — Często jestem poza metrem, ponieważ zajmuję się zabijaniem szwendaczy i patrolowaniem strefy. Nie wiem do końca, czym się zajmujecie, bo moje życie kręci się wokół porannego wstawania i wracania tutaj o zmierzchu. A niekiedy podróżowaniem do odleglejszych miejsc, które trzeba oczyścić i wpadaniem co parę dni by się przespać. Nie będę na tyle dyspozycyjna, by móc brać udział w zebraniach.
— Więc jak rozumiem, rezygnujesz z objęcia funkcji członka Zgromadzenia? — Kiwnął głową Malcolm, wysłuchawszy jej.
— Rezygnuję — przytaknęła, wstając. Spojrzała na Xaviera, który prychnął z dezaprobatą.
— Na przyszłość staraj się poświęcać więcej uwagi temu, co się dzieje w metrze. Nie mam tu na myśli szwendaczy. Mimo wszystko pewnego dnia możemy cię potrzebować. Stajemy przed różnymi wyzwaniami. Nie zamykaj się jedynie w bańce szeptacza.
— Postaram się.
— Wobec tego możesz odejść.

***

Z ulgą opuściła wagon, mogąc wreszcie oddalić się od skupiska psów. Minęła Catelyn, która właśnie kierowała się w stronę przywódców aby odbyć z nimi rozmowę. Decoy posłała jej zachęcający uśmiech. Z dwójki pozostałych kandydatów to z nią miała bardziej pozytywne wspomnienia. Wybór brązowej ponad Romulusem chyba nie było w takiej sytuacji niczym dziwnym. Minęła samca, nie odezwawszy się słowem. On również jej nie zaczepiał, obserwując uważnie zamykające się za Catelyn drzwi.
Skoro Xavier utknął na rozmowach z kandydatami, nie było co liczyć na dzisiejszy przydział miejsc do oczyszczenia. Decoy odwiedziła swój wagon by napić się wody i postanowiła ruszyć w drogę tunelami metra. W jej pamięci odezwał się znów głos Malcolma. W metrze i poza nim roi się od szczurów. Zaczęły zakładać gniazda. Postanowiła sprawdzić, czy uda jej się namierzyć jedno z tych miejsc. Z jej nosem, nie mogło to być zbyt wymagające. Pamiętała, że szczury to jedno z tych stworzeń, wokół którego znaleźć można głównie syf - resztki posiłków gryzoni, sierść, odchody.
Podążyła pierwszym lepszym tunelem w głąb i wkrótce znajome ściany doprowadziły ją do wniosku, że ten konkretny wiedzie ją na powierzchnię. Wędrówka umiarkowanym tempem, czymś pomiędzy spacerowaniem a truchtem zajęła jej nie więcej niż kwadrans. Po drodze nie napatoczyła się na żadne szczury, co było dość dziwne. Według słów przywódcy metro zalała fala gryzoni. Dopiero po jakimś czasie, gdy Decoy oświetliły promienie słońca a na horyzoncie zamajaczyło wyjście z tunelu, zrozumiała, dlaczego nie znalazła żadnego osobnika. W jej nozdrza uderzył słodkawy duszący smród gnijącego mięsa. A więc tutaj chowali się jej mali i nieco więksi przyjaciele. Szczury i szwendacze, razem. Blisko wejścia do metra. Suczka jak najciszej podeszła do krawędzi, wystawiając poza tunel jedynie nos.
Słyszała piski i jęki, wymieszane ze sobą, tworzącą obrzydliwą kakofonię denerwujących dźwięków. Mokre odgłosy ciosów świadczące o tym, że jedna lub druga strona odnosi krwawe obrażenia. Przed sobą miała metalowe barierki, co ciekawe wciąż trzymające się w betonie, który nie został zniszczony przez upływ czasu, warunki atmosferyczne, szwendacze i zwierzęta. Niektóre były powyginane, bowiem wjechały w nie rozpędzone samochody, może za sprawą spanikowanych ludzi, którzy stracili panowanie nad kierownicą pod wpływem tego, co ujrzeli w mieście. Wejście do metra otaczały wraki porzuconych aut i chyba tylko z tego powodu ten tunel nie był odwiedzany przez szwendacze a pośród sforzan miał opinię jednego z tych bezpieczniejszych. Choć oczywiście nigdzie nie było w pełni bezpiecznie.
Decoy przecisnęła się przez szczelinę między dwoma prętami, które akurat stworzyły coś na kształt obręczy, w której mogła bez trudu się zmieścić. Następnie przeczołgała się pomiędzy wrakami, kilkukrotnie zaczepiając sierścią o wystające części. Poza denerwującą niedogodnością w postaci własnego futra, dotarła do krawędzi skupiska samochodów bez większych przeszkód. Ujrzała, dlaczego jeszcze żaden szczur nie połasił się by pójść jej tropem.
Kilkanaście metrów przed nią na skrzyżowaniu dwóch podniszczonych ulic piętrzyła się sterta umarlaków. Decoy szybko skalkulowała sobie w głowie, że nie był to jeden z tych punktów, w których sforzanie pozbywali się ciał zlikwidowanych szwendaczy. Musiało się tam znajdować coś, przez co zombie blokowały się między budynkami ulic. Wykańczało je słońce grzejące niemiłosiernie o tej porze roku. Oraz wielkie stado szczurów, które uwiły sobie gniazdo pośrodku sterty gnijących zwłok.
Widok był przerażający. Niektóre zombie wciąż się poruszały i jęczały, gdy szczury jak gdyby nigdy nic dreptały po ich ciałach lub tym, co z nich pozostało. Od czasu do czasu przystawały by wgryźć się w szwendacza. Po stercie trupów, tych definitywnie martwych i wciąż żywych, pełzało taka ilość gryzoni, że można było liczyć je w dziesiątkach a nawet setkach. Były jedną poruszającą się szarą masą, złożoną z obrzydliwych drgających zmutowanych ciał, poruszającą się bez ładu i składu, w chaosie śmierci. Gniazdo ociekało krwią, flakami i gównem. Decoy w duchu pogratulowała sobie za decyzję wyruszenia poza metro bez śniadania. Gdyby coś zjadła, wszystko wylądowałoby teraz pomiędzy jej łapami, zwrócone. Miała zamiar złapać coś po drodze, ale przez to co zobaczyła, straciła apetyt.
Decoy odwróciła wzrok, czując jak mimowolnie zbiera jej się na wymioty. Sam widok nie byłby jeszcze taki okropny, ale smród wystarczał, by nagle żołądek wołający o posiłek zmienił zdanie i zaczął chcieć zwracać swoje soki. Skierowała głowę ku innym ulicom, lustrując rozpadające się budynki. To coś musiało stąd zniknąć. Czy w jednym z opuszczonych ludzkich mieszkań znajdzie coś, co pomoże jej uporać się z problemem?

Bonus

dodatkowa nagroda za +3000 słów
+ 30 Kości, + 1 Wytrzymałość, + 2 Siła

Decoy, dotarłaś do jednego z większych skupisk szczurów, które istniały na terenie miasta. Sterta przepełniona martwymi ciałami i przemykającymi po nich gryzoniami nie wyglądała zbyt przyjaźnie. Własnymi łapami na pewno nie dało się jej usunąć, któż zresztą chciałby się z tym babrać, niemniej szczęście ci sprzyjało, bo znalazłaś się o rzut beretem od alejki z rozmaitymi sklepami, w tym z artykułami ogrodniczymi, chemicznymi i rolniczymi. Może coś z tego przyda się do likwidacji śmierdzącego gniazda? Zawsze możesz też przebiec się po mieszkaniach okolicznego wieżowca, drzwi do klatki schodowej były wyłamane z zawiasów i nie trzeba było wiele, by pozbyć się ich na stałe i otworzyć wejście do środka.
Zdobywasz +2 WYTRZYMAŁOŚĆ, +2 SZYBKOŚĆ, +8 KOŚCI.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz