Byłam zachwycona.
Nie potrafiłam wykrztusić ani jednego, pojedynczego słowa, kiedy przed moimi oczami rozciągnęło się potężne, nocne niebo, obsypane gwiazdami od horyzontu do horyzontu, z północy na południe i z zachodu na wschód. Brak ulicznego oświetlenia sprawił, że nic nie było w stanie zakłócić perfekcyjnej widoczności sklepienia, dlatego też niewiele było trzeba, by dostrzec jaśniejsze ślady, prezentujące się niczym niewyobrażalnie delikatnie, pojedyncze maźnięcia pędzlem pomiędzy święcącymi z oddali punkcikami.
Milcząc, podeszłam nieco bliżej urwiska. Nie patrzyłam w dół, wolałam nie ryzykować utratą równowagi i skończeniem mojego marnego życia jako mokra plama na chodniku. Pomyślałam o gorszym scenariuszu. Mogłabym przeżyć upadek, połamać wszystkie kości i nie być w stanie uciec przed nadchodzącymi szwendaczami, które rozerwałyby mnie na strzępy. Z dwojga złego, preferowałam szybką śmierć w trakcie uderzenia łbem w beton, aniżeli powolne czynienie ze mnie obiadu pod pazurami i zębiskami żywych trupów. Otrząsnęłam się z ponurych myśli i spojrzałam na sukę, wpatrującą się we mnie błyszczącymi ślepiami. Nie byłam pewna, czy to gwiazdy odbijały się w jej oczach, czy też zachwyt i radość targające nią sprawiały, że mogłaby tym błyskiem oślepić nadjeżdżające z naprzeciwka samochody. Uśmiechnęłam się leniwie.
— Podoba ci się? — Jej głos wyrwał mnie z dziwnego stanu, który znikąd mną zawładnął. Nie byłam pewna, czy zapytała o gwiazdy, czy o nią samą. Czy na końcu słowa "podoba" była litera "m"? Speszyłam się nieco. — Widok jest nieziemski, prawda? — pociągnęła swą wypowiedź, powoli zmierzając ku mnie. Chód miała ostrożny, pewnie obawiała się nieco wysokości i scenariusza, który niedawno osobiście analizowałam w głowie.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo — odpowiedziałam wreszcie, nieco zachrypniętym głosem, wpatrując się nie w niebo, nie w siną dal, nie w dół, a w nią. Prosto w nią. Nieziemskim widokiem była dla mnie ona. Choć gwiazdy były iście przepiękne i niecodzienne, a nawet egzotyczne, gdy z reguły widywało się je z niższych terenów, to ona je przyćmiewała. Nie miały szans z Haną. Żadne gwiazdy, ciała niebieskie, planety. Żaden blask nie dorównywał tej drobnej, łaciatej duszyczce, stojącej teraz przede mną. Byłam bliżej nieba tej nocy, i nie miałam tu na myśli faktu przebywania tak wysoko, na dachu podniszczonego wieżowca.
Odniosłam wrażenie, że samica nieco się zawstydziła, najwyraźniej zastanawiając się, czy słusznie odebrała moją aluzję. Wlepiła wzrok w brudną podłogę. Nie bez powodu wpatrywałam się prosto w nią. Nie potrafiłam jednak powiedzieć niczego wprost. Blokowała mnie jedna, wielka wątpliwość, trapiąca mnie dniami i nocami: czy ona to odwzajemnia? Czy w ogóle zwróciłaby uwagę na nieprzeciwną płeć? Nie znałam orientacji Hany, nigdy o tym nie rozmawiałyśmy i miałam wrażenie, że nie byłoby to szczególnie miłe zagranie. W końcu to nie moja sprawa.
— ...ale piękno jest względne i niestałe, czasem nawet nieprawdziwe — dodałam, zyskując tym nagłe, jeszcze większe zainteresowanie suczki. Jej wzrok prosił i ponaglał: powiedz coś więcej, powiedz! Zamrugała dwukrotnie i przestąpiła z łapy na łapę. Wiatr znów rozwiał moją sierść, jej również. — Gwiazdy są doskonałym tego przykładem.
— Co masz na myśli, Blod? — Podeszła bliżej mnie, jednak nie chcąc narażać jej na stres, również się zbliżyłam, by nie musiała przebywać tuż obok krańca terenu, szybkiej drogi do śmierci, bardzo nieprzyjemnej zresztą.
— Gwiazdy, które widzisz tam, wysoko... — Podniosłam łapą jej pysk, kierując jej głowę w górę, by znów wlepiła ślepia w nieboskłon. Tak też uczyniła. — Mogłabym to nazwać iluzją. Kłamstwem. Matka mówiła mi wiele rzeczy na temat kosmosu, już ci o tym opowiadałam. Nigdy jednak nie wspomniałam o... smutniejszych aspektach. Wszystkie te gwiazdy, których blask podziwiasz, są martwe. Od dawna. Ich światło po prostu wciąż tutaj dociera. Dowiedziałam się tego w dniu, kiedy wróciłam podłamana z miasta obok naszej wioski, bo grupka gnojków wyśmiała mnie. Bawił ich mój wygląd. Bo oni byli rasowi, a ja nie. — Wzruszyłam delikatnie ramionami, by wzbudzić jak największe wrażenie zobojętnienia na tamte czasy. Choć byłam wciąż wściekła ze smutku, że tak mnie potraktowano, ukryłam to. — Wtedy właśnie powiedziała mi to samo, co ja tobie. Piękno jest względne i niestałe.
Hana cicho fuknęła pod nosem. Spojrzałam na nią pytająco.
— Co z tego, że są martwe? Nadal są piękne. I ty też byłaś i jesteś piękna, bez względu na to, co sobie wymyśliła jakaś grupka tępaków. — Wyglądała na zdenerwowaną. Moje wrażenie, że jej na mnie mocno zależy nieco zyskało na sile. Jej słowa natychmiast wywołały u mnie uśmiech. — Niektórzy są naprawdę okrutni.
— To prawda — przytaknęłam na ostatnie zdanie. Łaciata zatrzęsła się przy kolejnym, silniejszym podmuchu wiatru, który mnie zaś nawet odrobinę nie ruszył. Miałam gęstsze futro, które okazywało się udręką podczas upałów. — Zejdźmy piętro niżej, tam będzie ci cieplej. Nie chcę, żebyś się rozchorowała.
Rzuciłyśmy ostatnie, pojedyncze spojrzenia na migocące w akcie pożegnania gwiazdy i zeszłyśmy po skrzypiących schodkach niżej. Bez problemu wślizgnęłyśmy się przez dziurę w drzwiach do opuszczonego mieszkania. Okna były niekompletne, ale niewielkie braki w oszkleniu i tak ochroniły nas przed wietrzyskiem hulającym wyżej, na o wiele bardziej otwartej przestrzeni. Rozejrzałam się wokół, chcąc upewnić się, że pokoik jest bezpieczny i pozbawiony niechcianych gości. Podeszłam bliżej niewielkiej komody, albo szafki? Cokolwiek to było, zostało zrobione z drewna. Oparłam łapy o krawędź mebla i obwąchałam dziwne urządzenie, stojące na nim. Niechcący szturchnęłam coś pyskiem, niewielkie ramionko zakończone igłą. Pacnęłam ze strachu łapą to ustrojstwo i trafiłam poduszkami w przyciski, które pobudziły urządzenie do życia. Byłam zdziwiona, że w gniazdku, do którego kabel od tego czegoś był doczepiony, wciąż działał prąd elektryczny. Badyl z igiełką przesunął się na środek i wolno obniżył, dotykając czarnego, plastikowego i okrytego kurzem talerzyka. Odskoczyłam jak oparzona, słysząc muzykę. Choć nie grała głośno, niemal dostałam zawału, nie spodziewając się dźwięków.
— Blodhundur! Co jest? — Samica znalazła się u mojego boku błyskawicznie. Obie wlepiłyśmy spojrzenie w dziwne urządzenie, które wydawało z siebie muzykę. Choć nieco niewyraźnie, lekko postrzeliwując i pochrupując, dało się zrozumieć tekst.
Oh, Hannah
I wanna feel you close
Oh, Hannah
Come lie with my bones
Speszyłam się, a może nawet zawstydziłam. Naprawdę, istniało tak wiele imion, a padło akurat na to, które w brzmieniu, wymowie brzmiało tak samo, jak miano suczki, która mi towarzyszyła? Suczki, na której tak strasznie mi zależało. Suczki, dla której szczęścia zrobiłabym dosłownie wszystko, a póki co nie potrafiłam nawet uchronić jej przed kolejnymi plagami, zsyłanymi przez tych świrów. Otrząsnęłam się, czując nagle łapę Hany na mojej i jej ciało, przytulające się do mnie. Zrobiło mi się gorąco, motyle w żołądku wystrzeliły do lotu niczym z procy.
— Em, um, ech. Hana? — zagadnęłam. Przysięgam, gdyby nie to, że cała jestem ukryta pod toną sierści, rumieniłabym się niczym pierdolona hybryda buraka i pomidora. W odpowiedzi usłyszałam ciche, nieco rozmarzone "Hm?" Odchrząknęłam lekko. — Bo widzisz, ja... Jakby to ująć?
Oh, Hannah
Just look at me the same
I don't wanna be your friend
Just look at me the same
I don't wanna be your friend
I wanna kiss your lips
I wanna kiss you until I lose my breath
Nie mogłam dobrać słów, które odpowiednio były w stanie opisać wszystko, co czułam. Nigdy nie rozmawiałam na takie tematy. Nie miałam do tego powodów. Nie czułam wcześniej tak wielkiej sympatii względem innej suki. Ani psa. Właściwie, samce nigdy mnie nie pociągały. Wcześniej nie miałam też żadnych pobudek do rozstrzygania, jaka jest moja orientacja, choć podejrzewałam u siebie homoseksualizm. Potrafiłam zawiesić oko i zachwycić się urodą suk, choć nic do nich nie czułam.
Oh, Hannah
Tell me something nice
Like flowers and blue skies
— Wiesz, to nie takie proste, kiedy nigdy się czegoś nie robiło. Ja... nie mam żadnego doświadczenia w kwestii związków. Tak naprawdę to nawet nie umiem rozróżniać konkretnych relacji ani określać, co czuję. — Miałam wrażenie, że wtulona we mnie samica nieco się spięła, a przynajmniej zesztywniała. Może wytężyła po prostu słuch?
Znów zamilkłam, zamknąwszy oczy i wsłuchawszy się w piosenkę.
Oh, Hannah
I will follow you home
Although my lips are blue and I'm cold
Serce tłukło mi się w piersi niczym przepiórka łopocząca skrzydłami. Ach, przepiórki. Ptaki, które poniekąd nas ze sobą związały nicią przeznaczenia. Aż ciężko było mi uwierzyć, że minął już jakiś rok, a może i więcej, odkąd się poznałyśmy. Czas pędził tak cholernie, że czasem miałam wrażenie, jakbym straciła go za dużo... jakby zostało mi niewiele, bardzo niewiele.
— Blod? — spytała niepewnie, przerywając ciszę, która zaległa na dłuższą chwilę.
The look in your eyes
Przełknęłam ciężko ślinę, przygotowując się do tego, co zamierzałam zrobić.
My hand between your thighs
— Słuchaj, jestem w tym wszystkim naprawdę beznadziejna, ale już nie mogę dłużej udawać, że nic się nie dzieje. Bo dzieje się. I to dużo. Cholernie, cholernie dużo. We mnie. Między nami? Nie wiem. Nigdy nie czułam czegoś tak... tak...
— Intensywnego? Nowego? Ja też.
Poczułam jak moje źrenice się rozszerzają.
Oh, this can't be real
— Ty też? — spytałam, jakbym nie dosłyszała, choć usłyszałam to doskonale. I bardzo wyraźnie. Te dwa słowa dźwięczały mi w uszach cały czas, nie chciały wyjść z mojej głowy. Ona też! Tylko co? Może się nie zrozumiałyśmy? — Wiesz co, jebać to wszystko, jebać moje życie, jebać moją niepewność, nie będę więcej tchórzem.
It's all just a dream
Samica podniosła głowę, jednak nie odsunęła się ode mnie ani o milimetr. Popatrzyła mi w oczy. Wzięłam głęboki wdech i zacisnęłam mocno kły, wypuszczając nagromadzone powietrze pomiędzy nozdrzami. Raz kozie śmierć, jak to mawiają. Nie miałam niczego, absolutnie niczego do stracenia, a moje przypuszczenia z chwili na chwilę wydawały mi się coraz słuszniejsze.
Ostrożnie, lecz nadzwyczaj czule liznęłam ją po policzku, by po chwili złączyć ze sobą nasze nosy i delikatnie otrzeć moim własnym o jej. Oba były wilgotne i chłodne. A przynajmniej ten należący do łaciatej. Kolejnym drobnym pocałunkiem obdarzyłam jej czoło i bok pyska. Gdzieś w tle słyszałam cichnącą piosenkę, kończącą się. Słowa "I don't wanna be your friend, lose my breath" powtarzały się, zanim melodia oraz wokalistka ucichły. Przez sekundę zastanawiałam się, czy autorka utworu jeszcze żyje.
— Chyba czuję do ciebie znacznie więcej niż przyjaźń. Chyba się zakochałam. Nawet nie chyba. Po prostu ciężko mi to powiedzieć wprost. — Odwróciłam wzrok, maksymalnie zawstydzona tym, jak nieudolnie i pokracznie wyznałam, co mi zalega na serduchu. Miałam nadzieję, że nie uzna tego za zbyt wczesne i pochopne. Byłam strasznie pewna. Stuprocentowo.
Haneczko?
Bonus
dodatkowa nagroda za +1000 słów
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz