– Sinjin! – Krzyk ojca wyrwał mnie z błogiej drzemki. – Miałeś się zająć polowaniem. Masz szczęście, że nie uwierzyłem w Twoją obietnicę i jak wracałem, pokusiłem się o upolowanie kilku zajęcy. – Odparł, puszczając przyniesione w pysku szaraki.
W jego głosie nie usłyszałem ani krzty złości. Znał mnie na wylot, doskonale wiedział, jak było mi ciężko. Kochał mnie, a ja kochałem jego, a mimo iż od samego początku życia wychowywany byłem bez matki, nasza rodzina była szczęśliwa i pełna.
– Weź je i zanieś do domu. Możesz zrobić chociaż to? – Parsknął śmiechem, na co ja wywróciłem oczami i chwyciłem w zęby nasz przyszły posiłek.
Samuel ruszył tuż za mną, z entuzjazmem opowiadając mi o spotkanych psach i swojej ucieczce przed sporą wataszą dzików, którym nie spodobał się fakt, że przechadzał tak beztrosko się po ich terytorium.
– Synu... – Spojrzał na mnie, a choć starał się powiedzieć to, jak najciszej potrafił, jego zeszklone oczy krzyczały, błagając o pomoc.
Cofnąłem się kilka kroków. Cały drżałem, a gdy mój wzrok w końcu spoczął na jego ranie, coś we mnie pękło. Próbowałem coś powiedzieć, jednak jedyne, co wydobywało się z mojego drgającego pyska, to krótkie oddechy i pojedyncze litery, których za nic nie mogłem złożyć w sensowną całość. To nie tak miało być. Mieliśmy być szczęśliwą rodziną, miałem założyć rodzinę i uczynić mojego ojca wspaniałym, kochającym dziadkiem. Co zrobiłem nie tak? Nie miałem jednak dużo czasu na rozmyślanie, bowiem nad naszymi głowami z prędkością światła przeleciała kolejna kula. Pchnął mnie z całej siły, przez co z impetem wleciałem w pobliskie krzaki. Podniosłem się, nie mogąc powstrzymać łez, mój ojciec zdobył się jedynie na nieśmiałe skinienie łbem, a ból w jego oczach ustąpił miejsca żarliwej miłości.
Nie poddam się tak łatwo. Zerknąłem szybko na mój bok, na którym pojawiła się wielka, czerwona rana. Zagoi się. Podniosłem się z ziemi, nadal nieco się chybocząc, a następnie rzuciłem się w stronę, z której dochodził obrzydliwy odór rozkładającego się mięsa.
Mojemu niespokojnemu oddechowi towarzyszyły skapujące z sufitu krople, które razem tworzyły odgłos prawdziwej rozpaczy. Czułem piekący ból, który mimo wszystko nie gasił mojego zapału, a jeszcze go wzmacniał, w końcu im szybciej dorwę szwendacza, tym szybciej oddam się w odpowiednie łapy, a śmierdzące zielskiem papki przyniosą mi wyczekiwane ukojenie.
W końcu go znalazłem, stał w miejscu, nie wydając z siebie żadnych odgłosów. Przyszykowałem się do skoku, ukazując swoje bielutkie kły, jednak gdy już miałem się odbić i wgryźć w jego krtań, coś mnie zatrzymało. On nie był zwyczajnym szwendaczem. Coś było z nim nie tak.
Erge czeka na dalszy rozwój sytuacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz