Podstawowe informacje
Statystyki
Aparycja
• Rasa — Mieszaniec
• Wygląd zewnętrzny — Betelgeza jest suczką o delikatnej i szczupłej budowie. Spod skóry można dostrzec delikatny zarys jej żeber, wynikający z przyjmowania małej ilości pokarmu. Posiada stojące uszy, długi ogon i łapy. Jej krótką sierść przeważa czarne ubarwienie, ale trochę bieli można dostrzec na jej pysku, karku i łapach. Z owej czerni i bieli wyróżniają się jej błękitne ślepia.
• Waga — 20 kg
• Wzrost — 50 cm
• Głos — Cecilia Krull
• Wygląd zewnętrzny — Betelgeza jest suczką o delikatnej i szczupłej budowie. Spod skóry można dostrzec delikatny zarys jej żeber, wynikający z przyjmowania małej ilości pokarmu. Posiada stojące uszy, długi ogon i łapy. Jej krótką sierść przeważa czarne ubarwienie, ale trochę bieli można dostrzec na jej pysku, karku i łapach. Z owej czerni i bieli wyróżniają się jej błękitne ślepia.
• Waga — 20 kg
• Wzrost — 50 cm
• Głos — Cecilia Krull
Charakter
Wesoła, uczuciowa i nieco niepewna suczka, którą była przed pojawieniem się wirusa, zniknęła gdzieś bezpowrotnie, robiąc miejsce dla zupełnie nowego oblicza.
Betelgeza idzie tokiem myślenia, że w tym pełnym okrucieństwa i rywalizacji świecie należy być twardym, nie dopuszczając nawet do odkrycia swoich prawdziwych cech. Suka przy każdej okazji zakłada maski, tworząc obraz nieufnej, oschłej, obojętnej i bezuczuciowej istoty. Przez owe maski, sama Geza zagubiła się w tym, kim tak naprawdę jest, ale szczerze mówiąc, bardzo dobrze się czuje w nowej postaci. W ogóle, czy bycie sobą w obliczu końca świata miałoby jakikolwiek sens i wniosłoby coś do jej życia? Na pewno nie. Samica żyje, bo żyje, aby przetrwać, nie mając konkretnego celu.
Na każdego spogląda z dozą niepewności, obsesyjnie broniąc się, aby nikt nie odkrył jej prawdziwych emocji, uczuć. Dla każdego jest oschła, nie pominie okazji, aby rzucić w czyjąś stronę parę nieprzyjemnych słów. Nie cierpi, gdy ktoś oferuje jej swą pomoc, gdyż uważa, że we wszystkim poradzi sobie sama. Tak samo nienawidzi być postrzegana jako istota słabsza, będąc gotowa, żeby wyprowadzić innych z błędu. Nie chce przywiązywać się do innych, ponieważ suka bardzo obawia się utraty i zranienia. Taka właśnie jest w towarzystwie, zaś w samotności wyrzuca te wszystkie maski, zatapiając się w zmartwieniach czy troskach.
Wystarczy spojrzeć w jej ślepia, skrywające strach i ból, aby dojść do tego, że ktoś chowa się pod powłoką twardej i silnej suki. Trzeba tylko się postarać, aby to drugie wnętrze odkryć, a to może być nie lada wyzwanie.
Betelgeza idzie tokiem myślenia, że w tym pełnym okrucieństwa i rywalizacji świecie należy być twardym, nie dopuszczając nawet do odkrycia swoich prawdziwych cech. Suka przy każdej okazji zakłada maski, tworząc obraz nieufnej, oschłej, obojętnej i bezuczuciowej istoty. Przez owe maski, sama Geza zagubiła się w tym, kim tak naprawdę jest, ale szczerze mówiąc, bardzo dobrze się czuje w nowej postaci. W ogóle, czy bycie sobą w obliczu końca świata miałoby jakikolwiek sens i wniosłoby coś do jej życia? Na pewno nie. Samica żyje, bo żyje, aby przetrwać, nie mając konkretnego celu.
Na każdego spogląda z dozą niepewności, obsesyjnie broniąc się, aby nikt nie odkrył jej prawdziwych emocji, uczuć. Dla każdego jest oschła, nie pominie okazji, aby rzucić w czyjąś stronę parę nieprzyjemnych słów. Nie cierpi, gdy ktoś oferuje jej swą pomoc, gdyż uważa, że we wszystkim poradzi sobie sama. Tak samo nienawidzi być postrzegana jako istota słabsza, będąc gotowa, żeby wyprowadzić innych z błędu. Nie chce przywiązywać się do innych, ponieważ suka bardzo obawia się utraty i zranienia. Taka właśnie jest w towarzystwie, zaś w samotności wyrzuca te wszystkie maski, zatapiając się w zmartwieniach czy troskach.
Wystarczy spojrzeć w jej ślepia, skrywające strach i ból, aby dojść do tego, że ktoś chowa się pod powłoką twardej i silnej suki. Trzeba tylko się postarać, aby to drugie wnętrze odkryć, a to może być nie lada wyzwanie.
Historia
Jej żywot rozpoczął się chyba jak większości psów, zanim cały glob pogrążył się w chaosie. Przyszła na świat w domu pewnego małżeństwa, posiadającego dwoje młodszych dzieci. Narodziła się razem z piątką swojego rodzeństwa, trzema braćmi i dwiema siostrami. Ojca nigdy nie miała okazji spotkać, gdyż sama jej matka widziała go tylko raz w życiu, a jedynym, co jej po sobie pozostawił, były właśnie szczenięta.
Betelgeza (wtedy jeszcze Zoe) dorastała w godnych warunkach. Jej brzuszek zawsze był pełny, zawsze miała się z kim bawić, do kogo się przytulić, miała stałą opiekę weterynarza. Kochała całym sercem swoją rodzinę, swoje stado, nie wiedząc, że pewnego dnia będzie musiała się z nimi rozstać.
Gdy osiągnęła trzy miesiące, małżeństwo wystawiło w internecie ogłoszenie, że ma za darmo do oddania mieszane szczenięta. Nie upłynęło zbyt wiele czasu, kiedy zaczęły się zgłaszać osoby chętne do przygarnięcia szczeniaczka. Małą Zoe adoptował młody mężczyzna, który pragnął zrobić niespodziankę dla swojej żony, a pies wydawał mu się idealnym prezentem. Początkowo suczka nie rozumiała co się dzieje, wyła za dawnymi właścicielami, nie chciała ich opuszczać. Jednak po kilku uroczych i czułych słowach, którymi obdarzył ją jej nowy właściciel, natychmiast całą miłość z poprzedniej rodziny przelała na nowego pana. Równie mocno pokochała jego żonę, która aż skakała z radości na widok uroczej kulki.
Na początku nowi właściciele dbali o Zoe (nie zmienili jej imienia). Zabierali ją na częste spacery, bawili się, kiedy tylko mogli, karmili najlepszymi karmami. Wszystko się zmieniło, kiedy suczka miała osiem miesięcy, chociaż nastąpiło to już wcześniej. Brak nauki i jakiekolwiek szkolenia, doprowadziło do tego, że sunia niszczyła przedmioty, meble, załatwiała się w domu, przez co początkowe zauroczenie właścicieli minęło i zaczęli żałować, że ją zaadoptowali. Betelgeza nie była już ich kochaną kruszynką, spacery już nie były tak częste, a uwagi z ich strony nie było już wcale. Nie miała im jednak tego za złe, gdyż bardzo ich kochała. Szkoda tylko, że oni już tej miłości nie czuli, że nie spróbowali jej ułożyć.
Stało się to pewnego dnia, właściciele zabrali ją do nieznanego przez nią parku. Wyjątkowo spuścili ją ze smyczy i zdjęli obroże, pozwalając jej, żeby bardzo daleko się od nich oddalała. Mieli nadzieję, że suka się zgubi, albo oni zgubią ją. Betelgeza nie miała pojęcia o planie właścicieli, była za bardzo zajęta poznawaniem nowego otoczenia. Po jakimś czasie pragnienie właścicieli spełniło się.
Łowiecki instynkt dał o sobie znać i zapominając rozumu w swoim łbie, suka pognała za wiewiórką, która osiedliła się w parku. Wystarczyło jej tylko kilka minut gonitwy, aby zorientować się, że za bardzo oddaliła się od właścicieli. Wokół kroczyło wielu ludzi, którzy nawet nie patrzyli pod nogi, kiedy szli prosto na zagubioną suczkę. Głosy nagle stały się głośniejsze, bardzo drażliwe na uszy ówczesnej Zoe. Po ulicy przemieszczały się równie głośne maszyny, przez które suka mogła przestać istnieć, nim zdążyłaby się zorientować, że nadchodzi jej koniec. Wszystko nagle stało się takie przerażające. Desperacko próbowała znaleźć trop właścicieli, ale w powietrzu unosiło się tyle zapachów, że ten jej upragniony rozmył się. Czuła się jak malutkie, nieporadne szczenię. Postanowiła więc zdać się na swój instynkt. Szukała jakichś znajomych budowli, widoków, kilkukrotnie podejmowała się ponownego wyczucia woni swych panów. Po kilku godzinach dotarła do parku, ale ich już tam nie było, jednak zapach wciąż krążył w jej nozdrzach. Na początku była rozradowana, ale owa emocja szybko z niej zeszła, kiedy połączyła wszystkie fakty. Zrozumiała, że ją porzucili. Ta myśl rozdarła serce suczki, straciła kolejne ważne osoby. Od tego momentu żyła na ulicy. Na początku radziła sobie bardzo kiepsko. Kilka razy o mało nie wpadła pod samochód, albo nie została pogryziona przez bezpańskie psy. Sama dziwiła się, że jeszcze żyje, powinna już dawno zginąć. Po dwóch latach była już przyzwyczajona do takiego trybu życia, nie bała się już. Wtedy też spotkała osobę, która przywróciła jej wiarę w dobrych ludzi. Był to bezdomny, starszy człowiek. Widywała go już wcześniej, kiedy żebrał na jednym z chodników. Zapewne nie zwróciłaby na niego większej uwagi, gdyby nie to, że pewnego razu, kiedy Betelgeza wyjątkowo miała pecha w zdobywaniu pożywienia, bezdomny podzielił się z nią swoim jedzeniem. W ramach wdzięczności suka zaczęła przynosić mu swoje łupy, niewielkie, ale powodowało to, że po twarzy mężczyzny zawsze spływały łzy wzruszenia, wdzięczności. Tak właśnie pomiędzy starszym człowiekiem i psem zrodziła się przyjaźń.
Mężczyzna nazwał nową towarzyszkę Betelgezą, po jednej z gwiazd. Suka zawsze przebywała tam, gdzie on, zdobywała dla siebie i niego jedzenie, ogrzewała go w nocy. Nie rozumiała dlaczego inni mijali go szerokim łukiem lub traktowali jak jakąś zarazę, dla niej ci ludzie byli dziwni, a nie jej przyjaciel. Żyli tak dość długo, dopóki nie wybuchła epidemia. Nastąpił chaos, a ludzie zaczynali przeprowadzać egzekucję na swoich zwierzęcych przyjaciołach. Nieraz ktoś chciał pozbawić życia Betelgezę, ale na szczęście udawało jej się jakoś wyjść cało. Wraz ze swoim panem zaszyli się na jakimś odludziu, aby nikt już nie próbował jej zabić. Niestety, jej pan zachorował na owego wirusa, a niewiele czasu później zmarł. Nie trzeba opisywać bólu, jaki Betelgeza czuła, tracąc swojego jedynego przyjaciela. Dzielnie tkwiła przy jego martwym ciele. Po jakimś czasie wydarzyło się coś dziwnego, jej pan nagle ożył. Nie był już jednak taki sam. Zamiast ją przytulić, poklepać po łebku, chciał ją zaatakować. Zrozumiała, że stał się jednym z nich. Suka musiała uciekać, tułała się jakiś czas po różnych obszarach, momentami narażając swoje życie. W końcu zawędrowała tutaj, uprzednio nie zamierzając dołączać. Jednak po głębszym zastanowieniu, ostatecznie stała się członkinią stada.
Betelgeza (wtedy jeszcze Zoe) dorastała w godnych warunkach. Jej brzuszek zawsze był pełny, zawsze miała się z kim bawić, do kogo się przytulić, miała stałą opiekę weterynarza. Kochała całym sercem swoją rodzinę, swoje stado, nie wiedząc, że pewnego dnia będzie musiała się z nimi rozstać.
Gdy osiągnęła trzy miesiące, małżeństwo wystawiło w internecie ogłoszenie, że ma za darmo do oddania mieszane szczenięta. Nie upłynęło zbyt wiele czasu, kiedy zaczęły się zgłaszać osoby chętne do przygarnięcia szczeniaczka. Małą Zoe adoptował młody mężczyzna, który pragnął zrobić niespodziankę dla swojej żony, a pies wydawał mu się idealnym prezentem. Początkowo suczka nie rozumiała co się dzieje, wyła za dawnymi właścicielami, nie chciała ich opuszczać. Jednak po kilku uroczych i czułych słowach, którymi obdarzył ją jej nowy właściciel, natychmiast całą miłość z poprzedniej rodziny przelała na nowego pana. Równie mocno pokochała jego żonę, która aż skakała z radości na widok uroczej kulki.
Na początku nowi właściciele dbali o Zoe (nie zmienili jej imienia). Zabierali ją na częste spacery, bawili się, kiedy tylko mogli, karmili najlepszymi karmami. Wszystko się zmieniło, kiedy suczka miała osiem miesięcy, chociaż nastąpiło to już wcześniej. Brak nauki i jakiekolwiek szkolenia, doprowadziło do tego, że sunia niszczyła przedmioty, meble, załatwiała się w domu, przez co początkowe zauroczenie właścicieli minęło i zaczęli żałować, że ją zaadoptowali. Betelgeza nie była już ich kochaną kruszynką, spacery już nie były tak częste, a uwagi z ich strony nie było już wcale. Nie miała im jednak tego za złe, gdyż bardzo ich kochała. Szkoda tylko, że oni już tej miłości nie czuli, że nie spróbowali jej ułożyć.
Stało się to pewnego dnia, właściciele zabrali ją do nieznanego przez nią parku. Wyjątkowo spuścili ją ze smyczy i zdjęli obroże, pozwalając jej, żeby bardzo daleko się od nich oddalała. Mieli nadzieję, że suka się zgubi, albo oni zgubią ją. Betelgeza nie miała pojęcia o planie właścicieli, była za bardzo zajęta poznawaniem nowego otoczenia. Po jakimś czasie pragnienie właścicieli spełniło się.
Łowiecki instynkt dał o sobie znać i zapominając rozumu w swoim łbie, suka pognała za wiewiórką, która osiedliła się w parku. Wystarczyło jej tylko kilka minut gonitwy, aby zorientować się, że za bardzo oddaliła się od właścicieli. Wokół kroczyło wielu ludzi, którzy nawet nie patrzyli pod nogi, kiedy szli prosto na zagubioną suczkę. Głosy nagle stały się głośniejsze, bardzo drażliwe na uszy ówczesnej Zoe. Po ulicy przemieszczały się równie głośne maszyny, przez które suka mogła przestać istnieć, nim zdążyłaby się zorientować, że nadchodzi jej koniec. Wszystko nagle stało się takie przerażające. Desperacko próbowała znaleźć trop właścicieli, ale w powietrzu unosiło się tyle zapachów, że ten jej upragniony rozmył się. Czuła się jak malutkie, nieporadne szczenię. Postanowiła więc zdać się na swój instynkt. Szukała jakichś znajomych budowli, widoków, kilkukrotnie podejmowała się ponownego wyczucia woni swych panów. Po kilku godzinach dotarła do parku, ale ich już tam nie było, jednak zapach wciąż krążył w jej nozdrzach. Na początku była rozradowana, ale owa emocja szybko z niej zeszła, kiedy połączyła wszystkie fakty. Zrozumiała, że ją porzucili. Ta myśl rozdarła serce suczki, straciła kolejne ważne osoby. Od tego momentu żyła na ulicy. Na początku radziła sobie bardzo kiepsko. Kilka razy o mało nie wpadła pod samochód, albo nie została pogryziona przez bezpańskie psy. Sama dziwiła się, że jeszcze żyje, powinna już dawno zginąć. Po dwóch latach była już przyzwyczajona do takiego trybu życia, nie bała się już. Wtedy też spotkała osobę, która przywróciła jej wiarę w dobrych ludzi. Był to bezdomny, starszy człowiek. Widywała go już wcześniej, kiedy żebrał na jednym z chodników. Zapewne nie zwróciłaby na niego większej uwagi, gdyby nie to, że pewnego razu, kiedy Betelgeza wyjątkowo miała pecha w zdobywaniu pożywienia, bezdomny podzielił się z nią swoim jedzeniem. W ramach wdzięczności suka zaczęła przynosić mu swoje łupy, niewielkie, ale powodowało to, że po twarzy mężczyzny zawsze spływały łzy wzruszenia, wdzięczności. Tak właśnie pomiędzy starszym człowiekiem i psem zrodziła się przyjaźń.
Mężczyzna nazwał nową towarzyszkę Betelgezą, po jednej z gwiazd. Suka zawsze przebywała tam, gdzie on, zdobywała dla siebie i niego jedzenie, ogrzewała go w nocy. Nie rozumiała dlaczego inni mijali go szerokim łukiem lub traktowali jak jakąś zarazę, dla niej ci ludzie byli dziwni, a nie jej przyjaciel. Żyli tak dość długo, dopóki nie wybuchła epidemia. Nastąpił chaos, a ludzie zaczynali przeprowadzać egzekucję na swoich zwierzęcych przyjaciołach. Nieraz ktoś chciał pozbawić życia Betelgezę, ale na szczęście udawało jej się jakoś wyjść cało. Wraz ze swoim panem zaszyli się na jakimś odludziu, aby nikt już nie próbował jej zabić. Niestety, jej pan zachorował na owego wirusa, a niewiele czasu później zmarł. Nie trzeba opisywać bólu, jaki Betelgeza czuła, tracąc swojego jedynego przyjaciela. Dzielnie tkwiła przy jego martwym ciele. Po jakimś czasie wydarzyło się coś dziwnego, jej pan nagle ożył. Nie był już jednak taki sam. Zamiast ją przytulić, poklepać po łebku, chciał ją zaatakować. Zrozumiała, że stał się jednym z nich. Suka musiała uciekać, tułała się jakiś czas po różnych obszarach, momentami narażając swoje życie. W końcu zawędrowała tutaj, uprzednio nie zamierzając dołączać. Jednak po głębszym zastanowieniu, ostatecznie stała się członkinią stada.
Pozostałe informacje
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz