Ostrożnie, jakby badając teren, wskoczyłem na kawałek muru leżący na ziemi. Zachwiał się nieznacznie, lecz nie na tyle, bym w ogóle zwrócił na to uwagę. Wziąłem głęboki oddech, z respektem patrząc na pnącą się wysoko górę. Choć niższe partie wyglądały stosunkowo bezpiecznie, wiedziałem, że nie mogę się spieszyć. W tego typu zadaniach najważniejsza była ostrożność i czujność, co, na szczęście, było moimi zwyczajowymi cechami. Panująca wokoło ciemność tylko utrudniało to i tak już niełatwe wyzwanie. Niekiedy musiałem solidnie wytężać wzrok, by dostrzec, co też takiego czyha na mnie w mroku. Wśród kamieni, cegieł i betonowych płyt, znajdowały się również potrzaskane deski, gwoździe, a nawet metalowe, ostro zakończone elementy konstrukcji, które tylko czekały, by, niespodziewanie, wbić mi się w ciało. Lawirowałem między wszystkimi niebezpieczeństwami sprawnie, skupiając się tylko na tym, by nie postawić fatalnego w skutkach kroku. Byłem zaskoczony tym, jak dobrze, mimo zmęczenia i otępiałych zmysłów, mi szło. Nie zdarzało mi się nawet poślizgnąć, pokonywałem kolejne metry wyjątkowo sprawnie i w zadowalającym tempie. Może jeszcze zdążę wrócić do Metra na tyle wcześnie, by przestać się choć kilka godzin przed tym, jak Xavier znowu zagoni mnie do roboty. O ile w ogóle przeżyję. Droga do tej pory była spokojna, świat najwyraźniej choć trochę się nade mną zlitował i złożył broń, by pozwolić mi odpocząć. Nie chciałem jednak popadać w złudną nadzieję i rozluźnienie. W nocy Miasto i okoliczne tereny wręcz roiły się od niebezpieczeństw, a zawodzenie i rzężenie grup szwendaczy słychać było nawet w samym środku Metra. Gardłowe charczenie niekiedy niosło się kilometrami, sprawnie odbijając się i rezonując od betonowych ścian metra, dochodząc do moich uszu nawet, gdy byłem pogrążony we śnie, generując tym samym męczące mnie koszmary.
Dochodziłem już do szczytu, walcząc z ponowną falą zmęczenia, gdy nagle straciłem oparcie pod łapami. Gruz, który spoczywał pod moją tylną, lewą nogą, osunął się gwałtownie, zupełnie pozbawiając mnie równowagi i posyłając w dół. Otworzyłem pysk w niemym okrzyku zdziwienia, gdy grawitacja brutalnie ściągała mnie w stronę ziemi. Spazmatycznie machałem kończynami, próbując jakimś cudem wczepić pazury w kamień i przylgnąć całym sobą do rumowiska, byleby tylko nie gruchnąć na ziemię z wysokości prawie pięciu metrów. Walka trwała pewnie kilka sekund, choć w mojej głowie czas ten był znacznie dłuższy. W końcu jednak natrafiłem na oparcie i podciągnąłem się ostatkiem sił, niemal padając na szczyt nasypiska. Gdy przeszedł początkowy szok, poczułem ukłucia bólu rozlane po całym ciele. Natychmiast przeszedłem do egzaminowania obrażeń, z obawy, że nagły upadek mógł zakończyć się skręceniem bądź też złamaniem kości. Na szczęście nie dostrzegłem żadnych poważnych ran. Tym razem rumowisko obdarzyło mnie tylko licznymi zadrapaniami.
Leżałem prawie bez życia przez dobrą minutę, starając się opanować. Serce dalej biło mi jak oszalałe, a wpływ Białego Mchu nie pomagał. Przez tę roślinę byłem znacznie bardziej nerwowy niż zazwyczaj. Nagle, całkiem blisko, rozległ się jakiś dźwięk. Zmarszczyłem brwi, nie mogąc wydedukować, co (lub kto) mogło go wydać. Przekrzywiłem łeb, szukając jego źródła. Blok kilka metrów ode mnie. Na drugim albo pierwszym piętrze. Podejrzliwie patrzyłem się w tamtym kierunku, czekając na powtórzenie się hałasu. Na próżno. Wezbrała we mnie ciekawość, nie pomagało także to, że droga do budynku była stosunkowo łatwa - przy odrobinie wysiłku mógłbym przeskoczyć tam, używając za drogę stertę desek położonych na szczycie gruzowiska. Sprawdzenie dziwnego odgłosu z pewnością by mnie uspokoiło, ale bałem się, szczególnie w takim stanie, dosłownie pchać się w możliwą pułapkę. Powinienem wracać, wszak z trudem powstrzymywałem się od tego, by zasnąć, nawet na stojąco. Rzuciłem okiem na podnóże gruzowiska, po drugiej stronie. Zejście na dół powinno być łatwe i szybkie, nie mogłem jednak przewidzieć, czemu będę musiał stawić czoła, gdy zmienię trasę, by spenetrować budowlę.
Czas na powrót do Metra.
Romulus rusza w drogę powrotną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz