Betelgeza codziennie snuła się jak jeden z trupów po miastach, lasach, łąkach. Często natrafiała na zombie, które chciały ją pożreć, wtedy najczęściej uciekała, a jeśli wydawał jej się łatwym przeciwnikiem, pozbywała się go. Polowała na małe zwierzątka, a kiedy nie mogła wytropić żadnego stworzonka, była zmuszona żywić się roślinnością, w niewielkich ilościach, gdyż była dla niej ohydna. W takich sytuacjach często chodziła z pustym żołądkiem, czasem nawet przez kilka dni. Głównie sypiała (czuwała, bo spaniem ciężko byłoby to nazwać) w jakichś domkach, szopach, kontenerach i innych miejscach, w których mogła się schronić, nigdy nie spała na otwartej przestrzeni. Niczego nie planowała, nie miała po co i uważała, że w takich czasach jest to bez sensu. Może jedynie robiła sobie postanowienie, żeby przetrwać kolejny dzień, chociaż i tak ciągle przygotowywała się na śmierć, oswajała się z myślą, że prędzej, czy później zginie.
Ten dzień zapowiadał się jak każdy inny. Walczyła z chęcią padnięcia na glebę, aby pogrążyć się w mocnym śnie. Było to co prawda bardzo kuszące, jednakże Betelgeza chciała jeszcze pożyć przynajmniej kilka minut, a śmierć podczas snu, może bezbolesna, wydawała jej się śmieszna. Swój żołądek częściowo zapełniła króliczym truchłem, a pragnienie ugasiła w nieco zabrudzonym jeziorku, mając nadzieję, że nie doczeka się po tym żadnych rewolucji żołądkowych.
Kroczyła między drzewami, które przez swe liściaste korony przepuszczały odrobinę światła słonecznego. Trawa, gałązki i opadnięte na ziemię liście, cichutko wydawały swe dźwięki pod ciężarem czarno-białej suki. W powietrzu unosił się smród stęchlizny, do którego Betelgeza zdążyła się już przyzwyczaić. Czasem jakieś insekty zasiadały na jej ciele, które przeganiała kłapnięciem zębów, czy intensywnymi ruchami.
Łeb miała delikatnie schylony ku podłożu, poruszała niespokojnie uszami, kiedy usłyszała jakiś podejrzany odgłos. Kroki stawiała ostrożnie, rozglądając się za potencjalną kryjówką oraz niebezpieczeństwem.
W pewnym momencie, pośród drzew, spostrzegła jakąś ciemną sylwetkę. Wystraszywszy się, że może to być jeden z żywych trupów, stanęła w bezruchu, w nadziei, że jej nie wywęszy. Próbowała głębokimi oddechami uspokoić swoje szybko bijące serce, jakby właśnie to miałoby zdradzić jej położenie i zaważyć na jej losie.
Postać zdawała się być bliżej Betelgezy, a im coraz bardziej znajdowała się blisko, tym więcej psich cech w niej dostrzegała. Przez ów fakt nie czuła się spokojniej, można rzec, że jej obawy stały się większe. Obcy mógł ją przecież wyczuć. Chciała powoli się wycofać, w myślach modląc się do czegokolwiek, żeby psia postać tak prędko jej nie wywęszyła.
Nie zrobiła nawet dwóch kroków, kiedy już swą łapę postawiła na małą gałązkę. Widziała, że obcy pies odwraca czujnie łeb w stronę źródła dźwięku, poruszając nozdrzami. Betelgeza przełknęła ślinę. Strach tak ją sparaliżował, że nie była w stanie rzucić się do biegu. Czuła się jakby jej łapy nagle zapuściły grube i mocne korzenie, których nie była w stanie zerwać. Czuła się również dość słabo, aby mieć siłę na wyczerpującą ucieczkę. Zapewne pies pognałby za nią i dopadł po kilku sekundach, a nawet jeśli by tego nie uczynił, ona sama pewnie padłaby i straciła przytomność. Każda, możliwa opcja wymyślona przez sukę zwiastowała niepowodzenie. Mogła tylko liczyć, że nieznajomy nie okaże się broniącym swego terytorium agresorem.
Przyglądała się stawiającej w jej stronę kroki postaci. Pierwsze co przykuło uwagę Betelgezy, to jej niebieskie ślepia, które od razu skojarzyły jej się z lodem. Posiadała również mocną budowę, przez co czarno-biała rozpaczliwie oceniła swoje szanse w ewentualnej walce z psem na bardzo marne.
Geza mimo wszystko wyprostowała się i przybrała obojętny wyraz pyska, aby nie pokazać obcemu, że odczuwa strach. Dopiero gdy nieznany jej pies stanął przed nią, ogarnęła, że będzie mieć do czynienia z przedstawicielką tej samej płci co ona. Betelgeza nabrała powietrza do płuc, postanawiając wyprzedzić otwierającą już pysk samicę.
— Kim jesteś? — Wypaliła lekko zachrypniętym głosem, wbijając w pysk nieznajomej twarde spojrzenie.
Ten dzień zapowiadał się jak każdy inny. Walczyła z chęcią padnięcia na glebę, aby pogrążyć się w mocnym śnie. Było to co prawda bardzo kuszące, jednakże Betelgeza chciała jeszcze pożyć przynajmniej kilka minut, a śmierć podczas snu, może bezbolesna, wydawała jej się śmieszna. Swój żołądek częściowo zapełniła króliczym truchłem, a pragnienie ugasiła w nieco zabrudzonym jeziorku, mając nadzieję, że nie doczeka się po tym żadnych rewolucji żołądkowych.
Kroczyła między drzewami, które przez swe liściaste korony przepuszczały odrobinę światła słonecznego. Trawa, gałązki i opadnięte na ziemię liście, cichutko wydawały swe dźwięki pod ciężarem czarno-białej suki. W powietrzu unosił się smród stęchlizny, do którego Betelgeza zdążyła się już przyzwyczaić. Czasem jakieś insekty zasiadały na jej ciele, które przeganiała kłapnięciem zębów, czy intensywnymi ruchami.
Łeb miała delikatnie schylony ku podłożu, poruszała niespokojnie uszami, kiedy usłyszała jakiś podejrzany odgłos. Kroki stawiała ostrożnie, rozglądając się za potencjalną kryjówką oraz niebezpieczeństwem.
W pewnym momencie, pośród drzew, spostrzegła jakąś ciemną sylwetkę. Wystraszywszy się, że może to być jeden z żywych trupów, stanęła w bezruchu, w nadziei, że jej nie wywęszy. Próbowała głębokimi oddechami uspokoić swoje szybko bijące serce, jakby właśnie to miałoby zdradzić jej położenie i zaważyć na jej losie.
Postać zdawała się być bliżej Betelgezy, a im coraz bardziej znajdowała się blisko, tym więcej psich cech w niej dostrzegała. Przez ów fakt nie czuła się spokojniej, można rzec, że jej obawy stały się większe. Obcy mógł ją przecież wyczuć. Chciała powoli się wycofać, w myślach modląc się do czegokolwiek, żeby psia postać tak prędko jej nie wywęszyła.
Nie zrobiła nawet dwóch kroków, kiedy już swą łapę postawiła na małą gałązkę. Widziała, że obcy pies odwraca czujnie łeb w stronę źródła dźwięku, poruszając nozdrzami. Betelgeza przełknęła ślinę. Strach tak ją sparaliżował, że nie była w stanie rzucić się do biegu. Czuła się jakby jej łapy nagle zapuściły grube i mocne korzenie, których nie była w stanie zerwać. Czuła się również dość słabo, aby mieć siłę na wyczerpującą ucieczkę. Zapewne pies pognałby za nią i dopadł po kilku sekundach, a nawet jeśli by tego nie uczynił, ona sama pewnie padłaby i straciła przytomność. Każda, możliwa opcja wymyślona przez sukę zwiastowała niepowodzenie. Mogła tylko liczyć, że nieznajomy nie okaże się broniącym swego terytorium agresorem.
Przyglądała się stawiającej w jej stronę kroki postaci. Pierwsze co przykuło uwagę Betelgezy, to jej niebieskie ślepia, które od razu skojarzyły jej się z lodem. Posiadała również mocną budowę, przez co czarno-biała rozpaczliwie oceniła swoje szanse w ewentualnej walce z psem na bardzo marne.
Geza mimo wszystko wyprostowała się i przybrała obojętny wyraz pyska, aby nie pokazać obcemu, że odczuwa strach. Dopiero gdy nieznany jej pies stanął przed nią, ogarnęła, że będzie mieć do czynienia z przedstawicielką tej samej płci co ona. Betelgeza nabrała powietrza do płuc, postanawiając wyprzedzić otwierającą już pysk samicę.
— Kim jesteś? — Wypaliła lekko zachrypniętym głosem, wbijając w pysk nieznajomej twarde spojrzenie.
Blodhundur?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz