Ze względu na niezbyt dobre samopoczucie, pozwoliłem sobie na zjedzenie śniadania w spokoju. Rzadko zdarzało się, bym spożywał posiłek powoli, zupełnie niespiesznie. Na co dzień raczej łapczywie połykałem spore kawałki, w ruchu, wiecznie gdzieś pędząc. Pełny brzuch nieco mnie rozchmurzył, choć w dalszym ciągu irytowało mnie absolutnie wszystko, co miałem zrobić. Wziąłem się jednak w garść, kierując się w stronę wijących się tuneli zaraz po śniadaniu. Całe Metro było przepełnione smrodem szczurzych odchodów, a kępki pozlepianej, szarawej sierści znajdowałem co kilka kroków. Jak na złość, tego dnia wszystkie zwierzęta musiały gdzieś się pochować, nie zauważyłem bowiem żadnego z nich. Przechadzałem się po splątanych drogach, próbując powstrzymać rosnącą irytację. Nic tak nie frustrowało mnie jak nieudane próby. Węszyłem zacięcie i wypatrywałem uważnie wrogów, czuły na każdy, nawet najdrobniejszy ruch - bezskutecznie. Dłużące się poszukiwania ciągnęły się jakby godzinami, dobijając mnie swoją bezowocnością. Snułem się po podziemiach z rozdrażnionym wyrazem pyska, czekając na zbawienie. Stanąłem na samym środku torów, zrezygnowany, gotowy wracać na główny peron, by z goryczą oświadczyć Xavierowi, że wszystkie szczury musiały się gdzieś przenieść, gdy nagle do moich uszu dobiegł subtelny dźwięk. Mina mi stężała. Wytężyłem słuch w niemym oczekiwaniu na powtórzenie się hałasu. Cichy i stłumiony, ale dosyć wyraźny pisk. Przyłożyłem pysk prawie do ziemi, skąd, jak mi się zdawało, dobiegały odgłosy. Ruszyłem naprzód, kierowany ledwo słyszalnymi wskazówkami. Wolnym, machinalnym krokiem przeszedłem jeszcze kilkanaście metrów, tylko po to, by niemal wylądować w dziurze, która, ni stąd, ni zowąd, wyrosła na samym środku korytarza. Gwałtownie odskoczyłem na bok, zdziwiony pułapką, która czekała na mnie pod traktem. Zbliżyłem przymrużone oko do wyrwy, lecz nie ujrzałem za wiele. Uderzył mnie za to znajomy odór.
Cholera. Gniazdo. Następne. Wyszczerzyłem zęby w wyrazie furii. Głośno wypuściłem powietrze przez nos, starając się powstrzymać od zrobienia czegoś głupiego. Trzeba wrócić do wagonów. Zameldować o tym. Jasna cholera, czy naprawdę, po tym jak wykończyłem jedno skupisko tych parszywców, musiałem prawie wpaść w następne? W dodatku teraz, gdy od kilku dni marzę tylko o tym, by choć na chwilę oderwać się od ciężkiej rzeczywistości? Już wolałem szwendacze. Przynajmniej łatwiej było je wytępić. W końcu się nie rozmnażały. Zastanawiałem się tylko, czy ów zbiorowisko jest królestwem całkiem innej gromady czy też, jakimś cudem, podtrute przeze mnie szczury przeżyły i założyły nowe gniazdo? Skłaniałem się ku pierwszej opcji. Druga byłaby możliwa, ale w takim przypadku grupa liczyłaby raptem kilka osobników - nie sądziłem bowiem, że zdążyłyby w tak krótkim czasie wydać na świat nowe pokolenie, a nawet jeśli, młode gryzonie nie zdążyłyby podrosnąć. Tutaj jednak, sądząc pod odgłosach, miałem do czynienia ze sporą ilością zwierząt, zapewne dorosłych, albo co najmniej podrośniętych.
Obróciłem się na pięcie, na sztywnych łapach odchodząc od przeklętego znaleziska-niespodzianki. Szedłem wyjątkowo szybkim krokiem, pragnąć jak najprędzej odciąć się od natarczywych pisków, smrodu i myśli o tym, że po raz kolejny będę musiał coś na to zaradzić. Co tym razem? Znowu trucizna? Obawiam się, że, o ile za pierwszym razem, zielarka była na tyle uprzejma, by wspomóc mnie za darmo, teraz mogłaby zażądać za to kości. Nie mogła przecież wydawać swoich magicznych miksturek każdemu przypadkowemu psu, który stwierdzi, że ich potrzebuje. Musiałem wpaść na coś innego.
W zaskakującym tempie pokonywałem kolejne korytarze, ignorując jakiekolwiek znaki mówiące mi o tym, że gdzieś w pobliżu jest kolejny gryzoń proszący się o śmierć. Miałem dosyć tych parszywców. Wolałbym zażegnać już ów plagę. Patrząc jednak na nasze szczęście, zaraz po tej przyjdzie kolejna, może jeszcze gorsza. Co będzie później? Krwiożercze jelenie wielkości nosorożców? Czy zmasowany atak ludzi? Tak czy inaczej, pewnie nieźle da mi popalić i zostawi na moim ciele sporo nowych ran, a może i blizn.
Nie musiałem długo czekać na to, by zobaczyć jednej z głównych, najszerszych korytarzy. W czasach przed apokalipsą musiało się tu dosłownie roić od ludzi. Tory były szerokie, obok nich znajdowała się, również niemała, platforma, wypełniona różnymi ludzkimi rekwizytami. Ku sufitowi niebezpiecznie sterczały pogruchotane, pokryte czarną, odpryskującą farbą schody. Nieopodal, na całą długość ściany, ustawione naprzemiennie były automaty z jedzeniem i ławki. Niedaleko było również wyjście na powierzchnie. Krótko spojrzałem na maszynę. Była niemal pusta w miejscu, gdzie wcześniej znajdowały się pewne chrupki. Chrupki, które często jadał Malcolm.
- Bardzo przepraszam! - Wysoki, śpiewny głos odbił się echem po korytarzu.
Zdezorientowany i nagle wytrącony z równowagi, zawarczałem odruchowo, nim jeszcze mój wzrok zdążył osiąść na nieznajomej. W dalszym ciągu mając zmarszczony pysk i złowieszczo obnażając zęby, popatrzyłem przed siebie, odrywając wzrok od peronu. Nieduża, biała, wyjątkowo puchata suka patrzyła się na mnie ze strachem brązowymi oczami. Jej ciemny jak węgiel nos kontrastował z jasną sierścią. Patrzyłem na nią spod zmarszczonych brwi, nadal rozzłoszczony, mimo iż nie miałem wątpliwości, iż zderzenie w istocie było moją winą.
- Patrz gdzie łazisz! - wycedziłem dobitnie, robiąc krótką pauzę między każdym słowem.
Samica natychmiast skurczyła się w sobie, niepewna, zupełnie zdziwiona, że jej solenne przeprosiny nie złagodziły moich obyczajów. Wyminąłem ją raptownie, stawiając tylko niewielki krok w bok. Zbyt mały, by uniknąć kolejnej kolizji. Uderzyłem ją barkiem, z impetem i premedytacją, sprawiając, że nie tylko się zachwiała, ale i cudem uniknęła upadku. Burknąłem ostrzegawczo na koniec, dając wszystkim złym emocjom upust. Pech chciał, że moje fatalne samopoczucie odbiło się na niewinnej suce.
Na oczach Remusa.
Bez słowa ruszyłem dalej, zostawiając ją w osłupieniu, tylko po to, by raptem kilka metrów wyjścia z tunelu, ponownie na kogoś wpaść. Gwałtownie uniosłem łeb, gotowy bez wytłumaczenia rzucić się na tego, kto stanął mi na drodze.
- Powinieneś ją przeprosić. - Remus patrzył mi w oczy, jeżąc sierść. - Co ty sobie w ogóle myślałeś!? - podniósł głos, tak daleko odchodząc od swojego codziennego wizerunku.
Byłem skłonny wybaczyć mu ten atak, wszak dobrze się znaliśmy. Pies postanowił jednak wykonać jeszcze jeden ruch, który przelał szalę goryczy. Popchnął mnie, prawie dokładnie tak, jak popchnięta została biała samica. Nie poprzestał na jednym razie. Powtórzył manewr, maniakalnie wpatrując się w moje ślepia.
- Aż tak ci na niej zależy? To może, skoro najwyraźniej uraziłem uczucia twojej damulki, wyjaśnisz to ze mną jak samiec z samcem? W ustawce!? - gardłowe, pierwotne warczenie przybierało na sile, gdy, krocząc na przód, spychałem samca na główny peron. - To jak, przyjmujesz wyzwanie?
Bonus
dodatkowa nagroda za +1000 słów
|
▲
Romulusie, kolejne znalezisko rodzi kolejne problemy. Co tym razem wymyślisz? Do tej pory Twoja kreatywność zaskakiwała nas wszystkich. Nie zawiedź nas i tym razem. Proponuję całą wściekłość przekierować na walkę z gryzoniami, bo to na pewno nie koniec tej udręki. Wymyśl, jak pozbyć się szczurów i zrób to, oby jak najszybciej!
Zdobywasz +2 SIŁA, + 2 WYTRZYMAŁOŚĆ, + 8 KOŚCI
Zdobywasz +2 SIŁA, + 2 WYTRZYMAŁOŚĆ, + 8 KOŚCI
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz