Rozejrzałem się, nieco wystraszony faktem, że wpadłem na prostopadłą ulicę bez jakiegokolwiek rozeznania. Mogła przecież być tu horda albo grupa ocalałych ludzi. Przypadłem do ziemi, jeżąc sierść. Zlustrowałem otoczenie. Oczy płatały mi figle, ale wyobraźnia pozostawała niewzruszona. Wizja, mimo że niepewna i rozmazana, jasno dała mi do zrozumienia, że jestem tu sam.
Rozluźniłem się nieco, biorąc kilka głębokich wdechów. Robiło się coraz ciemniej. Jakim cudem byłem tu tak długo? Nadchodził sam środek nocy. Jasne gwiazdy oświetlały mi drogę, gdy szedłem przed siebie ostrożnie. Tym razem dokładnie przyglądałem się krajobrazowi, czuły na chociażby jedną zmianę. Zdążyłem całkiem zapomnieć o bólu głowy - emocje zagłuszyły ów niedogodność. Zaczęło jednak doskwierać mi coś innego. Moje mięśnie stężały boleśnie, co jakiś czas kurcząc się nagle. Marszczyłem pysk w grymasie dyskomfortu, za każdym razem, gdy się to działo.
Uparcie parłem przed siebie. Mapa ulic Miasta na powrót stała się pomocna. Prawie bez trudu wybierałem odpowiednie ścieżki, martwiąc się jedynie tym, by nie wpaść na żadnego przeciwnika. O dziwo, zupełnie jak za dnia, aglomeracja wydawała się opustoszała. Nie słychać było nawet charakterystycznego zawodzenia rozkładających się kreatur, a ich przestarzały, śmierdzący trop drażnił moje nozdrza raczej rzadko.
Zdążyłem już uwierzyć, że dojście do Metra, wyłączając niebezpieczny start, będzie raczej szybkie i spokojne, gdy los po raz kolejny rzucił mi kłody pod łapy. Stanąłem na rozdrożu, z rozwartym ze zdziwienia pyskiem obserwując nieznane mi miejsce. Dlaczego go nie pamiętałem? Musiałem przecież nie raz tędy przechodzić, tymczasem czułem się, jakbym był tu pierwszy raz. Czyżby ten cholerny Biały Mech działał także na pamięć?
Z rosnącym niepokojem przyglądałem się okolicznym budynkom. Niektóre były niskie, niektóre zaś wysokie, jedne w całkiem dobrym stanie, inne prawie doszczętnie zniszczone. Wodziłem tępym wzrokiem po murach, oknach i skupiskach gruzu, szukając jakiegoś znaku, który powie mi, gdzie się udać. Spoglądałem się raz w lewo, raz na wprost, próbując podjąć dobrą decyzję. Przede mną znajdowała się szeroka, dwupasmowa ulica, z co najmniej metrowym chodnikiem po obu stronach. Gdzieniegdzie ostały cię czarne latarnie i metalowe barierki. Wyglądała obiecująco, gdyby nie fakt, że na tak dużej przestrzeni mogło się pomieścić całe stado szwendaczy. W dodatku okoliczne budynki były dobrze zachowane, a solidne drzwi strzegły wejścia do nich. Gdyby coś poszło nie tak, nie tylko zostałbym zmuszony do walki z dużą ilością wrogów na raz, ale i nie miałbym opcji ucieczki.
Z lewej strony z kolei znajdowała się znacznie mniej obszerna alejka, nieprzeznaczona dla samochodów. Wyglądała raczej na niebyt często odwiedzaną ścieżkę dla pieszych. Wąski przesmyk dawał nadzieję, że, nawet jeśli zostanę zaatakowany, będę mógł walczyć z przeciwnikami jeden za drugim. Stałem tak chwilę, rozdarty. Więcej zalet miała jednak boczna droga.
Romulus skręca w lewo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz