Pogodynka
Pora roku: lato
Oto czas, który niegdyś kojarzył się i ludziom, i ich czworonogom z wakacjami. Niektórym dopisywało szczęście i towarzyszyli swym właścicielom w rozmaitych podróżach, inni zaś, przerzucani z rąk do rąk, od babci do ciotki, czuli się odrzuceni i niechciani. W dzisiejszych czasach lato przynosi jedynie nieznośne upały, które błagają o wywieszenie jęzora, a wraz z przygrzewającym słońcem wzmacnia się odór szwendaczy, wędrujących między lasem a ruinami. To także sezon najsilniejszych burz, tornad i innych anomalii pogodowych, siejących chaos. Deszcze są ciepłe, powyłupywane chodniki miasta rozgrzane i gotowe do smażenia na nich jajek, bekonu i poduszek psich łap, a zombie - rozleniwione i spowalniane szybszym rozkładem ciał.
Wędrowny Handlarz
Aktualnie jest nieobecny.
Hej, dzieciaki, chcecie może trochę świeżego towaru? Mam tu coś na młodość, na starość, na szybkiego samobója... A może chcesz żyć wiecznie albo urodzić bachora... ekhem, szczeniaka, bez niczyjej pomocy? No już, chodź, rozejrzyj się, nie pożałujesz! Charcik, zadowolony z zysków, zapewnił psiaki, że niebawem wróci na tereny stada, by ich skroić z kolejnej porcji Kostek. Zrozumiał, że kluczem do sukcesu są zniżki!
Stan Sfory
Stan: Zagrożenie klęską
Mroczne dni nadeszły... Sforzan dopadły rozmaite, ciężkie do zgryzienia nieszczęścia, które przepowiedziała im dwójka przybyszów - A'lel i Viy Curay. Ponadto skąpa ilość łowców w stadzie z wolna zaczyna zbliżać psy do wielkiego głodu, bo ileż pożywienia może zapewnić jeden czy dwójka polujących? Dziś pewne jest jedno: dopóki plagi trwają, nikt nie zazna spokoju, żaden żołądek nie zapełni się do cna, a suchość w pyskach i strach będą nam stale towarzyszyć. Strzeżcie się, bo biada tym, którzy nie dołączą do grupowej akcji ratowania Sfory albo spróbują przetrwać w pojedynkę!

3 sierpnia 2020

Od Romulusa - Wyprawa #2

Pędem rzuciłem się do końca uliczki, uciekając przez zawodzącym szwendaczem. Miałem wrażenie, że długie, uzbrojone w śmiercionośne szpony palce prawie złapały mnie za kark. Desperackim ruchem skręciłem w bok, usuwając się z pola widzenia trupa. Oby to wystarczyło, by zrezygnował z pościgu.
    Rozejrzałem się, nieco wystraszony faktem, że wpadłem na prostopadłą ulicę bez jakiegokolwiek rozeznania. Mogła przecież być tu horda albo grupa ocalałych ludzi. Przypadłem do ziemi, jeżąc sierść. Zlustrowałem otoczenie. Oczy płatały mi figle, ale wyobraźnia pozostawała niewzruszona. Wizja, mimo że niepewna i rozmazana, jasno dała mi do zrozumienia, że jestem tu sam.
    Rozluźniłem się nieco, biorąc kilka głębokich wdechów. Robiło się coraz ciemniej. Jakim cudem byłem tu tak długo? Nadchodził sam środek nocy. Jasne gwiazdy oświetlały mi drogę, gdy szedłem przed siebie ostrożnie. Tym razem dokładnie przyglądałem się krajobrazowi, czuły na chociażby jedną zmianę. Zdążyłem całkiem zapomnieć o bólu głowy - emocje zagłuszyły ów niedogodność. Zaczęło jednak doskwierać mi coś innego. Moje mięśnie stężały boleśnie, co jakiś czas kurcząc się nagle. Marszczyłem pysk w grymasie dyskomfortu, za każdym razem, gdy się to działo.
    Uparcie parłem przed siebie. Mapa ulic Miasta na powrót stała się pomocna. Prawie bez trudu wybierałem odpowiednie ścieżki, martwiąc się jedynie tym, by nie wpaść na żadnego przeciwnika. O dziwo, zupełnie jak za dnia, aglomeracja wydawała się opustoszała. Nie słychać było nawet charakterystycznego zawodzenia rozkładających się kreatur, a ich przestarzały, śmierdzący trop drażnił moje nozdrza raczej rzadko.
    Zdążyłem już uwierzyć, że dojście do Metra, wyłączając niebezpieczny start, będzie raczej szybkie i spokojne, gdy los po raz kolejny rzucił mi kłody pod łapy. Stanąłem na rozdrożu, z rozwartym ze zdziwienia pyskiem obserwując nieznane mi miejsce. Dlaczego go nie pamiętałem? Musiałem przecież nie raz tędy przechodzić, tymczasem czułem się, jakbym był tu pierwszy raz. Czyżby ten cholerny Biały Mech działał także na pamięć?
    Z rosnącym niepokojem przyglądałem się okolicznym budynkom. Niektóre były niskie, niektóre zaś wysokie, jedne w całkiem dobrym stanie, inne prawie doszczętnie zniszczone. Wodziłem tępym wzrokiem po murach, oknach i skupiskach gruzu, szukając jakiegoś znaku, który powie mi, gdzie się udać. Spoglądałem się raz w lewo, raz na wprost, próbując podjąć dobrą decyzję. Przede mną znajdowała się szeroka, dwupasmowa ulica, z co najmniej metrowym chodnikiem po obu stronach. Gdzieniegdzie ostały cię czarne latarnie i metalowe barierki. Wyglądała obiecująco, gdyby nie fakt, że na tak dużej przestrzeni mogło się pomieścić całe stado szwendaczy. W dodatku okoliczne budynki były dobrze zachowane, a solidne drzwi strzegły wejścia do nich. Gdyby coś poszło nie tak, nie tylko zostałbym zmuszony do walki z dużą ilością wrogów na raz, ale i nie miałbym opcji ucieczki.
    Z lewej strony z kolei znajdowała się znacznie mniej obszerna alejka, nieprzeznaczona dla samochodów. Wyglądała raczej na niebyt często odwiedzaną ścieżkę dla pieszych. Wąski przesmyk dawał nadzieję, że, nawet jeśli zostanę zaatakowany, będę mógł walczyć z przeciwnikami jeden za drugim. Stałem tak chwilę, rozdarty. Więcej zalet miała jednak boczna droga.

Romulus skręca w lewo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz