Całą drogę Mirage milczał. Poruszał się w obrębie kilku metrów ode mnie, raz wlekąc się za mną, innym razem dotrzymując mi kroku. Co chwila zerkałem na mocną sylwetkę wątpliwego towarzysza. Sierść pokryta kurzem zebranym z wielu miejsc na terenie całego Metra. Gdzie Mirage był, kiedy znikał bez śladu? Co robił, gdy ja z jego siostrą staraliśmy się z całych sił utrzymać Sforę w ryzach? Dokąd prowadzały go pokręcone ścieżki jego własnych myśli? Czy myślał o tym? Czy jeden wybuch gniewu odmienił Mirage już na zawsze?
Kolejne bardzo trudne pytanie. Sam unikałem go jak ognia. Po feralnym wypadku nie mogłem na niego nawet spojrzeć bez obrzydzenia. Pomiędzy licznymi bliznami widziałem mieszankę błota i krwi. Krwi poległych psów i nieumarłych, widziałem też jego własne rany i byłem pewien, że gdybym dostał taką szansę, wskazałbym każdą, która pochodziła z tamtego wieczora. Choć większość zapewne porosła gęsta sierść. To ja całą noc poszukiwałem ziół leczniczych, aby wyciągnąć go z amoku i ze szponów śmierci. Z resztą, to samo tyczyło się Xaviera.
Następne krótkie spojrzenie, które omiotło całą jego głowę. Spuszczony wzrok, uszy, które pozostawały obojętne na dźwięki dookoła. Zapewne też został przymuszony do wyprawy ze mną. Być może jego chłodna obojętność wynikała właśnie z tego, że został postawiony przed faktem dokonanym. Zwykle kąśliwy i arogancki, dziś zupełnie inny.
Mimowolnie moje myśli uciekły do czasów, gdy Mirage był moim autorytetem. Opiekował się nami, tak jakbyśmy byli całym jego światem. To on był głową, szyją... Właściwie, prawie całym organizmem. Doskonale pamiętam, jak znosił każde moje humorki. Jak wraz z Blodhundur dali mi przestrzeń, która miała wyswobodzić mnie z cierpienia. Opatrzyli moje rany, a ja pod ich czujnym okiem zamknąłem ból w pięknej szkatułce, która tylko czasami zdradzała swoją zawartość. Po kilku miesiącach zachowywałem się tak, jakby moje serce nigdy nie zostało złamane. Spędzaliśmy czas na długich rozmowach, debatowaliśmy wspólnie o naszych planach. Pojawił się Xavier i wszystko mogło się udać. Dołączały do nas kolejne zabłąkane dusze, które widziały w nas nadzieję, tak jak ja widziałem ją w oczach dwójki rodzeństwa.
Pokochałem Blod jak własną siostrę. Byłem jej drugim opiekunem. A Mirage... wciąż patrzyłem na niego, jak na kogoś, kim chciałbym być. To jego czułe spojrzenie, każdy najdrobniejszy gest, on nauczył mnie, co naprawdę znaczy opiekować się kimś.
Potrząsnąłem głową, odganiając natrętne myśli. Co z tego, skoro zaraz potem wszystko się rozpłynęło. Gdy go zobaczyłem, modliłem się, żeby nic mu się nie stało. A później przyszedł czas na wyjaśnienia. Co, jak, z kim, dlaczego. Na to ostatnie pytanie, wciąż nie dostałem zadowalającej mnie odpowiedzi. Żadne słowa nie były w stanie załagodzić mojego żalu. Zaufałem mu. Opuściłem swoją bezpieczną strefę i ufałem mu tak samo jak Blod... Tego dnia łzy płynęły po moich policzkach drugi raz w życiu.
Nastroszyłem się na samą tylko myśl. Po dzisiejszy dzień żałuję, że wtedy z nim nie poszedłem. Towarzyszyłem mu prawie codziennie. W każdej jego akcji, starannie zaplanowanej, a czasem spontanicznej. Byłem z nim, walcząc przeciwko szwendaczom. Gdy on był zajęty rozszarpywaniem przeciwników, ochraniałem jego plecy.
Po wszystkim, nie lubiłem walczyć z denatami. To był nasz rytuał, w pewnym sensie. Bez niego, bez Mirage, wszystko traciło sens. Nie miałem już kompana, który doskonale znał moje ruchy, który był w stanie przewidzieć co zrobię. Wiedział o mnie niemalże wszystko, a na pewno więcej, niż ktokolwiek przed nim i po nim.
- Wszystko w porządku, Mirage? - pytanie zabrzmiało o wiele chłodniej, niż miałem to w planach. Jednak nie potrafiłem pokonać dystansu, który wytworzył się między nami. Byłem zbyt słaby, aby przeskoczyć przepaść ziejącą lodem. Choć słowa były szczere, ton wypowiedzi na to nie wskazywał. Czarny samiec wzdrygnął się. Może się zraził.
- Jestem zmęczony - wymruczał beznamiętnie, a na mnie spłynęło dziwne uczucie. Gdzie typowa kąśliwość? Gdzie są jego ostre jak brzytwa zęby? Gdzie ten błysk w bursztynowych oczach, na którego wspomnienie moje serce zaczynało bić o wiele szybciej. Gdzie teraz był Mirage?
Pchnięty wyrzutami sumienia, zaproponowałem mu przerwę. Odmówił, a ja nie wnikałem. Nie potrafiłem zapytać o nic więcej. Już i tak zrobiłem ogromny krok. Przynajmniej w moim mniemaniu. Czy pies to w ogóle zauważył? Czy zwrócił uwagę na moją desperacką próbę nawiązania kontaktu? Czy dotarło do niego, że naprawdę się o niego martwiłem?
Prowadziłem dalej. Niestrudzenie, wierząc, że moje pytanie już na wieki pozostanie w opuszczonym tunelu. Być może tylko te ściany zapamiętają tę historyczną chwilę, nikt ani nic poza nimi. Wszak po naszej dwójce zostanie jedynie kupka pyłu, jak coś tak ulotnego mogłoby nieść w sobie pamięć o jakiejkolwiek trosce?
Ciemność była wszechobecna. Wnikała w najgłębsze zakamarki duszy, rozpalając irracjonalny strach. Jak inaczej nazwać to uczucie? Śmierć czekała na nas na każdym kroku. Czemu akurat teraz poczułem się źle? Niepewnie? Mirage zlewał się z otoczeniem. Gdyby nie równomierny oddech samca, już dawno pomyślałbym, że to wszytko to jeden wielki majak senny. Ciepło, które od niego biło, utwierdzało mnie jednak w przekonaniu, że nie jestem sam, że jeszcze mnie nie opuścił i wciąż kroczył przy moim boku.
Panika rosła we mnie, a ja czułem, że dłużej nie wytrzymam. I gdy byłem już o krok od poddania się, wykrzyczenia, że nigdzie dalej z nim nie idę, bo ta droga prowadzi do nikąd, dostrzegłem światełko. Przyspieszyliśmy kroku, znaczy, ja przyspieszyłem, Mirage snuł się za mną w swoim tempie. Górna część tunelu była rozwalona. Promienie słońca wkradały się do podziemi, lawirując pomiędzy stalowymi drutami - pozostałościami po ludzkiej konstrukcji.
Świeże powietrze napełniło mnie spokojem. Zwróciło mi możliwość racjonalnego myślenia, już nie chciałem panikować. Musiałem wziąć się w garść, inaczej moglibyśmy nigdy nie wrócić. Czarny jak smoła samiec pojawił się w końcu w strugach światła. Wytrzymałem spojrzenie bursztynowych oczu, mieniących się w świetle. Teraz, gdy dookoła panował półmrok, przywodziły na myśl płynne złoto. Trzeba było mieć się na baczności, jeden ruch i można było przepaść na dobre.
Każdy kolejny krok zbliżał nas do celu. Słyszałem, jak gryzonie przemieszczają się w betonowych ścianach. Ich długie pazury ocierały się o zimne ściany, grube, obślizgłe ciała przeciskały się korytarzami, powodując u mnie gęsią skórkę. W ścianach były ich setki, a może i tysiące.
Naszą uwagę przykuły przeraźliwe wrzaski, niosące się echem po tunelu. W kącie miała miejsce scena rodem z horroru. Dwa obślizgłe osobniki rozszarpywały swojego żywego kolegę. Ofiara szarpała się, próbując wyswobodzić się z objęć śmierci, jednak było już za późno. Jego ciało zastygło w bezruchu, a do grupki dobiegły kolejne szczury, zachęcone zapachem świeżej krwi.
- Mój Boże - szepnąłem szczerze przerażony. Smolisty egzaminator wydawał się być niewzruszony. Czyżby krwawa brutalność nie robiła na nim wrażenia? Co też siedziało w umyśle Mirage? Cokolwiek to było, prowokowało w nim obojętność.
- Zabijmy je - wyszeptał egzaminator, marszcząc brwi. Zwiesił łeb, a ja odniosłem wrażenie, że od pisków i jęków boli go głowa. Tak, trzeba było się ich pozbyć. Jednak plan musiał być dokładny i przemyślany. Nie mogliśmy przecież mordować każdego gryzonia pojedynczo. Istniała szansa, że zaatakują nas w grupie, przez co zostaniemy pokonani.
- Mirage - zacząłem, gdy w mojej głowie powoli formował się pomysł na unicestwienie gniazda. Pies podniósł na mnie zmęczone spojrzenie. - Pamiętasz, tam dalej jest uskok w tunelu. Ludzie zbudowali niższe kondygnacje. Ostatnio dziura była wypełniona wodą - mówiłem bardzo szybko, ale też cicho, żeby nie zwrócić na siebie uwagi zmutowanych gryzoni.
- One dobrze pływają... - odparł sceptycznie. Pokręciłem przecząco głową. Nie to miałem na myśli. Woda faktycznie miała być narzędziem, ale nie chciałem wywabiać szczurów z ich gniazda. Wręcz przeciwnie.
- Zalejemy tunele - przerwałem, zanim jeszcze zdążył dokończyć swoją wypowiedź. Utkwił we mnie rozkojarzone spojrzenie. - Pomyśl, Mirage, gdzie one żyją.
Pies skupił się na zadaniu. Widziałem, jak powoli dociera do niego do czego piję. Jego pysk rozjaśnił się nieco, a oczy zrobiły się żywsze. Nawet nie starałem się ukryć rosnącego podekscytowania. Miałem go po swojej stronie, a to najważniejsze. Jeśli tylko upewnimy się, że szczury nie mają innego wyjścia, damy radę wpuścić wodę do rur, w których się gnieżdżą. Jak? Użyjemy wajchy, znajdującej się w maszynowni na końcu stacji. Mechanizm ten otworzy metalowe wrota, które prowadzą do wspomnianych wcześniej rur. To osuszy niższe kondygnacje, a szczury zginą w swoich parszywych norach.
Uzgodniliśmy krok po kroku, dokładny plan działania.
Najpierw wróciliśmy się do wyrwy w tunelu. Po gruzach udało nam się wyjść na powierzchnię, skontrolowaliśmy teren. Nasze poczynanie miało na celu zagwarantowanie, że szczury nie uciekną jakimś tajemnym wyjściem. Starannie przeszukaliśmy powierzchnię, zgodnie stwierdzając, że nie ma najmniejszej szansy, żeby rury miały tu swoje ujście.
Wróciliśmy więc do tunelu, zabierając ze sobą kawałki materiału i większe odłamki betonu. Musieliśmy działać bardzo szybko i sprawnie. Gryzonie w każdej chwili mogły nas zaatakować, a plan przewidywał chwilowe rozdzielenie się. Jedno z nas musiało pilnować wejścia do gniazda, gdy drugie pociągnie za wajchę w maszynowni. Czułem się odpowiedzialny za powodzenie tej misji, dlatego instynktownie przejąłem dowodzenie i wydawałem rozkazy.
Mirage stawiał opór, gdy powiedziałem, że to ja zostanę przy wejściu. Jednak równie dobrze mógł nic nie mówić, byłem zbyt zdeterminowany i uparty, aby mu ulec. Wiedziałem, że tak będzie lepiej. Oponował. Nie słuchałem go, cierpliwie czekając, aż ugnie się pod ciężarem mojej bezwzględności.
Siedziałem, nawet na niego nie patrząc. Skierowałem wzrok w bok, zawieszając go gdzieś w bezimiennej przestrzeni. Minuty mijały, a Mirage nie był w stanie nic wskórać. Poddał się więc. Gdy wyraził gotowość, podniosłem się z zimnego podłoża. Musieliśmy wyruszyć wspólnie, tak, aby nasze akcje zgrały się w czasie. Spojrzałem na niego ostatni raz.
Może liczył na krótkie powodzenia, a może wystarczała mu cisza z mojej strony. Kiwnął w końcu głową, napinając wszystkie mięśnie. Rzucił się przed siebie, pędząc jak najszybciej do opuszczonej maszynowni. Wystartowałem sekundę po nim, z płytą gruzu i płóciennym materiałem w pysku. Gdy dotarłem do dziury, zacząłem wypychać ją brudnym ścierwem. Na zewnątrz były trzy szczury, które od razu zerwały się do obrony gniazda. Gryzły moje łapy, gdy ja upychałem materiał najszczelniej jak tylko potrafiłem. Na końcu przykryłem dziurę sporą płytą, licząc na to, że zatrzyma to wodę, a przede wszystkim szczury, przed ucieczką.
Zacząłem bronić się przed gryzoniami, kłamiąc zębami na oślep. Pierwszego przycisnąłem do ziemi łapą, rozrywając jego brzuch pazurami. Przeraźliwy wrzask kompana tylko nakręcił pozostałe dwa osobniki, które teraz ze zdwojoną siłą mnie atakowały.
Jeden z nich zdołał mi się wspiąć na bok. Rozpędziłem się więc, uderzając nim w brudną ścianę. To ogłuszyło zwierze, które spadło na ziemię. Wtedy, z głuchym warknięciem, skręciłem mu kark, pozbywając się napastnika. Do moich uszu doszło głośne tąpnięcie. Domyśliłem się, że to Mirage przekręcił wajchę. Rzuciłem się więc do miejsca, w którym zablokowałem wyjście z gniazda. Trzymałem zaporę własnymi łapami, czekając aż woda uderzy z drugiej strony.
Trzeci napastnik syknął wściekle, wpijając się z moją nogę. Zawyłem, starając się opanować ból. Nie mogłem puścić tej lichej konstrukcji. Zacisnąłem zęby, gdy poczułem jak krew spływa mi po skórze. Szczur nie próżnował, zadając mi koleje ciosy swoimi długimi zębami. [-8 HP] Nagle do moich uszu dotarł pisk. W jednej chwili poczułem, jak mała zapora ugina się pod ciężarem zdesperowanych szczurów i wody. Napierały wściekle, starając się wydostać ze śmiertelnej pułapki. Dostrzegłem, że woda przecieka bokiem, co utwierdziło mnie w tym, że rury były drożne i nasz plan mógł wypalić. Zaśmiałem się cicho. Sam nie wiedziałem, czy ze szczęścia, czy stresu.
Mirage, dysząc ciężko, dopadł szczura, który właśnie wygryzał mi dziurę w plecach. Rozszarpał go, jednym mocniejszym ruchem głowy. Ból i tak tłumiła adrenalina w moich żyłach. Kątem oka spojrzałem na psa, który już pomagał mi trzymać płytę.
Uśmiechnąłem się.
Mirage?
Bonus
dodatkowa nagroda za +2000 słów
|
▲
Malcolmie, twoje poświęcenie jest godne oklasków. Mimo ataku fali szczurów i zdobycia nowych ran, tracąc przy tym 8 HP, udało ci się zniszczyć ich gniazdo. Teraz powinieneś zająć się krwawiącą dziurą w plecach, lecz tej nocy możesz spać spokojnie. Sfora ma jeden problem mniej.
Zdobywasz +1 SIŁA, +2 SZYBKOŚĆ, +2 WYTRZYMAŁOŚĆ, +9 KOŚCI.
Zdobywasz +1 SIŁA, +2 SZYBKOŚĆ, +2 WYTRZYMAŁOŚĆ, +9 KOŚCI.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz