Naya w najśmielszych snach nie przypuszczałaby, że już w pierwszym dniu swego życia w sforze może zostać rzucona na tak głęboką wodę. Okazało się, że jednym z najbardziej dających obecnie w kość psom problemów były szczury. W pierwszym odruchu miała ochotę się zaśmiać, usłyszawszy o tym - dużo szczurów oznaczało w końcu dużo żarcia - lecz Malcolm szybko ją doedukował. Szczurów było cholernie dużo. Szczury były piekielnie agresywne. Szczury nie były pierwszą z plag, mogły więc również nie być ostatnią z nich.
- Dołącz do sfory, Nay, na pewno będzie fajnie - mamrotała pod nosem, wspinając się po schodach w zupełnie jej obcym budynku. - Jasne, każdy marzy o krwi w wodzie i gigantycznych marzeń. To jak wygrana na loterii. Sto, a może nawet tysiąc razy lepsze od samotnego życia w lesie.
Sama nie wiedziała, po co tak właściwie miele jęzorem - chyba po prostu musiała nim mielić i już - ponieważ do całej tej sprawy podchodziła dość optymistycznie, nawet jeśli zaraz mieli wysadzić w powietrze jakiś śmietnik, czyli marnować zapewne znajdujące się tam pożywienie (nie wspominając już nawet o tych wszystkich szczurach, z których miało się zrobić "bum"). W końcu zamknęła jednak jadaczkę i stanęła w oknie, z którego miała doskonały widok na wszystko to, co widzieć w tej chwili powinna. Gdy dostała sygnał, zajęła się podpalaniem i zrzucaniem na śmietnik zapałek na masową skalę. Gdy uznała, że "styka", odskoczyła wgłąb budynku, by już po chwili móc wysłuchać symfonii huku i popiskiwania rozrywanych szczurów.
Coś było nie tak. Fajczący się śmietnik i zdychające szczury nie wydawały z siebie takiego szuruburu, jakie słyszała. Szuruburu zresztą, jak po chwili zrozumiała, dochodziło tuż zza niej.
- A niech to szlag - zdążyła jedynie wypalić, gdy zauważyła zbliżającego się do niej truposza, zanim rzuciła się do ucieczki. - Malcolm! - ryknęła, zbiegając po schodach tak rozpaczliwie nieporadnie, że cudem było, że nie skręciła sobie karku.
Przywódca wywrócił oczami i wyskoczył przed nią, by stanąć w jej obronie. Oczywiście mogłaby mu pomóc, ale coś jej się zdawało, że mogłaby mu bardziej przeszkodzić, więc stanęła z boku i świetnie się bawiła w roli damy w opresji. Jej "ochy" i "achy" musiały być zapewne denerwujące dla walczącego samca, ale jej pysk po prostu nie chciał się zamknąć.
- Brawo! - palnęła, gdy wróg został już pokonany. - Znaczy... Dzięki - dodała nieco zmieszana.
- Nie ma za co - prychnął pies, jak jej się zdawało, nieco rozbawiony jej zachowaniem.
- Jesteś cały brudny - skrzywiła się patrząc na to, jak jego śnieżnobiała sierść ocieka teraz wręcz ciemną mazią. - Jest tu gdzie się oczyścić? Powinieneś się oczyścić - skwitowała. - Może pójdziemy nad rzekę?
- Nad rzekę udają się jedynie łowcy podczas wykonywania swoich obowiązków. Jest tam o wiele więcej szwendaczy niż tutaj, więc wypady tam są dość ryzykowne - zauważył zielarz.
- Aha - bąknęła Naya, zbita nieco z tropu. - Po drodze tutaj widziałam wiadro z deszczówką. Jak pomożesz mi zataszczyć je na górę, zrobimy ci prysznic - szybko znów złapała zapał.
- Chcesz mi wylać wiadro deszczówki na głowę?
- Tak, a co? - machnęła jedynie ogonem i już jej przy nim nie było. - No chooodź, sama nie dam rady! - krzyknęła do niego, gdy stanęła już przy wspomnianym przez siebie wcześniej wiadrze.
Nawet jeśli Malcolm miał w tamtej chwili ochotę ją zamordować, nie okazał tego. Podszedł do niej i bez słowa wziął się za asystowanie jej (czytaj: wykonywanie większości roboty) przy przeniesieniu wiadra do budynku, a potem wniesieniu go na piętro i postawieniu na parapecie, tak, by Naya mogła bez problemów wylać na niego jego zawartość.
- Gotowy? - krzyknęła wystawiając łeb przez okno, gdy zajął on już pozycję tuż pod oknem. - To trzy... - zaczęła odliczanie, gdy w odpowiedzi na jej pytanie skinął głową - dwa... jeden!
Wiadro przechyliło się, a woda z głośnym chlupotem wylała się na przywódcę. Łowczyni chwyciła lekkie już wiadro w kły i zbiegła po schodach (tym razem prawie się zabijając przez to przeklęte blaszane naczynie, a nie tylko przez własny pęd), by jak najszybciej znaleźć się ponownie przy nim.
- No, teraz wygląda jak należy. - Mokry - parsknęła, widząc, jak ścieka z niego deszczówka - ale czysty. - Tylko żebyś się nie przeziębił.
- Wracajmy do metra - zarządził lider, a Naya bez wahania na to przystała.
Gdyby wiedziała, że już niedługo będzie musiała przez cały czas siedzieć w podziemiach, nie dałaby się tam zaciągnąć tak łatwo.
[Przeskok czasowy: 3. plaga]
Nadeszła następna plaga. Przeklęte owady, całe roje przekletych owadów, oblegały Strefę. Na powierzchni było od nich aż czarno, a ich ugryzienia mocno dawały się we znaki psom. Przywódcy szybko podjęli decyzję - wszyscy członkowie sfory przenieśli się na stałe do metra.
Pierwsze doby były w porządku. Odpoczywała, szukała szczurów czy wody, a potem znowu odpoczywała. Nie socjalizowała się z nikim specjalnie, lecz nie przeszkodziło jej to w poznaniu imion otaczających ją osobników - wystarczyło uważnie słuchać, gdy rozmawiali w jej pobliżu. Nauczyła się też, że oprócz łowców (czyli jej samej, Hany, która ją tu przyprowadziła, i jakiejś suczki, której imienia nie potrafiła poprawnie wymówić i która dołączyła do stada niedługo po niej) w sforze byli jeszcze zielarze (na przykład Malcolm), uzdrowiciele i szeptacze. Ponad nimi stali jeszcze Blodhundur, druga przywódczyni, Xavier, który rządził szeptaczami, i Mirage, którego funkcji nie udało jej się jeszcze rozgryźć. I wszyscy oni kisili się właśnie w podziemiach.
Przez dłuższy czas nie widywała Malcolma. W jakiś sposób tego żałowała - choć było to idiotyczne, po tej przygodzie ze szczurami, truposzem i deszczówką wylaną z okna zdążyła się już do niego trochę przywiązać. Czasami zdawało jej się, że dostrzegała go kątem oka, lecz po chwili okazywało się, że to jakiś niższy od niego biały pies. Czekała więc, dając losowi zdecydować, kiedy spotka go po raz kolejny.
Gdy drzwi od jakiegoś wagonu były otwarte, zawsze musiała zapuścić tam żurawia. W ten sposób zresztą dowiedziała się, gdzie składowane jest jedzenie, czy też gdzie śpi taki czy owaki pies. Raz nawet przez przypadek wparowała do wagonu jakiejś suce owczarka niemieckiego, myśląc, że wchodzi do siebie, lecz ta na szczęście spała i zapewne nawet nie wiedziała o tej jej krótkiej wizycie. Tym razem za otwartymi drzwiami dostrzegła właśnie przywódcę i zielarza w jednym. Nie był to szczególnie dobry widok - leżał przy ścianie z jednym okiem otwartym, a drugim zamkniętym. Wyglądał jeszcze gorzej niż w momencie, kiedy widziała go po raz ostatni, choć już wtedy zdawało jej się, że nie jest z nim tak dobrze, jak powinno być. Zagapiła się, nieco zmartwiona.
- Naya? - usłyszała i drgnęła.
- Cholera - wypadło z jej pyska, zanim zdołała to powstrzymać. - Cześć, Malcolmie. Przepraszam, już sobie idę - uśmiechnęła się niepewnie.
- Zaczekaj chwilę - poprosił, a ona stanęła jak wryta, jakby pod wpływem magicznego zaklęcia. - Wejdź.
Skinęła łbem i weszła do wagonu. Był w nim sam, lecz po tym, iż jego legowisko nie było jedynym znajdującym się w tym miejscu domyślała się, że nie był tu jedynym lokatorem. Po chwili wahania usiadła przed nim.
- Mogę mieć do ciebie prośbę? - zaczął po tym, jak i on sam zmienił pozycję na siedzącą.
- Och - mruknęła zaskoczona. - Tak, tak, jasne - machnęła niepewnie ogonem. - O co chodzi? - przekrzywiła łeb nieco w prawą stronę, wpatrując się w niego uważnie.
Malcolm?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz