Lecz, oczywiście, nie przebywałem tu dla relaksu. Po pierwsze, zupełnie nie miałem na to czasu, po drugie zaś - wolałbym przeciskać się przez pole pokrzyw, niż marnować wolne na bezsensowne opalanie się. Dostałem kolejne polecenie od Xaviera. "Idź poszukaj następnych gniazd". Skrzywiłem się na sam dźwięk słowa, które kończyło zdanie. W ciągu kilkunastu dni zdążyłem dobitnie przekonać się do tego, że wolałem walczyć ze szwendaczami. Przynajmniej rzadko kiedy zdarzało się, że atakowały całą grupą. Na głównym peronie Metra, po tym, jak prawie ukradły ci zupełnie świeży posiłek.
Tak czy inaczej, samiec dał mi dokładne wskazówki, gdzie powinienem słuchać nowego skupiska gryzoni. Miałem do przeszukania raptem cztery ulice, lecz skręciłem w odpowiednią od razu. Ów kupa śmieci natychmiast wydała mi się podejrzana. Nie chciałem płoszyć zwierząt (choć były tak zuchwałe, że podejście do nich skończyłoby się raczej atakiem, a nie ucieczką szczurów) dlatego właśnie udałem się na dach. W dodatku stamtąd miałem doskonały widok na całą okolicę, co pozwoliło mi na obserwację nie tylko wyznaczonego miejsca, ale i okolicznego terenu. Dzięki temu mogłem wziąć nogi za pas, jeśli stałoby się to konieczne.
Niedługo mogłem zacząć się zbierać. Upewniłem się, że ów nasyp istotnie jest gniazdem, w dodatku niemałym. Co chwilę wychodziły z niego jakieś osobniki, węszyły krótko w powietrzu i odbiegały w nieznanym mi kierunku. Mogłem zdać raport Xavierowi i dobitnie oznajmić mu, że wykonałem zadanie. Chyba że znowu spadnie na mnie obowiązek wytępienia szczurzej populacji.
- Romulusie? - za moimi plecami rozległ się znajomy głos, który natychmiast wyrwał mnie z lekkiego otępienia.
Podskoczyłem odruchowo, zaskoczony tym, jakim cudem Malcolmowi udało się mnie podejść. Ponownie. Wbiłem w niego zdezorientowany wzrok, próbując coś wyczytać z ekspresji owczarka. Był rozluźniony i raczej spokojny, co wskazywało na to, że nie był tu po to, by przekazać mi coś tragicznego. Na pewno też nie postanowił przeszkodzić mi w warcie tylko po to, by uciąć sobie koleżeńską pogawędkę.
- Słyszałeś na pewno o Zgromadzeniu, prawda? - delikatnie zaakcentował pytanie, choć nie potrzebował mojej odpowiedzi. Mimo tego skinąłem łbem. Każdy o nim słyszał. Przynajmniej w teorii, bo, jeśli się nie myliłem, grupa ta jeszcze nawet nie istniała. Wzmianki o niej pojawiały się za to w konwersacjach niektórych psów dosyć często.
- Mnie i Blodhundur przydała by się pomoc w podejmowaniu decyzji, szczególnie patrząc na to, że sfora ostatnio poważnie się rozrosła. Postanowiliśmy mianować czwórkę psów na potencjalnych członków Zgromadzenia - zaczął dyplomatycznie, w skrócie wyjaśniając całą sytuację. Dalej jednak nie rozumiałem, dlaczego musiał powiedzieć to akurat mnie, dokładnie teraz, gdy zdecydowanie miałem na głowie inne problemy. - Wybraliśmy także ciebie - dodał po chwili, powodując tym samym moje niemałe zdziwienie.
Dziwiło mnie, że zostałem wyznaczony, skoro czuwała nad tym Blodhundur. Zdecydowanie się nie lubiliśmy, wiedzieli to chyba wszyscy dookoła. Ja uważałem, że jest porywcza i niezbyt nadaje się na przywódcę, ona z kolei twierdziła, że jestem aroganckim i mizoginistycznym draniem. Nie szczególnie znaliśmy się z Mirage, wcześniej bowiem nie mieliśmy ze sobą za wiele do czynienia. Samiec zapewne stanął po stronie siostry. Pozostała dwójka u władzy stała zaś po mojej stronie. Xavier, generał, przyprowadził mnie do sfory i to pod jego okiem stawałem się coraz lepszym szeptaczem. Znał mnie od dawna i wiedział, że mam potencjał, i, mimo tego, że nieraz irytowaliśmy siebie nawzajem, a nasze konwersacje zawsze były suche i zdawkowe, czuliśmy do siebie znaczny szacunek. Malcolm również z pewnością wstawił się za mną. Niekiedy nie zgadzaliśmy się ze sobą, czasami padały jakieś gorzkie słowa, ale byliśmy do siebie dosyć pozytywnie nastawieni. Owczarek bez żadnych wątpliwości mógł być uznany za dobrego i roztropnego przywódcę.
- Mogę wiedzieć, kto jeszcze ma szansę na wejście do Zgromadzenia? - odezwałem się po raz pierwszy, uważnie obserwując białego psa.
- Decoy, Catelyn i Hana. - Pierwsza mnie nie zdziwiła. Była mała, zaskakująco drobna, choć od jej dzieciństwa miałem nadzieję, że odrośnie trochę od ziemi i będzie miała chociażby kilkanaście centymetrów w kłębie więcej. Mimo tego ciężko pracowała i, jakimś cudem, radziła sobie ze szwendaczami. Wybór Catelyn nieco zbił mnie z tropu, chociaż po chwili namysłu musiałem przyznać, że i ona nie próżnowała. Spotkałem z nią zaraz po tym, jak dotarła do Metra, gdy była jeszcze przerażona i zupełnie nieumiejętna. Nie potrzebowała jednak długo czasu, by nauczyć się potrzebnych rzeczy. Co do Hany - nie miałem większego zdania, była łowczynią, co oznaczało, że rzadko się widywaliśmy, nie interesował mnie więc jej żywot. Nie wiedziałem nawet, jak dobrze spisuje się w swojej pracy. W końcu magazyn świecący pustkami nie był dobrym wyznacznikiem jej pracowitości, patrząc na to, że głodnych psów było kilkanaście.
Malcolm zamilkł, obrócił się na pięcie i ruszył ku klatce schodowej. Nie musiałem pytać, by wiedzieć, że dawał mi znak, by pójść za nim. To właśnie w nim lubiłem. Był rzeczowy, ale niezbyt gadatliwy, a często zapadające milczenie podczas spotkań z nim było zupełnie naturalne i wręcz odprężające. Nie musiałem się starać, by na siłę odgonić spadającą na nas co jakiś czas ciszę. Oboje lubiliśmy taki stan rzeczy.
Zgrabnie zeskakiwałem po kolejnym stopniach, pozwalając uprzednio owczarkowi na odejście na bezpieczną odległość. Ledwo trzymające się schody drżały w agonii po każdym susie, wzbijając tym samym w powietrze chmury pyłu i kurzu. Zdawałem sobie sprawę, że po tej przeprawie moja sierść była nieestetycznie pooblepiana brudem. Zmarszczyłem brwi. Powinienem lepiej prezentować się na takie rozmowie. Otrzepałem się, natychmiast po tym, gdy opuściliśmy budynek, mając nadzieję, że w drodze powrotnej lekki wiatr całkiem pozbędzie się pyłu przylepionego do mojego ciała.
Na szczęście mój punkt obserwacyjny znajdował się blisko jednego z wejść do Metra. Dzięki temu uniknęliśmy długiej wędrówki w palącym słońcu. Dochodziło południe, temperatura więc osiągała już swój szczyt. O ile Malcolmowi z jego śnieżnobiałą sierścią nie było zapewne tak trudno wytrzymać upałów, ja najchętniej wychynąłbym pysk z podziemi dopiero po zmroku. Chwilę po wyjściu na ulicę dogoniłem samca, nie chcąc już wlec się za nim jak na postronku. Zrównałem się z przywódcą, rzucając mu krótkie spojrzenie. Odwzajemnił je bez słowa. Zdecydowanie najbliższą konwersacją, jaka się między nami odbędzie, będzie ta przy całej reszcie Zgromadzenia.
Schody, które wybraliśmy, by zejść z powierzchni, były oddalone raptem o jakieś trzysta metrów od głównego peronu. To właśnie ta stacja była pełna automatów i to tutaj po raz pierwszy walczyliśmy z Malcolmem bok w bok. Odległe wspomnienie sprawiało, że chciałem się uśmiechnąć. Między nami była nić porozumienia, która powstała właśnie wtedy.
Na głównym peronie tym razem nie było zbyt wielu psów. Oprócz natychmiast rzucającej się w oczy grupy, stłoczonej wśród wagonu, w którym odbywały się obrady przywództwa. Z szacunkiem kiwnąłem łbem Xavierowi, który odwzajemnił uprzejmy gest. Posłałem spokojne spojrzenie Mirage, nie wiedząc, jak inaczej miałbym przywitać się z kimś, kogo praktycznie nie znam. Na widok Blod zaś uśmiechnąłem się, raczej cynicznie, choć ze wszystkich sił starałem się to ukryć. Była niezadowolona. Wręcz czułem, jak paruje od niej złość. O nie, ona nie chciała mnie w Zgromadzeniu. Jaka szkoda, że musiała się pogodzić z myślą, iż od dziś będę częścią tej grupy. Wszedłem do pociągu, dalej idąc za Malcolmem. Powiodłem wzrokiem po zaskakująco obszernym wejściu. Byłem pierwszy. Wbiłem wzrok w ziemię, nagle nieco speszony faktem, że znajdowałem się sam na sam z psami, które przewodziły sforą. Wolałem wejść tutaj ostatni. Zszokować wszystkim swoim nagłym pojawieniem się na ostatnią chwilę (chociaż czy rzeczywiście ktokolwiek byłby zaskoczony?).
Na kolejną osobę nie musiałem długo czekać. Decoy. Ostrożnie wsunęła łeb do wagonu, następnie jednym susem znalazła się w nim cała. Nie dojrzała mnie od razu. Stałem przy ścianie, niemal w kącie, tam, gdzie panował półmrok. Moja czarna sierść i ciemne ślepia niechybnie była nie do odróżnienia od otoczenia, o ile nie wiedziałeś, gdzie szukać. Jej złudne nadzieje na przebywanie w miłym i życzliwym towarzystwie szybko jednak zostały rozwiane. Mina samicy od razu stężała, a jej ciało nagle stało się napięte. Na sztywnych łapach wyminęła mnie, mając nadzieję, że dystans, który zachowała, uchroni ją przed jakąkolwiek interakcją. Miałem wrażenie, że gdyby mogła, Decoy bez zastanowienia zapadłaby się pod ziemię.
Następna była Catelyn. Zaszczyciła nas swoją obecnością jako trzecia. Wyglądała na stosunkowo pewną siebie. Moja zwalista sylwetka przykłuła jej uwagę zaraz po wejściu. Tak jak i poprzednia suka, która mnie ujrzała, Cat zdecydowanie nie była zadowolona z takiego obrotu spraw. Na jej pysk wypełzł dziwny grymas, przypominający naraz zarówno irytację jak i obrzydzenie. Ekspresja po sekundzie zamieniła się w uśmiech, gdy samica skierowała wzrok na biało-rudą towarzyszkę niedoli.
Na koniec do wagonu weszła Hana. Nie zwróciłem szczególnej uwagi na borderkę. Nie interesowała mnie. Wątpiłem w to, by od czasu jej dołączenia do sfory, zamienił z łowczynią choć jedno słowo. Została zawołana pierwsza, opuszczając wagon jeszcze szybciej, niż się pojawiła. Udała się do sąsiedniego pomieszczenia, prędko przemykając przez drzwi, które uchylił dla niej ktoś z przywództwa.
W takim razie miałem do czynienia z dwoma osobami, których nie znałem, dwoma, które mnie lubiły i zapewne wezmą moją stronę, gdy zajdzie taka potrzeba i trzema, z którymi moje relacje były, w najlepszym wypadku, napięte. Cudowny bilans.
Zwróciłem się w stronę Decoy. Bawiło mnie jej zdenerwowanie. Z jakiegoś powodu wyraźnie niekomfortowo czuła się w mojej obecności. Czemu reagowała na to aż tak negatywnie? Od dłuższego czasu nie było między nami nowych sprzeczek. Zastanawiałem się, czy przyjmie propozycję. Co prawda dobrze radziła sobie w pracy, ale byłem prawie pewien, że wytypowała ją Blod. W końcu musiała zadbać o pozycję swojej rzekomej córeczki. Dalej uważałem, że to ja więcej przysłużyłem się do wychowania trzyletniej samicy, niż sama Blodhundur. Nagle zezłoszczony faktem, że prawdopodobnie zyska nowe stanowisko tylko przez wstawiennictwo swojej opiekunki, rzuciłem w stronę białej złośliwy przycisk. Samica na przemian marszczyła brwi i pysk, słuchając moich, pełnych agresji, zdań. Nieco się zmieszała, czuła się jeszcze mniej komfortowo niż wcześniej, lecz starała się to ukryć.
- Spierdalaj - odparła gardłowo, chcąc uniknąć konfrontacji, jednocześnie nie poddając się bez walki. Wyminęła mnie gniewnie, w kilku susach znajdując się na zewnątrz. Łatwo było ją sprowokować.
Czekałem cierpliwie, pogrążając się w zamyśleniu. Oferta wstąpienia do Zgromadzenia była całkiem kusząca. Zdecydowanie nie nadawałem się na przywódcę, byłem na to zbyt porywczy i pamiętliwy, w dodatku nie wszystkie sprawy sfory obdarzałem jakimkolwiek zainteresowaniem. W dodatku preferowałem życie względnego samotnika, który kontakty ze współplemieńcami ogranicza niemalże do niezbędnego minimum. Skupiałem się głównie na własnych problemach i treningach, niewiele czasu poświęcając innym. Gdybym jednak znalazł się w radzie, nie podejmowałbym decyzji sam. Perspektywa odrobiny władzy nęciła mnie od zawsze, a teraz mogłem zrealizować to pragnienie. Poza tym mogłem przysłużyć się stadu. Byłem dobrym szeptaczem i strategiem. Mógłbym zajmować się tym, co dotyczy walki i defensywy, na tym bowiem znałem się najlepiej. Niech kto inny zastanawia się nad tym, jak rozwiązać problem głodu czy choroby roznoszącej się po sforze w błyskawicznym tempie.
- Romulusie, twoja kolej. - Zza drzwi wychylił się Malcolm, wyrywając mnie z zamyślenia. Z zaskoczeniem stwierdziłem, że w wagonie nie było już żadnego kandydata prócz mnie.
W dalszym ciągu nieco zbity z tropu, ruszyłem przed siebie, by po chwili zniknąć w sąsiednim wagonie. Czwórka decydujących stała naprzeciwko, w równych odstępach, zawieszając na mnie wyczekujący wzrok. Przeszedł mnie dreszcz. Ponownie skinąłem łbem, chcąc wyrazić swój szacunek dla uprzywilejowanej grupy.
- Jak pewnie zdążyłeś się już dowiedzieć, zostałeś wybrany przeze mnie na kandydata do zgromadzenia - zaczął spokojnie biały owczarek. Nie było to dla mnie żadnym zaskoczeniem. Od razu po usłyszeniu tej nowiny zdałem sobie sprawę, że wytypowany zostałem albo przez przemawiającego samca, albo przez Xaviera. - Ja i pozostała trójka tu obecnych dostrzegła twoje zaangażowanie w bronieniu sfory, a także twoje predyspozycje do pewnych działań. - Uniosłem brwi pytająco. O jakie predyspozycje dokładnie mu chodziło? Czyżby sugerował, że podejmowanie decyzji za innych było moją mocną stroną? - Chcieliśmy więc się dowiedzieć, czy zechciałbyś stać się częścią Zgromadzenia i uczestniczyć we wspólnych obradach. - Blod jako jedyna wyglądała na zupełnie znudzoną, a nawet zirytowaną. Dalej nie mogła pogodzić się za tym, że miałem za sobą aż dwa psy, które mogły za mnie poręczyć.
Nastała chwila ciszy, przerywana tylko subtelnymi oddechami któregoś z naszej piątki. Wszystkie oczy były wbite we mnie, sprawiając, że sierść na karku stawała mi dęba. Powiodłem wzrokiem po pyskach zebranych, na każdej zatrzymując się przez chwilę. Nagle uśmiechnąłem się triumfalnie.
- Zgadzam się.
Bonus
dodatkowa nagroda za +2000 słów
|
▲
Romulusie, dzięki Tobie odkryliśmy kolejne gniazdo szczurów. Przekonałeś się na własnej skórze, że jest to żmudna i ciężka praca. Najgorsze jeszcze przed Tobą. Wróć do nasypu i znajdź sposób na to, aby zniszczyć legowisko gryzoni.
Zdobywasz +2 SZYBKOŚĆ, + 1 WYTRZYMAŁOŚĆ, + 1 SIŁA + 8 KOŚCI
Zdobywasz +2 SZYBKOŚĆ, + 1 WYTRZYMAŁOŚĆ, + 1 SIŁA + 8 KOŚCI
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz