Dołączając do Sfory, wzięłam na siebie dużą odpowiedzialność. Jako uzdrowicielka, faktycznie, nie byłam narażona na bezpośrednią walkę ze szwendaczami, choć zawsze z tyłu głowy miałam taką myśl a co gdyby... Ja, pani medyk, musiałam walczyć o życie i zdrowie wszystkich Sforzan. Wybranie się na wyprawę najzwyczajniej w świecie należało do moich obowiązków. Jeśli chciałam dobrze wykonywać swoje zadanie, cóż, musiałam pokonać lęk i stawić czoła temu, co czeka na mnie na powierzchni.
Teraz, gdy zmierzałam po drugi składnik, zerkałam co chwilę na torbę Remusa. Torbę, którą przed chwilą niemal zgubiłam. Czymś oczywistym było dla mnie zawrócenie. Musiałam ją odzyskać, inaczej mogłabym narazić się na dyskredytację w oczach przyjaznego zielarza. Któż to widział, pożyczać i gubić!
Żwawym kłusem dzielnie przemierzałam wyznaczoną przez siebie trasę. Kolejnym celem miała okazać się Rzeka. Co za tym idzie, w myślach już już wyciągałam łapę po drobne kwiatuszki złotnika.
Dzień miał się ku końcowi. Słońce powoli przytulało do siebie horyzont, powodując, że świat mienił się cudownym, pomarańczowo-różowym odcieniem. Gdybym tylko miała więcej czasu, a powierzchnia była bezpieczna, chętnie zatrzymałabym się na chwilę, aby podziwiać wszechobecną zieleń, tak pięknie współgrającą z barwami zachodu. Westchnęłam z utęsknieniem do dni, w których beztroskie podziwianie piękna natury wcale nie było niebezpieczne. Czasów, gdzie mogłam bezkarnie wpatrywać się w słońce, a później, jeśli tylko było mi mało, podziwiać księżyc w towarzystwie gwiazd. Dziś, choć tak upragnione, było niestety niemożliwe. Z ogromnym trudem zmusiłam się do szybszego tempa, ignorując to, co świat miał mi do zaoferowania.
Wkrótce, bez zbędnych przygód, znalazłam się niedaleko Rzeki. Temperatura w tej okolicy była znacznie niższa, roślinność gęstsza i jakby bardziej różnorodna, choć trzeba przyznać, że dopiero stawiałam pierwsze kroki w tej dziedzinie. Ciężko więc było mi rozpoznać poszczególne gatunki. Istniało również prawdopodobieństwo, że kwiaty rosły także na skraju Lasu. To ja byłam zbyt zdenerwowana, aby zwrócić na nie uwagę. Tutaj, wsród wysokich traw, z torbą Remusa i pierwszym składnikiem, czułam się już znacznie pewniej. Nie oznacza to, że zupełnie odpuściłam, o nie! Wciąż pozostawałam czujna. Uszy i oczy dookoła głowy, trzeba uczyć się na błędach, ot co!
Pełna optymizmu, przedzierałam się przez gęstą roślinność, wytaczając sobie trasę wprost do przezroczystej tafli. Kojący szum ogromnych mas wody dodawał mi otuchy. Delikatny uśmiech pojawił się na ustach. Dawno nie widziałam czegoś tak pięknego.
Ostatnie promienie słońca przedostały się jakoś przez gałęzie, który zaplatały się na niebie, tworząc ochronny klosz. Strugi światła tańczyły ze sobą, mieniąc się i błyszcząc. Odbijały się od tafli, przez co każdy obserwator mógł odnieść złudne wrażenie, jakoby woda posypana była drobinami brokatu. Fenomenalne zjawisko. Starałam się nacieszyć nim oczy, pamiętając, że już za kilka godzin wrócę do zimnych tuneli w podziemiu.
Rozejrzałam się dokładnie, poszukując wzrokiem mojej kolejnej zdobyczy. Wertowałam każdy skrawek terenu, jednak charakterystycznych kwiatów złotnika było tyle, co kot napłakał. Miałam duże wątpliwości, czy taka ilość będzie zadowalająca. Chyba nie miałam wyjścia.
Zacisnęłam mocniej zęby. Dziś ryzykowałam już zbyt wiele razy. Powrót do metra o zmroku może być bardzo niebezpieczny. Czas uciekał, a ja nie miałam go aż tyle, by móc sobie dowoli go marnować. Zmoczyłam delikatnie przednie łapy, zrywając pojedyncze kwiaty.
Tokio zrywa kwiaty przy brzegu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz