O tym, że dżdżownice nie były złym wyborem, Hana dowiedziała się dopiero po dłuższej chwili.
Po godzinie wyczekiwania na efekty, Hanę zaczęło już nużyć. Leniwie kroczyła wzdłóż rzeki, co chwilę się cofając i zataczając wokół niej duże koła. Raz nawet spróbowała przejść rzekę wpław, lecz nurt był za silny i prawie porwał suczkę, na co tamta zareagowała cichym piskiem. Wróciła na brzeg, otrzepała się i zdenerwowana wróciła na miejsce, gdzie rozrzuciła robaki. Co rusz przecierała zmęczone oczy o łapy, zacierając je do granic możliwości i przy okazji samemu się rozdrażniając. W końcu przestała, czując, że jasne ślepia zaczynają ją piec. Rozejrzała się więc ostrożnie, szukając zagrożenia w postaci szwendaczów czy drapieżników. Gdy nic nie wyczuła, położyła łeb na łapach i westchnęła melancholijnie, jakby dając wydźwięk całemu rozżaleniu z ostatnich dni. Musiała się uspokoić, musiała! Stres nie był dobrym doradcą, w szczególności, kiedy miała jakiś cel. A z resztą, nie wszystko przecież stracone. Może trzeba po prostu jeszcze trochę poczekać...? Godzina czy dwie jeszcze jej nie zaszkodzą. Jej łeb zajęły więc myśli o pewnym psie, którego ślepia miały barwę zaciemnionego nieba. Dokładnie takiej, jaka teraz dumnie jaśniała na nieboskłonie
Po trzech godzinach Haneczka zaczęła się wyraźnie martwić o to, czy jej praca przyniesie jakikolwiek efekt. Choć siedziała tu już... bardzo długo, to nigdzie nie było widać zmiennocieplnych kręgowców. Stworzonka, które oddychały skrzelami, chyba się na nią wypięły. Dosłownie. Hanka prędko uplotła krótką modlitwę do leśnych bóstw, ale chyba żadne jej nie usłyszało. Żadnych ryb nie było widać a woda płynęła tak, jak dawniej - jakby w ogóle nie była wzruszona poczynaniami łaciatej. Hana ze smutkiem zerknęła na wiaderko, które pewnie stało na twardszym gruncie. Jednak jego środek świecił pustką i chyba to najbardziej deprymowało borderkę. W końcu łaciata naprawdę się wściekła tym, że jej wcześniejsza praca nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. Nie zważając na zmęczenie, zaczęła kopać. Nie wyobrażała sobie perspektywy porażki. Druzgoczącej porażki. Ryła więc w ziemi jak głupia, szukając nowych robaków. Piach przelatywał jej między palcami i drażnił opuszki, lecz łaciata nie zwracała na to większej uwagi. Przyświecał jej inny cel niźli dbanie w tej sytuacji o komfort własnych łap. Gdy uzbierała odpowiednią ilość, suczka ponownie rozrzuciła dżdżownice, tym razem w większej ilości. Uczyniła to podobnie jak wcześniej, zmieniła jedynie obszar rozrzutu na nieco większy.
— Dżdżowniczki kochane, błagam, zlitujcie się nade mną — wymamrotała cichutko Hana, mając nadzieję, że tym razem się jej uda i napełni wiadro świeżym pożywieniem. Każdy szczurów miał już dość a miła odmiana zaskoczyłaby każdego.
Hana kątem oka przyuważyła powolny ruch pod powierzchnią wody. Wolnymi ruchami dopełza do brzegu rzeki, chcąc zobaczyć z bliska ów istotę. Czyżby wreszcie...? Jakaś ryba ociężale podpłynęła, wyraźnie chcąc zakosztować różowego robaczka. Nareszcie! Ślepia Hany zabłysnęły a przednie łapy zadrżały z emocji. A gdy więcej ryb zaczęły przypływać, łaciata prawie zemdlała z uradowania. Ileż ona się naczekała, nie wspominając o zszarganych nerwach.
— Nie dało się wcześniej, moje drogie? — wyszeptała bezgłośnie, obserwując, jak coraz więcej ryb zaczęło pojawiać się przy powierzchni. Nie oczekiwała, że kręgowce jej odpowiedzą, ale posłała im wesołe spojrzenie. W końcu miała je za chwilę pozbawić ich wodnego powietrza, prawda? Na pewno nie będzie to dla nich coś przyjemnego, więc niech się cieszą z ostatnich chwil życia.
To, jak będzie je łapać, wykminiła jeszcze stojąc na piasku. Jeśli chciała zapełnić calutkie wiadro, na stratę choćby jednej pozwolić sobie nie mogła. Stwierdziła więc, że po prostu zajdzie je od tyłu i gdy przyjdzie na to pora, będzie je łapać od końca. Trzymaną rybę odrzuci jak najdalej na piach, byleby nie blisko wody. Rybka powinna sobie spokojnie skonać i po sprawie. Na samą myśl o planie Hana uśmiechnęła się nieznacznie. Do dzieła.
Do wody weszła spokojnie i w pewnej odległości od "łowiska" - ostrożności nigdy nie za wiele a ryb nie chciała spłoszyć, prawda? Stanęła, gdy woda zaczęła sięgać jej na wysokość klatki piersiowej. Jej futro uniosło się na wodzie, która zaczęła nieznacznie głaskać skórę łaciatej. Ta przymknęła ślepia i ruszyła. Szła pod prąd, więc czuła, jak rzeczne prądy na nią napierają. Nie zraziła się jednak i dzielnie kontynuowała marsz do miejsca, w którym czekał ją obfity połów. Stanęła, odczekała chwilę i rzuciła się na najbliższą rybę, której łuski zajaśniały pod wodą. Zwierzak nie zauważył wcześniej Hany, więc nie ruszył nawet płetwą w innym kierunku. Łaciata mocno zacisnęła zęby na śliskim ciele, mając nadzieję, że chwyciła rybę wystarczająco. Ku jej szczęściu, wyciągnęła ją i istota się jej nie wysmyknęła. Gdy Haneczka zauważyła, że inne ryby nadal wsuwają dżdżownice, wycofała się i zaczęła się przedzierać przez tony wody w przeciwnych kierunku. Obrała inną taktykę połowu i do momentu, kiedy ławica jej nie zauważy, będzie jej brutalnie podbierać członków. Z jednej strony współczuła biednym rybkom, ale miała inne priorytety. A na pewno nie były nimi ratowanie ofiar z potrzasku.
Hana dumnie stanęła nad wiadrem, które pełne było śliskich ryb. Sztuka, którą miała w pysku, podrygiwała jeszcze nieznacznie i nieprzyjemnie łaskotała podniebienie łowczyni. Ta czym prędzej wypuściła ją z pyska i pozwoliła, aby ryba dokończyła swój żywot na trawie. Nie miała najmniejszego zamiaru dobijać i ulżyć jej cierpieniu. Perspektywa uświnienia się krwią była zbyt odrażająca, by Hana choć podjęła taką próbę w myślach.
Hana podniosła oczy ku górze, dostrzegając, że zapada już zmrok. Słońce zachodziło szybko i minuty dzieliły ją od wieczoru. A wieczór od ciemności, które skutecznie odwiodły ją od pomysłu wędrówki do metra. Co mogło się czaić w mroku? Hana miała świadomość, że wypełznąć z niego mogło dosłownie wszystko i szczury były w tej chwili najmniejszym zmartwieniem. Suczka niemalże podskoczyła, gdy w oddali rozległ się skowyt szwendacza. Noc potworom sprzyjała, bo ogłupiała zmysły innych. I choć Hana słaba się nie czuła, to przerażająco bała się stracić wiadro wypełnione jej nową zdobyczą. Samotnie na pewno dotarłaby do metra w jednym kawałku ale z takim balastem... jej wędrówka na tej ziemi może się szybko zakończyć. A po za tym intensywna woń ryb mogła sprowadzić na nią jeszcze więc zombie, aniżeliby by nawet przypuszczała.
Chwyciła więc metalowy uchwyt w zęby i bez wahania ruszyła w stronę opuszczonej chatki. Budynek jawił się jej przed oczyma jako miejsce, które mogło na tę noc zapewnić jej bezpieczne schronienie. W końcu dotarła i do pomieszczenia weszła, wchodząc od otoczonego wysokim płotem ogródka. Wraz z wiadrem przecisnęła się przez szparę pomiędzy szprychami i wzięła głębszy oddech, spowodowany biegiem z ciężarem.
Hana wybiera nocleg w opuszczonej chatce.
Bonus
dodatkowa nagroda za +1000 słów
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz