Decoy spróbowała oddychać przez
pysk. Nie pomogło to za wiele, bo spowodowała tyle, że poczuła mdlący zapach
zgniłego mięsa na języku. Wypluła ślinę i powstrzymała torsje, już drugi raz.
Oczy zaczęły jej łzawić od obrzydliwej woni, która roznosiła się dookoła. Jakim
cudem nikt jeszcze nie odnalazł tego gniazda i jak powstało ono tak szybko?
Mogłaby przysiąc, że jeszcze kilka dni temu nie było tu niczego podobnego.
Nie dość, że musiała sobie
poradzić ze szczurami, które nie były takich zwyczajnych gabarytów i bardziej
przypominały dorosłe koty to jeszcze coś trzeba było zrobić z tymi wszystkimi
zombie, które blokowały się na skrzyżowaniu. Większość wykańczały temperatura i
szczury, ale kilka snuło się bez celu na początku ulicy prowadzącej do gniazda.
Z pewnością ze względu na wszechobecny smród nie mogły odnaleźć drogi a
gryzonie same nie pałętały im się pod nogami, bo były zajęte obgryzaniem sterty
trupów, które miały pod sobą.
Suczka wypełzła spod samochodów i
skulona, schroniła się za najbliższą barierką przed wzrokiem szczurów.
Ostrożności nigdy za wiele, chociaż gryzonie zdawały się całkowicie ignorować
to, co działo się poza gniazdem. Najwyraźniej miały przeświadczenie, że nikt
nie byłby na tyle głupi by je atakować i miały racje. Kilkanaście sztuk
mutantów było czymś, z czym należało się liczyć.
W alejce niedaleko widziała sporo
szyldów, które mogły świadczyć o tym, że znajdzie tam coś przydatnego. Wyblakłe
obrazki świadczyły o tym, że musiało to być miejsce z artykułami ogrodniczymi,
chemicznymi lub rolniczymi. Z pewnością w jednym sprzedawano kiedyś trutkę na
szczury. Oczywiście znajdowała się tam, jeśli żaden inny pies ani człowiek nie
wpadł na ten pomysł przed nią i nie ograbił pomieszczeń ze wszystkiego, co
mogłoby się przydać w zabijaniu szkodników. Bez zbędnej zwłoki nastawiła uszu,
wypatrując wszelkich zagrożeń. Zza pobliskiej witryny dochodziły szmery i
szuranie, jakby ktoś przemieszczał się po podłodze. Decoy wychyliła się do góry
by zobaczyć, co to.
Szwendacz. Jeden, przesuwający
się za pomocą jednej ręki, drugiej brakowało. Z tego co zdążyła zauważyć, nie
był jedynym nieumarłym uwięzionym w sklepie. Między półkami kręciło się jeszcze
pięć potworów, dwa leżały martwe a ostatni był przebity metalowym prętem do
lady. Powoli wciągnęła powietrze, starając się wyczuć jakieś zapachy drażniące
nos. Jeśli wewnątrz znajdowały się chemikalia, musiały być szczelnie zamknięte.
Lub co gorsza, nie było ich całkiem.
Drzwi do sklepu były
zabarykadowane. Ktoś musiał to zrobić dawno temu, ciężko wyglądającą metalową
szafę przewrócono pod wejściem i tak pozostawiono aż zarosły ją pajęczyny i
pokryły ptasie gówna. Okna zabite były deskami oraz czymś co wyglądało na
solidne płyty. Tylko witryna wciąż była nienaruszona. Zombie nie mogły się do
niej dostać, ponieważ drogę zagradzała potężna sterta śmieci w postaci desek,
worków i wszelkiej maści odpadów.
Suczka spróbowała dostać się do
środka właśnie tą drogą. Szukała w witrynie jakiegoś wyłomu, miejsca, gdzie
szkło się zbiło i przez które mogłaby wejść. Niestety poszukiwania okazały się
bezowocne. Zbicie szyby nie wchodziło w grę, narobiłaby hałasu i niepotrzebnie
zwabiłaby do siebie szwendacze a może nawet szczury. Zerkała na gniazdo od
czasu do czasu, nie zauważając jednak by gryzonie podejmowały się wycieczek
poza zajęty przez siebie punkt. Widok napuchniętych i wyliniałych zwierząt
pełzających po stercie gnijących organów przyprawiał o dreszcze, na szczęście z
każdym kolejnym razem mniejsze.
Decoy odsunęła się na kilka
kroków, rozpaczliwie wypatrując jakichś dziur w blokadzie. Westchnęła cicho.
Ktoś wykonał kawał dobrej lub złej roboty, nie zostawiając najmniejszego nawet
otworu, zależy jak na to patrzeć. W tej konkretnej sytuacji suczka przeklinała
kogokolwiek, kto powstrzymał ją od dostania potrzebnych do zlikwidowania
gniazda przedmiotów.
— No dalej... Przecież musi być
jakieś wejście.
Strzał wymierzony w jej głowę
rozerwał deskę, która rozleciała się w drzazgi. Decoy czuła jedynie zapach
prochu, gdy przypadała do ziemi i unikając kolejnego postrzału, chowała się pod
jednym z wraków samochodów.
— Pieprzeni amatorzy — rozległ
się przyciszony męski głos, wyraźnie zdenerwowany. — Zmarnowaliście kule.
— To był pies. Pewnie jest
zainfekowany!
— Zaraz sam będziesz zainfekowany
kiedy zlezą się tu truposze z całej ulicy — warknął ten sam głos. — Nadchodzą.
Przygotować się!
Suczka z bijącym sercem
wstrzymała oddech, obserwując trzy pary nóg podchodzące ostrożnie od drugiej
strony ulicy. Co tutaj robili? Nieważne, musiała szybko wydostać się poza
zasięg ich broni. Byli oni o wiele trudniejszymi przeciwnikami niż szwendacze,
zdążyła się o tym przekonać podczas kilku patroli, gdzie wspólnie z resztą
szeptaczy wykańczali ukrywających się na ich terenie ludzi.
— Kurwa, co to jest?!
— Na waszym śmietniku zalęgły się
pierdolone szczury, oto co się stało! Uważaj!
Rozległy się strzały. Decoy
skuliła się pod wozem i przycisnęła łapy do uszu, starając się odizolować
odgłos, który zdawał się rozrywać jej mózg a potem jeszcze dźwięczeć w nim
przez kilka sekund. Gdy odważyła się rozewrzeć na moment powieki, zobaczyła jak
w powietrze wylatują części szwendaczy a pobocze i ulice zalewa krew.
Przysunęła się tak blisko jak mogła i przypatrywała się trójce mężczyzn, którzy
strzelali do zombie, likwidując z mniejszym lub większym skutkiem osobniki pałętające
się niedaleko gniazda.
Krzyczeli coś do siebie,
szwendacze wydawały z siebie jęki, charczenie i krzyki, gdy po kolei upadały na
ziemię. Szczury z gniazda ożywiły się, piszcząc wniebogłosy, podekscytowane
zapachem krwi. Zaczęły biec do pierwszych rozwalonych przez ludzi zombie. Decoy
przeniosła wzrok na grupę, dostrzegając, że dwóch mężczyzn było wyraźnie
młodszych od trzeciego. Tamtemu zaczynały już siwieć włosy, podobnie jak u
starszych psów, których pysk i głowę pokrywała biała sierść. To od stał z
przodu i to jego jako pierwszego dopadły gryzonie, w pogoni za kolejną dawką
mięsa.
Jeden z młodszych ludzi ruszył mu
na pomoc, strzelając do gryzoni. Nie udało mu się zabić ani jednego bo
zwierzęta odskakiwały i poruszały się z taką prędkością, że nie nadążał podążać
za nimi celownikiem. W połowie drogi mężczyzna, w zasadzie chłopak,
zrezygnował, rzucił pistolet bez kul na ziemię i pobiegł za towarzyszem, który
już dawno schronił się w sklepie po drugiej stronie ulicy.
Starzec konał na ziemi, krzycząc
i zawodząc. Decoy przyglądała się jak szczury błyskawicznie wdrapują się na
niego i zaczynają jeść, nie uśmiercając uprzednio ofiary, która jeszcze
wrzeszczała i starała się odpędzać od siebie przeciwników. Machał kończynami
coraz słabiej, szczury zabrały się za miękkie części w postaci dłoni i twarzy.
Nie minęła minuta agonii a ubabrane we krwi zwierzęta porzuciły martwego
człowieka i ruszyły z powrotem do gniazda, napełniwszy brzuchy świeżym mięsem.
Pobojowisko wyglądało fatalnie.
Szwendacze leżały tu i ówdzie, po chodnikach spływały strumienie krwi, leżały
kawałki kości, narządów. Obserwując walkę, Decoy niemal nie zwróciła uwagi na
to, że kałuża posoki podpłynęła do jej kryjówki i teraz brudziła jej futro na
intensywny czerwony kolor. Na ścianie naprzeciwk rozbryzgane były kawałki
mózgu. Czymkolwiek posługiwali się ci ludzie, musiała być to dobra broń. Czasem
suczka chciałaby na moment posiąść wiedzę o tym, jak tworzyć równie zabójcze i
skuteczne narzędzia. Walka z zombie z pewnością byłaby o niebo prostsza.
— Co teraz?! — Znów usłyszała
głosy naradzających się ludzi.
— Idziemy po to, po co przyszliśmy,
ostatni sklep do przeszukania. Potem na punkt obserwacyjny.
— Po prostu go tak zostawimy?
— I tak skurwiela nie lubiłem.
Dwójka mężczyzn, w tym jeden z
pistoletem, wyskoczyli przez zbite okno z powrotem na ulice i ruszyli truchtem
w jej stronie. Na szczęście nie szukali ukrytej między samochodami suczki tylko
podobnie jak ona, chcieli się dostać do środka sklepu z chemikaliami. Minęli
ukrytą Decoy i chwycili za metalową szafę, by odblokować drzwi. Pod wpływem
hałasu szwendacze tkwiące w środku się ożywiły, ludzie to usłyszeli i jeden z
nich przekradł się tuż obok niej, niemal nadeptując jej na łapę.
Trzask. Na nieosłonięty grzbiet
Decoy poleciały odłamki szkła, na szczęście były to jedynie niewielkie okruchy
o gładkich krawędziach. Zatrzymane przez sierść, nie zraniły skóry. Człowiek
sapnął głośno i jęknął, suczka dostrzegła tkwiący w jego ręce odłamek. Wzrok
mężczyzny przesunął się z krwawiącej rany na pysk Decoy i wrzasnął, upadając do
tyłu, odruchowo chcąc się odsunąć.
Zombie jakby tylko na to czekały.
Część z nich nadal warowała przy drzwiach ale dwa zbawione dźwiękiem tłuczonego
szkła, podeszły do witryny. Wyciągnęły zgniłe ręce i zaczęły obłapiać faceta,
który krzyczał głośno, wzywając pomocy. Przez drzwi wparował chłopak z
pistoletem i zaczął strzelać, zabijając szwendacze. Jedna ze zbłąkanych kul
trafiła w biały worek i nagle stanął on w płomieniach. Dym szybko wypełnił niewielkie
pomieszczenie, zasnuwając widok. W pomieszczeniu rozległ się wybuch, fala
gorąca przyszpiliła ją do ziemi i zmusiła do zamknięcia oczu. Decoy usłyszała
krzyki i jęki.
Po chwili gdy dym rozrzedziło
powietrze, suczka znów mogła zobaczyć co się dzieje w sklepie. Mężczyzna z
pistoletem nie zdążył pomóc koledze, w którego nogę wbił zęby pozbawiony ręki
nieumarły. Chłopak wrzeszczał i starał się odepchnąć od siebie kreaturę, w
końcu mocnym kopniakiem rozwalił jej głowę. Trzymając się za ślad po
ugryzieniu, zaczął płakać, krzycząc słowo, które musiało być imieniem tego
drugiego.
W kącie pokoju wciąż tliły się
dogasające płomienie. W pobliżu leżały niekompletne ciała szwendaczy, które
rozerwała siła wybuchu. Wciąż żywy człowiek, którego siłą wybuchu rzuciła o
ścianę, trzymał się za bok, w którym ziała dziura po prawej stronie na
wysokości żeber. Starał się zatrzymać przepływ krwi, ale nie mógł powstrzymać
końca i wkrótce jego ręka opadła a oczy zatrzymały się, patrząc na jakiś punkt
w oddali. W sklepie nie pozostał żaden szwendacz.
Decoy przeniosła wzrok na
ugryzionego człowieka. Rozglądał się pustym wzrokiem dookoła, przytrzymując
ranną nogę. Wyciągnął zakrwawioną rękę w kierunku martwego kompana i mówił coś
cicho, ale suczka nie potrafiła rozróżnić słów. Postanowiła skorzystać z okazji
i niepostrzeżenie wejść do sklepu, kierując się ku workom z wybuchową
substancją. Człowiek siedzący na podłodze skulił się i chyba płakał.
Suczka obrzuciła cierpiącego
chłopaka krótkim spojrzeniem, upewniając się, że w jego pobliżu nie znajduje
się nic, czemu mógłby użyć jako broni by ją zranić czy zabić. Ręka, w które
tkwił odłamek szkła i ranna noga z pewnością wykluczały go z efektywnego poruszania
się. W dodatku człowiek chyba psychicznie nie miał siły by zrobić cokolwiek.
Chlipał coś i przecierał ślad po ugryzieniu jakby myślał, że dzięki temu
zniknie.
Decoy podeszła do drugiego
mężczyzny, ślizgając się w jego krwi i wymijając coś, co mogło być oderwanym
kawałkiem ciała. Chwyciła w zęby pistolet, z zaskoczeniem zauważając, że jest
cięższy niż się spodziewała. Wyrzuciła broń na zewnątrz, gdyby pozostałemu przy
życiu zakażonemu strzeliło do głowy zdobycie go. Nie wiedziała, czy w środku są
jeszcze naboje ale nie zamierzała bez sensu ryzykować. Poza tym, zamierzała
wykorzystać jeszcze obecność tego chłopaka i w jej interesie leżało, by nie
postanowił sam zakończyć swojego życia, przerażony perspektywą zmienienia się w
jednego z nieumarłych trupów.
Po upewnieniu się, że człowiek
nie stanowi zagrożenia, suczka podniosła najbliższy biały worek, który pachniał
niezbyt przyjemnie. Nos zaczynał ją piec i Decoy miała podejrzenie, że
cokolwiek się tam znajdowało, nie mogło mieć zbyt dobrego wpływu na jej ciało.
Musiała się pośpieszyć. Wyszła ze sklepu drzwiami, które uczynnie odblokowali
dla niej ludzie i rozejrzała się.
Wieżowiec, pod którym znajdowała
się sterta ciał a zarazem gniazdo, zdawał się dobrym punktem na zrzucenie
zawartości worka. Klatka schodowa stała otworem, wystarczyło jedynie pozbyć się
drzwi wyłamanych z zawiasów, co nie było trudnym zadaniem. Wystarczyło, że
suczka naparła ciężarem ciała na ich powierzchnię by zepsuć konstrukcję i
stworzyć sobie przejście do wnętrza budynku.
Decoy zostawiła na korytarzu
worek i wciągnęła powietrze nosem, chcąc się upewnić, że nie ma w nim żadnych
szwendaczy. Niestety, wykryła ślad, który mógł pozostawić za sobą jedynie
chodzący trup. W sumie nie powinno to być żadną niespodzianką, te drzwi nie
wyłamały się same. Suczka zaklinała w myślach rzeczywistość, by nie napotkała
na swojej drodze całego stada uwięzionego w wieżowcu. Likwidowanie go na
ograniczonej powierzchni i nieznanym terenie byłoby bardzo trudne. Dzisiaj i
tak miała sporo szczęścia, napotykając się na grupę ludzi, którzy nie dość, że
sprzątnęli się sami to jeszcze poddali jej pomysł na bardziej efektywne
zniszczenie gniazda. Trutka zapewne byłaby dość słabym wyjściem, szczury
najedzone trupami być może nawet nie skusiłyby się na taki "smakołyk".
Wszystko układało się pomyślnie, jednak suczka zdawała sobie sprawę z tego, że
zwykle nic nie dzieje się bez przyczyny i każde łatwe wejście, każde miejsce,
które było aż podejrzanie bezpieczne skrywało za sobą nieprzewidziane problemy.
Tak jak ten wieżowiec.
Z rozmowy prowadzonej przez ludzi
wywnioskowała, że to oni byli odpowiedzialni za stworzenie miejsca dogodnego do
osiedlenia się szczurów. Zabite szwendacze układali na stos, który stał się
nowym mieszkaniem gryzoni, które przekształciły go w fortecę, do której nikt
nie miał odwagi podejść. Decoy nie musiała podchodzić blisko do szczurów, by
zesłać na nie zagładę. Wystarczyło umiejętnie zrzucić ładunek, który załatwi
sprawę.
Suczka po raz kolejny odbyła
szybką wyprawę do sklepu. Znoszenie worków było dość monotonne, ale Decoy nie
chciała nadwyrężyć sobie szyi, biorąc w pysk więcej niż jeden na raz. Ostatnie
czego potrzebowała to jakieś rany i kontuzje. Gdy sterta prezentowała się już w
imponującej liczbie ośmiu pakunków, samica ruszyła przez korytarz, sprawdzając
jedno pomieszczenie za drugim. Na pierwszym piętrze nie kręciły się szwendacze,
co nie znaczy, że nie pozostawiły po sobie śladów. Podłoga była umazana w krwi
co mogło wskazywać na to, że albo szwendacze są ranne albo zraniły tutaj kogoś innego.
Wdrapała się po schodach, które
szczęśliwie były stabilną konstrukcją. Na półpiętrze leżał zombie, który
wydawał z siebie ciche ledwo słyszalne dźwięki. Decoy szybko zakończyła jego
żywot ciosem w kark, który zniszczył rdzeń kręgowy i kontynuowała wspinaczkę.
Ofiara praktycznie rozpadała się na jej oczach, wystawiona na działanie
promieni słonecznych stanowczo zbyt długo. Upadł akurat pod szybą, która
nagrzewała powietrze w i tak dusznym pomieszczeniu.
Zanim Decoy dotarła na jedenaste
piętro, zdążyła zatęsknić za wodą. Najbliższe zbiorniki były po drugiej stronie
miasta a do metra nie mogła się teraz wrócić. Starała się ziać jak najciszej,
chociaż i to niezbyt pomagało wyregulować jej ciągle podwyższającą się
temperaturę organizmu. Wdrapała się po kilku ostatnich stopniach i przysiadła
na chłodnej podłodze, robiąc przerwę na odpoczynek. Nie trwał on długo bo kilka
sekund później usłyszała odległe kroki i zauważyła na końcu korytarza idącego w
jej stronę szwendacza.
Wyszła mu naprzeciw i rozejrzała
się po pomieszczeniu, w którym się znalazła póki jeszcze miała na to czas. Pod
ścianą znajdowały się resztki jakiegoś stworzenia, które uciekało w górę
budynku przed zagrożeniem. Po długim pokoju kręciło się jeszcze kilka zombie.
Decoy nie liczyła ich, dostrzegając, że i tak jest to liczba, z którą nie da
sobie rady. Idący ku niej szwendacz swoim charczeniem zaalarmował resztę
towarzystwa i teraz wszystkie zaczęły się odwracać w jej stronę. Suczka
wycofała się na schody i zaczęła szybkim krokiem wspinać się na dwunaste
piętro.
Na tym poziomie znalazła windę,
jednak jak na razie ją zignorowała. Musiała pozbyć się stada, które podążało za
nią po schodach. Zauważyła kilka drzwi rozchodzących się w różnych kierunkach,
jednak nie miała pojęcia, gdzie one właściwie prowadzą. Na ślepo wybrała
pierwsze z prawej i szarpnęła za klamkę. Zawiasy puściły niemal natychmiast,
jakby były już na tyle słabe by najlżejszy nawet nacisk psuł je kompletnie.
Decoy truchtem przemierzyła pokój, musząc się zmuszać, by nie zacząć biec.
W ten sposób szybko straciłaby
siły, i tak nadwyrężone po wspinaczce na szczyt wieżowca. Gdyby zaczęła
poruszać się szybciej, wszystko by się rozmyło i suczka straciłaby orientację w
terenie, nie pamiętając, w których pomieszczeniach już była w które były dla
niej nowe. Jeszcze nie słyszała szwendaczy, być może chmara zblokowała się w
drzwiach. Zombie nie były na tyle inteligentne by pracować razem nad
schwytaniem ofiary, każdy jeden chciał dorwać ją w pojedynkę za wszelką cenę a
to znaczyło, że nieświadomie mogły sobie utrudniać zadanie, kupując jej więcej
czasu.
Przemierzała dawne biura,
korytarze i sale konferencyjne. Na tym poziomie pozostały nietknięte od czasu
wybuchu epidemii wirusa, najwyraźniej nikomu nie chciało się sprawdzać, co
kryje się na dwunastym piętrze. Szwendacze, które ją goniły nie straciły tropu
i suczka zaczynała słyszeć ich jęki, dobiegające do niej przez kanały
wentylacyjne.
Zaczynała już tracić nadzieję i
wątpić w to, czy wybrała właściwą drogę i czy przypadkiem nie zgubiła się w
labiryncie pomieszczeń, gdy otworzyła drzwi, za którymi zobaczyła niebo i
panoramę miasta. Ucieszona tym widokiem, prawie na chwilę zapomniała o
ścigającym ją stadzie ale szybko opamiętała się i nie pozwalając sobie na razie
na świętowanie zwycięstwa, obiegła taras, szukając czegokolwiek, co mogło być
przydatne w walce ze szwendaczami.
Ku swojej rozpaczy nie znalazła
nic wartego wagi, nie było tu szkła, cegieł, butelek ani innych śmieci, które
wykorzystywała do likwidowania przeciwników. Pod ścianą leżało kilka sztuk
broni, chyba strzelb i pistoletów oraz puszki z żywnością, plastikowe
pojemniki. Punkt obserwacyjny tamtej grupy. Musiała poradzić sobie jakoś
inaczej. Stanęła na krawędzi dachu i spojrzała w dół, widząc dziwną metalową
konstrukcję. Być może kiedyś były to schody, ale teraz prezentowały sobą dość
mizerny widok. Pozostałości nie wyglądały obiecująco ani szczególnie
zachęcająco by powierzyć im swoje życie, ale jaki miała wybór?
Ostrożnie postawiła jedną łapę na
metalu, naciskając połową ciężaru ciała. Twór wytrzymał. Dołożyła drugą łapę.
Słyszała, że zombie są coraz bliżej i przełknęła ślinę, usiłując nie patrzeć w
dół na szczurze gniazdo, które teraz wyglądało jeszcze bardziej przerażająco,
gdy miało się w głowie perspektywę wpadnięcia prosto w jego środek. Ostatnie
dwie łapy i stała wprost nad przepaścią a wiatr wiał jej prosto w oczy, jakby
celowo usiłował zachwiać jej równowagą by spadła w dół na spotkanie ze
śmiercią.
Zombie zaczęły zapełniać taras a
ich zawodzenie coraz bardziej zbliżało się do miejsca, w którym była Decoy.
Pozostało jej się modlić, by żaden ze szwendaczy nie był tak sprytny by schylić
się i ją złapać. Zaszczekała.
Zwróciło to uwagę stada, które
zbitą chmarą zaczęły sunąć w jej kierunku. Trupy nie zatrzymały się, gdy
docierały do krawędzi i gładko spadały z dachu, przelatując Decoy centymetry
przed oczami. Przywarła do ściany, czując jak łapy trzęsą jej się ze strachu.
Jeśli do tej pory nie miała lęku wysokości to w takim razie była to jedna z
tych sytuacji, w której nagle mogła go nabyć. Pisnęła cicho, gdy jedno z ciał
zawadziło o metalowe pozostałości schodów i cała konstrukcja osunęła się trochę
w dół.
Szwendacze spadały prosto na
gniazdo, gdzie zdezorientowane szczury rzucały się na nie i szybko ubijały.
Decoy zaszczekała jeszcze kilka razy, słysząc szuranie i jęki ostatnich niezdecydowanych
na podróż w dół zombie. Na drżących łapach wdrapała się z powrotem na
oczyszczony taras i przeczesała go wzrokiem pełnym paniki. Nigdy więcej.
Miała na uwadze, że pewnie kilka
szwendaczy zostało w budynku, blokując się na meblach pozostałych w pomieszczeniach
czy zostając zadeptanymi podczas pogoni stada. Na ugiętych łapach przeszła do
windy, wrażliwa na najcichszy szmer. Nacisnęła kilka losowych guzików, które
znajdowały się w zasięgu jej nosa. Żaden nie spowodował, by winda ruszyła.
Zrezygnowana suczka powlokła się schodami na dół, pewna, że nie uda jej się
dokończyć zadania.
Wtem winda nagle zamknęła swoje
drzwi i ruszyła w dół. Decoy zamarła, nie rozumiejąc, co się dzieje. Zaczęła
iść po schodach, napotykając na kilka mocno uszkodzonych zombie, które
wykończyła i dwa całkiem sprawne, które zaczęły podążać za nią, gdy tylko ją
wyczuły. Dotarła na parter w dobrym momencie by namierzyć sprawcę całego
zamieszania.
Zakażony, którego zostawiła w
sklepie chemicznym, pewna, że już jej nie zagrozi, zdołał obwiązać jakimiś
szmatami rękę i zrobić prowizoryczny opatrunek w postaci bandaży i kilku
patyków sklejonych taśmą, który pomagał mu poruszać się mimo rannej nogi. W
sprawnej ręce nie miał pistoletu, ale to nie znaczyło, że go przy sobie nie ma.
Majstrował coś przy metalowej skrzynce wiszącej na ścianie.
— Nie wierzę, że zadziałało... —
wyszeptał sam do siebie po czym zamknął skrzynkę i odwrócił się. Dostrzegł
Decoy, z jego pokrwawionych ust wyrwał się krótki krzyk. — Cholera!
Suczka schowała się za jednym ze
stopni, przypatrując się człowiekowi, który powolnym krokiem kierował się do
windy, znikąd wyciągając pistolet i trzymając go wyciągniętego w drżącej dłoni.
W szybie widać było właśnie jak bardzo powoli klatka pojawia się z góry i
dociera do podłogi. Nie było czasu do stracenia, musiała zadziałać i to teraz.
Jeśli człowiek uruchomił windę, nie wiadomo jak długo będzie działać.
Potwory się zbliżały. Decoy
szczeknęła, prowokując je do szybszego poruszania się. Zbiegły na parter i
natychmiast dało się słyszeć wrzask człowieka, który w panice zaczął strzelać.
Suczka słysząc świst pocisków obok uszu, starała się skulić jak najbardziej się
dało i uniknąć postrzału. Jeden zombie padł i samica już traciła nadzieję, że
uda jej się wyjść z tej sytuacji zwycięsko, gdy człowiek potknął się, stając na
rannej nodze. Dostrzegając w tym niepowtarzalną okazję, błyskawicznie
doskoczyła do jego ręki, wytrącając mu pistolet.
Szwendacz rzucił się na człowieka
i wgryzł mu się w gardło, zanurzając zęby w ciepłym ciele. Mężczyzna wydał z
siebie bulgot, który zapewne byłby krzykiem, gdyby nie dławił się własną krwią.
Nie czekając na rezultat tego starcia, Decoy wskoczyła na zajętego
przegryzaniem tchawicy trupa i zadała mu kilka ciosów w głowę, wkładając w to
całą siłę, jaką miała.
Zwlekła się z ciała, które
przestało się ruszać i wypluła części zepsutych tkanek. Dyszała ciężko, w
łapach czuła napięcie, jakiego jeszcze nie doświadczyła. Póki działała
adrenalina, znalazła w sobie jeszcze energię by przesunąć osiem worków o kilka
metrów i zapakować je do windy. Wcisnęła błyskający na zielono guziczek, którzy
wyglądał najbardziej przyjaźnie. Drzwi windy zasunęły się a Decoy opadła na
podłogę, oddychając z trudem.
Nie wiedziała, jak długo jechała,
ale chwilę odpoczynku przerwał jej niski dźwięk, oznajmujący koniec podróży.
Znów wytargała worki i najkrótszą możliwą trasę przeszła na taras, gdzie po
kolei zrzuciła je na gniazdo szczurów kłębiących się kilkanaście metrów pod
nią. Większość trafiła do celu a zawartość rozsypała się po gryzoniach i
ciałach.
Potrzebowała jeszcze jedynie
czegoś do podpalenia tego towarzystwa. Wymęczona suczka przeszukała kilka biur,
nie znajdując tam niczego przydatnego po czym zamknęła oczy i zawróciła,
zatrwożona własną głupotą. Czy to ze zmęczenia zapomniała całkiem o ludzkim
punkcie obserwacyjnym? Z pewnością nie mogła użyć broni ale liny i zawartości plastikowych
kanistrów już tak.
Wystarczyło zamoczyć kawał liny
do wspinaczki w benzynie i wrócić z nią na dół. Winda już nie działała, mimo że
Decoy w desperacji nacisnęła chyba wszystkie guziki, które dało się wcisnąć.
Zmęczona powlokła się kolejny raz po schodach, przystając kilkukrotnie. W
budynku nie było już szwendaczy, więc przynajmniej mogła złapać oddech co parę
minut.
Z ulgą opuściła wieżowiec i zaczęła
rozkładać linę, podchodząc tak blisko gniazda jak mogła bez zwracania uwagi
szczurów. Dookoła rozsypana była zawartość worka, którym chybiła do celu, ale
liczyła na to, że reakcja łańcuchowa załatwi resztę. Nie chciała skończyć jak
tamten stary mężczyzna, zagryziona na śmierć.
Cała akcja zajęła jej dużo więcej
czasu, niż by się spodziewała. Aby rozpalić ogień, musiała się pośpieszyć.
Zgromadziła kilka wysuszonych traw i drobnych patyków a potem przeszła się do
zbitej witryny, by zabrać stamtąd jakiś sensowny kawałek szkła. Czekanie aż
pojawi się iskra było bardzo nużące i Decoy złapała się na tym, że nie poświęca
uwagi otoczeniu. Po całym dniu spędzonym na ukrywaniu się, zabijaniu
wszystkiego, co żyło lub nie żyło i uciekaniu była wykończona. Niemal przegapiła
moment, w którym pojawił się siwy dym, świadczący o tym, że zaczyna powstawać
upragniony ogień.
Podmuchała w środek
prowizorycznego ogniska a kiedy zobaczyła płomień, chwyciła linę i rzuciła ją
na płonące trawy. Odsunęła się, spodziewając bardziej spektakularnej reakcji,
ale ogień po prostu pobiegł po linie, nie zapalając wielu rzeczy naokoło. Teraz
wystarczyło odbiec na bezpieczną odległość.
Decoy schowała się w sklepie,
dotarła tam w samą porę by huk eksplozji i podmuch gorącego powietrza przysmażyły
jej sierść na ogonie. W powietrze wzbiła się chmura czarnego dymu, zasnuwając
wszystko dookoła. Samica nic nie widziała ponad tymi kłębami i nie mogła
stwierdzić, czy szczury poszły z dymem czy może to jedynie ten worek, który
poleciał kilka metrów dalej wybuchł, nie niszcząc gniazda. Ledwo co mogła
oddychać, oglądając smolistą chmurą z odległości. Gdy ta zbliżyła się do
sklepu, Decoy wiedziała, że pora się stąd zabierać.
Przecisnęła się pod samochodami
by dotrzeć do metra. Nawet do tunelu dotarł dym, wyciskając łzy z oczu i
powodując, że rozkaszlała się strasznie. Gryzący zapach drażnił nos.
— Decoy?
Słysząc swoje imię, podniosła
wzrok ale w ciemności tunelu zasnutego czarną chmurą niczego nie mogła
dostrzec. Zakaszlała, licząc na to, że ktokolwiek ją znalazł, jakoś jej pomoże.
— Erge? — zaryzykowała, chociaż
nie mogła być pewna.
Nie czuła zapachu, w uszach jej
dźwięczało od eksplozji i nie rozpoznawała głosu. Wiedziała jedynie, że wołał
ją samiec. Rzeczywiście, jej strzał był strzałem w dziesiątkę. Z tunelu
wyłoniła się dobrze jej znana sylwetka łaciatego szeptacza. Mrużył oczy,
usiłując coś dostrzec we wszechobecnym dymie.
— Co tam się stało? — zapytał,
patrząc na nią nieokreślonym wzrokiem. — W porządku?
— Było tam gniazdo — wyrzuciła z
siebie Decoy między jednym kaszlnięciem a drugim. Gardło nieprzyjemnie drapało
ją i piekło. — Wysadziłam je.
— Wysadziłaś...? — Erge zamilkł,
reflektując się. — Pomogę ci, oprzyj się o mnie.
Decoy bez protestu zrobiła tak,
jak jej polecił. Zapach sierści Erge był niesamowicie przyjemną odmianą po
całym dniu wdychaniu smrodu krwi, zgniłego mięsa i szczurzych kup. Suczka
zamruczała cicho, czując jak traci grunt pod łapami. Osunęła się na samca.
— Mam cię, spokojnie. Auć!
— Uwaga — ostrzegła go półprzytomnie.
— Spaliła mi się sierść.
— Czuję. — Zmarszczył nos w
zabawny sposób, machając łapą, na którą spadła rozpalona iskra z sierści Decoy.
— Nie chcę cię martwić, ale nie wygląda to najlepiej. Chyba nie masz oparzeń, ale…
Nie najlepiej.
— Chyba będziesz musiał pomóc mi
to przystrzyc — parsknęła samica, a na jej pysk wypłynął lekki uśmiech.
Erge?
Bonus
dodatkowa nagroda za +4000 słów
|
▲
Decoy, wykazałaś się ogromną odwagą. Pokonałaś schody, lęk wysokości, ludzi, zombie... a przede wszystkim - szczury. Wysadziłaś gniazdo w powietrze, niwelując jedno z większych ognisk zapalnych. O dziwo, z całej akcji wyszłaś niemalże bez szwanku. Na pierwszy rzut oka ogień strawił tylko wierzchnie warstwy sierści, ale w niektórych miejscach dotarł także do skóry [-5HP]. Przyznasz sama, że to niewysoka cena za zwycięstwo, które odniosłaś. Nie zapomnij upewnić się, czy aby na pewno pozbyłaś się wszystkich szczurów.
Zdobywasz +2 SZYBKOŚĆ, + 3 WYTRZYMAŁOŚĆ, + 9 KOŚCI
Zdobywasz +2 SZYBKOŚĆ, + 3 WYTRZYMAŁOŚĆ, + 9 KOŚCI
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz