— Tak, tak. Oczywiście — rzuciłam, uśmiechając się pod nosem, kiedy Malcolm przedstawił swój warunek, o którego oparta była jego zgoda na członkostwo mojego brata w naszym Zgromadzeniu. Mój ton ociekał ignorancją i czymś w rodzaju pewności siebie, wszak wiedziałam, że choćby Mirage nie dawał nikomu poza mną dojść do słowa w trakcie obrad, to i tak nie wygrają ze mną i, mimo wszystko, pozwolą mu niezmiennie uczestniczyć w decydowaniu nad najważniejszymi decyzjami związanymi ze Sforą.
Umówiliśmy się na pierwsze oficjalne zebranie na dzisiejszy wieczór i choć nie czułam się wystarczająco dobrze po wypadku, nie mogłam już wyłgać się w żaden sposób. W końcu nie wymagało to ode mnie zbyt wielkich pokładów siły fizycznej czy psychicznej, by dopełznąć do innego wagonu, przy okazji zaciągając tam braciszka. Nie byłam pewna, czy Mirage samodzielnie wykaże chęć do pomocy i udziału w naszych debatach, nie miałam nigdy okazji, aby się w tym upewnić albo chociażby zapytać, jakie jest jego spojrzenie na uczestnictwo w podobnych przedsięwzięciach. Machnęłam na to łapą, podchodząc do tego na zasadzie: stanie się to, co ma się stać. Zresztą zapewne nawet w sytuacji, gdyby usilnie nie podobało mu się obradowanie w naszym małym gronie, i tak by poszedł, chcąc mi towarzyszyć i - gdyby zaszła taka potrzeba - ochronić mnie słownie bądź fizycznie.
Kiedy nasza czwórka przybyła, a początkowa cisza została przerwana przez pseudooficjalne rozpoczęcie, miałam wrażenie, że wszystko pójdzie gładko, posiedzimy wszyscy, podyskutujemy na spokojne tematy i rozejdziemy się w pokoju. Wszystko ku temu zmierzało.
* * *
— Zamknij się wreszcie, do chuja! — wrzasnął Xavier, stojąc naprzeciwko mojego brata. Jego futro było zjeżone, a kły obnażone. Niczego dobrego to nie zwiastowało. Charakter generała było jednym czynnikiem, a ich relacja drugim, który był w stanie doprowadzić do eksplozji większej niż czarnobylskiego reaktora.
— Proszę cię, uspokój się, w ten sposób do niczego nie dojdziemy — odezwał się Malcolm, w którym zaczęła wzrastać irytacja. Nie tylko on miał dość. We mnie też wrzały emocje, i to głównie negatywne. Łeb mi pękał od ich biadolenia na siebie nawzajem. — Blod, czy możesz cokolwiek zrobić? Blod?
Nie reagowałam, mając wrażenie, że za chwilę pęknie we mnie ostatnia struna, oddzielająca moje trzeźwe myślenie od impulsywnego, głośnego ryknięcia na nich wszystkich. Wydawać by się mogło, że było to ostateczne rozwiązanie konfliktu i zaprowadzenie, przynajmniej tymczasowego, pokoju. W kółko tylko dobiegały mnie wyzwiska, warknięcia, niezidentyfikowanego pochodzenia dźwięki i moje imię, które stopniowo zdawały się cichnąć, jakbym zanurzała łeb pod wodą. Moja prawa powieka zadrżała, a usta rozchyliły się wolno, jakbym zamierzała za chwilę wyśpiewać pokojową pieśń.
— PRZESTAŃCIE MNIE WKURWIAĆ. — Z mojego gardła wydobył się wrzask zmieszany z warkotem. Początkowo nie odczułam tego skutków, jednak po chwili moje gardło zapaliło się niczym Londyn w tysiąc sześćset sześćdziesiątym szóstym. Zakaszlałam, dopadnięta przez chrypę. — Co to za miejsce, nie do życia — wybełkotałam, mierząc wilczura i czarno-białego takim samym, pełnym gniewu spojrzeniem. Moje oczy mówiły same za siebie, że przekroczyli pewną granicę, która pozwalała mi nad sobą panować.
Dźwignęłam obolałe cielsko z ziemi i najpierw ruszyłam w stronę Xaviera, zmuszając go tym samym, by wycofał się aż do jednego z rogów wagonu. Nie przestawałam się na niego szczerzyć, on za to wyglądał na potężnie wkurzonego. Dopóki nie zatrzymał się w kącie i nie usiadł, zmuszony do tego moimi wwiercającymi się w niego ślepiami, nie przestawałam się w niego wgapiać. Usłyszałam za plecami chichot Mirage i głupkowaty przytyk:
— Pantofel — wykaszlał.
Zastrzygłam uchem i odwróciłam się w stronę brata, ruszając na niego niczym taran i przepędzając go do rogu, który po skosie prowadził do chwilowego siedliska generała. Wyglądało to trochę tak, jakbym ustawiła ich niczym na ringu, by zapowiedzieć walkę, niemniej zależało mi wyłącznie na tym, by odsunąć ich od siebie maksymalnie. Tylko w ten sposób dało się poukładać w głowie myśli, nie słysząc ich ciągłej, prostackiej wymiany zdań. Malcolm odetchnął z ulgą bezdźwięcznie, a jego wzrok skrywał wdzięczność.
— Tak się nie da pracować. A potrzebujemy całej czwórki, bo wszyscy mamy największe doświadczenie w prowadzeniu stada. Może przy innych psach nie bylibyście tacy cwani, żeby nie chcieć zepsuć swojego autorytetu. — Tu miałam głównie na myśli Xaviera. — Przeprowadzimy rekrutację, przydadzą się nowe głosy. Trochę świeżej krwi. Niech każdy z nas zaproponuje kogoś, kogo moglibyśmy dodać do naszej radosnej grupy.
Zapadła cisza. Trzeba było porządnie się zastanowić nad dopuszczeniem do głosu innych Sforzan, ponieważ owe głosy musiały być rozsądne, a ich właściciele doświadczeni i niebojący się wyzwań. Miałam już swój typ, może nieco nieobiektywny, ale miałam.
— Nie uważam, żebyśmy kogokolwiek więcej potrzebowali, ale jeśli już, to może niech będzie kruszynka. Decoy. Całkiem sprytna jest. Ledwo odstaje od ziemi, a ze szwendaczami sobie radzi. — Moje pazury lekko zaryły o metalowe podłoże pociągu. Nie lubiłam wyśmiewania się z samicy, którą choć po części starałam się wychować; którą opiekowałam się po odnalezieniu w gospodarstwie poza Strefą i której wyczyny oraz rosnące doświadczenie były widoczne gołym okiem. Xavier chyba to zauważył. — Decoy, po prostu proponuję Decoy na odczepne. — Skinęłam na znak, że zrozumiałam.
— Romulus — rzucił drugi przywódca. Poczułam, jak we mnie wrze na wspomnienie tego mizoginisty. Słyszałam od Malcolma kilka słów na temat tego, jak bardzo wadzi mu suka na tak ważnym stanowisku, które obejmowałam. — Jest doświadczony, poradzi sobie w każdych warunkach i na pewno wniesie wiele ze swoją wiedzą na temat przetrwania. Wiem, że nie jest... najprzyjemniejszy w obyciu, ale na pewno zachowa się rozsądnie, nawet jeśli będzie miał pewne obiekcje w niektórych kwestiach. Jest dorosły.
— A ty, pantoflu? — rzuciłam do brata, który w swym przytulnym kąciku obgryzał własną łapę, pewnie walcząc z jakąś pchłą, która uczyniła sobie z niego leżankę.
— Catelyn wydaje się być spoko — odparł, wykonując gest zbliżony do wzruszenia ramionami, po czym wrócił do swojego poprzedniego zajęcia. — Ma jakieś doświadczenie i nie zabiły jej jeszcze szwendacze, mimo że na co dzień z nimi walczy. Przyda się — dodał, kiedy niemalże straciłam w niego wiarę.
— W porządku. Ja proponuję Hanę. — Usłyszałam, jak Mirage zakrztusił się powietrzem i warknął coś pod nosem, odwracając się do mnie plecami. Nie pasowało mu to, zdawałam sobie sprawę z tego, że będzie zazdrosny, ale nie mogłam wiecznie przejmować się jego dziecinnymi fochami. — Jest aktualnie jedyną łowczynią w Sforze, potrzebujemy jej obecności między innymi z tego względu, by móc kontrolować przypływ jedzenia w naszych zapasach. Jak na razie, jedziemy na kurewsko potężnym minusie. Będzie w stanie określić, ile osób potrzeba jej do pomocy w polowaniach, może razem ustalimy jakieś stadne zdobywanie żarcia.
Xavier i Malcom skinęli głowami. Biały pies zabrał głos:
— Zatem Decoy, Catelyn, Romulus i Hana. Zajmę się tym. Zaproszę ich na wstępną rozmowę i przekonamy się wszyscy, czy podołają. Tymczasem myślę, że na dziś skończyliśmy. Miejmy nadzieję, że z najdalszego wagonu, w którym przebywamy, nikt nie usłyszał żadnych wrzasków. — Pies rozmasował delikatnie łapą głowę, która najpewniej rozbolała go od nadmiaru wrażeń. — Zamykam posiedzenie Zgromadzenia.
* * *
Czas mijał. Wydobrzałam, zbliżyłam się nieco z Haną, a także przetrwaliśmy wszyscy jedną z plag. Na nasze nieszczęście, nie była to ostatnia, choć w głębi duszy miałam nadzieję, że poprzednia "klątwa" była jedynie zbiegiem okoliczności i kolejna zapowiedź nękania nas przez szczury to jedna, wielka bujda. Niestety, myliłam się. Zostało mi już tylko walić łbem w ścianę wagonu z nerwów, kiedy dotarły mnie skargi na temat licznych, zmutowanych szczurów, które Sforzanie spotykali na ulicach, w metrze, a czasem nawet zauważali w wiadrach z wodą czy prowizorycznych miskach z pożywieniem. Za każdym razem, kiedy ktoś przychodził do mnie wkurwiony, przerażony albo załamany rozkładałam jedynie łapy i udzielałam wskazówek: szukajcie, niszczcie gniazda i mordujcie szczury. Tylko tyle mogliśmy zrobić dla dobra ogółu.
Mimo klęsk, które waliły się nam na głowy jedna po drugiej, nie mogliśmy wstrzymać życia stada i musieliśmy iść do przodu. To tyczyło się między innymi spotkań naszego Zgromadzenia. Ostatnie odbyło się tamtego pamiętnego dnia, kiedy jeszcze ledwo stałam na łapach, a Xavier i mój brat niemalże rozpętali trzecią wojnę światową. A to wszystko przez drobne nieporozumienie i uszczypliwe uwagi ze strony Mirage, które z pozorów wyglądały raczej niewinnie, jednak w praktyce nawet święty w końcu by się wkurwił.
— Malcom! — zawołałam za samcem, widząc jak zmierza w stronę głębi metra. Zatrzymał się w połowie kroku, zastygł niczym figura woskowa i przez chwilę nasłuchiwał. Nie było z nim dobrze od jakiegoś czasu. Słyszałam, że przeszedł udar, jego zdrowie zaczęło szwankować i prezentował się naprawdę mizernie. — Powinieneś odpocząć. Wyglądasz jak żywy trup. — Uśmiechnęłam się przepraszająco. — Niefortunny dobór słów. Nie żebyś w czymkolwiek przypominał te puste pały, które chodzą i wkurwiają wszystkich dookoła swoim jęczeniem.
— Chyba coś mnie z nimi jednak łączy — odpowiedział rozbawiony, przeciągając się wolno i z niezwykłą ostrożnością. — Idę się przejść, bo inaczej zwariuję. Mam nadzieję, że żaden gryzoń nie zechce mi wyrwać tchawicy. Pamiętasz, że dziś zebranie?
— Aj, kapitanie. Pamiętam. Trochę mnie to stresuje, po ostatnim razie mam pewne wątpliwości co do tego, jak należałoby to wszystko poprowadzić, a tym bardziej, jak rozsadzić naszych kochanych gości, żeby nie wydrapali sobie nawzajem oczu — odparłam, pół-żartem i pół-serio.
Wtedy pod łapami przemknęło mi olbrzymie szczurzysko, a za nim dwa kolejne. Niemalże straciłam równowagę. Wszystkie biegły w jedno miejsce: w kierunku wagonów. Zniknęły mi z oczu, kiedy jednym susem zeskoczyły na tory, na których stała stara maszyna. Wlazły pod nasz dom. Zmarszczyłam nos, zmrużyłam ślepia i zawarczałam, jednocześnie rzucając się za nimi w pogoń. Dopadły mnie złe przeczucia.
Zeskoczyłam z głuchym stęknięciem na drewniane bele, przymocowane z obu stron do metalowych szyn. Zabolały mnie stawy od tego wybryku. Wysokość była całkiem spora, a teren nierówny, w dodatku luki między szczeblami były wypełnione kamyczkami, które tylko dodały mi bólu. Przeciągnęłam się i zakasłałam, ponieważ w powietrzu wirowała cała masa kurzu. Skuliłam się i, niemalże trąc brzuchem o ziemię, wsunęłam się delikatnie pod pociąg, węsząc wolno, a potem coraz intensywniej zaciągając się smrodem szczurzych odchodów.
Gniazdo?...
Malcolmie?
Bonus
dodatkowa nagroda za +1000 słów
|
▲
Blodhundur, udało Ci się znaleźć gniazdo niemalże w samym sercu Metra. Och, udało to zbyt wiele powiedziane, wszak szczury prawie same zaprowadziły Cię do celu, ukazując ich słodką tajemnicę. Całe szczęście, że gryzonie nie grzeszą inteligencją. Zniszcz ich norę jak najszybciej, kto wie jakie zarazki przenoszą na swoich parszywych łapach.
Zdobywasz +2 SZYBKOŚĆ, + 2 WYTRZYMAŁOŚĆ, + 8 KOŚCI
Zdobywasz +2 SZYBKOŚĆ, + 2 WYTRZYMAŁOŚĆ, + 8 KOŚCI
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz