Niektórzy od rana do nocy zaprzątali sobie głowę tym, że nie mieliśmy już żadnych cennych składników. Gdybyśmy zostali ponownie zaatakowani, nie mielibyśmy szans. Kolejne psy padałyby jak muchy, bez szansy na jakąkolwiek pomoc. Dlatego też Blodhundur, w porozumieniu z Malcolmem, wydali rozkaz, aby każdy zielarz udał się na poszukiwania konkretnych roślin. Na mnie padła biała pleśń. Nie mogłam narzekać. Z tego co słyszałam, była wyjątkowo łatwa do znalezienia. Nie musiałam nawet wychodzić na powierzchnię, co, szczerze powiedziawszy, cieszyło mnie niezmiernie. Dostałam dyspozycję udania się do zachodnich tuneli. Chcąc przysłużyć się sforze, już z samego rana, gdy inni dalej pogrążeni byli we śnie, opuściłam swój wagon. Zarzuciłam na grzbiet niewielką, płócienną torbę, którą dostałam dzień wcześniej od jednego z przywódców. Szykowała się szybka i przyjemna droga, zakończona łatwym sukcesem.
Wiedząc, że nie czekała mnie szczególnie długa wędrówka, postanowiłam oszczędzać siły. Nie zdecydowałam się nawet na trucht. Spokojnie opuściłam główny peron, zostawiając za plecami wagony. Może jeszcze zdążę wrócić na śniadanie? Żwir chrzęścił mi pod łapami, wtórując mojemu spokojnemu oddechowi. Powoli, ale nieustannie zbliżałam się do celu, czujnie wpatrując się przed siebie. Na szczęście ten odcinek był wyjątkowo dobrze oświetlony, co nie zdarzało się często. Gdyby nie to, że światło miało wyraźnie sztuczną barwę, czułabym się prawie tak, jakbym spacerowała na otwartej przestrzeni, kąpiąc się w porannym słońcu.
Nic nie może jednak trwać wiecznie. Gdy tylko w pełni zdążyłam docenić walory działających lamp, światło zaczęło migotać. Po kolejnych kilkudziesięciu metrach ogólnie zrobiło się ciemniej. Sierść najeżyła mi się na karku, zdradzając mój budzący się do życia strach. Nerwowo wpatrywałam się w sufit, mając nadzieję, że mój intensywny wzrok przywróci pożądane działanie prądu. Gdy z duszą na ramieniu stwierdziłam, że moje starania były raczej bezcelowe, wróciłam do patrzenia przed siebie. I właśnie ten ruch przyprawił mnie nieomal o zawał. Podskoczyłam z cichym krzykiem, dostrzegając leżącą na szynach, ciemną postać. Skuliłam się odruchowo, chowając ogon pod siebie. Potrzebowałam chwili, by choć trochę uspokoić oddech.
Jakieś kilka metrów ode mnie, na samym środku trasy, leżał szwendacz. A raczej jego szczątki. Przynajmniej takie miałam wrażenie. Zresztą, czy w ogóle można mówić w takim wypadku o szczątkach, skoro cała istota zbudowana jest raptem ze zgniłego mięsa i ledwo trzymających się kości? Spokojnie, Moira. Na pewno jest martwy. Na pewno szeptacze zapomnieli wywlec go na zewnątrz po ataku. Na pewno nic ci nie zrobi, Moira. Dalej, masz zadanie do wykonania.
Jednym okiem spojrzałam na ścianę, jednocześnie starając się dalej monitorować to, czy rzekomo martwy szwendacz nie chciał mnie pożreć. Po tak długim czasie powinnam sprawdzić, gdzie właściwie się znajduje. Niebiesko-biała, metalowa tabliczka. "Cloverfield", a zaraz koło niej - wejście do następnego tunelu. Czy przypadkiem ktoś mi o tym przystanku nie wspominał? Ten czarny owczarek? Mirage?
Przystanęłam w bezpiecznej odległości od trupa, zagubiona. Z jednej strony mogłabym przysiąc, że ta informacja była ważna. Z drugiej strony, gdyby faktycznie była tak kluczowa, czy byłabym w stanie tak łatwo o niej zapomnieć?
Prosto, prawdopodobnie według wskazówek czarnego psa i jednocześnie w stronę dziwnych, pozostawionych tutaj szczątków, czy w lewo, w ciemną, ale pozbawioną niepokojących śladów, w gruncie rzeczy obiecującą drogę?
Chyba czas skręcić.
Moira idzie w lewo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz