Jednocześnie wiedziała, że musi coś upolować. Po pierwsze, powinna ćwiczyć u siebie tę sztukę. Nawet jeśli w sforze byli łowcy, z których zdobyczy mogła w odpowiednich ilościach korzystać, nierozsądnie byłoby zdawać się jedynie na nich. Po drugie, czuła, że powinna w jakiś sposób odwdzięczyć się za to, że mogła teraz należeć do tej społeczności gwarantującej jej lepsze warunki do życia. Nawet jeśli to miało być jedno małe, starawe już prawdopodobnie zwierzę dostarczone do składziku pożywienia raz na jakiś czas, jeśli tylko była w stanie, mogła cokolwiek dać od siebie innym, czyż nie?
Postanowiła zaryzykować, raz kozie śmierć, jak mawiała sprzątaczka, która raz na jakiś czas pojawiała się w jej dawnym domu, by zaprowadzić tam większy porządek. Może jeśli ktokolwiek odrobinę się rozchoruje po zjedzeniu tego ptaka, nie będzie wiadomo, że to ona go dostarczyła...? A może będzie miała szczęście i nikt nie zachoruje?
Skupiła się bardziej na swoim celu. Nadal nie była zbyt dobra w sztuce polowania, nadal wszystko robiła bardziej na wyczucie niż z jakimkolwiek pojęciem na ten temat, lecz podobno praktyka mogła czynić cuda, więc musiała wciąż próbować. Napięła mięśnie, bo tak jej podpowiadała intuicja, podeszła ostrożnie jeszcze trochę, wciąż krocząc nisko na łapach i odczekała chwilę, próbując wyczuć jak najlepszy moment na atak.
W końcu skoczyła, by przygwoździć gołębia do ziemi. Ani drgnął, co zaniepokoiło ją jeszcze bardziej. Zmarł na zawał? Już wcześniej był martwy i jakimś cudem trzymał się na nóżkach? Naprawdę był chory i zdecydowanie nie powinna go zabierać do magazynu? Po chwili jednak, może otrzepawszy się z szoku spowodowanego jej atakiem, zaczął się nieco szarpać pod naciskiem jej łap. Nie były to jednak protesty dość silne, by udało mu się oswobodzić.
- Przepraszam, ptaszku, ale psy muszą jeść. - Mruknęła cicho, słysząc jego rozpaczliwe gruchanie. Uczyniła z tego swoją zasadę, gdy zaczęła polować, szacunek do zabieranego przez siebie życia, którego kosztem ona (czy teraz inne psy należące do sfory) mogła żyć.
Odsunęła nieco łapę, lecz szybko zastąpiła ją pyskiem, którym dość mocno chwyciła szyję ptaka. Ruszyła w stronę centrum i, tym samym, wejścia do metra, od którego zresztą nie miała jeszcze odwagi zapuścić się zbyt daleko.
Gdy dotarła na miejsce, ptak już dawno przestał się ruszać i jedynie zwisał smutno z jej pyska. Szybko minęła wagony, obok których musiała przejść i do których nie zaglądała, nawet jeśli były otwarte, głowę trzymała nisko, wciąż czując się tu nieco niepewnie. Nie minęła nikogo po drodze, więc już myślała, że kolejne chwile spędzi w samotności, ale w samym magazynie dostrzegła stojącego tyłem do niej psa.
Był od niej wyższy, znacznie wyższy, śmiała stwierdzić. Całe jego ciało pokrywała krótka i lśniąca czarna sierść, w której, z pomocą światła, mogła dostrzec przebłyski barwy niebieskiej. Mimowolnie ogarnął ją pewnego rodzaju strach, gdy dostrzegła zarysowane wyraźnie pod jego skórą mięśnie. Nie uspokajały jej również liczne blizny, które zdołała dostrzec na jego ciele.
Z kimś takim wolała nie zadzierać. Mogła albo uciec i go unikać, albo nie robić sobie w nim wroga.
- Dobra robota. - Odezwała się jednak, jednocześnie ujawniając przed nim swoją obecność. Zdecydowanie wolała taki przebieg tego spotkania niż gdyby miał, odwróciwszy się, zostać wytrącony z równowagi przez to, że tu cichutko stała i ją zaatakować.
Prawie się skrzywiła, zrozumiawszy, że odezwała się, w pysku wciąż trzymając swą zdobycz. Damy nie mówią z pełnym pyskiem, powtarzała jej to każda napotkana suczka należąca do któregokolwiek ze znajomych jej właścicieli. Ale chyba nie była już damą, nie po tym, jak zaczęła polować i walczyć z szwendaczami. Nie zmieniało to jednak faktu, że poczuła bolesne ukłucie w sercu, gdy pomyślała o swoich ludziach. Tęskniła za nimi, bardzo tęskniła. Wiedziała jednak, że nie może wrócić, nie po tym, jak z jej winy zmarł ich synek, nie po tym, jak została przez nich prawie że bez wahania wywieziona daleko od domu. Chyba już po prostu do nich nie należała...
Samiec odgryzł się jedynie słownie, by móc odwrócić się w jej stronę. Jego ślepia przez chwilę pozostały zmrużone, podrażnione zapewne przez ostre światło wpadające do wnętrza wagonu z kierunku wejścia do niego, przed którym stała. Ona sama miała lepszą widoczność, mogła więc przyjrzeć się lepiej jego przodowi.
Gdy widziała już jego pysk, przypomniała sobie, że już go kiedyś widziała, lecz nie zwróciła na niego wtedy zbyt dużej uwagi. Był szeptaczem, tak jak ona teraz, widziała go w siedzibie podczas swojej pierwszej wizyty tam. On najprawdopodobniej również nie zwrócił uwagi na nią, choć oczywiście mogła się mylić.
- Romulus, tak? - Oby tylko pamiętała dobrze imię wypowiedziane przez generała, Xaviera. Nie było ją obecnie stać na wpadki typu pomylenia imienia nowo poznanego psa.
- A ty to...? - Przesunął ciemnymi oczami po jej sylwetce. Odpowiedzi na swoje pytanie najwyraźniej miała się nie doczekać, a przynajmniej nie teraz.
- Catelyn. Od niedawna szeptacz. - Wcześniej ukochany pies domowy, jeśli by to go obchodziło. A na pewno nie obchodziło, dlaczego by miało?
- Ta, którą znaleźli przy szwendaczu prawie pozbawionym łba? - Jego ton wciąż był chłodny, ale chyba zdobyła choć odrobinę jego zainteresowania. A może po prostu się łudziła?
- To był impuls. Tak naprawdę nie umiem walczyć. - Mruknęła. Może zbyt pochopnie, pies mógł to w końcu wykorzystać przeciwko niej. Ale może jednak nie był aż tak nieprzyjemnym typem, na jakiego wyglądał i mógł jej pomóc, nauczyć czegoś?
Wystarczyło tylko czekać na odpowiedź. Raczej nie zaatakowałby jej od razu, teraz nie było ku temu powodów. Mógł więc jeszcze jedynie wyminąć ją bez słowa.
Wykorzystała tę chwilę milczenia by wyminąć go powoli, ostrożnie i położyć upolowanego przez siebie gołębia obok szczura, którego dostarczył on.
Romulus?
Bonus
dodatkowa nagroda za +1000 słów
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz