– Romulus, tak? – Jej dosyć niski głos w jakimś stopniu gryzł się z wyglądem, sprawiając, że niemal uniosłem brwi w geście niemego zdziwienia. Moją konsternację wywołał także fakt, że najwyraźniej znała moje imię, co było tym dziwniejsze, że nie przypominałem sobie, bym kiedykolwiek wcześniej z nią rozmawiał.
Przekrzywiłem nieznacznie łeb, by lepiej się jej przyjrzeć. Podpalany owczarek niemiecki, suka. Spotkałem wiele takich na swojej drodze, lecz stało się to w czasach, gdy jeszcze swobodnie przemierzałem miejskie ulice, nawet nie przypuszczając, że kiedyś przyjdzie mi żyć w trakcie apokalipsy. Jej sylwetka jednocześnie wydawała mi się kojąco znajoma, jak i zupełnie odległa. Wodziłem wzrokiem po jej ciele, próbując znaleźć jakiś znak charakterystyczny, nietypową łatę, bliznę, cokolwiek.
– A ty to...? – rzuciłem niemal nieświadomie, zatopiony w potoku własnych myśli, zdeterminowany, by odkryć jej tajemnicę. Przeglądałem własne wspomnienia niczym rozległe archiwum, próbując znaleźć choć jeden przeszły moment, w którym występowała.
– Catelyn. – Spoglądała na mnie uważnie, bez pośpiechu odsłaniając swoje sekrety. – Od niedawna szeptacz. – Wziąłem głębszy oddech na dźwięk tego słowa, nagle zalany mnogością scen i obrazów.
Szeptacz. Moja profesja. Nie było nas wielu, wobec czego w większości działaliśmy w pojedynkę. Oznaczało to, że nie byliśmy powiązani szczególnymi więziami. Zielarze czy uzdrowiciele niejednokrotnie sobie pomagali albo chociaż, gdy mieli nieco mniej pracy, przesiadywali ze sobą, prowadząc nudne, niekończące się konwersacje o różnych sposobach leczenia czy też przyrządzania ziołowych mikstur. Charakterystyka pracy wojowników była jednak zgoła inna. Prawdę powiedziawszy zazwyczaj widzieliśmy się tylko raz dziennie, w głównej kwaterze, jeszcze przed rozpoczęciem formalnej służby. To właśnie tam Xavier, stojąc na jakimś podwyższeniu i patrząc na nas z nieskrywaną wyższością, lakonicznie rzucał kilka rozkazów, sprawnie przeplecionych kąśliwymi uwagami.
Główna kwatera. Moje myśli natychmiast powędrowały w jej kierunku, dobierając kolejne elementy układanki. Zaczynałem sobie przypominać. Kilka dni temu, rano, w dobrze mi znanym lokalu, w którym kiedyś mieściła się restauracja. Stałem w głównym pomieszczeniu, na uboczu, zupełnie nie zainteresowany rozmową z moimi towarzyszami. Sceptycznie obejmowałem wzrokiem cały pokój, gdy niespodziewanie, bez żadnej zapowiedzi, wszedł do niego generał. Bez większego przejęcia, choć z niejakim szacunkiem, spojrzałem na niego, zastanawiając się, jakie zadanie mi dzisiaj przydzieli. Zaczął od Erge. Skrzywiłem się na sam dźwięk tego imienia. Miałem z nim same złe wspomnienia, w zasadzie wiedziałem, że raczej się nie dogadamy, gdy tylko go zobaczyłem. Następnie przyszła pora na mnie. Przypadł mi teatr letni, teren, którego nie znałem zbyt dobrze. Od czasu dołączenia do sfory byłem tam może dwa czy trzy razy, ale nie było to większym problemem. Zdążyłem już ułożyć sobie w głowie pobieżną mapę budynku. Na końcu zaś Xavier zwrócił się do niej, pewnie nawet nie siląc się na użycie imienia. Pewnie właśnie dlatego dźwięczne "Catelyn" nie skojarzyło mi się z tą sytuacją. Wziął ją ze sobą, pewnie po to, by samicę nieco nastraszyć, a może i sprawdzić. Pewnie stwierdził, że nieszczególnie nadaje się na szeptacza, gdy tylko powiódł po niej wzrokiem. Choć nie mogłem jednoznacznie stwierdzić, skąd ten wniosek, było widać, że suka wiodła życie domowego pupilka.
– Ta, którą znaleźli przy szwendaczu prawie pozbawionym łba? – rzuciłem po zdecydowanie za długiej chwili ciszy. Czy zaczęła już myśleć, że zamierzałem ją ignorować?
– To był impuls – zaczęła, jakby się tłumacząc. Drgnąłem po usłyszeniu początku jej wypowiedzi. Czy chciała usprawiedliwić to, że zabiła jedną z maszkar? A może właśnie to, że nie udało jej się pokonać trupa? – Tak naprawdę nie umiem walczyć – dodała, całkiem zbędnie. Im dłużej przebywałem w jej towarzystwie, tym bardziej zastanawiałem się, jakim cudem jeszcze żyje.
Znowu zapadła cisza, pełna napiętego oczekiwania. Staliśmy naprzeciwko siebie, prawie bez ruchu, mimo znacznej różnicy wzrostu patrząc sobie prosto w oczy. Przyglądałem się jej uważnie, starając się wyłapać coraz to nowsze cechy charakteru z wyglądu samicy. Może moje przypuszczenia były całkiem błędne, jednak wprost nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że kompletnie nie pasuje do apokaliptycznego świata. Mógłbym przysiąc, że, gdy tylko ta niezdarna rozmowa się zakończy, wyjdzie z Metra i wróci do domu swoich właścicieli, by jak co dzień zapaść w sen przed marmurowym kominkiem. Oczyma wyobraźni widziałem, jak paraduje po monstrualnym domu albo ringu prestiżowej wystawy. Nim jeszcze zdążyłem całkiem przekonać się do tej wersji, Catelyn wyrwała się z bezruchu, płynnym ruchem omijając mnie. Powiodłem za nią wzrokiem, skonfundowany przez napływ sprzecznych uczuć. Przez jej domniemaną przeszłość posuwałem się niemalże do pogardy, z drugiej zaś strony wzbudzała moje zainteresowanie, za co chciałem się pokarać w myślach. Nie powinienem obdarzać jej zbytnią uwagą. W końcu jest tylko kolejną suką w sforze, która znalazła się tu całkiem przypadkiem. Kolejnym szeptaczem, którego mogę traktować jako zagrożenie, jeśli chodzi o wkupienie się w łaski Xaviera.
– Wcześniej żyłaś z ludźmi, zgadza się? – zagaiłem wyjątkowo zimnym i niewzruszonym tonem, próbując zdusić w sobie jakiekolwiek zaciekawienie jej postacią.
Nie odpowiedziała od razu, wpatrując się pusto w ciało gołębia, którego przed sekundą położyła na stercie upolowanych ofiar. Jej przygarbiona sylwetka, pogrążona po połowie w dramatycznym świetle i cieniu rzucanym przeze mnie, wyglądała na jeszcze bardziej kruchą niż wcześniej. Jakim cudem nie zginęła?
– Tak... – odparła cicho, niepewnie, w dalszym ciągu stojąc do mnie tyłem. Musiała wyczuć moje uprzedzenie. Nic dziwnego, wszak nie było to zbyt trudne. Zazwyczaj nie uchodziłem za wyjątkowo miłego podczas pierwszego spotkania, a teraz, gdy kierował mną frustrujący dysonans, to odczucie tylko przybrało na sile.
Wreszcie obróciła się w moją stronę, przy okazji cofając się o krok. Najwyraźniej pokonała niejaki wstyd i wreszcie zrozumiała, że nierozsądnym jest zostawiać kogoś nieprzychylnego za swoimi plecami. Spoglądnęła na mnie krótko, nerwowo. Pewnie miała nadzieję, że tego nie zauważę. Gdy jednak wyłapałem ten kontakt, natychmiast wbiła wzrok w podłogę, chroniąc się w ten sposób przed byciem przyszpiloną przez moje czujne spojrzenie. Prychnąłem na ten żałosny widok, wyskakując z wagonu. Przeciągnąłem się na peronie, rozciągając przy tym długie łapy, które zdecydowanie za długo trwały w bezruchu.
– Nie ma tutaj miejsca dla takich jak ty – rzuciłem lakonicznie, wolnym krokiem oddalając się od pociągu. – A już szczególnie nie w zawodzie szeptacza – wycedziłem przez zaciśnięte zęby, wyraźnie akcentując każde słowo.
Traktowałem swoją profesję wyjątkowo poważnie. Była ona dla mnie niemalże elitarna, dostępna tylko dla nielicznych. W końcu to właśnie szeptacze narażali własne życie dla bezpieczeństwa całej sfory, walczyli na pierwszej linii frontu, nieraz odnosząc obrażenia. Chyba jako jedyni pracowali od rana do nocy, a często nawet i po zmierzchu, samotnie przemierzając ciemne, nieprzychylne korytarze. Zielarzem czy uzdrowicielem mógł zostać każdy, kto tylko miał motywację do nauczenia się kilku rzeczy. Wojownikiem natomiast trzeba było się urodzić. Rozumiałem, że w szeregach Xaviera powinno znaleźć się jak najwięcej psów, lecz mimo to sceptycznie podchodziłem do kandydatów. Tak samo jak nie ufałem Erge, również Catelyn nie zdobyła mojego uznania. Była słaba. Była suką.
– Szybko się uczę – mruknęła, nieco pewniej niż wcześniej, zapewne ośmielona rosnącym dystansem między nami.
Roześmiałem się lekceważąco, niczym do szczeniaka, który właśnie powiedział coś wyjątkowo głupiego, lecz poniekąd można mu to było wybaczyć, ze względu na brak większego doświadczenia i sprytu.
– Szybko to ty możesz co najwyżej zginąć. – Odsłoniłem kły w grożącym geście, ponownie do niej podchodząc, blisko, zdecydowanie za blisko, by można to było nazwać komfortową pozycją. Gdybym nie był od niej znacznie wyższy, nasze pyski niemalże by się stykały.
Sierść na moim grzbiecie zjeżyła się, a mięśnie napięły mimowolnie w trakcie tego niemego pojedynku sił. Wiedziałem, że mógłbym ją pokonać bez najmniejszego problemu. Nie tylko przewyższałem ją w każdej z fizycznych cech, ale również miałem dobrą technikę. I ona musiała być tego świadoma. Była jednak zaskakująco twarda, albo przynajmniej chciała za taką uchodzić. Mimo mojego przytłaczającego naporu, nie cofnęła się. Najwyraźniej wierzyła, że, mimo całego pokazu mojej przewagi, nie zdecyduję się na atak.
Na jej miejscu nie byłbym taki pewien.
Catelyn?
Bonus
dodatkowa nagroda za +1000 słów
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz