Było w nim coś znajomego. Nie była jedynie w stanie tego nazwać.
- Nikt cię nie nauczył, że nieładnie jest się tak na kogoś gapić? - Prawie podskoczyła, zaskoczona, może przestraszona, gdy pies nagle się odezwał, niespodziewanie znalazłszy się bliżej niej, niż był zaledwie przed chwilą. Jego głos mógłby być przyjemny, może nawet kojący, gdyby nie ten chłód, chłód, który zdawał się wypełniać całą jego osobę. Wyraz jego pyska również nie był zachęcający, było w nim coś, co nakazywało tej tchórzliwej części jej osoby, by uciekała, póki jeszcze może.
- Przepraszam. - Wypaliła jedynie, zbyt pospiesznie, by mogła nie brzmieć jak przestraszony szczeniak.
Oczekiwała na to jakiejkolwiek reakcji, najprawdopodobniej wyśmiania jej. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Samiec po prostu ją wyminął i ruszył dalej, przed siebie, w kierunku, który zdołała już poznać jako prowadzący do okolic parku. Nie pokręcił nawet z politowaniem łbem, nic. Wiedziała, że powinna go teraz zostawić samego, lecz nie potrafiła, nie, dopóki nie znała odpowiedzi na gryzące ją pytanie.
Musiała kroczyć dość szybko, by go dogonić, lecz w końcu udało jej się z nim zrównać. Tym razem również nawet na nią nie zerknął, wzrok wciąż wbijał przed siebie. Nie była nawet pewna, czy zdawał sobie sprawę z jej obecności czy zatopił się w myślach.
- Chciałam tylko zapytać, czy my gdzieś się już spotkaliśmy? - Tym razem udało jej się zebrać dość pewności siebie, by zabrzmieć jakkolwiek sensownie.
Milczał dość długo, na tyle długo, by zaczęła podejrzewać, że nigdy nie doczeka się odpowiedzi na swoje pytanie. Odezwał się dopiero w momencie, gdy mentalnie była już gotowa by odpuścić, w ostatniej chwili wręcz.
- To miłe, że nie rozpoznajesz psa, który uratował ci dupę. - Ten chłód zaczynał ją już powoli męczyć. Zdawało jej się, że słyszy w jego głosie ciche warknięcie, lecz równie dobrze to jej wyobraźnia mogła usiłować dodać jej rozmówcy jakiegokolwiek wyrazu.
- To ty mnie zaprowadziłeś do metra. - Mało brakowało, by ona, poruszona swym olśnieniem, wykrzyczała te słowa.
Zerknęła na niego jeszcze raz. Tak, to by miało sens. Powoli zaczynały do niej docierać jakieś strzępki rozmów, słowa wypowiedziane przez niego i przez jednego z przywódców, Blodhundur.
- M... - Zacięła się na chwilę, nie chcąc przeinaczyć imienia, które pojawiło się w jej głowie. - Mirage. Tak?
- Chyba się nieźle wyłączyłaś walcząc z tym szwendaczem. - Nie wiedziała, czy te słowa stanowiły potwierdzenie czy zaprzeczenie, ale postanowiła się cieszyć z jakiejkolwiek odpowiedzi.
- Tak jakoś wyszło... - Mruknęła, sama nie wiedząc, dlaczego coś pchnęło ją do tłumaczenia się przed osobnikiem u którego boku kroczyła. - Nie mam doświadczenia, więc lepsze skuteczne wyłączenie i zwycięstwo niż pełnia świadomości i pewna śmierć. - Dodała, choć coś jej podpowiadało, że nic go to oczywiście nie interesowało.
Znów poczuła chęć odpuszczenia i odejścia od czarnego psa bez słowa pożegnania. Tym razem najprawdopodobniej pozwoliłaby tej chęci zwyciężyć, gdyby nie fakt, jak gwałtownie w tamtej chwili zatrzymał się Mirage.
- To teraz masz ochotę poćwiczyć. - Oznajmił jej jedynie.
Wtedy i ona je dostrzegła - szwendacze. Szły w liczącej sześć śmierdzących istot grupie - według podstaw matematyki po trzy na łeb, zaś według zdrowego rozsądku i logicznego myślenia większość dla Mirage.
Znowu miała ochotę uciec, lecz nie mogła. Nie mogła zostawić swego chwilowego towarzysza samego przy dość sporej grupie żywych trupów, nawet jeśli miał się okazać wręcz maszyną stworzoną do ich eliminowania. Nie mogła również wyjść przed nim za tchórza.
Instynkt znów się odezwał i odepchnął na bok wszystko inne, co w niej siedziało. W chwili, gdy zombie zbliżyły się do nich tak blisko, że możliwe było już starcie, jej głowa pozbawiona myśli. Były już tylko napięte w gotowości mięśnie i większa niż do tej pory świadomość własnych kłów i pazurów. Tym razem została z nią jednak jakaś część skupienia, rozwagi, która pozwalała jej z większym pojęciem kierować ugryzienia, zmiażdżenia, cięcia i szarpania, wszystko to, na co potrafiła się zdobyć. Smak, który czuła na języku był nie do zniesienia, lecz zapominała o tym już w chwilę po tym, jak po raz kolejny go wyczuwała.
Sama nie wiedziała, ile ze szwendaczy zagłada spotkała z jej zasługi, a ile z zasługi Mirage, lecz, jak sądziła, nie miało to znaczenia. Nie liczył się również fakt, ile czasu im to zajęło czy to, że gdzieś za kotarą swojego oszołomienia czuła ból. Najważniejsze było to, że przed nimi leżało już sześć ponownie martwych trupów.
Zerknęła na Mirage w swym zmęczonym zadowoleniu, powoli wracając do pełni zmysłów. Nie można jednak było powiedzieć tego o nim. Widziała, że on wciąż walczył, lecz nie z tymi stworami, które leżały już bezwładnie na trawie. Miotał się w szale, takim, w jakim najprawdopodobniej ona sama jeszcze przed chwilą była. Zbliżał się do niej powoli, jakby polował na zwierzynę, by już w następnej chwili rzucić się na nią tak, jakby ona sama była jednym z tych wytworów chorego apokaliptycznego świata, których obrzydliwe skrawki miała na sobie.
- Mirage, ogarnij się, już po nich, zabiłeś ich! - Warknęła, próbując się wyrwać spod ciężaru jego ciała.
Poczuła nowy ból, świeższy, wyraźniejszy. Czarny samiec wbił jej kły w bok klatki piersiowej, by już po chwili wyszarpać jej nimi jeszcze większą ranę. Jego kolejny cios miał być skierowany w jej szyję, widziała to, czuła to podświadomie.
Miała zaledwie sekundę by zrobić cokolwiek.
Napięła się najbardziej jak potrafiła i kłapnęła pyskiem, zaciskając go ostrzegawczo na jego łapie. Nie miała już siły by zrobić to mocniej, może też gdzieś z tyłu głowy wiedziała, że nie powinna - nie mogła zranić go do krwi, nie, gdy nie chciała, by on został nosicielem, którym ona już była.
Sądziła, że to nic nie da. Czekała już na przeszywający ból, który miał przynieść już tylko ukojenie, śmierć.
Nic takiego jednak nie nastąpiło.
Mirage?
Bonus
dodatkowa nagroda za +1000 słów
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz