Obudziłem się w zdumiewająco dobrym humorze. Podniosłem głowę z torby, która tej nocy posłużyła mi za poduszkę. Wydawała się sflaczała, a w rzeczywistości była po prostu pusta. Przeciągnąłem się i zacząłem przeszukiwać jej boczne kieszenie z przekonaniem, że powinienem znaleźć w niej jeszcze chociaż kilka składników. Wychodziło na to, że zebrane kilka dni temu zioła zdążyłem wykorzystać. Brakowało nawet Białej Pleśni, co podwoiło moje zdziwienie, ponieważ byłem pewien, że jej nie zużyłem, a mogłem się pochwalić dość pokaźną ilością. Zastanawiając się przez chwilę, przygryzłem dolną wargę i założyłem na grzbiet swoją torbę. Wyszedłem z pustego wagonu i skręciłem w lewo. W oddali, jak na życzenie, zauważyłem Malcolma i Blodhundur razem, rozmawiających. Pośpiesznie ruszyłem w ich kierunku, a im bliżej byłem, stopniowo zacząłem zwalniać. Oboje zwrócili głowy w moją stronę, więc posłałem im nieśmiały, bez wyrazu uśmiech. Blodhundur odwzajemniła gest, ale zdecydowanie pewniejszy, co rozgrzało mnie od środka, a Malcolm przyglądał mi się w taki sposób, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu.
— Remus — jej uśmiech wydłużył się. — Potrzebujesz czegoś? — zapytała, spoglądając z uśmiechem.
— Muszę się dowiedzieć gdzie powinienem szukać Białej Pleśni — usiadłem i wymamrotałem nieśmiało. — Czas uzupełnić zapasy — oznajmiłem, wyraźnie siląc się, by mój głos zabrzmiał naturalnie.
— Nie musisz szukać daleko. Można ją znaleźć w metrze, tuż koło wyjścia — objaśniła. — Wiesz jak wygląda, prawda? Drobne, żółto-białe, okrągłe liście ze szmaragdowymi plamkami — rzuciła.
Ból brzucha, który odczuwałem od kilku dni, jeszcze się nasilił, a kiedy próbowałem się podnieść, wszystkie moje mięśnie ogarnęło drżenie i na moment straciłem równowagę. Po chwili jednak, gdy przypomniałem sobie, że mam zadanie, zmusił się do wstania. Zaparłem się przednimi łapami, a dopiero potem rozprostowałem tylne. Podziękowałem i zostawiłem ich samych, a sam obrałem drogę do zachodniego skrzydła metra. Podążałem ścieżką, aż usłyszałem przyjemny dla ucha głosik i zatrzymałem się, rozglądając dookoła. W panujących ciemnościach mogłem dostrzec jedynie słabe zarysy. Niemniej jednak widziałem kilka linii układających się w psią sylwetkę.
— Cześć, Remus! — zapiszczała, a jej ogon merdał tak szybko, jak skrzydła wściekłej pszczoły.
— Tokio! Cieszę się, że się spotykamy. Bardzo chciałabym zostać na dłużej i porozmawiać, jednak sama rozumiesz, zioła same się nie zbiorą — wyjaśniłem, nieco onieśmielony.
— Och, rozumiem — uśmiech spełzał z jej uciesznego pyszczka. — Cóż, może następnym razem się uda! To... powodzenia! — Tokio sprawiała wrażenie, jakby chciała jeszcze coś powiedzieć, ale zacisnęła pysk, obróciła się i odeszła.
Poczułem, że torba lekko zsuwa mi się na prawym boku. Chwyciłem w pysk kawałek materiału z lewej strony i pociągnąłem go, wyrównując. Powoli zbliżałem się do celu. Zatrzymałem się gwałtownie i uniosłem nos. Jeszcze raz. Wystawiłem pysk, by dokładniej zbadać ten zapach. Moje serce zabiło szybciej, a gardło podrażnił ostry zapach. Już wcześniej niezdecydowany, zatrzymałem się nagle. Kawałek dalej leżały obgryzione szkielety martwych zwierząt, pozostawione na pastwę padlinożerców niższego rzędu. Cofnąłem się tak gwałtownie, że omal się nie przewróciłem. Wywołałem tym ruchem ostry ból w prawej, tylnej łapie, ale tylko zagryzłem wargę i dalej stawiałem kroki przed siebie. Po chwili moim oczom ukazała się ogromna przestrzeń, cel mojej wyprawy, opuszczona stacja metra. Rozejrzałem się w każdym kierunku i pierwszym, co zauważyłem, były poprzerywane przewody zwisające ze słupów. Niektóre z nich sięgały aż płytek podłogowych, a niektóre były zanurzone w kałużach, które pozostawiła po sobie wczorajsza ulewa. Drugą rzeczą, na której zatrzymałem wzrok była Biała Pleśń, tuż za przeszkodą. Nie miałem pewności czy prąd nadal działa, a sprawdzenie tego byłoby co najmniej głupie. Wiedziałem jedno – bez Pleśni nie wracam. Dlatego też musiałem iść naprzód.
Remus wybiera drogę prowadzącą przez opuszczoną stację metra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz