Wstałam z prowizorycznego legowiska, które ubiegłego wieczora przygotowałam samodzielnie. Przed snem znalazłam starą poduszkę, w której jakimś cudem wciąż znajdowały się resztki puchu. Przytargałam ją więc do wagonu, aby nie spać na gołej podłodze. Nie powiem, takie rozwiązanie było nawet całkiem wygodne. Niestety, nie pomogło w przetrwaniu nocy, ale kto wie, jak bardzo byłabym wymęczona bez niego. Uśmiechnęłam się do siebie na tę myśl.
Wraz z dołączeniem do sfory wzięłam na swoje barki sporą odpowiedzialność. Zdecydowałam się na rangę uzdrowiciela, a Blodhundur była na tyle miła, że wyłożyła mi wszystkie podstawowe założenia i objaśniła po krótce co leży w zakresie moich obowiązków. Teraz, gdy wszyscy członkowie byli zdrowi, mogłam skupić się na skontrolowaniu, czy aby na pewno mamy w zapasach wszystkie niezbędne składniki do wykonania maści leczniczych.
Z dobrą energią wybrałam się do podziemnego Pubu, który przywództwo przeznaczyło na lecznicę. Szłam nieśpiesznie przez tunel, z lekko uniesionym ogonem i delikatnym uśmiechem. Do środka weszłam przez dziurę pozostawioną prawdopodobnie po drzwiach. Na miejscu szybko zauważyłam, że brakuje nam podstawowych maści. Oczywiście, z tą niezbyt radosną nowiną ruszyłam z powrotem do Blodhundur i Malcolma. Ten poranny trening wykurzył z mojego ciała resztki snu. Chciałam zasięgnąć rady i zapytać, co w takiej sytuacji najlepiej będzie uczynić. Znalezienie tej dwójki zajęło mi chwilę. Kiedy w końcu się na nich natknęłam robili wspólny obchód i rozmawiali ze sobą przyciszonym głosem. Absolutnie nie chciałam podsłuchiwać, dlatego jak najszybciej dałam im znać o swojej obecności głośnym szczeknięciem. Oboje obrócili głowy w moją stronę i przystanęli.
- Dzień dobry, Tokio - przywitała się uprzejmie Blodhundur. Samiec skinął tylko głową. W odpowiedzi posłałam im promienny uśmiech. - Co tu robisz o tak wczesnej godzinie?
- Och, doprawdy jest aż tak wcześnie? Nawet nie wiedziałam, miałam dziś trochę koszmarów, niezbyt mogłam spać. A wam jak minęła noc? - zapytałam uprzejmie. Najwidoczniej zbiło ich to z tropu. W jednym momencie spojrzeli na siebie, a później znowu na mnie. Czyżby to było obraźliwe w tych rejonach? Nie wydaje mi się, dobry sen to podstawa dobrego samopoczucia, a ja zapytałam wyłącznie z troski o znajome psy.
- Dobrze, dziękuję - odpowiedziała w końcu suczka. Zapadła chwila ciszy, przywódczyni szturchnęła samca w bok. Ten najwyraźniej dalej był w szoku. Malcolm odchrząknął, po czym powiedział:
- W porządku - choć jego wygląd mógł wskazywać na to, że codziennie ma problem z koszmarami. Udałam, że uwierzyłam w jego kłamstwo. Nie ma sensu naciskać na kogoś, kto nie ma ochoty się otworzyć.
- Cieszę się. Po przebudzeniu, idąc za twoją radą, Blodhundur, skontrolowałam zapasy lecznicy. Przyszłam was poinformować, że w ogóle nie ma maści o nazwie Jastrząb.
- Możesz wykorzystać fakt, że aktualnie nikt nie potrzebuje doraźnej pomocy i wybrać się po składniki. Należy je później zanieść do któregoś z zielarzy, aby spreparowali maść. Nie powinno sprawić ci to problemów. Ja aktualnie niezbyt mogę się tym zająć. Co ty na to? - kiedy suka skończyła mówić ktoś zawołał ją po imieniu. Nie czekając na moją odpowiedź, ruszyła w stronę rozchodzącego się głosu, który teraz był już tylko echem.
Skierowałam wzrok na Malcolma.
- Zdaje się, że zostałam wytypowana - zaśmiałam się do niego. Ten tylko prychnął pod nosem.
- Wiesz jakich składników będziesz potrzebować? - spytał już konkretnie. Pokręciłam przecząco głową. - Do przygotowania tej maści będziesz musiała zdobyć Biały Mech, Złotnik, tylko pamiętaj o większej jego ilości, a także utarte Kosowe Ziele. Czy wiesz gdzie je znaleźć?
- Biały Mech rośnie chyba na skraju Lasu, tak?
- Dokładnie. Radziłbym ci wybrać się tam najpierw. Złotnik natomiast możesz znaleźć na bagnach. Uważaj na siebie, ziemia jest grząska, a i ryzyko spotkania szwędacza większe - rzucił na odchodne. Wyliczałam w głowie pozycje i miejsca, w których się znajdują, kiedy uświadomiłam sobie, że pies nie powiedział mi nic o ostatnim składniku.
- Malcolm! Malcolm! - ruszyłam w ślad za przywódcą, ale ten zapadł się gdzieś pod ziemię. Nigdzie go nie było. Dziwne. Czyżby jego wygląd ducha współistniał z jakimiś nieznanymi mi umiejętnościami rozpływania się w powietrzu? Zacisnęłam mocniej usta.
Trudno pomyślałam. Przed wyruszeniem chciałam jeszcze poprosić Remusa o przysługę. Widziałam, że ma torbę, która niewątpliwie mogłaby mi się przydać w podróży. Wówczas byłam pewna, że samiec zgodzi się pożyczyć mi ten przedmiot. W duchu jednak modliłam się o to, żeby natknąć się na niego w pobliżu wagonów. Wszak minęło już trochę czasu, a nie chciałam wracać do Metra po ciemku. Wydawało mi się to jeszcze bardziej straszne.
- Tokio? A dokąd to się wybierasz? - zza kupki blachy wyszedł znajomy samiec. Bardzo ucieszyłam się na jego widok, po pierwsze dlatego, że był sympatyczny, po drugie dlatego, że właśnie go szukałam.
- Nawet nie wiesz, jak to dobrze, że cię widzę - podbiegłam do niego w podskokach, merdając ogonem z prędkością światła. Pies odwdzięczył mi się uśmiechem.
- Szukałam cię. Wybieram się właśnie po składniki do maści. I chciałam cię zapytać, czy mogłabym pożyczyć twoją torbę? Mam parę roślin do zebrania. Byłoby mi dużo łatwiej.
- Pewnie, Tokio, z wielką przyjemnością. Możemy umówić się tak, że przyniosę ci ją za chwilkę. Muszę opróżnić ją z ziół - odparł. Resztkami przyzwoitości powstrzymałam się od trącenia go nosem. Był bardzo pomocnym psem. Nie chciałam, żeby poczuł się atakowany moją wylewnością. Poprzestałam więc na odpowiedzi.
- Będę ci wdzięczna. Spotkajmy się przy schodach do Metra - kiwnął głową, odwrócił się i pognał do wagonów. Dawno nie spotkałam tak uroczego osobnika jak on.
Skierowałam się więc niespiesznie w stronę miejsca, w którym umówiłam się z zielarzem. Och! Remus posiadał wiedzę i umiejętności, które pomogłyby mi skończyć maść. Skoro już wyraził zgodę na pożyczenie mi swojej osobistej torby, może nie miałby nic przeciwko, aby sporządzić dla mnie miksturę. Lekko uśmiechnęłam się do siebie na myśl o tym, że mogłabym mieć powód do spędzenia czasu z Remusem.
- Tokio! - głos Blodhundur był mi akurat dobrze znany. Od razu wiedziałam, że to ona. - Wybacz, że odeszłam bez słowa. Mirage mnie potrzebował.
- Nie ma sprawy, naprawdę - odrzekłam zgodnie z prawdą.
- Ten dureń Malcolm przekazał mi, że zapomniał powiedzieć ci gdzie znaleźć Kosowe Ziele. Dobrze, że nie zapomniał mnie o tym poinformować! - warknęła na nieobecnego wśród nas psa. - Otóż, rośnie przy budynkach. Jeśli będziesz miała wystarczająco dużo szczęścia, nie będziesz nawet musiała wchodzić między bloki. Nie zapomnij jej utrzeć. Obowiązki wzywają, powodzenia i proszę cię, abyś dostarczyła mi gotową maść jeszcze dzisiaj. - w jej wypowiedzi wyczułam, że być może rzuca mi nieme wyzwanie. Wypięłam dumnie pierś. Nie mogę zawieźć, więc zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby dostarczyć lekarstwo.
Przywódczyni spojrzała na mnie ostatni raz, jej błękitne oczy przeszyły mnie na wylot, po czym odeszła w swoją stronę. Ciężko było mi pogodzić się z faktem, iż w świecie, w którym musimy żyć, nie ma miejsca na troskę i życzliwość. Tutaj albo wykażę się umiejętnościami i zdobędę lekarstwo, albo nie i tym samym udowodnię, że nie jestem potrzebna sforze. Mimo wszystko nie zamierzałam rezygnować z emocji i uczuć, które dla mnie były czymś zupełnie naturalnym. Kto wie, może pewnego dnia wejdzie w zwyczaj pytanie się drugiego psa jak mu minął dzień.
Pod schodami czekał już na mnie Remus. Biło od niego ciepło, jakiego jeszcze nie wyczułam w żadnym pozostałym mieszkańcu Metra. Pomógł mi nawet w założeniu torby na grzbiet. Było to bardzo miłe z jego strony.
- Remusie, mam do ciebie jeszcze jedno pytanie. Zebranie składników to jedno, przygotowanie maści - drugie, czy...
- Pewnie, wszystkim się zajmę - końcówka jego ogona lekko się poruszyła, a na pyszczek wpłynął delikatny grymas zadowolenia.
- Mam parę Kości, nie wiem ile mnie to wyniesie, ale jak tylko zarobię na pewno zapłacę, jeśli będzie trzeba więcej.
- Daj spokój, nie wygłupiaj się nawet, zajmiemy się tym wspólnie. A teraz leć już! Żebyś zdążyła przed zmierzchem - ponaglił mnie. Jednak w jego tonie nie wyczułam chłodu, zniecierpliwienia. Czyżby Remus mówił to od serca? Pożegnałam się z nim i wyruszyłam, w końcu jakby nie patrzeć miał rację. Na pewno uda nam się jeszcze porozmawiać po moim powrocie.
Wyjściu na zewnątrz towarzyszyło bardzo miłe uczucie. Przede wszystkim nie towarzyszył mi wszechobecny zapach zgnilizny. Z kolejnymi krokami zmieniała się też sceneria. Z betonowej dżungli, najpierw w przedmieścia, a zaraz potem mogłam dostrzec coraz więcej zieleni. Słoneczko przyjemnie grzało z nieba, na którym nie było ani jednej chmurki. Piękna pogoda.
Choć popłynięcie, zanurzenie się w cudach natury było bardzo silne, nie dawałam się pokonać. Musiałam być czujna. Wszak wyszłam poza główne tereny Sfory. Tutaj spotkanie szwendacza było nieporównywalnie większe, niż w Metrze. Na samo wspomnienie spotkanych stworów przeszedł mnie zimny dreszcz. Byli okropni.
Moją zdobycz porastała ziemię przy linii drzew, która jak mur odznaczała wyraźną granicę. I pomimo, że ostatnie miesiące spędziłam w zagajniku, widok ten zupełnie mnie onieśmielił. Nigdy nie widziałam takich potężnych drzew. A skoro już sam początek lasu tak wyglądał, aż strach się bać co znajdowało się w jego głębi. Spuściłam wzrok z olbrzymich koron.
Biały Mech wyglądał przecudownie. Na pierwszy rzut oka wydawał się być tak miękki, jak fotel mojej właścicielki. Ziewnęłam, Morfeusz obejmował mnie swoim jednym ramieniem, a nieprzespana noc tylko potęgowała uczucie znużenia.
Tokio! A dokąd to się wybierasz? przyjemny głos Remusa w mojej głowie zabrzmiał karcąco. Przestraszona podskoczyłam. I choć psa nie było ze mną, miał rację. Otrzepałam się, przywracając umysłowi trzeźwość. Zrzuciłam z siebie torbę, a z jej wnętrza wypadł drobny kwiatuszek.
W środku się rozpłynęłam, dosłownie. Całym sercem wierzyłam, że zielarz nie zostawił go tam omyłkowo. Zrobił to zupełnie specjalnie. Serce zabiło mi mocniej. Schowałam go z powrotem do kieszonki. I zmusiłam do powrotu na ziemię. Schyliłam się po Biały Mech, wtem zza krzaków wyskoczyła grupka szczurów. Cofnęłam się, kierowana obrzydzeniem, a w gardle uwiązł mi zduszony okrzyk. Nie mogłam zachowywać się zbyt głośno, nie chciałam skupiać na sobie uwagi tego, co tu może żyć. Przestraszona obserwowałam szczury, które biegły przed siebie. I co teraz. Spojrzałam w górę, na słońce.
Nie miałam zbyt wiele czasu. Ryzykując, raz jeszcze schyliłam się po Biały Mech.
Tokio zrywa Biały Mech.
Bonus
dodatkowa nagroda za +1000 słów
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz