Rzeczywiście, postawa psa była dosyć szokująca. Nie znałem jego przeszłości, lecz orientowałem się mniej-więcej jakie aktualnie warunki panują na świecie. Nie było to nic przyjemnego i preferencje co do miejsca zamieszkania, powinny być odłożone na bok. Kto nie wolałby codziennie oglądać słońca i oddychać świeżym powietrzem? Żyjemy w podziemiach, aby przetrwać.
- Jednak co to za życie? Tak ciągle w ukryciu - odparł pies. Najwidoczniej trzymanie języka za zębami nie wpisywało się w kanon jego zalet. Wywróciłem oczami i przez myśl przeszło mi, że właśnie dlatego nie będę miał dzieci. Jeszcze okazałoby się, że moje nerwy owszem, są ze stali, ale niestety nie tej nierdzewnej.
- Romulusie, chyba nasze poglądy na te sprawy są zbyt rozbieżne. Jako przywódca muszę dbać o bezpieczeństwo sfory. Nie każdy potrafi stawić czoła dwóm szwendaczom jednocześnie. A to także jest pewne kryterium. To miejsce jest azylem dla każdego. Nie prowadzimy selekcji, nie zbieramy wywiadu i nie odrzucamy słabszych. Wkrótce będziemy działać jak dobrze naoliwiona maszyna. Musisz jednak dać nam czas i sam w ten mechanizm wejść, aby przekonać się o tym na własnej skórze - nie ukrywam, nie podobało mi się, że pies pozostaje nieugięty. Aczkolwiek Romulus był pierwszym członkiem, z którym wdałem się w dłuższą dyskusję. Dzięki temu mogłem wyrobić sobie o nim zdanie i rozpatrywać w późniejszych decyzjach, które zapewne kiedyś, wraz z rozrostem sfory, będę musiał podejmować. Jego hardość bywa zdumiewająca.
Z jednej strony, cieszy mnie, że pies jej zawzięty i pewny swego. To dobre cechy, przynajmniej w moim mniemaniu. Z drugiej jednak na własne oczy przekonałem się, jak w rzeczywistości wygląda słynne powiedzenie po trupach do celu. Wzdrygnąłem się na samo wspomnienie potwornej zbrodni.
Sami wyszliśmy mądrzejsi. Od tego czasu rangi dowodzące obsadzamy podwójnie. Stąd też wysnuwa się prosty wniosek odnośnie generała. Xavier niebawem będzie potrzebował partnera. A Romulus pewnie będzie chętny. Na szczęście do podjęcia decyzji mamy jeszcze trochę czasu. Drugi raz nie popełnimy tego samego błędu. Tym razem nie powierzymy życia psom, które są nieodpowiedzialne.
- Z całym szacunkiem, ale ja nic nie muszę. - Odburknął gnuśnie.
- Och, w takim razie jak widzisz funkcjonowanie sfory? - zapytałem, wiedziony czystą ciekawością. Nie zawsze spotyka się osobnika, który żyje w społeczeństwie, ale nie ma w nim zgody na współzawodnictwo.
- Raczej jako oddzielny byt. To nie jest integralna część mnie. Dlatego nic nie muszę, Malcolmie. - krótko, zwięźle i na temat. Oczywiście, nie mogłem tak tego zostawić, gdybym odpuścił, nie byłbym sobą. Podobno im bardziej chce się udowodnić komuś, że się myli, on coraz mocniej wierzy w swoje racje. Ciekawy mechanizm obronny, zamierzałem sprawdzić czy mój rozmówca też będzie postępował według schematu. Udałem zamyślonego.
- Skoro tak, to czemu zdecydowałeś się tu z nami zostać? Jeżeli rzeczywiście jesteś taki niezależny, powinieneś poradzić sobie sam. Nie narażając się przy tym na niepotrzebne integracje społeczne.
Stwierdziłem, że stanie murem za swoją racją nie spodoba się psu. W ten prosty sposób zobaczę, jak bardzo jest cierpliwy.
- Zdaje mi się, że nie wspominałem o integracjach społecznych. Albo źle mnie zrozumiałeś, albo nie chcesz mnie rozumieć. Nie przeszkadza mi społeczeństwo, tylko podporządkowywanie się mu, a tego, cóż, raczej nie robię. - posłał mi spojrzenie, w którym kryło się wyzwanie. Po czym to poznałem? Po charakterystycznym błysku, a i kącik jego ust lekko się poderwał. Nad tym zdołał szybko zapanować, i gdyby nie wprawione w boju oko obserwatora, którym władałem, gest ten mógłby umknąć zwykłemu rozmówcy.
Zaśmiałem się, ale nie w charakterze wyśmiania słów Romulusa. Absolutnie, szanuję rozmówców, którzy znają swoją wartość, nie jestem przecież hipokrytą. Być może odruch ten spowodowany był chęcią pokazania, że nie mam zamiaru pozwolić na to, aby ta dyskusja zamieniła się w chaotyczną kłótnię.
Przez zbytnie zaangażowanie się w rozmowę, straciłem zupełnie rachubę czasu, a co gorsza - miejsca. Do tej pory poruszaliśmy się wzdłuż opuszczonego składu, teraz jednak nie było po nim ani śladu. Poruszaliśmy się opuszczonym tunelem, który łączył centralną część z opuszczoną stacją metra położoną kilkaset metrów dalej. Często tu bywałem. Na peronie znajdowało się od groma automatów ze słonymi przekąskami, ławki, parę biletomatów i dwie łazienki. Ach, oczywiście, co najważniejsze - schody prowadzące na powierzchnię. Aktualnie spływała po nich woda, a pomieszczenie wypełniał szum deszczu, który musiał bardzo mocno padać, skoro naszym oczom ukazał się mały wodospad.
- Byłeś tu kiedyś? - zapytałem Romulusa podchodząc do szyby oddzielającej mnie od paczek z rozmaitymi chrupkami. Kiedy żyłem na ulicy, jadłem to, co wpadło mi w łapy. W tym te dziwne smakołyki o rozmaitym kształcie i intensywnym smaku. Nie powiem, żeby było jakoś bardzo sycące. Ale, jak to mówią, najważniejsze, że były w ogóle.
- Nie, co to za miejsce? - szeptacz rozglądał się dookoła. Ruchem głowy wskazałem malunek na ścianie. Przedstawiał numer linii, która korzystała z tej trasy i pokrótce opowiedziałem mu wszystko, co wiedziałem na temat tego miejsca.
- Pewnie Xavier wyśle cię tu nie raz, nie dwa - dodałem na sam koniec. Wzrokiem wciąż szukałem moich ulubionych przysmaków. Ciężko cokolwiek wybrać, jak nie potrafi się nawet czytać. Prychnąłem z pogardą.
- Często robicie takie obchody? - pokonał dzielący nas dystans wykonując kilka kroków w moją stronę. Skierowałem na niego wzrok, z podwieczorka nici.
- Te kwestie pozostawiam Generałowi, staram się nie wtrącać w jego obowiązki, skoro muszę wykonywać swoje. - tak naprawdę przyzwyczajony już byłem, że w tunelach jest raczej bezpiecznie. Zdarza się natknąć na szwendacza, praktycznie wszędzie. Trzeba mieć oczy i uszy dookoła głowy, a częstotliwość przeczyszczeń rzadko daje miarodajny przelicznik. Te bestie potrafią jak dzikie pojawiać się w jednym miejscu, a inne zostawiają w spokoju. Nie podejrzewałem, że potrafią myśleć logicznie, dlatego mnie to jakoś nie dziwiło.
Romulus skierował łeb w stronę schodów. Z utęsknieniem patrzył na smugę światła, która pomimo zachmurzenia, wpływała do pomieszczenia. Zmarszczyłem brwi.
- Nie radziłbym. Gdy mamy mokre futro, szwędaczom łatwiej jest nas wywęszyć. - pies zmarszczył lekko nos. Jeśli zdecyduje się zostać, przyzwyczai się do takiego stanu rzeczy.
Ruszyłem powoli w stronę centrum. Mój towarzysz po krótkim namyśle dorównał mi kroku, zrównując się ze mną w niespiesznym marszu. Kątem oka zauważyłem, jak ucho Romulusa drgnęło. Potem sam to usłyszałem. Echo zaburzało dźwięki, utrudniając nam ich rozróżnienie. Milczeliśmy. Ja patrzyłem prosto przed siebie. Romulus odwrócił się do tyłu. Na ugiętych łapach czekaliśmy aż z ciemności wynurzy się przeciwnik.
Romulusie? Kto lub co nas nawiedziło?
Bonus
dodatkowa nagroda za +1000 słów
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz