Pogodynka
Pora roku: lato
Oto czas, który niegdyś kojarzył się i ludziom, i ich czworonogom z wakacjami. Niektórym dopisywało szczęście i towarzyszyli swym właścicielom w rozmaitych podróżach, inni zaś, przerzucani z rąk do rąk, od babci do ciotki, czuli się odrzuceni i niechciani. W dzisiejszych czasach lato przynosi jedynie nieznośne upały, które błagają o wywieszenie jęzora, a wraz z przygrzewającym słońcem wzmacnia się odór szwendaczy, wędrujących między lasem a ruinami. To także sezon najsilniejszych burz, tornad i innych anomalii pogodowych, siejących chaos. Deszcze są ciepłe, powyłupywane chodniki miasta rozgrzane i gotowe do smażenia na nich jajek, bekonu i poduszek psich łap, a zombie - rozleniwione i spowalniane szybszym rozkładem ciał.
Wędrowny Handlarz
Aktualnie jest nieobecny.
Hej, dzieciaki, chcecie może trochę świeżego towaru? Mam tu coś na młodość, na starość, na szybkiego samobója... A może chcesz żyć wiecznie albo urodzić bachora... ekhem, szczeniaka, bez niczyjej pomocy? No już, chodź, rozejrzyj się, nie pożałujesz! Charcik, zadowolony z zysków, zapewnił psiaki, że niebawem wróci na tereny stada, by ich skroić z kolejnej porcji Kostek. Zrozumiał, że kluczem do sukcesu są zniżki!
Stan Sfory
Stan: Zagrożenie klęską
Mroczne dni nadeszły... Sforzan dopadły rozmaite, ciężkie do zgryzienia nieszczęścia, które przepowiedziała im dwójka przybyszów - A'lel i Viy Curay. Ponadto skąpa ilość łowców w stadzie z wolna zaczyna zbliżać psy do wielkiego głodu, bo ileż pożywienia może zapewnić jeden czy dwójka polujących? Dziś pewne jest jedno: dopóki plagi trwają, nikt nie zazna spokoju, żaden żołądek nie zapełni się do cna, a suchość w pyskach i strach będą nam stale towarzyszyć. Strzeżcie się, bo biada tym, którzy nie dołączą do grupowej akcji ratowania Sfory albo spróbują przetrwać w pojedynkę!

24 maja 2020

Od Catelyn do Tokio

   Była zmęczona. Nie spała dobrze tej nocy, co chwila budziły ją senne zjawy, strachy i upiory, które zadziwiająco często przybierały wygląd nie zombiaków, od których się tu roiło, a zwykłych ludzi, takich jak ci, z którymi zwykła mieszkać. Mieli oni strzelby, siekiery, noże, kije i pałki czy po prostu ubrania, na których widoczne były kropelki krwi. Gdzieś za nimi dostrzec mogła ciała, psie martwe ciała, o połamanej każdej kości, z długimi ranami ciągnącymi się przez całe ciało, bez głów czy same głowy, takie, których rozkładająca się już skóra i tak wcześniej bezpośrednio przylegała do kości. Słyszała już wiele różnych historii, które utwierdzały ją w przekonaniu, jak wielkie miała szczęście, że została po prostu wywieziona gdzieś daleko od domu i pozostawiona sama sobie. Psy były wyrzucane z okien wielopiętrowych budynków, palone czy zakopywane żywcem, topione, traciły życie pod wszelkimi ostrzami czy wskutek wystrzałów z broni palnej.
   Ludzie, przedstawiciele gatunku, który jeszcze tak niedawno temu uwielbiała, szanowała i kochała, stawali się powoli w jej świadomości potworami, bezdusznymi bestiami. Coraz mniej dawały te próby jej wypranego przez dwunożnych umysłu, podszeptujące jej, że przecież była w stanie ich zrozumieć, że widziała jak jej właściciele cierpią po śmierci swojego synka. Lata spędzone przez nią w takich a nie innych warunkach dawały wiele nieodwracalnych skutków, lecz jej zachowania i sposób myślenia powoli zaczynały się zmienić - czy na lepsze, czy na gorsze pod względem moralnym, nie jej to było oceniać. Jeśli miało jej to pomóc przetrwać, proszę bardzo.
   Nie nadawała się teraz do pełnienia swoich obowiązków. Jej oczy były gotowe same się zamknąć i nie otwierać aż do momentu, gdy ona sama nie wypocznie przynajmniej częściowo, na tyle, by móc jakkolwiek funkcjonować. Prawa strona myliła jej się z lewą, góra z dołem, łapy jakoś tak plątały coraz bardziej z każdym kolejnym krokiem. Cudem jedynie oddzieliła z tego bełkotu, który dotarł do jej mózgu jakiekolwiek słowa, które w rzeczywistości wypowiedział Xavier i zrozumiała, gdzie ma się udać i co zrobić.
   Zachodnie skrzydło metra - brzmiało to niegroźnie, w końcu rzadko kiedy spotykało się szwendacze w podziemiach. Miała nadzieję, że z jej pracy tego dnia wyniknie jedynie dość spokojny spacer, bez żadnych żywych trupów. Ale nadzieja jest matką głupich, czyż nie?
   Początkowo rzeczywiście był to względnie niegroźny spacer. Przemykała tuż przy ścianach budynków przez miasto aż do zejścia do metra, źródła docierającej do jej nozdrzy woni zgnilizny omijając szerokim łukiem. Miasto było dziś zapewne zadaniem kogoś innego, nie była w stanie stwierdzić kogo konkretnie, nie jej sprawą były więc te osobniki. Tego dnia naprawdę wolałaby nie bawić się w bliskie spotkania z tymi stworami, jeśli nie było tylko takiego przymusu, zdecydowanie też się do tego nie nadawała. Wolałaby jednak jeszcze trochę pożyć, chociażby żeby utrzeć nosa tym, którzy uważali, że "elegancka kanapowa sunia" nie pozostanie tu długo wśród żywych.
   Z centrum, do którego udało jej się zejść ostrożnym krokiem wyruszyła w kierunku zachodnim, według swojego dzisiejszego zadania wyznaczonego przez generała, który wciąż uparcie ignorował fakt, że Catelyn posiadała jakieś imię. "A może po prostu było ono dla niego za trudne?", pomyślała z przekąsem.
   Było jej zimno, wokoło było ciemno, chciała po prostu wrócić do centrum, znaleźć jakąkolwiek wolną przestrzeń na podłodze któregoś z wagonów i, przy odrobinie szczęścia, zasnąć. Mimowolnie wspomnieniami co chwila wracała do ciepła i płomieni kominka, w którym rozpalano w jej byłym domu w chłodne zimowe wieczory. Przypominał jej się dotyk delikatnych dłoni na jej ciele, głaskanie, przytulanie, czasem całusy w nos. Znów mogła usłyszeć szeptem wypowiadane litanie wręcz dawanych jej przydomków czy powtarzane niczym mantry zwroty pokroju "dobra psina". Tęskniła, tak bardzo tęskniła za swoimi ludźmi.
   W skrócie mówiąc, rozkojarzyła się. Strasznie się rozkojarzyła.Gdy do jej nozdrzy z ogromną siłą dotarł zapach charakterystyczny dla szwendaczy, było już za późno. Zaledwie ułamek sekundy później znalazła się na jeszcze bardziej przegranej pozycji. Została pchnięta, dociśnięta do podłoża, obrzydliwe ręce zaciskały się na jej ciele, twarde zęby znalazły drogę do jej łapy.
   Dopiero ból pomógł jej zacząć trzeźwo myśleć. Wyszarpała łapę z uścisku szczęk, widząc, jak skóra w tym delikatnym miejscu zostaje rozrywana. Miotając się szaleńczo na boki, kłapiąc pyskiem na ślepo doprowadziła do tego, że w końcu wszelki dotyk szwendacza na jej ciele stał się mniej wyraźny. Wykorzystała to, by się podnieść, a gdy jej przeciwnik przystąpił do ponownego ataku, ona była już gotowa, przez co i szybsza od niego. Tym razem to ona jego przygniotła do podłogi, lecz jej triumf nie trwał zbyt długo, gdyż została zepchnięta. Zanim się podniosła, zombie stał już na prostych nogach. Do nóg więc mu doskoczyła, wbijając kły w jedną z nich, szarpiąc jak podczas przeciągania się zabawką z człowiekiem, w końcu zmuszając stwora do utraty równowagi i ponownego upadku. Tym razem nie traciła już czasu, od razu doskoczyła do jego szyi, w którą wbiła zęby z całej siły swych szczęk. Widząc, że sam nacisk nie wystarcza, zaczęła wyszarpywać jak największe kawałki ciała szybkimi ciosami, czując, jak długie paznokcie żywego trupa wbijają się w jej grzbiet i go rozcinają.
   W końcu ręce stwora zsunęły się z jej ciała, a on sam po serii jeszcze dziwniejszych od tych, które wydawał wcześniej odgłosów całkowicie znieruchomiał. Wyglądało na to, że Cat udało się go pokonać, a ona sama miała szanse jeszcze trochę pożyć. Szybko okrążyła pozostałą część wyznaczonego jej rejonu i, upewniwszy się, że w okolicy nie było już żadnego innego szwendacza, ruszyła w drogę powrotną do siedziby szeptaczy.
   Czy zombiaki czują zapach krwi? Czy przyciąga je ona? Jej były właściciel wspomniał coś kiedyś, że tak działo się z rekinami, lecz nie miała pojęcia, jak sprawa ta wyglądała w przypadku żywych trupów. Wolała jednak nie ryzykować, więc szła szybko, ignorując ból rozszarpanej przez zęby stwora prawej przedniej łapy. Gdy udało jej się w końcu zdać raport, po chwili typowego dla Xaviera niepotrzebnego gadania została odesłana do lecznicy.
   Miała już wątpliwą przyjemność gościć w podziemnym pubie, który pełnił wcześniej wspomnianą funkcję, więc problemy, jakie miała z dojściem tam, były stosunkowo niewielkie. Nie rozpoznawała jednak postaci, którą ujrzała po dotarciu na miejsce. Nieco od niej niższa suczka, której ciało pokrywała puszysta biała sierść przywodząca na myśl sunące po niebie obłoki, poderwała się ze swojego miejsca na widok wkraczającej do budynku rannej samicy.

 Tokio?
Bonus

dodatkowa nagroda za +1000 słów
+ 5 Kości + 1 siła

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz