Pogodynka
Pora roku: lato
Oto czas, który niegdyś kojarzył się i ludziom, i ich czworonogom z wakacjami. Niektórym dopisywało szczęście i towarzyszyli swym właścicielom w rozmaitych podróżach, inni zaś, przerzucani z rąk do rąk, od babci do ciotki, czuli się odrzuceni i niechciani. W dzisiejszych czasach lato przynosi jedynie nieznośne upały, które błagają o wywieszenie jęzora, a wraz z przygrzewającym słońcem wzmacnia się odór szwendaczy, wędrujących między lasem a ruinami. To także sezon najsilniejszych burz, tornad i innych anomalii pogodowych, siejących chaos. Deszcze są ciepłe, powyłupywane chodniki miasta rozgrzane i gotowe do smażenia na nich jajek, bekonu i poduszek psich łap, a zombie - rozleniwione i spowalniane szybszym rozkładem ciał.
Wędrowny Handlarz
Aktualnie jest nieobecny.
Hej, dzieciaki, chcecie może trochę świeżego towaru? Mam tu coś na młodość, na starość, na szybkiego samobója... A może chcesz żyć wiecznie albo urodzić bachora... ekhem, szczeniaka, bez niczyjej pomocy? No już, chodź, rozejrzyj się, nie pożałujesz! Charcik, zadowolony z zysków, zapewnił psiaki, że niebawem wróci na tereny stada, by ich skroić z kolejnej porcji Kostek. Zrozumiał, że kluczem do sukcesu są zniżki!
Stan Sfory
Stan: Zagrożenie klęską
Mroczne dni nadeszły... Sforzan dopadły rozmaite, ciężkie do zgryzienia nieszczęścia, które przepowiedziała im dwójka przybyszów - A'lel i Viy Curay. Ponadto skąpa ilość łowców w stadzie z wolna zaczyna zbliżać psy do wielkiego głodu, bo ileż pożywienia może zapewnić jeden czy dwójka polujących? Dziś pewne jest jedno: dopóki plagi trwają, nikt nie zazna spokoju, żaden żołądek nie zapełni się do cna, a suchość w pyskach i strach będą nam stale towarzyszyć. Strzeżcie się, bo biada tym, którzy nie dołączą do grupowej akcji ratowania Sfory albo spróbują przetrwać w pojedynkę!

21 maja 2020

Od Loreen CD. Malcolma

Spotkanie w sklepie obuwniczym zaznaczy się rażącym i głębokim śladem w mojej pamięci. Wiedziałam o tym w chwili, gdy nasze spojrzenia się ze sobą skrzyżowały - dwie rozpędzone ciężarówki, wjeżdżające w siebie z niezwykłą siłą. Takie zobrazowanie sytuacji odnosiło się wręcz idealnie do moich rozszalałych uczuć. W pierwszym momencie doświadczyłam tego osławionego wrażenia, że przed oczami przemykają mi znaczące etapy mojego życia, jakbym oglądała film, widziała to wszystko ponownie w wyraźnych barwach i ze szczegółami, które zapamiętałam, jednak tym razem w roli obserwatora, zamiast bohatera. Później przyszedł czas na niespodziewany (i nieproszony swoją drogą) przypływ adrenaliny, który naiwnie kazał mi wierzyć, że zdołam być dostatecznie szybka, by umknąć z budynku bez szwanku lub co gorsza, że dam radę w starciu z co najmniej trzykrotnie większym ode mnie owczarkiem. Podjęcie którejkolwiek z tych decyzji było jak dobrowolne wejście do trumny i przyzwolenie na podcięcie gardła.
Moje mięśnie pozostawały napięte niczym struny, gotowe do nagłego zrywu w razie potrzeby. Cisza dzieląca mnie i owczarka była nie do zniesienia, zawisła w pomieszczeniu, odwlekając nieuniknione. Ja nie potrzebowałam doliczonych minut przed spotkaniem z ostatecznym. Ciszę rozciął krótki komunikat. Owczarek nie kłapnął nawet pyskiem, co oznaczało, że wydobył się on z mojego gardła. Wprawiło mnie to w zdziwienie, gdyż głos nie przypominał mojego, mimo to, starałam się nie dać po sobie poznać, że nie było to częścią mojego planu. Taka jest cena za brak samokontroli - przestajesz być reżyserem i stajesz się aktorem, improwizującym do nieznanego scenariusza. Próbowałam przybrać pozę suki będącej na znanym sobie terytorium. Nie siliłam się na grę pewnej siebie, nie wyszłoby to naturalnie, ani tym bardziej przekonująco. Liczyłam jedynie, że wydam się mniej przerażona, niż byłam w rzeczywistości. W krótkich chwilach między odpowiedziami upominałam się w myślach, by uważać na słowa. Najbezpieczniej jest mówić lakonicznie i nie zdradzać za wiele, nie mylić ze zmyślaniem. To nigdy nie przejdzie.
Dziwiło mnie zachowanie psa. Nie zdecydowałam jeszcze, czy postanowił nieelegancko bawić się posiłkiem przed zjedzeniem, czy też odnajdował się w bezsensownych konwersacjach. Ryzykownie postanowiłam to zweryfikować, odkładając instynkt przetrwania na bok.
-Skoro już wiesz, czemu zwlekasz? Czemu służy ta rozmowa? - zapytałam drżącym głosem, który podkreśliły puste przestrzenie w wielkim pomieszczeniu. Owczarek wydawał się niemal zdziwiony.
-Dowiaduję się o rzeczach, o których chciałem się dowiedzieć, ot co. Taki jest chyba cały zamysł rozmów - odparł rzeczowo, wyzbytym z emocji głosem. Nie stanowiło to jednak  odpowiedzi na moje pytanie, co pogłębiło frustrację, a dodatkowo wywołało wzbierające uczucie złości. Poczułam się nie tyle zagrożona, ile urażona, na co wpłynęła świadomość, że pies raczej na pewno nie zamierza wszczynać bójki. Strach zszedł zatem na boczny tor.
-Jeżeli przekonałeś się o wszystkim, czym chciałeś, to chyba każde z nas może pójść już w swoją stronę? - zasugerowałam, bojąc się mimo wszystko wykonać pierwszy krok. Moja pozycja wciąż przypomniała niezdolny do ruchu, kamienny posąg.
-Nie o wszystkim - zaczął, unosząc nieznacznie kąciki warg, co jednak nie umknęło mojej uwadze skupionej całkowicie na potencjalnym przeciwniku - poza tym, być może "moja strona" i "twoja strona" to w rzeczywistości ten sam kierunek? Lekkomyślne jest rozdzielanie się w obecnych czasach, nie uważasz? - zagadnął jakby od niechcenia. To było oczywiste i nie sposób było zaprzeczyć, mimo że okoliczności mogły tego wymagać.
-Nie mam powodów, by ci ufać - powiedziałam cicho, uwalniając myśl, która kołatała się w mojej głowie od początku rozmowy. Nie była przeznaczona dla uszu owczarka, co też równa się z faktem, że nie zamierzałam jej wypowiedzieć na głos. A jednak, presja zaistniałej sytuacji przejęła pałeczkę.
-Tak samo nie masz powodów, by mi nie ufać. Powiem więcej, oboje wiemy, jak potoczyłoby się nasze spotkanie, gdybyś zdecydowała się na bezmyślny krok. To daje mi do myślenia, tobie też powinno. Jeżeli zdecydujesz się pójść ze mną, przedstawię cię psom, które poświadczą moje przyjazne dla środowiska usposobienie, że tak to ujmę. Zainteresowana?
Zdecydowanie nie. Nic w jego słowach nie prezentowało się zachęcająco, nawet jeśli pozornie wykazywały predyspozycję do niemal koleżeńskiej propozycji. Absurdalność takiej interpretacji jednak zbyt mocno raziła mnie w oczy.
-Nadal nie wiem, dlaczego po prostu nie przejdziemy do konkretów - odparłam impertynencko, porzucając resztki obaw przed atakiem. Wystarczająco znudziła mnie i zirytowała postawa owczarka, nie pozwalająca mi odczytać jego prawdziwych intencji. Nie miałam nastroju na niespodzianki.
-Nie wiem o czym mówisz. Właśnie pojawiła się przed tobą być może jedyna szansa na poprawę swojego bytu. Jeszcze nie wiem, czy słusznie zdecydowałem.
To samo pomyślałam, gdy nieśmiało ruszyłam w stronę psa. Dzieliły nas zaledwie trzy metry, mimo to, pokonanie ich wydawało mi się milowym krokiem trwającym o wiele za długo. Uczucie złości wyparowało, powrócił natomiast strach i nowa fala wątpliwości, której nie miałam czasu analizować.
-Zapewniam, że tak - mruknęłam, stając obok owczarka. Doszłam do wniosku, że gdyby chciał, rozprułby mnie przy pierwszej możliwej okazji, a tymczasem nie przejawiał nawet takich zamiarów. Z jego słów natomiast wyczytałam informację, którą pragnęłam usłyszeć, mimo, że nie przyznawałam się do tego sama przed sobą - gdzieś w mieście istnieje zrzeszona grupa psów, którą mogę wkrótce odnaleźć. Warunek był jeden - podporządkować się zasadom kogoś innego. W perspektywie zwiększenia własnych szans na przeżycie nie wydawało się to wysoką ceną. Przynajmniej wówczas tak myślałam, zaślepiona możliwym kontaktem z przyjaźnie nastawionymi przedstawicielami swojego gatunku. 
-To się okaże - owczarek kiwnął głową, rozumiejąc moje zamiary. Nim dźwignął się na równe łapy, omiótł spojrzeniem drewniane półki, zatrzymując się na szafce z karmą - i nie musimy nawet na to długo czekać. Weźmiemy ze sobą lżejsze worki, głupstwem byłoby dać im się zmarnować - nakazał, kierując się w stronę zmagazynowanego jedzenia. Wedle polecenia wzięłam w zęby jeden z worków, wybierając taki, który nie sprawi mi trudności w poruszaniu się. Fakt, że był jednym z najmniejszych nie zapewnił mi komfortowej wędrówki. Dla niektórych psów dźwiganie go nie stanowiłoby kłopotu, podczas gdy dla mnie okazało się niemałym utrapieniem. Na nierównościach musiałam się z nim siłować, uważając, by unikać ostrych przedmiotów, zdolnych rozerwać plastikowe opakowanie. Również mój towarzysz zmagał się z problemami podróżowania z balastem. I on odczuwał ciężar ciągniętego za sobą pożywienia, gdyż wziął ze sobą worek niemalże większy od niego. Przyświecał mu zapewne szlachetny cel, biorąc pod uwagę wysiłek, jaki wkładał w dostarczenie suchej karmy do miejsca, w które zmierzaliśmy. A właśnie.
-Daleho jesce? - zapytałam niewyraźnie, kurczowo ściskając w zębach worek.

Malcolm? 
Bonus

dodatkowa nagroda za +1000 słów
+ 5 Kości + 1 szybkość

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz