Czy naprawdę poza metrem było tak niebezpiecznie? Znała tamten świat, znała go o wiele lepiej niż większość psów, które wciąż kryły się pomiędzy wagonami i przesiadywały na stacji. Kilkoro z nich nigdy nie wychodziło na zewnątrz, nawet nie zbliżało się do wyjścia. Jak mogli być tak obojętni na to zachęcające światło sączące się złotymi promieniami do środka? Dlaczego woleli zostać tutaj, w ciemnej i nieprzyjemnie wyglądającej ludzkiej maszynie? Co takiego ich powstrzymywało?
Decoy już po pierwszych kilku dniach znudziła się stacją. Była bezpieczna i nie było tu szwendaczy. Ale nie działo się na niej nic nowego poza tymi samymi czynnościami wykonywanymi przez te same psy. Ktoś przynosił zabite zwierzęta, ktoś inny porcjował mięso i wydzielał je sforzanom. Z metra wychodziły grupy psów i powracały po kilku godzinach, zmęczone i brudne. Niekiedy pokryte krwią. W pociągu większość członków sfory miało swoje legowiska, znajdował się tam również jeden, do którego nie wolno było wchodzić a wstęp miały jedynie najważniejsze rangi.
Gdy tylko pies, który aktualnie musiał się nią zajmować, spuszczał na moment z niej wzrok, Decoy po cichu próbowała eksplorować stację. Nie było tam wielu ciekawych zakątków, a nie wszędzie udało jej się dostać. Niektóre przeszkody były zbyt wysokie do przeskoczenia dla jej małych łap, niektórych przejść pilnowali strażnicy, spoglądający na nią z podejrzliwością w oczach, ilekroć zbliżała się na więcej niż kilka metrów.
Decoy szybko zorientowała się w hierarchii panującej w metrze. Zazwyczaj psy, które wychodziły na zewnątrz, jadły pierwsze, aby zregenerować siły. Robiły to jednak tylko wówczas, gdy aktualnie nie było żadnych chorych, dla których jedzenie zdobywali ich opiekunowie, czyli jak się dowiedziała - medycy. Psy leczące inne. Brzmiało to dość niesamowicie, dopóki Decoy nie zobaczyła na własne oczy, co rozumieli przez leczenie. Zazwyczaj nakładali na rany jakieś śmierdzące papki i zostawiali psa, każąc mu się nie ruszać. Nic ciekawego.
W metrze również byli zielarze i kręcili się po zakamarkach z nosem przy ziemi, wypatrując czegoś. Decoy podpatrywała kilkoro z nich, kiedy tylko miała okazję. Była nieco rozczarowana, gdy okazało się, że psy te zajmują się zdobywaniem ziół, które potem w postaci śmierdzących papek trafiały na zranienia. Nikt tutaj nie zajmował się niczym ekscytującym.
Nigdzie na stacji ani w pociągu nie spotkała innego szczenięcia. Nie to, że chciała spotkać, po prostu zauważyła, że w metrze brakuje dzieci i wszystkie otaczające ją psy są już dorosłe. I jak to zwykle bywa z dorosłymi, uważali, że nie powinna kręcić się tam, gdzie istnieje jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Dlatego, gdy tylko zniknęła im z oczu, zaczynali jej szukać, a gdy znajdywali, zaganiali z powrotem do miejsca, gdzie mogli ją znów obserwować przez cały czas.
Decoy leżała na posłaniu z kilku starych koców i zajmowała się usuwaniem z niego pcheł. Skakały wszędzie i próbowały na nią wejść, ale strącała je pacnięciem łapy. Nie miała wielkiej ochoty znów czuć denerwującego swędzenia i drapać się co chwilę. Mark był nieustannie zapchlony i w sumie dobrze, że nie pozwalał się jej zbliżać. Suczka tylko raz złapała od niego pchły, gdy chciała ogrzać się w jedną z chłodniejszych nocy i nieostrożnie przysunęła się do jego boku. Gdy tylko zorientował się, że szczeniak go podszedł, Mark kłapnął szczęką, wyrywając jej z ucha kilka kosmków sierści. Od tamtej pory pamiętała, by znaleźć własne ciepłe miejsce na sen, zamiast ryzykować utratę części ciała.
Usuwanie pcheł przerwało jej pojawienie się na stacji grupy psów. Już od jakiegoś czasu słyszała, że się zbliżają, ale dopiero teraz stali się widoczni, przynosząc ze sobą zapachy z zewnątrz. Zeskoczyła z posłania, czym zwróciła uwagę pilnującego jej psa. Rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie, ale zignorowała je. Należał do tych, który nie śmieli jej tknąć, jak zresztą większość psów tutaj. Z jakiegoś powodu jeszcze żaden z nich nie warczał na nią ani jej nie ugryzł, co wydawało jej się dość dziwne. Przecież Mark robił to nieustannie i był dorosły. A ona była dzieckiem. Nie pozwalał jej się zbliżać i karcił ją, gdy robiła coś nie tak, a do tej pory żaden ze sforzan nie podniósł na nią choćby głosu.
Podbiegła bliżej, wyciągając głowę, by zobaczyć coś ponad grzbietami innych psów. Zorientowała się, że to bez sensu i po prostu przemknęła im pomiędzy łapami. Dzięki temu mogła obserwować psy powracające z wyprawy, a było ich troje. Jednym z nich był samiec, na którego zwróciła uwagę wcześniej. Jego łapy były sklejone błotem i piaskiem. Odłączył się od grupy i odszedł w stronę pociągu, a Decoy pobiegła za nim, pilnując, by nie zauważył, że za nim idzie. Przynajmniej do czasu, aż sama będzie chciała, by to wiedział.
Być może jej nie zauważył w tłumie psów, a być może nie zwracał uwagi na ciekawskiego szczeniaka. W każdym razie podszedł do jednego z pojemników, w którym zbierała się skapująca z sufitu woda i zajął się obmywaniem swoich łap. Decoy przyglądała mu się przez moment, taksując wzrokiem jego ciało. Nie miał na sobie żadnych ran, szedł normalnie, a więc nie doznał obrażeń. Wychodził na zewnątrz i wracał stamtąd cało. Suczka oceniła go jako odpowiedniego kompana do wędrówki, którą zamierzała sobie urządzić. Nie mogła tu tkwić w tej ciemności, gdzie nic się nie działo. Potrzebowała czegoś, co przerwałoby rutynę.
Odeszła, wciąż mając go na oku. Łowcy właśnie wrócili, przynosząc ze sobą porcje mięsa. Jako rannej, przysługiwało jej pierwszeństwo. Oczywiście nie miała zamiaru zmarnować tego przywileju, więc przysunęła się bliżej rozdających porcje, usiłując wyeksponować swoją ledwo co zagojoną ranę jak najbardziej, odwracając głowę i udając, że patrzy w innym kierunku. Już po chwili jeden z psów położył przed nią kość owleczoną sporą porcją mięśni i niestety, również futra. Zamerdała ogonem i porwała przekąskę, udając się z nią tam, gdzie wypatrzyła łaciatego psa.
Oddzieliła połowę swojej porcji, oceniając wzrokiem to, ile dostał nieznajomy o bursztynowych oczach. Skoro był na zewnątrz, na pewno nie pogardzi dodatkowym mięsem, które zamierzała mu podarować. Szybko zjadła i chwyciła w zęby prezent. Usiłując wyglądać jak najbardziej przyjaźnie, zbliżyła się ostrożnie i położyła przed samcem podarunek. Odskoczyła, na wypadek, gdyby nie spodobał mu się szczeniak kręcący się pod łapami w czasie obiadu.
Pies spojrzał na nią, początkowo jakby zaskoczony. Następnie uśmiechnął się lekko i również machnął ogonem, z mniejszym niż ona entuzjazmem. Decoy zajęła się obgryzaniem z resztek ścięgien kości, która została z jej porcji, podczas gdy samiec jadł. Gdy skończył, podniosła głowę i zapytała:
- Zabierzesz mnie na zewnątrz?
Erge?
Bonus
dodatkowa nagroda za +1000 słów
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz